Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2017, 08:26   #21
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Nie wiedziała jak długo była chora, ale wydawało jej się, że widziała słońce, a potem znów noc... i znów słońce. Ktoś w nia wmuszał zupę. Nie chciała jej, gardło miała ściśnięte. Jedyne, co była w stanie przełknąć, to krew. Tak, chciała krwi Andre. Dlaczego przestał ją karmić właśnie teraz? Czyżby nie był z niej zadowolony? Jeśli tak, nie miała po co żyć... lepiej było poddać się chorobie. Ktoś obcy jej dotykał... kobieta? Obca kobieta. Kim była? Rozmawiała z kimś... to chyba był Andre! Sophie tak bardzo chciała z nim porozmawiać, lecz powieki były zbyt ciężkie, by je unieść. Znów odpłynęła...

Obudziła się rankiem. Na wyświetlaczu zegarka zobaczyła godzinę 8:46. Była sama w swoim łóżku, ubrana w... o matko, kiedy miała ostatni raz na sobie normalną piżamę? I kto ją w to ubrał?!

[MEDIA]https://www.bielizna-anna.pl/images/products/zoom/PIZAMA-DAMSKA-CANA-120-dlugi-rekaw-2529-3.jpg[/MEDIA]

Czuła się potwornie osłabiona. Mimo, że cały czas, tak naprawdę spała, nie był to wypoczynek. Czuła się beznadziejnie i fizycznie i psychicznie. Mięśnie bolały. Czuła, że wszystkie stawy się zastały. Do tego brakowało jej go. Tego wampira, jego pocałunków, jego krwi. Znała to uczucie. Nie wiedziała jaki jest dzień, gdzie jest. Czuła tylko potworny głód. Delirium. Tak to nazywali gdy odstawiała prochy.

Wiedziała jedno. Obok powinna być szafka nocna, w niej broń. Wystarczy ją przyłożyć do głowy. Jej organizm działał odruchowo. Tak jak wtedy gdy wracała po zabiciu Martina. Czuła jak wspomnienia wracają.

Broń faktycznie była na swoim miejscu. A koło niej liścik, jak po tej nocy, gdy pierwszy raz się kochali. Treść była krótka: “ZDROWIEJ JAK NAJPRĘDZEJ. A.”

Kobieta zamarła z dłonią na broni. Liścik majaczył jej przed oczami. Wypalał dziurę w jej skołatanym mózgu. Puściła pistolet i zaczęła kląć. Na początku cicho, potem coraz głośniej, aż w końcu przeszło to w krzyk.

Litania przekleństw zdawała się ciągnąć w nieskończoność, podczas której Sophie delektowała się rozmaitością słownictwa angielskiego, francuskiego, niemieckiego. Nawet odświeżyła przekleństwa, których uczyli ją Polacy na froncie.

W końcu po obrażeniu chyba wszystkich nacji, wyznań, śmiertelnych, nieśmiertelnych i zmiennokształtnych, skopaniu z siebie pościeli, rzuceniu poduchą. Opadła bez sił na przepocone prześcieradło puszczając w powietrze już bardzo słabe:

- Fuck…- Chwilę oddychała ciężko. Po czym nabrawszy sił przeszła do meritum sprawy. - Chuju przez ciebie nawet nie mogę się zabić! Zasrana pijawko…

Litania ciągnęła się dalej, aż znów opadła wykończona na prześcieradło. Starała się odpocząć, analizując czy da radę doczołgać się pod prysznic. Nim się jednak zorientowała, zapadła w sen.

Obudziła się później, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Ktoś podsunął jej poduszkę pod plecy żeby usiadła. Ktoś kazał otworzyć usta, w które wlała się odrobina jarzynowej zupy. Tym razem jednak przełknięcie wywaru nie stanowiło problemu, było wręcz... przyjemne. Sophie poczuła smak zupy na języku, a wraz z nim uświadomiła sobie jak bardzo jest głodna. Otworzyła oczy, chcąc upomnieć się o więcej.

- O, cześć - powiedział Eliott, siedząc na skraju jej łóżka. W rękach trzymał talerz z zupą.

Sophie zamarła z otwartymi ustami. Patrzyła na mężczyznę nie do końca będąc pewną czy to sen czy jawa.

- Cześć… - Jej głos był zachrypnięty. Pewnie od darcia się przez dłuższą chwilę. Czuła głód… potworny głód. Szybko podsunęła głowie, że chodzi o zupę, a nie krew Andre. Mimo to jej głowa znów zaczęła zataczać kręgi wokół, jej braku, broni w szufladzie, liściku. - Jaki jest dzień?
- Chyba powinnaś spytać o rok
- odpowiedział ze śmiertelną powagą.
Sophie spojrzała na niego zaskoczona.
- Ile już choruję?
- A pamiętasz jak człowiek wylądował po raz pierwszy na Marsie?
- Elliott… planowałam sobie strzelić w łeb, ale obiecuje, że jeśli robisz sobie ze mnie jaja mogę strzelić w łeb tobie.

Mężczyzna zachichotał, ale widac po chwili dotarł do niego sens słów kobiety.
- Co ty gadasz? Strzelić w łeb? Spałaś 2 noce i 3 dni. Jest sobota.
- Mogę?
- Sophie sięgnęła po talerz z zupą. Jej dłonie były osłabione ale jakoś utrzymała naczynie. Powoli zaczęła jeść. - Długo.. Nie sądziłam, że aż tak mnie rozłoży.
- No, masakrycznie się załatwiłaś
- mężczyzna patrzył jak je i tylko co jakiś czas ocierał serwetką zupę z podbródka kobiety - Naprawdę nas nastraszyłaś. Jak mogłaś wracać pieszo w takim stanie? Zresztą... nieważne, nie chcę ci robić wyrzutów. Dobrze, że już wychodzisz z tego.

Po jej ciele przeszedł dreszcz. Wychodzi? Czuła, że to coś dopiero się zaczyna. Zupa wypełniała jej brzuch. Jednak wraz ze znikającym głodem czuła, że to nie tego jej brakuje.
- Szłam na autopilocie. Przepraszam za zamieszanie. - Wypiła resztkę zupy bezpośrednio z talerza, nie przejmując się w tej sekundzie tym czego uczono ją na zajęciach z etykiety. Czegoś brakowało jej w tym smaku… czegoś metalicznego, gęstego. Uśmiechnęła się do mężczyzny by odciągnąć myśli.
- Działo się coś ciekawego? Musiałeś mieć ciężko, nie mając nikogo na zmianę.
- No właśnie... jest dwóch nowych za ciebie.
- powiedział Eliott z niejaki zmieszaniem. - Poza tym... nie mogę więcej mówić. Andre chce z tobą sam pogadać. Sorry.

Ukuło ją… bardzo ją to ukuło. Bezwolnie zerknęła na szufladę, w której była broń. Jej myśli napędzały się same. Zawiodła, zachorowała, była bezużyteczna, nie była mu potrzebna. Starała się to powstrzymać, jednak głód przypominał o pewnym braku.

- Jasne… rozkazy. - Uśmiechnęła się nie patrząc na mężczyznę. - Spróbuję się ogarnąć.
- No, szef pewnie wstanie za godzinę. Ustawię ci od razu spotkanie. Pytanie czy sobie poradzisz... wiesz, trochę głupio, ale nawet jak mam ci nie pomagać, to mogę tu zostać w pokoju. Jakbyś się poślizgnęła czy zasłabła... wiesz.
- Shit…
- Odstawiła talerz i zdjęła z siebie kołdrę. Ostrożnie postawiła nogi na podłogę. Były słabe. Była tak blisko szuflady. Była tam broń… ale też karteczka. - Pomóż mi. - Słowa ledwo przeszły jej przez gardło. Pochyliła głowę patrząc w podłogę. - Czuję się jak zużyta zabawka.
- Daj spokój. Jeszcze da się ciebie poużywać.
- spróbował zażartować, asekurując Sophie to łazienki. Tam pomógł jej rozłożyć ręczniki i przygotował świeże ubranie wedle jej instrukcji. Kiedy wszystko miała pod ręką tak, że bardziej już nie można, bo by się zmoczyło, zostawił ją samą, siadając pod drzwiami z drugiej strony.

Sophie odprowadziła go wzrokiem. Czy nie powinna Elliottowi dać się dotknąć? Jeśli Andre ją wywali to w sumie więcej się nie spotkają, a toż i tak było jej obojętne co dzieje się z jej ciałem. Jednak nie chciała. Nie chciała robić tego z takich głupich powodów. Zbyt bardzo lubiła Elliotta.
Powoli rozebrała się opierając się o drzwi kabiny i weszła pod prysznic. Musiała użyć całej siły woli by po prostu nie usiąść w brodziku. Obmyła się opierając się jedna ręką o ścianę. Woda przywróciła jej co nieco sił. Opuszczając prysznic już odrobinę pewniej stała na nogach. Wytarła się, jednak gdy tylko spróbowała schylić się by założyć bieliznę, nogom zabrakło sił. Wdzięcznie rąbnęła o kafelki. Odetchnęła ciężko zbierając siły na chłodnej podłodze.

- Wszystko w porządku? - usłyszała od razu głos Eliotta.
- Żyję. - Jej głos wskazywał na to, że bardzo szybko może się to zmienić. Sięgnęła po majtki i zaczęła się ubierać siedząc na podłodze. Przynajmniej nie musiała się starać by ustać na nogach.

Darowała sobie przygotowany przez Elliotta krawat i wsunęła go do kieszeni marynarki. Spróbowała się podnieść, ale szło to bardziej niż opornie. Czuła, że jak tak dalej pójdzie, będzie mogła znowu wziąć prysznic. Długo biła się z myślami co z tym fantem począć, w końcu uznała, że musi wpakować dumę do kieszeni, razem z krawatem.

- Pomożesz mi? - Czuła jak na jej twarz wypływa rumieniec.

Nie odpowiedział. Już myślała, że nie usłyszał, ale po chwili drzwi łazienki otworzyły się. Zachowując pokerową twarz Eliott wszedł do łazienki i pomógł poddźwignąć się kobiecie. Potem uładził jej garderobę i pomógł dokończyć się ubierać. Nawet ją uczesał. Sophie musiała przyznać, że czuł się bardzo pewnie w rękach Eliotta. Mężczyzna dotykał jej pewnie i delikatnie zarazem, nie czułą też by wykonywał więcej ruchów niż było to konieczne. Nie szukał pretekstu by dotykać jej ciała, lecz faktycznie jej pomagał. Po kilku minutach była gotowa.

Już ubrana stanęła oceniając swoje siły. Było lepiej, niż po przebudzeniu, ale nadal nie ufała swemu ciału. Z uśmiechem spojrzała na Elliotta.

-Dziękuję. - upewniła się jak zwykle czy pierścionek jest w kieszonce przy kaburze, nie wyjmując go. - To idziemy?
- Jeśli chcesz, możesz odpocząć. Andre jeszcze nie wstał, nie ma sensu żebyś na niego czekała pod drzwiami...
- powiedział Eliott błądząc gdzieś oczami.
- Może poznałabym którąś z osób, które mnie zastąpią. - Sophie uśmiechnęła się ukrywając jak bardzo to sformułowanie ją zakuło. - Coś się stało?
- Nie, po prostu... chciałem ci tego oszczędzić. Ale skoro sama chcesz...
- podsunął jej ramię, na którym mogła się wesprzeć, wyglądając bardziej na damę niż na kalekę.

Sophie poklepała go po ramieniu.
- Już jest lepiej. - Dziewczyna mrugnęła do niego. - Ale będę wdzięczna jak będziesz mnie łapał jeśli się mylę.

Spokojnym i bardzo ostrożnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Zastanawiała się czy Elliott zachowywał się tak bo ochroniarzem jest znowu jakaś kobieta. Poczuła dziwne dreszcze, a chwilę po nich znów ten głód krwi. Oparła się o framugę drzwi i powstrzymała odruch sięgnięcia do broni.

Ponieważ w saloniku przed gabinetem nikogo jeszcze nie było, skierowali się do mieszkania, gdzie mieściła się sypialnia Andre. Pod drzwiami sypialni zastali mężczyznę o azjatyckich rysach twarzy.

[MEDIA]http://serbian.cri.cn/mmsource/images/2009/02/24/lilianjie02.jpg[/MEDIA]

- Tu nie wolno wchodzić
. - powiedział do nich ozięble. - Pan Burth będzie przyjmować gości najwcześniej za godzinę w swoim gabinecie.
Sophie uśmiechnęła się.
- Jasne. - Wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny. - Sophie, jak na razie jeden z ochroniarzy.
- Chang Hu
. - przedstawił się mężczyzna, nie odwzajemniając gestu - Nie jest pani na służbie, proszę więc opuścić to pomieszczenie.

Eliott spojrzał na Sophie z miną pt. “Ostrzegałem”.
Dziewczyna uśmiechnęła się i opuściła rękę. Profesjonalnie… aż miło. Obróciła się i opuściła pokój. Powoli przeszła do saloniku, pod gabinetem Andre i wykończona spacerem rozsiadła się w jednym z foteli.

- Egzotycznie… kogo jeszcze przyjął?
Mężczyzna podał jej butelkę niegazowanej wody mineralnej i usiadł na kanapie.
- Uzupełniaj płyny. Jest jeszcze dziewczyna - Mia, chyba Włoszka, dawna bokserka. Ona jest bardziej komunikatywna. - Eliott wyglądał jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie wiedział czy mu wolno.
- Mam nadzieję, że też ładna bo jeśli wylatuję, będzie pewnie ją zabierał na te imprezy… - Sophie nie chciała naciskać na mężczyznę. Jeśli Andre zabronił jej coś mówić, to nie miała prawa go do tego zmuszać. Upiła wody.

Przymknęła oczy. Była zmęczona. Ostatnie zadanie dla Ankh, ta choroba… głód, niewiedza. Czuła jak ogarnia ją rezygnacja. Potrzebowała kolejnego zadania, czegoś na czym mogłaby się skupić bo inaczej...

- Coś się jeszcze działo ciekawego?
Eliott patrzył na nią z wyrazem rozbicia, w końcu nie odezwał się.
- Andre zostaje w Wiedniu, dostał jakąś robotę koło Rady. No i przeprowadzamy się za 2 dni do jego nowej posiadłości…
- Rozsądnie. Ile można siedzieć w hotelu.
- Sophie wydobyła z kieszonki pierścionek i zaczęła się nim bawić. - Ja jeśli wylatuję osiądę pewnie na chwilę gdzieś w Wiedniu, a potem pewnie na wschód, albo znowu na front. - Bolało ją to co mówiła, ale jakoś udawało się jej utrzymać spokojny głos.

Ochroniarz chciał ją chyba pocieszyć, ale nie znalazł odpowiednich słów. Siedzieli w milczeniu kilka minut, aż w końcu usłyszeli szybkie kroki. Do salonu wszedł Andre w towarzystwie nowego ochroniarza.

- Sophie!
- uśmiechnął się do niej serdecznie - Po co się męczysz? Sam mogłem do ciebie przyjść. No ale skoro jesteś, to zapraszam - otworzył drzwi gabinetu i stanął w nich, by przepuścić kobietę przodem.
Dziewczyna uśmiechnęła się na widok wampira. Powoli podniosła się z fotela opierając się o niego.
- Muszę się rozruszać. - Ostrożnym krokiem przeszła do gabinetu wampira. Jej nogi nabierały siły, wolała jednak uważać by się nie popisać glebą.
- A ty odpocznij - zwrócił się jeszcze do Eliotta, po czym zamknął za sobą i kobietą drzwi. Wskazał jej fotel, po czym zajął swoje miejsce po drugiej stronie biurka.
- Cieszę się, że ci lepiej. Wybrałaś jednak kiepski czas na chorowanie. - uśmiechnął się lekko, czyżby z kpiną? Nie, na pewno to sobie wmawiała.
Sophie zajęła miejsce.
- Nigdy nie ma dobrego czasu na chorowanie. Na szczęście sobie poradziłeś beze mnie. - Spojrzała na wampira. Samą ją dziwiło jak spokojna była. Czuła jednak dziwną bezradność. Chciała się mu rzucić na szyję, ale i tak brakowało jej sił. - Przepraszam za zamieszanie.
- Po prostu musisz być mądrzejsza. Mogłaś wziąć taksówkę.
- powiedział - Twoje chorowanie miało też wpływ na decyzję w sprawie twojego przyjęcia do Ankh. Normalnie byś była przyjęta z marszu, a tak... zaczęli się zastanawiać czy podołasz presji, skoro odstawiasz takie cyrki.
Wampir spojrzał na nią znacząco.
- Nie będę cię jednak dłużej trzymał w niepewności. Przyjęli cię. Pojutrze wyjeżdżasz na stały trening na 10 dni. To już nie będą zabawy z Jamesem.
Nie zamierzała się tłumaczyć. Wiedziała jak jej głowa wtedy działała, a dokładnie, że nie działała i nie miało to nic wspólnego z tym co miała zrobić… co zrobiła.
- Dziękuję, że dałeś mi możliwość spróbować.
- Uśmiechała się mimo, że było jej potwornie smutno. Może trochę mniej… nie wywalał jej. Tyle, że się rozstawali. - Postaram się doprowadzić do stanu używalności.
- To nie koniec nowości.
- przestrzegł ją Andre - Jak już wiesz, zatrudniłem dwoje nowych ochroniarzy. Niemniej wszystko wskazuje na to, że zostanę w Wiedniu na dłużej. Została mi bowiem zaproponowana posada... hmmm jakby to nazwać. Sekretarza przedstawiciela mojego klanu w Radzie Camarilli. Trochę to zawiłe, wiem. Postanowiłem kupić posiadłość, bo nie ukrywam, że mamy już dość hotelowej ciasnoty i co za tym idzie... przeprowadzam się. - znów się uśmiechnął - A ty pewnie myślisz, jaki to wpływ będzie miało na ciebie. Otóż, jako bliski współpracownik Rady również podlegam ochronie Ankh i mam prawo do jednego członka tej organizacji w swojej ochronie. - mrugnął do dziewczyny.

Sophie zrobiło się ciepło. Jednak jej głowa zaczęła pracować w jakiś dziwny sposób.

- Andre… będę zaszczycona mogąc byś dalej twoim ochroniarzem. Jednak widzisz w jakim jestem stanie. Nie wiem jak przetrwam trening choć wiem, że dam z siebie wszystko choćby mnie to miało zabić. - Spoważniała. Miała w głębokim poważaniu jak zareaguje na jej słowa wampir. Skoro tyle się działo chciała być z nim szczera. - Jednak co by się nie działo, nie pozwalam byś został na 10 dni bez ochrony Ankh skoro dołączasz do Rady.
- Do obsługi Rady. Nie dopisuj mi zaszczytów. I nie martw się. To już jest po stronie Ankh. Ja też wiele nie mogę grymasić, po prostu zaproponowałem cię, a że znasz robotę, nie widzę powodu dla którego mieliby moją prośbę odrzucić
. - uśmiechnął się, po czym spoważniał. - Jednak tak jak mówiłem, twoje przyjęcie do Ankh nie było ciepłe. Dlatego jest pewien warunek. Wybrano ci partnera, z którym będziesz pracować. Nie będzie to jednak normalne partnerstwo. Widzisz, czasem Spokrewnieni też pracują dla Ankh i choć nie parzy się na nich przystępnie... przydają się. Twoim partnerem będzie właśnie wampir. Właściwie... znów ja tutaj zamieszałem, bo to będzie mój potomek.
- Stało się jak się stało. Jeśli chcesz by to był twój potomek, mi to odpowiada. Bylebym mogła iść dalej.
- Sophie przeczesała włosy. Były związane inaczej… no tak robił to Elliott. - Nie obchodzi mnie co myśli o mnie Ankh. Chcę być najlepsza i mam nadzieję, że mi to umożliwią.

Po chwili zreflektowała się, że powiedziała to głośno. Podniosła wzrok na Andre. Uśmiechnęła się do wampira.

- Dziękuję, za całe wsparcie. Postaram się ci nie zaszkodzić moim brakiem kompetencji.
- Wiem, że ci szkoda tego pisarza
- rzekł jakby ciszej Burth. - Inaczej nie mogło być. Zbyt wiele się o nas dowiedział.
Sophie spojrzała na Burtha zaskoczona. Nie powinni rozmawiać na ten temat.
- Nie zdążyłam się zżyć. Wolałabym go żywym niż martwym ale to tyle. - Odwróciła wzrok. To nie był swój… członek jej oddziału. To swoich się nie zostawia. Chciała mu to powiedzieć, ale nie była pewna czy powinna. Poddała się. Wampir i tak pewnie o tym wie. - Poza tym. Jesteś jedyną istotą, której na pewno nie zabiję gdy przyjdzie rozkaz i są tylko dwie inne, przy których by mnie to zabolało.
Nic nie powiedział, tylko kiwnął głową.
- Chcesz go poznać? Swojego nowego partnera...?
Sophie uśmiechnęła się.
- Chciałabym. Choć nie wiem czy chcę być widziana w tym stanie. Opowiedziałbyś mi coś o nim? O człowieku, którego wybrałeś na swoje childe?
- Może potem.
- powiedział jakoś chłodno Andre, włączając swojego laptopa - Faktycznie, spotkanie wam nie ucieknie, a ty powinnaś odpoczywać. Idź się połóż, Sophie.
Powoli podniosła się, opierając o fotel.
- Odpowiesz mi tylko na jedno pytanie? - Nie czekała aż wampir się zgodzi. Głód zbyt bardzo nie dawał jej spokoju. - Czemu przestałeś mnie poić swoją krwią? Przez Ankh?
- Tak, teraz będziesz dostawać krew od nich. Mieszankę z krwi Najwyższej Rady... żebyś nie była pod wpływem innych wampirów.
- uśmiechnął się, lecz nie było w tym uśmiechu radości - Za kilka tygodni będziesz w stanie rozpoznać jakie są twoje prawdziwe uczucia względem mnie.

Sophie zdjęła marynarkę i powoli z wielkim bólem rozpięła szelki z kaburą. Wyjęła z kieszonki pierścionek i odłożyła broń na biurku. Poczuła się goła.

- Będę musiała zapracować na nową w Ankh. - Uśmiechnęła się do wampira. - Będę wdzięczna jeśli znajdziesz dla mnie chwilę, przed moim wyjazdem. Nie musimy rozmawiać o moim nowym “partnerze”.

Spokojnym już całkiem pewnym krokiem podeszła do drzwi. Było jej trochę lżej. Przynajmniej go nie zawiodła jako ochroniarz. To nie dlatego się rozstają. W to chciała wierzyć.

- Jasne. Może jutro wybierzemy się gdzieś? Oczywiście, bez szaleństw. Jakieś kino lub opera, sama możesz wybrać. - Andre podsunął broń na skaj biurka - Poza tym gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że robisz dramy. Wciąż u mnie pracujesz, Lancaster. To, że nie masz dyżurów i dostałaś polecenie kurowania się, nie znaczy, że jesteś zwolniona. Zabieraj mi to stąd i do łóżka. To rozkaz. - mrugnął do niej.
Sophie wróciła się do biurka i chwyciła broń.
- Opera brzmi dobrze. Wiesz Burth… jestem tylko człowiekiem. Nawet ja czasem dramatyzuję. - Wróciła do drzwi. - Już ci nie przeszkadzam.

Nim wampir coś odpowiedział opuściła gabinet. Elliotta już nie było. Sophie zdjęła marynarkę i nałożyła szelki z kaburą. Powoli ubrała się w ogóle nie zwracając uwagi na stojącego pod drzwiami Azjatę.

Była głodna… potwornie głodna. Mogłaby zamówić coś do pokoju ale jeszcze przez chwilę nie chciała tam wracać. Elliott miał czas wolny… wyszła z saloniku i podeszła pod pokój ochroniarza. Dopiero pod nim zawahała się. Nasłuchiwała przez sekundę. Pewnie śpi… wycofała się i poszła w stronę windy. Jest wojskowym! Potrafi sama zjeść posiłek.

Zjadła w restauracji coś lekkiego i wróciła do pokoju wykończona. Położyła w ubraniu owinąwszy się szczelnie kołdrą. W ostatnim przebłysku świadomości sięgnęła po stojące na szafce nocnej leki i zasnęła.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline