Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2017, 02:09   #35
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Let's attack aggressively!

Nie miał czasu, żeby sprawdzić magazynek w obrzynie, a tu stara Fritzla chciała go zaciągnąć do swojej paszczy. Sanders nie lubił dupczyć się z mutantami, ale na razie nic nie mógł poradzić na to, że gadzina sobie go upatrzyła na obiad - za mało miał miejsca na dobre manewry, więc musiał improwizować i grać, ak jak sytuacja mu na to pozwalała.

Sanders próbował się wyrwać z uścisku, ale przeciwnik trzymał twardo. Żaden z nich nie zdobywał bardzo wyraźnej przewagi, chociaż Smokowi udało się przeciągnąć “ptaszynkę” parę centymetrów w swoją stronę.

Sanders przejechał dobre dwie długości stopy w stronę dziury, ciągnięty przez wielką łapę. Nie znalazł oparcia dla dłoni, zmęczenie i rany zaczynają się odzywać… ciężko dyszy i chyba znowu krwawi. Już mu widać blisko do wyjścia z tunelu. Tropiciel zaparł się o coś, złapał chwyt łapami i kopnął smoka wolną nogą w łąpę. Stwór syknął, na moment znieruchomiał i zaprzestał ciągnięcia. Widać trafienie w coś łokciopodobnego ciut go zabolało.

A teraz które wybrać? Prosto czy w bok? Prosto czy w bok...?! Noż kurwa, stara Fritzla mogłaby kogo innego zaciągać do swojej paszczy, a nie jemu przeszkadzać w wydostaniu się stąd!

Ciemność i panika. Przyspieszony oddech charczący w płucach i ta cholerna niemoc, gdy nie mógł się uwolnić , pozbyć przeciwnika. Nie było ucieczki, nie było ratunku.Został sam naprzeciw wroga. Ten nie poddawał się, tropiciel czuł coraz bardziej zirytowane szarpnięcia i syki, a kwaśny odór wzmagał się... tak samo jak on słabł. Każdy kolejny ruchy wymagał coraz więcej siły i samozaparcia, by zmobilizować napięte do granic możliwości mięśnie do wykonania kolejnych rozpaczliwych prób wyswobodzenia się z pułapki. Potwór szarpał nim, on rewanżował się kopnięciami, posyłanymi na oślep. Jedno trafiło w pustkę, drugie i trzecie dosięgły celu, lecz to nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. W panice wyciągnął ręce, macając na oślep i na oślep czołgając się do przodu. Parę centymetrów wprzód i znów szponiasta łapa cofała go do punktu wyjścia.
Naraz poznaczone krwią palce zaczepiły o występ, oczy powędrowały ku górze. W litej ciemności mezczyzna namcał... dziurę, niewidoczną na pierwszy rzut oka, ale była tam! Rozgałęzienie tunelu, zaraz nad jego głową. W zmęczone ciało wstąpiła nowa siła, szczęki zacisnęły boleśnie. Zdeterminowanie uskrzydlało, wlewając w obolałe członki nowe pokłady energii - te ostatnie, przedśmiertne zrywy, gdy waży się być albo nie być.
Pięty kopały pokryte łuską przedramię, spodnie śliskie od posoki stanowiły ciężki do utrzymania element. Skorzystał z tego. Milimetr po milimetrze zdobywał przewagę, ciągnąc z całej mocy ku górze. Mięśnie napięły się, bladą skroń zrosiły grube krople potu. Syczał na równi z wrogiem, szamocząc się niczym opętany.
W ostatnim, heroicznym wysiłku szarpnął uwięzioną kończyną i zawył, gdy szpony zagłebiły się w ciele... lecz omsknęły się po nim, tracąc chwyt na ciele. Był wolny! Prawie, zostały spodnie - te wciąż pozostawały w uścisku bestii.
W symfonię skrzeku i warkotu wdarł się dźwięk prutego materiału, opór zniknął. Na chwilę, mgnienie oka, lecz to wystarczyło.
Ramiona przetransportowały resztę ciała do przodu, poza zasięg przeciwnika. Krew mieszała się z potem, jednak to się nie liczyło. Był wolny! Miał szansę! Wykorzystał ją, czołgając się na ślepo byle dalej od niebezpieczeństwa. Obraz przed oczami pokryły czerwone plamy, w uszach słyszał głuchy łoskot dudniącego tętna i własnego, chrapliwego oddechu.
Świadomość trzeszczała, niczego nie pragnąc, niż tego, by osunąć się w błogosławioną czerń... nie teraz, jeszcze kawałek. Parę centymetrów. Wciągnąć się, przeczołgać jeszcze parę metrów. Zniknąć z radaru skurwysynowi zza pleców. Dopiero gdy przebył sześc metrów padł bez ruchy, zbyt zmęczony, aby poruszyć choćby powieką... ale żył. Chwilowo bezpieczny, lecz na jak długo?
Oddychał ciężko, z twarzą przyciśniętą do zimnej, wilgotnej blachy. Barwne plamy przed oczami wirowały w fantastycznym kalejdoskopie, a on trwał w bezruchu, uczepiony kurczowo krawędzi życia. Czuł, że krwawi, kolejne rany bolały, tak samo jak reszta zmęczonego ciała. Głód i pragnienie przyprawiały o mdłości.
Klepnięcie w ramię nie zarejestrował, dopiero szarpnięcie za rękaw zmusiło go do otworzenia oczu. Nad nim klęczał szczyl. Mówił coś, pokazywał za siebie, choć sens słów niknął w upiornym dudnieniu.

- Nso? - odburknął Sanders do młodego, który na coś wskazywał; tropiciel był tak wyzuty z sił, że nie miał siły wyraźnie gadać. Po chwili jego mózg przetworzył informacje o swoistym światełku w tunelu. Znowu Szczyl musiał go doczołgać, chociaż Sanders nie miał ochoty być kolejny raz ciotą, którą gówniarz sobie miotał jak lalką. - Dbra, puś, ‘ojde - wybełkotał gniewnie, chcąc samemu się doczołgać, ale przez utratę sił brzmiał tak prawdopodobnie i wiarygodnie jak pan Zdzisek spod monopolowego w 51 stanie Zjebanych Stanów, zwanym stanem mocnego upojenia alkoholowego. Szczyl i tak go przeciągnął do otworu mimo nędznych protestów, zresztą dobrze, że to zrobił, bo zaoszczędził przynajmniej czasu i energii Sandersowi, a przy wyjściu z tunelu Sanders stracił przytomność, jego mózg przestał rejestrować rzeczywistość, stwierdzając, że pierdoli to wszystko i pójdzie sobie na astralne dziwki i koks.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline