Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2017, 10:34   #8
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Hektor podniósł przyłbicę rozglądając się po karczmie. Nagły dreszcz sprawił że cały się zatrząsł w swojej zbroi. Ciepło zajazdu przypomniało mu jak się wysuszył podczas zimowej podróży.
Skierował swoje kroki do kupców i od razu usiadł bez zbędnych ceregieli.
- Witajcie, witajcie. Niech bogowie sprzyjają lub wzrok odwracają - uraczył handlarzy zwyczajowym pozdrowieniem.
Ściągnął hełm i z głuchym brzdękiem osadził go na ławie.
- Karczmarzu! Grzańca dzban… - w ślad za hełmem poszły rękawice uderzając o drewno z cichym brzękiem ćwieków. Dłonie utopca były sine, a palce nieprzyjemnie pokrzywione. - ino żywo! I kufle dla mnie i mej drużyny. Zacznij też jadło szykować, byle mokre!
- I dziczyznę jaką - dodał od siebie Esmond. Zdjął wierzchnie odzienie z częścią oręża i przysiadł się obok rycerza, którego aparycja najwyraźniej mu nie przeszkadzała.
- Byle nic rozwodnionego, bo będziemy źli - Lily mruknęła cicho, bardziej do siebie, choć było to słyszalne dla pobliskich osób. Rozsiadła się na jednym z krzeseł przy wolnym stoliku, wzięła do rąk oprawiony w czarną skórę grimuar wiszący na łańcuchu u jej pasa i zaczęła go wertować w poszukiwaniu czegoś. Włócznię oparła w tym czasie o kant stołu, drzewcem do dołu, by oręż był gotowy do użycia.
- Rosoł jest - odkrzyknęło grube i niezbyt piękne babsko, które właśnie wyszło z kuchni. - I tylko rosoł. Możecie dostać rosół albo niic.
- O żesz! Wracaj do kuchni babo! Nie strasz klientów! - odwarknął się karczmarz z gęstą, czarną i kręconą brodą oraz równie bujnymi brwiami. Oboje pasowali do siebie w piękności, chociaż karczmarzowi akurat lepiej z oczu patrzyło. Właśnie skończył rozmawiać z Ristoffem, który to odwracając się do sali spostrzegł, że jego towarzysze rozsiedli się po różnych stołach. Z ciężkim westchnięciem podszedł do stołu z kupcami.
- Hebal Ristoff - przedstawił się mężczyznom, którzy kiwnęli głowami na przywitanie.
- Ramiel Otoman. - przedstawił się liliput o śniadej twarzy, niewielkim wąsiku i chytrym spojrzeniu.
- Mustaff… po prostu Mustaff - odezwał się blady i chudy kupiec z okrągłymi okularami na nosie. Wyglądał na przemarzniętego gdyż wciąż siedział w swoim odzieniu pomimo ciepła wewnątrz karczmy. Albo był chory, gdyż skóra się na nim lekko lśniła.
- A panowie?
- Hektor Cztery Ryby z Moczarowisk - rzekł rycerz. - Coście tacy bladzi i zgorączkowani Mustaffie? Pogoda nie służy?
- Nie - mężczyzna opatulił się mocniej i uśmiechnął się słabo. - Jutro będzie tutaj miejscowy medyk. Do jutra wytrzymam.
Rycerz pokiwał głową krytycznie przyglądając się kupcowi. Zaniechał jednak kontynuowania tematu, choć miał w zanadrzu kilka mądrych rad dotyczących zdrowotności. Zakładały głównie jedzenie ryb, picie syropu z cebuli i raczenie się gorzałką. Przedłożył jednak własną ciekawość nad rzucanie mądrościami.
- Jak droga? Zbójcy, zawalidrogi, blokady jakieś? Może chłopi domagający się wolności i praw?
- Śnieg pada Hektorze cztery ryby… - zaczął liliput lekko się podśmiewując. - Drogę nam zasypie, ale może uda się do miasta dojechać. Jeśli razem będziemy jechać…
- My z miasta. - przerwał Hebald, w końcu pozbywając się odzienia wierzchniego.
Mag był starszym już człowiekiem. Jego śniada skóra pokryta była zmarszczkami, a włosy luźno puszczone do ramion były siwe. Niebieskie oczy zimno patrzyły na rozmówcę. Był to jednak specyficzny rodzaj patrzenia - osoby, która ma wymagania i kto im nie sprosta będzie musiał liczyć się z konsekwencjami. Lily i Esmond doskonale dobrze o tym wiedzieli mając okazję znać Ristoffa już wcześniej. Tak samo poznali charakterystyczną dla maga zabawę wisiorkiem jego szyi gdy ten tylko znalazł się na wierzchu. Zielony kamyczek oszlifowany w kształt podobny do trumny i na tym kończyły się podobieństwa. Obwiązany brązowym sznurkiem obracał się teraz w dłoni, błyskając od czasu do czasu w świetle. Resztę ubioru Ristoffa stanowiły szaty przystosowane do podróży. Fioletowa szata, ze żółtymi zdobieniami, narzucona na ciepły wełniany sweter. Spod swetra wystawały bezpalczaste rękawiczki - odpowiadające kolorom szaty. Spodnie miał lniane, ale ewidentnie było kilka warstw innego materiału pod spodem. Do tego skórzane buty, również dodatkowo ocieplane.

Na stoły zawędrował rosół. Zdecydowanie cienki, ale ciepły. Do tego postawiono kufle z grzańcem - który to już był znacznie lepszy w przygotowaniu. Za życzeniem jedzenie było mokre. Nawet specjalnie nie przyglądając się jakości jedzenia Lily od razu zabrała się do konsumpcji otrzymanego pożywienia. Tam, skąd pochodziła, się nie wybrzydzało, ponieważ się nie przelewało. Oczywiście wcześniej schowała księgę, by jej nie poplamić.
Dopiero chwilę później w ogóle zdecydowała się coś powiedzieć.
- Może jednak będzie dobrze i nam traktu nie zasypie za bardzo? - zapytała jakby sama siebie niż pozostałych, chociaż wyraźnie na nich spojrzała.
- A dzieje siÄ™ tu ostatnio coÅ› ciekawego?
- To karczmarza musicie pytać bezimienna panienko - odpowiedział Otoman z przebiegłym uśmiechem na twarzy. Spojrzał swoimi dużymi zielonymi oczami ze złotymi środkami wprost na kobietę.
- Nie siedźcie tak samej, razem cieplej.
- Jak chce tam siedzieć to jej sprawa - odparł sucho mag nie podnosząc spojrzenia znad swojej zupy. Do karczmy wparował Dizi.
-[i] Na wszystkie bogi jakaż zimnica! Uszanowanko panom. Karczmarzu jeszcze dla mnie to samo proszę! A co panienka taka sama? Dosiądę się! - karzeł z uśmiechem na twarzy i zerowym skrępowaniem klapnął po przeciwnej stronie stołu. Jego zmarszczki wskazywały, że uśmiechał się często i dużo. Jasne oczy patrzyły ciepło na wszystkich dookoła. Miał krótkie włosy i szczecinę na brodzie. Jak tylko dostał swojego rosołu szybko zawiosłował w nim łyżką i pochłonął jakby była to najlepsza strawa na świecie.
- Panowie, pomoc mi będzie potrzebna. Sypie jak diabli, trzeba płozy na wozie zainstalować, bo nigdzie nie pojedziemy.
- No ale to chyba nie teraz? - jęknął rycerz. W zasadzie niewiadomym było czy słyszalne gulgotanie pochodziło z zupy, którą właśnie jadł, czy też z natury utopca.
- No… lepiej teraz. O świcie jedziemy dalej, lepiej wykorzystać jak najwięcej dnia kiedy słońce świeci. - odparł karzeł.
- Niechaj tak będzie mości Dizi - westchnął Hektor. - Niechaj tak będzie. Jeno rosół zjem, bo wystygnie.
Upił kolejną łyżkę rosołu. Rzecz o tyle była zastanawiająca, a i nie od razu zauważalna… nie siorbał. Wyciągnął łyżkę z rybich ust i wycelował nią ku górze.
- Rzecz jedna mi naszła jako myśl tworząca. Z tego pośpiechu całego, pogody nieznośnej, a także z bariery cieplno-brezentowej nie zdołałem poznać imion swych towarzyszy zimowej niedoli.
Skierował spojrzenie wpierw na mężczyznę, a później na dziewczynę.
- Raczcie wybaczyć nietakt, zwe sie Esmond - przedstawił się do tej pory małomówny mężczyzna, kładąc pusta już misę na stół.
- Hm… A ja… Iulia - odpowiedziała po chwili kobieta, po czym lekko się podrapała po głowie jakby w zakłopotaniu - Prawdę mówiąc to dopiero teraz się zorientowałam, że się nie przedstawiliśmy. A-a z wozami, panie Dizi, i ja ci pomogę! Będę czekać na zewnątrz!
W pośpiechu wstała od stołu, zabrała niedbale swą włócznię i niemal wybiegła z oberży, pozostawiając resztę samą. Wyglądało na to, że gdzieś się jej spieszyło, albo miała coś z głową.
Wyraźnie ciężkie westchnięcie dobiegło od strony Ristoffa. Położył dłoń na ramieniu Hekrota.
- Poczekajcie proszę. Dizi ty też - mag wstał ciężko od stołu i zarzucił na siebie płaszcz. Wyszedł w ślad za dziewczyną zostawiając resztę.
Karzeł patrzył za wychodzącym magiem tak jak wcześniej za dziewczyną. Chuchnął sobie w dłoń i powąchał. Zmarszczył brwi.
- To nie mój oddech… co się stało? - rzucił do pozostałej dwójki.
- Mój też nie, rzecz jasna - dodał rycerz kończąc zupę. - Jeśli dzia… - skrzywił rybie usta w grymasie uśmiechu. - ...przepraszam. Jeśli mistrz Ristoff nie smali cholewek do młodszych dziewcząt, to najzwyczajniej dostrzegł coś więcej niż my w ewakuacji Julii… nagłej racja, tajemniczej oczywista, ale przede wszystkim… humglll humgll… niespodziewanej i zdaje się niezręcznej.
- Ano tak się zdaje, nie wypada nam jednakowoż o tym rozprawiać -odpowiedział Esmond odstawiając pusty już kufel grzańca.
- Czemuż to? - zapytał rycerz. - Tylko nie mówcie że plotkować to nie po rycersku
- A to i swoją drogą- odpowiedział z lekkim uśmiechem- sądzę że wszystkiego dowiemy się z czasem, tędy więc nie ma co się nad tym teraz głowić.
Gulgoczący protest dobiegł z gardła utopca.
- Kiedy głowienie się, jest miłym zabijaniem czasu. Snucie półprawdy, niestworzonych historii, podświadomie wiedząc że fakty mogą wyglądać zgoła inaczej. To niesamowite zaskoczenie, gdy coś okazuje się prawdą! Co się zaś tyczy tego co rycerskie bądź nie Esmondzie… myślisz że czym zabija się czas na dworze, gdy nastają męczące czasy pokoju lub błędni rycerze wracają strudzeni po kwestowaniu?
- A jakże! Trzeba nadrobić zaległy czas i wywiedzieć się cóż też się działo. Plotki to mój ULUBIONY temat - Otoman żywo się zainteresował wlepiając spojrzenie w Esmonda. Wtedy też Mustaffa zakaszlał i zakrztusił się. Opanowawszy chwilowy napad podniósł słabe spojrzenie na liliputa.
- Bylibyście tak dobrzy i przynieśli mi tych swoich ziół? - zapytał słabo. Otoman westchnął niezadowolony.
- Jak stracę jakieś ciekawe wątki… niech ci lepiej ten towar w mieście dobrze zejdzie - po czym wstał i wyszedł.
-Nie zwykłem bywać na dworze- stwierdził Esmond podążając wzrokiem w ślad za odchodzącym-to nie miejsce dla mnie, więc i wierzę na słowo
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline