Wątek: Strefa Junty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2017, 01:00   #8
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wjechali właśnie do kolejnej osady i Veha kazał zjechać na bok. I zaklął, wskazując stojący niedaleko wojskowy pojazd terenowy.
- Cholera, wojsko. To jedna z wiosek, gdzie mają prom. Nieduży, ale trzy osoby i jeden samochód by przewieźli. Kombinujemy czy jedziemy dalej? Będą jeszcze ze dwa miejsca, jedno dobrze znane władzom, więc nie liczyłbym na wykorzystanie go.
- Najwyraźniej wojsko jest wszędzie. - Stwierdziła Valerie - Równie dobrze możemy spróbować tutaj. Jeśli się nie uda pojedziemy dalej.
- Dobra, spróbuję znaleźć właściciela promu, wy możecie sprawdzić co robią tu żołnierze i gdzie przesiadują - zasugerował przewodnik i zaraz wyśliznął się z samochodu, szybko znikając w krzakach. Osada była typowa dla tego kraju. Rządek domów wzdłuż żwirowej, wąskiej drogi i nic poza tym.
- Jedziemy samochodem i przekonujemy się jaką moc mają tutaj nasze przepustki. Czy mam iść sama i sprawdzić wszystko tak, by nie zdawali sobie sprawy, że ktoś ich obserwuje? - Zapytała zwiadowczyni drugiego najemnika. - Nie wiem tylko czy to ma sens. Chyba i tak musimy przejechać tą drogą samochodem.
- Nie, jeśli załatwi nam prom - Lloytz podjechał jeszcze kawałek, ale nikt do nich nie wyszedł. W dwóch budynkach ciągle paliło się światło. Z jednego dochodziły śmiechy, a nawet dziewczęcy pisk. Nagle drzwi otworzyły się i wyszedł z nich żołnierz w niedbale założonym, częściowo rozpiętym mundurze. Odszedł na bok do krzaków i rozpiął spodnie, sikając. - Chyba już wiemy co tu robią - skomentował Crack, przyglądając się temu. Żołnierz skończył i wciąż nie zauważając ich samochodu wrócił do budynku. Niedługo potem pojawił się cichy niczym noc Veha.
- Gówno. Nie da promu, bo boi się żołdaków, że mu zabiorą córkę. Teraz siedzi cicho jak mysz pod miotłą, mając nadzieję, że schleją się za mocno, aby szukać po następnych domach.
- Rozumiem, że to ci ze strony generała? - Zadała na wpół retoryczne pytanie zwiadowczyni - Może w takim razie powinniśmy im uświadomić, że są w rejonie potencjalnych działań wojennych i zapominanie o tym może im grozić poważnymi konsekwencjami? Jak nazywał się ten generał, który wydał rozkaz nieprzepuszczania cywilów w te rejony? Mao? Myślisz, że to on jest tutaj najświętszy ze świętych? - Zapytała patrząc na Desmonda. - Może wyniosą się z wioski szukać przeciwników, jak im pokażemy tamtych martwych żołnierzy?
- Jak są pijani, odurzeni i posuwają tutejsze dziewczyny to prędzej wpakują ci kulkę niż posłuchają jakiegoś cywila - trzeźwo zauważył Crack, a Veha skinął mu głową.
- Prędzej należałoby narobić hałasu i sprawić, żeby odjechali. Póki tu będą, to ciężko będzie przekonać mój kontakt, że jego córki są bezpieczne.
- Nie ma sprawy - Shade wzruszyła ramionami - mam w plecaku trochę granatów. Wy ukryjecie samochód, a ja się przejdę drogą w kierunku Kampong Cham i zrobię trochę szumu. Potem szybko wrócę z powrotem.
- Szkoda marnować nasze - Samay wyszczerzył białe zęby w uśmiechu. - Ja bym wykorzystał ich własne. Trzeba ich zająć na tyle, żeby nie wrócili zanim nie znajdziemy się na promie.
- Świetnie. - Powiedziała kobieta, którą też zaczęła wkręcać myśl o wywinięciu dowcipu rozpasanym żołdakom. - W takim razie przebiorę się i sprawdzę co mają w samochodzie.
Mówiąc te słowa wyciągnęła z plecaka kombinezon. Wysiadła i zdjęła top i szorty, które miała na sobie, pozostawiając sobie tylko bardzo skąpe figi, a potem założyła przylegające do ciała, kamuflujące ubranie. Mrugnęła do mężczyzn obserwujących jej poczynania i... zniknęła z ich oczu:
- I co o tym sądzicie? - Zapytała z rozbawieniem w głosie.
- Musisz się częściej przebierać? - spróbował Veha, wyraźnie zadowolony z tego co widział.
- Odjadę wozem i wrócę tu - Crack zachował więcej opanowania. - Samay, gdzie ten prom?
Przewodnik pokazał mu mniej więcej kierunek.
- Z tego co pamiętam gdzieś tam, będzie tuż przy wodzie, obok przejezdnej dla samochodów drogi. Kiedy Shade wysiadła wraz z tubylcem, Lloytz ruszył powoli.
- Twoje podejście do życia podoba mi się coraz bardziej - Veha wyszeptał, bardziej licząc na to, że kobieta go usłyszy niż wiedząc gdzie obecnie się Valerie znajduje.
- Carpe diem - Szepnęła mu w odpowiedzi prosto do ucha i roześmiała się cicho. - Poczekaj tutaj. W przeciwieństwie do innych rzeczy, zwiedzać wolę w samotności.
Skinął krótko głową, zmieniając pozycję tak, żeby kryły go krzaki i róg budynku naprzeciwko tego, w którym zabawiali się żołnierze.

Terenowy wojskowy pojazd należał do lokalnej produkcji, bowiem Shade nie spotkała się z tym modelem nigdy wcześniej. Nie żeby był jakiś wyjątkowy. Wyjątkowe było tylko to, że ktoś tam pomyślał, aby go zamknąć przed oddaniem się rozpuście. Zerkając do środka Shade nie zobaczyła też żadnej leżącej tam broni ani granatów. Samochód służył wyłącznie transportowym celom, nie miał na wyposażeniu nawet karabinu, a jego odporność na pociski zapewne również nie należała do wysokich. Skoro nie było w nim broni, nie było sensu się do niego włamywać, co dla zwiadowczyni nie byłoby wielkim problemem. Postanowiła więc przyjrzeć się samym żołnierzom i temu co mogli ze sobą zabrać do środka. Budynek w którym się zabawiali, nie wyglądał na twierdzę nie do zdobycia, problemem byłoby tylko to, że w środku mogło być dość tłoczno.
Twierdzą na pewno nie był. Drzwi przepuszczały trochę światła i dźwięki śmiechów i pisków. Przez okno dało się zajrzeć i oczom Valerie ukazała się spora sala, jak w knajpie czy restauracji zastawiona stołami i krzesłami. Przy dwóch zastawionych butelkami i talerzami siedzieli ludzie. Łącznie zobaczyła trzech żołnierzy, jeden wąsaty miał oznaczenia sierżanta i tulił do siebie dwie młode dziewczyny. Broń także była, stała oparta o ścianę lub przewieszona przez oparcia krzeseł. Przy stołach krzątał się starszy mężczyzna, donosząc piwo. Towarzystwo wyglądało na dość zajęte, więc zwiadowczyni postanowiła to wykorzystać wchodząc bezczelnie do środka głównymi drzwiami. Zawsze przecież mogli przypisać ich otwarcie jakiemuś podmuchowi wiatru. Oczywiście o ile w ogóle zauważą, że cokolwiek się dzieje. Nie zauważyli, że coś się wydarzyło. Przynajmniej nie żołnierze, ani w większości sztucznie śmiejących się dziewczyn. W stronę drzwi spojrzał tylko cywil, marszcząc brwi, ale szybko wracając do pracy pogoniony przez jednego z żołdaków. Sierżant nagle wstał, pociągając za sobą obie młódki i chyba jedynie dzięki nim utrzymując równowagę. Pociągnął je w stronę bocznych drzwi i widocznych tam schodów w górę, przy akompaniamencie śmiechu swoich kompanów. Valerie podążyła za nim niczym cień. Mógł mieć przy sobie coś ciekawego, a wiedziała, że jeśli zostanie bez wsparcia, w razie problemów poradzi sobie z nim szybko i bez rozlewu krwi. Wystarczyło tylko nacisnąć pewne miejsce koło tętnicy szyjnej, by na kilka minut zupełnie stracił świadomość.

Budynek na górze wyglądał jak pensjonat. Od korytarzyka odchodziły po bokach zamknięte drzwi bez szyb i do jednych z nich kierował się sierżant. Podtrzymywał się jednej dziewczyny, a drugiej - przy jej sztucznym chichocie - wkładał rękę pod spódniczkę i łapał za tyłek. Co więcej, Shade usłyszała ciche jęki dochodzące z jednego z pokoi, które mijali.
Może był tam już jakiś całkiem rozebrany delikwent? Nie byłoby potrzeby czekać, aż sierżant pozbędzie się swoich spodni. Kobieta podeszła do drzwi i ostrożnie nacisnęła na klamkę. Ten w środku był wstydliwy i się zamknął! Szybko sobie poradziła z bardzo prostym zamkiem, wkradając się do środka. W tym czasie sierżant i jego dziewczyny już zniknęły, a zamiast tego oczom Valerie ukazało się łóżko trzeszczące pod niskim i raczej krępym facetem w skarpetkach. Leżał na pojękującej dziewczynie, tyłem do drzwi. Jego spodnie, bluza, podkoszulka i bielizna walały się po podłodze wraz z wyposażeniem. Nie było karabinu, musiał pozostać na dole, ale reszta była zdecydowanie wojskowa - w tym pistolet wraz z pasem. Granatów widać nie było, ale na bluzie leżała kamizelka z wieloma kieszeniami. W niej wymacała granaty, manierkę i pewnie znalazłaby coś jeszcze, ale mężczyzna zaczął stękać, najwyraźniej zbliżając się do kulminacji. Nie zawracając sobie głowy wyciąganiem zawartości zabrała całą kamizelkę i szybko wyszła z pokoju. Wystarczyło tylko zwinąć ją w rulon i wsunąć pod ubranie, by nikt na dole nie zauważył, że ktoś coś wynosi. Kamuflaż doskonale maskował to, co trzymała wewnątrz stroju niezależnie od tego jak bardzo został odkształcony. Facet dochodził, dziewczyna krzyczała udając przyjemność, a Shade się wymknęła. Na dole jeden z dwóch pozostałych żołnierzy chyba próbował zaliczyć już tam, bo dobierał się całkiem otwarcie do piersi krępej dziewczyny, a drugi właśnie opróżniał następną butelkę.

Nie zawracając sobie nimi głowy zwiadowczyni ponownie cicho otworzyła drzwi i zniknęła w ciemności, kierując się do miejsca gdzie czekał na nią przewodnik. Tkwił tam gdzie wcześniej, teraz już z drugim najemnikiem.
- Masz? - spytał Veha, kiedy zaznaczyła swoją obecność. - Zajmijcie pozycję, pójdę pogadać z kontaktem. Jak go przekonam, dam znać.
Shade, która już wcześniej wyłączyła kamuflaż, z rozbawioną miną rozsunęła suwak i wyciągnęła spod spodu kamizelkę:
- Zobaczymy, co jeden z nich miał na wyposażeniu - Powiedziała dokładnie sprawdzając swoją zdobycz.
- Z takim wojskiem to oni na pewno wygrają wojnę - prychnął Lloytz, kiedy przewodnik oddalił się. Zerknął ciekawie na zdobycze, niezbyt duże. Łącznie miał w kieszeniach trzy granaty odłamkowe. W kieszeniach trzymał także latarkę, manierkę, małą butelkę wody, gumę do żucia i przybornik żołnierza: łyżkę połączoną z widelcem. I kilka tabletek przypominających wyglądem i zapachem te do uzdatniania wody. Kieszenie z tyłu zawierały magazynki z amunicją do pistoletu i karabinu.
- No cóż, nie jest to superłup, ale do narobienia rabanu wystarczy. - Stwierdziła z rozbawieniem Valerie - a przecież tylko o to nam chodziło. Może na przyszłość będą też pamiętali, że "wróg nigdy nie śpi".
- Tu inna kultura, może być jak w Indiach. Jak tylko nadarzy się okazja, to rżną co popadnie zapominając o całym świecie - Crack uśmiechnął się krzywo. - Zresztą chyba mnie to nie obchodzi. Ja pójdę kawałek drogą, ty bardziej na wschód? Kilka kul mogę zmarnować na tę szopkę, ale łatwiej byłoby dać im w łeb, związać i zostawić w wozie. Wtedy też cnota córek gościa od promu by przetrwała te kilka godzin.
- Może i łatwiej, ale ile ominęłoby nas zabawy - Zwiadowczyni poklepała go po ramieniu. - Musimy się trochę rozruszać zanim zacznie się bardziej poważna gra.
- Ja miałem tej zabawy zaledwie kilka sekund, zanim to wciągnęłaś - parsknął, lekko rozbawiony. - Narobię huku bez granatów, potem ty rzuć kilka w pole, jak już podciągną gacie i wyjdą na zewnątrz.
- W takim razie zostawimy tu Samaya by nam relacjonował sytuację na bieżąco. Przy okazji wypróbujemy sprawność naszych komunikatorów.
Nachyliła się do niego i szepnęła do ucha:
- A co do zabawy. Jeszcze dzisiaj na pewno pozbędę się tego stroju. Nie śpi się w nim zbyt wygodnie.
Roześmiał się cicho, kręcąc głową. Klepnął ją w tyłek, jakby wymierzał karę za to kuszenie, po czym skierował się wzdłuż drogi.
- Veha tu zbędny, niech leci z przewoźnikiem do promu. Ze swojej pozycji będę widział ten burdel, w końcu to na ciebie mają biec.
- Jak wolisz. W takim razie odmeldowuję się na pozycję. - Powiedziała kobieta znikając w nocnym mroku. Na razie nie włączała kamuflaża, by nie marnować baterii. Poruszała się cicho w ciemności, tak jak lubiła najbardziej, wdychając głęboko, wieczorne czyste powietrze. Niewiele już było miejsc na ziemi, które tak pachniały. Zapach zgnilizny i brudnej wody potrafił być bardzo orzeźwiający.

Zdążyła oddalić się spory kawałek i zająć pozycję, a sierżant z dwoma dziewczynkami pewnie już zużył całą swoją energię, kiedy odezwał się Samay.
- Dobra, udało mi się go przekonać. Jak wszyscy żołnierze odjadą i nie wrócą to zgodzi się nas przewieźć. Jesteśmy na pozycji obserwacyjnej - zameldował przez komunikator.
- Shade, gotowa? - spytał Lloytz. Komunikatory spisywały się dobrze.
- Tak, zaczynaj. - Zameldowała się zwięźle zwiadowczyni.
Prawie od razu do jej uszu dotarły odgłosy wystrzałów. Błysnęło od strony drogi, Lloytz w końcu celowo nie używał tłumika. Była niemal pewna, że słyszała dźwięk uderzenia kuli o metal. Tak czy inaczej, najemnik narobił hałasu. Od strony oświetlonego budynku poniósł się tym razem prawdziwy dziewczęcy krzyk, szybko milknąc. Po chwili znów usłyszała Desmonda.
- Wychodzą. Widzę dwóch.
- Jeden pewnie ciągle szuka swojej kamizelki, a sierżant, musi jeszcze stoczyć się po schodach. - Shade mówiła spokojnie jednocześnie odbezpieczając pierwszy granat. Rzuciła go jak najdalej w puste pole i zabrała się za kolejny. nie musiała się spieszyć. Trochę czasu im zajmie zanim się wszyscy wygrzebią i wsiądą do samochodu.
Granat eksplodował na polu, sypiąc ziemią i ryżem we wszystkie strony. Lloytz równie spokojnie meldował dalej.
- Padli na glebę i coś tam krzyczą. Celują sobie z karabinów. Oho, jeden dobiegł do samochodu i czeka. Zamknięty i czeka na kluczyki? Ta, wypadł trzeci i podciąga spodnie. Sierżant. U szczytu władzy, to on ma kluczyki. Otwiera. Jest i czwarty, bez kamizelki. Ładują się do samochodu.
Valerie rzuciła spokojnie dwa kolejne granaty w pole w ślad za pierwszym i spokojnym krokiem zaczęła wracać do osady. Była daleko od drogi, a strój ukrywał ją doskonale. Na jej twarzy gościł pogodny uśmiech. Dawno nie bawiła się tak dobrze.
- Prawie zgubili broń wpadając do wozu - komentował dalej Crack. - Zawracają. Jadą w moją stronę. Te, oni nawet się tobą nie zainteresowali Valerie. Spierdalają.
- No to rzeczywiście doskonale wróży tutejszej stronie - Skomentowała sprawę kobieta. - mam nadzieję, że zdołamy odzyskać rzeczy dla generała zanim całkiem przegra wojnę. Może wtedy nie być skłonnym by płacić.
- Druga strona nie musi być lepsza - usłyszeli Samaya. - To rolnicy z kałaszami. Ci na trzeźwo potrafią pewnie przynajmniej coś trafić. Ten pokaz chyba wystarczył, kierujemy się do promu.
 
Eleanor jest offline