Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2017, 17:18   #13
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Von Meran objął Ritę, by zapewnić jej i sobie odrobinę ciepła. Mróz był iście siarczysty, a prognozy nie zapowiadały w najbliższych dniach ocieplenia.
- No i jak ci się podoba mój pomysł? Niezła przejażdżka. Samochód nie zapewnia takich atrakcji, chyba że kabriolet.
Rita wtuliła się we Franza, jednocześnie pocierając zmarzniętymi dłońmi.
- Zaczynam mieć pewne wątpliwości - odparła, a głos lekko jej się załamał. - Tak Polacy bawią się zimą? Odmrażając sobie tyłki na saniach? Pozwolę sobie jednak na pełną opinię jeśli dożyję końca - powiedziała ni to żartem, ni to serio, ale ostatecznie uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Z tego co wiem, to mróz im nie straszny, bo alkohol, którym się raczą, zamarza dopiero przy minus trzydziestu stopniach. - Franz poklepał się po piersi. - Ja mam whisky. Nie martw się, przeżyjesz. A jak coś sobie odmrozisz, to obiecuję, że to rozgrzeję - oświadczył, ściskając lekko jej ramię.
- No, to teraz wzbudziłeś moją ciekawość, panie von Meran - rzekła Rita, spoglądając na niego. Po chwili uśmiechnęła się, jakby coś ją rozbawiło. - Oczywiście mam na myśli ten alkohol zamarzający dopiero w tak niskiej temperaturze.
Wtedy wjechali w jeden z zakrętów, wciąż goniąc pierwsze sanie i potencjalnych zwycięzców wyścigu.
- Widzę, że mój kuzyn poważnie traktuje każdy przejaw rywalizacji - stwierdziła, przyglądając się przodującym saniom. - To chyba miała być zwykła zabawa, hm…
- Prawda? Anglicy są tacy pompatyczni. Należałoby ich krzyżować z Austryjakami.
Rita zaśmiała się na te słowa. Sama często dziwiła się, jak bardzo ona różniła się od angielskich dam, choć sama była czystej krwi Angielką.
- Albo z Polakami, może mielibyśmy wtedy większą odporność na mrozy - odparła, szczelniej zakrywając nogi połami płaszcza i poprawiając szal z białego futra, którym otuliła szyję.
Wyścig ukończyli ostatecznie zajmując drugie miejsce, choć wydawało się, że rywalizacją przejmował się jedynie George. Reszta cieszyła oczy pięknymi, zimowymi krajobrazami, gałęziami drzew i krzewów uginającymi się od ciężaru białego puchu, odbijającymi blask pochodni soplami lodu i leniwie opadającymi płatkami śniegu.
Resztę wieczoru miło spędzili w domku w samym sercu lasu, ogrzewając się przy ogromnym ognisku i racząc się różnymi trunkami i pysznościami, które przygotowano z myślą o tym wieczorze.

~ * ~

Kiedy wkroczyli do Imperial Institute, Rita, ku swojemu zadowoleniu, została uwolniona od ciężaru futrzanego płaszcza i wszelkich zimowych dodatków. Ukazała się więc wszystkim ubrana w szykowną suknię wieczorową ze srebrnego weluru i wytworne pantofelki na obcasie. Włosy miała rozpuszczone. Czarne fale ledwo sięgały jej ramion i okalały lekko zaróżowione policzki. Oczy, jak to miała w zwyczaju Rita, były mocno podkreślone ciemnym kolorem, a kształtne wargi jaśniały szkarłatem szminki.
Potem ruszyła razem z resztą do sali bankietowej, gdzie zajęła jedno z miejsc przy stoliku razem z pozostałą piątką gości profesora Smitha.
Założywszy nogę na nogę i oparłszy się wygodnie, wyciągnęła z torebki srebrną papierośnicę. Jeden papieros szybko znalazł się pomiędzy jej palcami, a z jego końcówki wiła się majestatycznie cienka wstęga dymu.
Kiedy profesor Smith podszedł do pulpitu, a pierwsze jego słowa rozniosły się po ogromnej sali i dotarły uszu wszystkich słuchaczy, Rita poczuła, jakby cofnęła się w czasie o dwadzieścia lat. Miała nieodparte wrażenie, że przy stoliku siedziała pięcioletnia dziewczynka z potarganymi włosami, w kolorowej sukience, z wielkimi, zielonymi oczami wlepionymi w wujka Juliusa. Siedziała i wsłuchiwała się z zapartym tchem w opowieści o tajemniczych sprawach, o których nie miała bladego pojęcia, ale niesamowicie ją fascynowały. Przez krótki moment odniosła wrażenie, że siedziała tak naprawdę przy kominku w salonie, w posiadłości w Kensington, a nie w Imperial Institute. Nie dbała o to, jak absurdalnym wydawały się opowieści Smitha. Nieistotne były jej wiara czy wykształcenie i stopień naukowy. Znów była małą dziewczynką, która podczas opowieści zanurzała się w świat wyobraźni i podróżowała razem z wujkiem Juliusem i jej ojcem po dalekich krajach, choć tym razem badała dziwne zjawiska zwane epifenomenami.
Dopiero burza bardziej lub mniej entuzjastycznych oklasków wyrwała ją z zamyślenia. Spostrzegła, że papieros, który jeszcze nie tak dawno tlił się lekkim żarem, teraz już całkowicie zgasł, a między jej palcami znajdował się sam pet. Kupkę popiołu szybko rozdeptała, a niedopałek wrzuciła do popielniczki stojącej na stoliku i dołączyła do gromkich oklasków.
Przez resztę spotkania, jak i przez kolację, Rita była jakby nieobecna. Wciąż pogrążona we wspomnieniach zdała sobie sprawę, że profesor był dla niej kimś bliskim sercu. Choć przez wiele lat nie utrzymywała z nim kontaktu, to jednak uważała go za członka rodziny, choć niespokrewnionego więzami krwi. Był tym dobrym wujkiem, z którym można było nie rozmawiać latami, ale miało się wrażenie, jakby widziało się z nim zaledwie poprzedniego wieczora.
Na pożegnanie uściskała go bardzo serdecznie i ucałowała w policzki, życząc mu dużo zdrowia i jeszcze wielu szalonych przygód, jak z opowieści, którymi ją raczył za dawnych lat. Wyraziła też szczerą nadzieję, że jeszcze wkrótce uda im się spotkać i nadrobić stracony czas.

Nazajutrz Rita postanowiła opuścić w końcu posiadłość swojego bliskiego przyjaciela Franza, choć ten nie wypuścił jej wcześniej, niż po obiedzie przygotowanym przez jego służbę. Rita więc późnym popołudniem pożegnała się z Franzem, a także Benem, jego lokajem, z którym całkiem dobrze się dogadywała podczas tych kilku dni spędzonych w domu von Merana.
Przed wyjściem obiecała również, że postara się częściej odwiedzać tę część Londynu, choć dobrze wiedziała, że Franz wcale długo nie wytrzyma w jednym miejscu. Mogłaby przysiąc, że już zauważyła, jak go nosiło do kolejnej podróży. Cóż, ona sama często myślami wędrowała po piaszczystych terenach Egiptu, po dżunglach, o których opowiadała Eleonor czy nawet po zaśnieżonej Syberii. Tajemnica ją przyciągała i wrodzona ciekawość oraz chęć odkrywania nieznanego sprawiały, że powoli snuła plany na najbliższe lata.
Tymczasem wpakowała walizki do swojego pojazdu i sama usiadła za kierownicą. Nie przepadała bowiem za szoferami i wolała sama prowadzić swój samochód - jakkolwiek nieprzychylnie mogli na to patrzeć niektórzy mężczyźni. Odpaliła silnik i jeszcze wychyliła się przez okno, by pomachać na pożegnanie Franzowi i Benowi, po czym odjechała. W drodze zastanawiała się, kiedy będzie jej dane znów zobaczyć swoich bliskich przyjaciół. Na pewno zamierzali wszyscy troje utrzymywać kontakt listowny, jak do tej pory, jednak musiała przyznać, że tych kilka dni spędzonych razem było dla niej czymś wyjątkowym.

U progu jej rodzinnej posiadłości w Kensington powitał Ritę Winston Meadows, wierny lokaj oraz drugi ojciec dla panny Carter. To on zajmował się nią, kiedy rodzice wyjeżdżali w długie podróże badawcze. Czytał jej dzienniki ojca, książki przygodowe, uczył wielu przydatnych rzeczy. To jemu też robiła wiele psikusów, a on pobłażał jej, bo była dla niego jak córka.
Winston był wysokim mężczyzną, miał około pięćdziesięciu lat, choć wcale nie wyglądał na swój wiek. Zaczął służyć w domu Carterów w bardzo młodym wieku, kiedy wrócił ze służby wojskowej. Pochodził z ubogiej rodziny, o której niewiele mówił. Winston dobrze trzymał się jak na swoje lata dzięki codziennym treningom i zdrowej diecie. Był do tego bardzo przystojnym mężczyzną i Rita zawsze zastanawiała się, dlaczego wciąż był kawalerem.
- Winstonie, jak dobrze cię widzieć - przywitała go, kiedy szybkim krokiem podszedł i wytargał z samochodu jej bagaże. Wiedział bowiem, że Rita skłonna była sama wtaszczyć swoje walizki do domu, a jemu honor lokaja i prawdziwego gentlemana na to nie pozwalał. - Mam nadzieję, że hucznie rozpocząłeś nowy rok i że nie stęskniłeś się za mną za bardzo.
- Ależ skąd, panno Carter, jakbym śmiał zatęsknić za moją ulubioną i jedyną wychowanką - odparł równie żartobliwym i wesołym tonem. Głos miał niski i głęboki.
- To świetnie! Jak się ma Kaspian? Nie zagłodziłeś go, prawda?
I wtedy, jak na zawołanie, z ogrodu rozciągającego się wokół posesji, wybiegł radosny owczarek, szczekając wesoło i merdając ogonem. Niemalże przewrócił Ritę, kiedy skoczył na nią, chcąc się w nią wtulić i najlepiej zostać tak na zawsze. Carter roześmiała się wesoło, wplatając palce w jego mokrą od śniegu sierść i czochrając go po głowie.
Po tych powitaniach, zarówno z lokajem Winstonem jak i wiernym psem Kaspianem, Rita w końcu mogła przekroczyć próg mosiężnych drzwi wejściowych, zostawiając za sobą zasypany śniegiem dziedziniec z fontanną i rozległe ogrody.
Winston zaraz odstawił wszystkie bagaże Rity na bok i pomógł pozbyć się jej płaszcza i zimowych akcesoriów. Dziewczyna z przyjemnością wkroczyła w rozległy salon i od razu przywitana została miłym ciepłem bijącym od kominka.. Na przeciwległej ścianie od wejścia głównego znajdowały się drewniane schody wyściełane dywanem, które rozgałęziały się na prawo i lewo tuż pod dużym oknem, będącym głównym źródłem światła (poza żyrandolami). Prowadziły one na piętro posiadłości, do obu jej skrzydeł, gdzie znajdowały się sypialnie domowników i dla gości oraz gabinety i biblioteka. Z parteru natomiast można było dotrzeć do pomieszczeń dla służby, do jadalni oraz kuchni, a także znajdowało się tam zejście do rozległych podziemi i wyjście na korytarz prowadzący do ogrodu na tyłach posiadłości.
Nad kominkiem, w którym wesoło trzaskał ogień, wisiał portret rodziców Rity - Howarda i Agathy. Znajdowały się tam też kanapy, fotele, stoliki, szafki na różne bibeloty i pamiątki z podróży, a także kilka innych, wyszukanych ozdób nadających charakteru temu miejscu.

Następnego ranka Rita zjadła szybkie śniadanie, bo chciała jak najprędzej zająć się przygotowaniami do podróży do Egiptu. Planowała odwiedzić ojca i na własne oczy zobaczyć to, co udało mu się odkryć - grobowiec Tutanchamona. Ekscytowała ją sama myśl o tym, więc chcąc w pośpiechu wypić filiżankę herbaty, poparzyła sobie język. Nie ostudziło to jej zapału, więc zaraz potem wzięła się do roboty.
W przerwach między ślęczeniem nad opasłymi zbiorami z biblioteki, a pakowaniem kolejnych to rzeczy, Rita delektowała się spacerami po ogrodach i towarzystwem swojego wiernego psiego przyjaciela, Kaspiana. Myślami jednak była w Egipcie, wraz ze swym ojcem przemierzając starożytne grobowce i odkrywając coraz to nowsze tajemnice. Po cichu marzyła, że przy tym faktycznie uda się jej samej dokonać jakiegoś odkrycia.
Kiedy więc kończyła pakowanie, zorientowała się, że czegoś jej brakowało. Chodziła więc tam i z powrotem po swojej sypialni, zastanawiając się, czego mogła zapomnieć i wtedy sobie przypomniała.
- Rewolwer ojca! - niemalże krzyknęła i rzuciła się w stronę szuflady przy łóżku, lecz była całkowicie pusta.
Broni nie było. Rita zaczęła gorączkowo myśleć, co takiego mogło stać się z pistoletem. Winston zabrał go do czyszczenia? Nie, raczej uprzedziłby ją o tym. Wtem przypomniała sobie i zaklęła siarczyście pod nosem, czego na szczęście nikt nie usłyszał.
- Franz? Tu Rita. Dobrze, że cię zastałam. Słuchaj, jest sprawa. Zostawiłam u ciebie coś i chciałabym po to wrócić. Naprawdę? Jeszcze dzisiaj? Ale nie masz nic przeciwko? Ach, to fantastycznie. Jesteś boski! O tym jeszcze możemy podyskutować... To do zobaczenia!
Po tej krótkiej rozmowie telefonicznej Rita spakowała niezbędne rzeczy do walizki i udała się do samochodu. Winstonowi zapowiedziała, że wróci najwcześniej nazajutrz, bo zaplanowała spędzić noc u Franza.
Na miejsce dotarła późnym wieczorem, ale Franz nie wydawał się tym faktem obruszony. Została przywitana z taką samą przyjaźnią, jak przed kilkoma dniami, a może nawet bardziej. Pierwszym jednak, co zrobiła, to udała się do sypialni, w której nocowała przed sylwestrem. Tam bowiem zostawiła swój rewolwer, nie chcąc zabierać broni na bal u księcia.
- Czy tego pani szuka? - zapytał przyjaznym tonem Ben, lokaj Franza, kiedy stanął w progu i przyglądał się Ricie przeszukującej posprzątaną sypialnię. W wyciągniętej dłoni trzymał srebrny rewolwer z pięknymi zdobieniami i wygrawerowanym nazwiskiem rodziny Carterów.
Rita sięgnęła po broń, a Ben skinął tylko głową i ruszył w sobie tylko znanym kierunku. Carter, ważąc w dłoni srebrny rewolwer, od razu przypomniała sobie moment, w którym go dostała. Dał jej go ojciec podczas ich wyprawy do Afryki. Był wtedy bardzo tajemniczy i starał się podczas tej podróży nauczyć nastoletnią wtedy Ritę wielu przydatnych rzeczy, żeby była w stanie radzić sobie sama w życiu. Nauczył ją także obsługiwać się krótką bronią palną, stwierdzając enigmatycznie, że to umiejętność, która w obecnych czasach niezbędna jest każdej młodej damie.

Następny dzień zmienił wszystkie plany panny Carter, jakie zdążyła niedawno ułożyć. Z samego rana, kiedy właśnie kończyła się ubierać, usłyszała wołanie Franza. W jego głosie dało się słyszeć, że była to sprawa nagląca, więc Rita niezwłocznie podążyła do salonu, w którym przebywał von Meran.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, mężczyzna podał jej poranną gazetę. Zdezorientowana Rita sięgnęła więc po nią i spojrzała na pierwszą stronę. Przez jej ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz, a potem poczuła, jak robi jej się gorąco. Wciągnęła głośno powietrze, a potem je wypuściła, po czym usiadła w fotelu obok Franza. Przeczytała główny artykuł kilkukrotnie, zanim zdecydowała się odłożyć gazetę i spojrzeć na przyjaciela. Ten nadal milczał, ale podał jej prostokątny liścik, jakby wizytówkę.
- Co to może znaczyć? Czy profesor Smith ma jakieś kłopoty? - zapytała w końcu, choć słowa wciąż grzęzły jej w gardle, a głos miała ściszony.
Ciężko jej było w to uwierzyć. Jeszcze nie tak dawno doskonale bawili się na kuligu, potem uczestniczyli w nieco dziwnym wykładzie Smitha, a teraz… Rita odetchnęła głęboko. I jeszcze ta enigmatyczna wiadomość. Ktoś mógł ich śledzić?
Potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Franz obdzwonił wszystkich bliskich przyjaciół profesora, którzy wzięli udział w jego wykładzie i byli na kolacji, a potem gdzieś zniknął bez słów wyjaśnienia. Rita została natomiast całkowicie sama w jego posiadłości, jeśli nie liczyć służby. Czuła się okropnie bezradna i bardzo jej się to nie podobało. Zaczynała snuć niestworzone domysły i tylko dźwięk dzwonka do drzwi sprawił, że nie wpadła w czarną rozpacz.

- Jak to nie wszyscy? Franz, chyba sobie kpisz, że będę tutaj siedzieć i czekać na rozwój wydarzeń - oburzyła się Rita, kiedy pojawił się plan działania.
Wykłócała się z nim jeszcze przez dłuższą chwilę. Mimo tego dało się zauważyć, że między tą dwójką coś iskrzy. W jednej chwili mogli rzucić się sobie do gardeł lub we własne objęcia w namiętnym pocałunku. Nic jednak takiego się nie stało, bo Rita ostatecznie skapitulowała, wzruszając ramionami i siadając przy stole zaraz obok Eleonor.
- Dobrze, zostaniemy tutaj, jak sobie życzysz - rzuciła obrażonym tonem i skrzyżowała ręce na piersi, już nie racząc nawet spojrzeć na Franza.
Na szczęście dla Rity, Franz wcześniej popełnił pewien błąd i pokazał jej liścik, który dostał prawdopodobnie od zaginionego profesora. Rita była sprytną osobą, a naturę miała niepokorną już od dziecka, toteż uśmiechnęła się łobuzersko, kiedy dwójka mężczyzn (Franz i George) opuścili dom i ruszyli na spotkanie. Zapamiętała bowiem adres z tajemniczej wiadomości i nie zamierzała tak łatwo odpuścić.
- Nie będę rozstawiana po kątach - oznajmiła, wstając od stołu. - Jedziemy na miejsce spotkania i dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież ta dwójka nie poradzi sobie sama - powiedziała, a mówiąc “my” miała na myśli ją i Eleonor, na którą znacząco spojrzała.
Przed wyjściem pobiegła jeszcze na piętro, skąd z sypialni zabrała rewolwer i wcisnęła go do torebki.
- Eleonor, jedziemy. I niech nikt nie próbuje nas zatrzymywać - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym ruszyła do samochodu.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 24-01-2017 o 17:23. Powód: naprawa linków
Pan Elf jest offline