Theo z uwagą przyjrzał się mapie posiadłości kupca, zastanawiając się, gdzie ów mógł umieścić wejście do skarbca.
Odrzuciwszy pomieszczenia sprawdzone jakoby przez Catalinę i te, których funkcja uniemożliwiała dyskretne wchodzenie i wychodzenie, oczywistymi wyborami wydawały się biblioteka i muzeum. Aż zbyt oczywistymi. - Pokój oznaczony jako biuro, to w rogu i komórka - wskazał palcem wymienione miejsca - widziałaś kiedyś, by Thedipides chadzał tam sam, o dziwnych porach, może z jakimiś sakwami i wracał bez nich albo na odwrót? A do innych pomieszczeń?
Gdy uzyskali już odpowiedzi na wszelkie dręczące ich pytania, Theo uznał, że czas omówić plan. - Ustalmy, gdzie i kiedy spotkamy się jutro przed grandą. Proponuję, by każdy z nas dotarł sam na tyły posiadłości naszego przyszłego, acz niedobrowolnego darczyńcy. Powiedzmy, tuż po zachodzie słońca.
Stamtąd wejdziemy przez mur do środka i... zobaczymy, co dalej. - wyszczerzył się do wszystkich i uniósł kielich.
Następny dzień, mimo lekkiego, acz znośnego dzięki jakości spożytego alkoholu, kaca, Theo zaczął wcześnie.
Najpierw udał się na numalijski dziedziniec cudów - miejsce istniejące w każdym mieście na świecie godnym tego miana, siedziba nędzy i zbrodni, dom, sanktuarium i miejsce spotkań dla ludzi z marginesu.
Spędził dobre kilka godzin, wyszukując i przepytując żebraków, uliczników, złodziejaszków i zbirów na temat kupca Thedipidesa i jego dworku. A także kochanek, obecnej i byłej.
Będąc tam, wyszukał przy okazji bezpieczną, na ile to możliwe w dzielnicy zamieszkiwanej przez element przestępczy społeczeństwa, melinę, do której mógłby w razie potrzeby dokonać taktycznego odwrotu.
Resztę dnia spędził wyszukując najszybszą trasę między domem kupca a swym nowym lokum i między metą a bramami miasta.
Gdy ostatnie promienie słońca tłamszone były przez nadciągającą ciemność, Theo udał się na miejsce spotkania.
__________________ Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |