Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2017, 13:24   #16
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Bitwa pod Pegate

Odważni wojownicy szli jako przynęta, wyglądając spomiędzy domostw na większy plac, gdzie skupiały się wejścia do kilku chałup. Mogli pierwszy raz rozejrzeć się po wiosce z tak bliska, ale nie przyniosło to nowych spostrzeżeń.
Zrobili kolejny, niepewny krok, gdy nagle coś świsnęło niespełna pół metra od Albina. Rozległ się podekscytowany, wysoki krzyk, do którego po chwili dołączyły kolejne, gdy kilka goblinów zaczęło wybiegać z domów, machając groźnie bronią nad głowami i szczerząc w szalonym zadowoleniu.
Ludzie nie byli w stanie określić, skąd wyleciała strzała, tkwiąca teraz w ścianie obok. Nie to jednak było ich największym zmartwieniem, gdyż nim zdążyli się zorientować, z placu biegła w ich stronę cała grupa krępych zielonoskórych. W oddali ze środka wioski, Albin rozpoznał krzyk w goblińskim, który wróżył, że sytuacja się nie polepszy: “Bierz ich! Rozrywaj! Goń, goń, goń!
Do czekającej zasadzki również doszły krzyki panującego zamieszania, Sadrax był nawet w stanie określić dokładnie ich kierunek dzięki swoim magicznym zmysłom, ale jedynie hałasowali, nie wykrzykując nic konkretnego, chociaż rozpoznał ten charakterystyczny, goblini chichot.
- WIEJ! - Kat krzyknął do Szafrana i rzucił się do ucieczki tą samą trasą którą tu przybyli. Biegł co sił w nogach, puszczając jednak barda przodem.
Szafran nie zamierzał się obijać. Puścił się biegiem jeszcze zanim jego uszu dotarł krzyk Albina. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie przebierał tak szybko nogami, nawet wtedy, kiedy uciekał przed pewnym rozzłoszczonym mężem pewnej pięknej damy.
Rozwrzeszczana banda ruszyła w pościg, goniąc na złamanie karku za uciekającymi ludźmi. Albin wyleciał zza domów zaraz za Szafranem, a po nich wylała się grupa goblinów, której nawet nie trzeba było widzieć, by wiedzieć, gdzie się znajdują. Wbiegli na otwarte pole i wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy to już ten moment.
- Tutaj wy śmierdzące szczury! - krzyknął po goblińsku Albin. Podbiegł jeszcze kawałek, sięgając równocześnie po swój katowski topór i tarczę. Kiedy był mniej więcej w dwóch trzecich okręgu pułapki, odwrócił się i przygotował na szarżę wroga. Czekał tylko aż ostatni goblin wejdzie w ich sidła, a następnie miał zamiar wydać komendę do rozpoczęcia ostrzału.
Sadrax czekał udając trupa wśród wysokiej trawy na umówiony sygnał, martwiąc się o Pana Mazgillera, swojego chowańca, który był gdzieś tam z niziołką.
Dwalin czekał na sygnał Albina. W końcu zasadzki to chleb powszedni wojowników. Kątem oka widział leżącego i celującego już w znienawidzonych zielonoskórych kuzyna, z którym odbywali identyczne szkolenie. Kapłan wojownik był pewny kuzyna. Nie wystrzeli za wcześnie, chyba że to gobliny niemal na niego nie wejdą. W głowie układał sobie plan walki. Dwalin wpierw miał zamiar ostrzelać dowódców i warga, lub gdyby ich nie było w tej grupie, najbliższe gobliny. Potem w zależności rozwoju sytuacji łuk, sztylety lub miecz. Wszystko będzie zależało od tego co podpowie mu danej sytuacji instynkt wojownika.
Dziewiątka goblinów, niczym łowna zwierzyna, wbiegła bezmyślnie na środek kręgu, gdzie przygotowana była zasadzka. Albin zauważył bezbłędnie ten moment i wydał rozkaz, by zacząć ostrzał. W stronę goblinów wyleciało kilka pocisków, ale zrządzeniem losu, tylko jeden dosięgnął swojego celu, reszta gubiąc się pośród trawy. Gobliny z wrzaskiem zniżyły się do gruntu, chociaż jeden z nich nie dobrowolnie; raniony strzałą, padł na ziemię, krwawiąc obficie. Widząc, że ataki nadeszły zza pleców wojownika, którego niedawno goniły, postanowili wszyscy, bez wyjątku, uciec w przeciwną stronę. Nie dane im było oddalić się za daleko, gdyż drogę zaszli im kolejni uzbrojeni, wymierzając ciosy z różnorakim skutkiem. Abal celnym ciosem, rozbił łeb jednego zielonoskórego, jednak gwardzista spudłował tak niefortunnie, że odsłonił się na atak, jednak uciekającemu przeciwnikowi nie to było w głowie i masą, staranowali go i przewrócili, nie przerywając biegu na dłuższą chwilę. Próbując wyminąć Abala, jeden goblin odbiegł w bok, ale trafił na długowłosego elfa, który jednak zamiast zadać cios, po prostu zablokował kreaturze drogę. Mniej szczęścia miał inny goblin, do którego dobiegł masywny mężczyzna i ściął go toporem, kładąc na glebę z zaskoczenia.
Z boku zajściu obserwował iluzjonista, do którego doszły dźwięki dobiegające z innego kierunku, niż pole goblińskiej masakry. Mieszały się i z trudem rozdzielił kobiecy krzyk od uderzenia stóp i powarkiwania jakiegoś zwierzęcia. Nadciągało niebezpieczeństwo, niebezpiecznie blisko z każdą chwilą.
O dziwo plan zadziałał. Może jego efekty nie były aż tak druzgocące jak początkowo miał nadzieję, że będą, jednak Albin nie mógł mieć za złe grupce nieprzeszkolonych w bojach ochotników, że nie wykonali swojego zadania perfekcyjnie.
Wzmocnił chwyt na rękojeści swojego topora, po czym rzucił się pędem za uciekinierami. Spodziewał się, że za krótką chwilę przybędzie wsparcie dla zielonoskórych, dlatego musieli już teraz pozbyć się ich jak najwięcej.
Początek walki nie poszedł do końca po myśli Dwalina. Nie wytrwał po powstaniu w bezruchu i pierwszą ze strzał posła tuż obok zamykającego goblina, druga jednak trafiła.
- Patrzaj braciaku jak umykają zielone szczury. Nie boją się mordować naszych we śnie. Walczą tylko z bezbronnymi. Nie mają ni krztyny honoru jak to szczury. Trzeba je tępić tak jak szczury dokładnie. Strzelać, topić, truć, rozdeptywać. Nie boją się zatruwać swoimi wyziewami korytarze kopalni a tu umykają jak szaraki. To oni oddzielili cię od Frigi - to mówiąc przygotowywał strzały.
Dwalin dokładnie wiedział jak łatwo zainspirować krasnoludów do szału przeciwko zielonoskórym bedącymi ich odwiecznymi wrogami. Widział też jak zmienia się na twarzy Rond słysząc jego przemowę. Zacięta twarz mocniejszy chwyt na kuszy. Rond aż kipiał, wyraźnie było to widać po zaciśniętych szczęki miał teraz okazję odpłacić się winnym rozłączenia z Frigą - ulubioną kuszą.
- Za wszystkich wymordowanych w Beothorp za rannych i dogorywających. Za wszystkie sieroty, za plony niszczone na polach i w sadach. Za całą chudobę wyrzynaną i pożeraną przez te zielone szczury. Czas odpłaty nadszedł. Czas was rozdeptać jak szczury - nakręcał się Dwalin.
Nie wyglądało na to, by zaklęcie miało być potrzebne w tej chwili - pomyślał Sadrax gdy nie usłyszał komendy do rzucenia czaru, a tupot goblinich stóp dał do zrozumienia, że właśnie zawrócili. Nadal leżąc krzyknął więc;
- Niebezpieczeństwo! Warg nadciąga! I to nie sam! - ostrzegł pozostałych, którzy byli zajęci walką.
- Tak bracie, wystrzelamy ich jak psy! - Rond oddał pierwszy strzał, powalając jednego goblina.
Kontynuował swoją litanię obelg, ładując kolejny pocisk, którym przeszył drugiego goblina. W tym czasie “błyskotka” męczyła się z łukiem. Bolały ją już ręce, nogi, w zasadzie wszystko, nie spodziewała się, że dostanie takiego potwora, którego będzie tak ciężko napiąć. Strzeliła, ale strzała poleciała daleko od celu. Szafran i niziołek również ostrzeliwali gobliny, jednak z podobnym skutkiem; pudłując, chociaż nie tak żałośnie, jak kobieta.
Abal walczył sam z dwoma goblinami, które spanikowane, napierały jak szalone. Krasnolud został draśnięty przez jednego z nich, a zanim zdążył zareagować, drugi goblinoid wbił mu głęboko miecz w brzuch. Mężczyzna z toporem cały czas szedł pomóc krasnoludowi, jednak nie zdążył przed tym, jak gobliny obaliły kompana. Z gniewem rzucił się w ich stronę i niemal spłoszył, sprawiając, że jeden zaczął uciekać, kiedy drugi próbował wyciągnąć broń z woźnicy.
Podobnie skończył elf, który próbował jedynie opierać się ciosom przeciwnika, ale jego brak doświadczenia i umiejętności pozwoliły kreaturze zadać cios, który posłał go na glebę.
Na samym końcu, dobiegając już do uliczki, Albin dogonił goblina i rozorał go kilkoma celnymi ciosami, zabijając na miejscu. Zaraz potem wojownik usłyszał niepokojące warknięcie i wynurzające się z mroku uliczki, żądne krwi ślepia.
- Niech ktoś opatrzy rannych, nim się wykrwawią na śmierć! - zagrzmiał Kat, samemu szykując się do przyjęcia na siebie szarży rozwścieczonej bestii.
Warg rzucił się na wojownika, szczerząc groźnie kły. Wskoczył na jego tarczę i prawie przewrócił, ale Albin zaparł się wystarczająco mocno, by ustać. Bestia wyciągnęła swój wielki łeb nad tarczą i zakłapała masywną szczęką tuż przy twarzy Albina, by zaraz potem dostać w nos z trzonka toporu, co zmusiło ją do wycofania się z piskiem. Warg wciąż torował przejście z jednej strony, zaś wojownik z drugiej.
Jeden z goblinów, który wciąż walczył z topornikiem, nie mógł przez niego uciec, więc postanowił rzucić się na człowieka. Atak był na tyle niespodziewany dla niedoświadczonego ochotnika, że udało się go zranić, chociaż wciąż stał krzepko na nogach. Niziołek i błyskotka próbowali pomóc kompanowi, ale ten pierwszy spudłował, a ta druga za bardzo bała się wypuścić strzałę, by nie zranić towarzysza.
Życie elfa zaś wisiało na włosku. Nie tylko krwawił, leżąc nieprzytomnym, to jeszcze goblin nad nim szykował się, żeby zadać kończący cios. Nagle świsnął przy nim bełt i zamiast dożynać długouchego, wziął nogi za pas. Wpadł na gwardzistę, który niedawno podniósł się z ziemi i który zakończył jego żywot, nabijając z impetem na miecz.
Rond zaczął iść przed siebie, celując kuszą do uciekającego goblina. Spudłował, kiedy zielonoskóry przeskakiwał przez płot, nie zdając sobie nawet sprawy, że kilkanaście metrów dalej w trawie czaił się czarodziej. Sam Sadrax wciąż czekał na sygnał, gdy nagle doszła go plątanina myśli. Chowaniec ostrzegł go przed zbliżającym się niebezpieczeństwem z tej samej strony, gdzie poszła niziołka. Iluzjonista nastroszył uszy i mógł potwierdzić te informacje. Byli bardzo blisko.
- Jak pojawi się więcej przeciwników, to usypiaj ich! Z tym sam sobie poradzę! - krzyczał na całe gardło Albin, mając nadzieję, że jego głos przebiję się do czarodzieja przez warczenie wściekłego psa. Zaraz potem umocnił chwyt na rękojeści topora i rzucił się na bestię.
Zmotywowany Dwalin ruszył na pomoc Abalowi. Prawą dłonią ujął medalion w lewej nadal dzierżył łuk. Miał zamiar odwołać się do mocy leczniczej Wielkiej Matki, tak również nazywali Chantueai, jeśli jego krasnoludzkiego ziomka dało by się jeszcze uratować. W końcu miał w leczeniu wieloletnią praktykę, starczyłoby mu rzuta oka na ranego by określić jego stan.
- Pomóż elfowi by nie skapiał mi tam, będę miał czas gdy już pokonamy zielonych.
Sadrax usłyszał Albina. - Zaraz tu będą! - wydarł się wstając. Przygotował się do rzucenia zaklęcia: skupił się, wziął głęboki wdech i rozpoczął inkantację - Synorak’A Ediba Elba Latsarba - Wyczekiwał z jej końcem, aż pierwsi wrogowie pokażą się na widoku w zasięgu zaklęcia. - Isba Alyaga - wyszeptał z przydechem w odpowiednim miejscu i zwolnił czar energicznym i nieco przesadnym ruchem ręki, dłonią z palcami wygiętymi w sposób niemożliwy do osiągnięcia bez wielomiesięcznych ćwiczeń i słowami - Sanamma Noillitoc!, gdy tylko się pokazali. Zaklęcie Snu miało uśpić wrogów zanim będą w stanie podjąć jakiekolwiek działania zaczepne, jak pewnie nazwaliby to Albin czy Dwalin.
Kapłan dobiegł do leżącego pobratymca i zaklęciem postawił go na nogi. Abal nie był w dobrym stanie, ale zaklęcie znacznie oddaliło go od agonalnego. Woźnica przytaknął na słowa wybawcy, wstał opierając się na broni i skierował do elfa.
Goblin utknął w zwarciu z topornikiem. Wymieniali się ciosami, ale żadnemu nie udało się zranić przeciwnika. Pojedynek trwałby jeszcze pewnie długo, gdyby nie zakończył go wreszcie Szafran, pakując bełt w plecy goblina. Zielonoskóry wykręcił paszczę w grymasie, kiedy grot rozrywał mu kręgi i pozbawił zdolności do dalszej walki. Gwardzista skrócił jego cierpienie, rozbijając głowę buzdyganem.
Z tyłu wszystkiemu przyglądali się strzelcy, spośród których na przód wyszedł Rond, krzycząc obelżywie, żeby się ruszyli i trzymali chociaż blisko niego, a nie stali tak “jak te chuje na weselu”, cytując kusznika.
Albin stawał oko w oko z bestią. Ta co chwila wychylała się, warcząc i próbując chwycić zbrojnego, aż wreszcie otrzymała cios przez grzbiet. Worg jednak, zamiast cofnąć się, ugryzł rękę Albina, zostawiając krwawy ślad po kłach.
Sadrax zaś wyczekiwał, inkantując zaklęcie. Cierpliwie i w skupieniu, pomimo panującej dookoła walki, wypuścił zaklęcie w odpowiednim momencie, gdy tylko wyłonili się przeciwnicy. Grupa goblinów prowadzona przez niedźwieżuka zupełnie się tego nie spodziewała, weszła w samo centrum magicznego efektu. Siódemka goblinów padła na ziemię, uśpiona zaklęciem. Został tylko zaskoczony niedźwieżuk i jeden goblin. Oboje zwrócili się w kierunku z którego przyszli i szykowali się do ucieczki.
Sadrax wiedział dokładnie ile potrwa działanie czaru. Żałował, że nie ma procy - “było wziąć zapasową” - pomyślał. Podniósł tarczę lewą ręką, prawą dłoń zacisnął na rękojeści noża i starając się nie wbiec sojusznikom pod ostrzał rozpoczął pościg za uciekającymi tak, by ich, brońcie bogowie, nie dogonić. Zatrzymał się przy śpiących goblinach i wsuwał każdemu ostrze noża po rękojeść w oko (bał się ciąć po gardle, od krwi jeszcze mógłby zemdleć).
Dwalin posłał dwie strzały w plecy znienawidzonego wroga. Niedźwieżuk to cholerny zielony.
- Jednego chce mieć żywcem! - zawołał Kat, w dalszym ciągu zmagając się z wygłodniałą bestią. Nie miał pojęcia co się działo na flance, jednak miał nadzieję, że towarzysze dawali sobie bez niego radę.
Niedźwieżuk został ostrzelany w plecy, ale o dziwo, dosięgnęły go tylko dwie strzały. Niziołek i kobieta jak zwykle spudłowali, tak samo Szafran, który jednak wcześniej miał więcej szczęścia, a Rond... za wszystkimi rozległ się ryk krasnoluda, który klął w swoim ojczystym języku. Mechanizm kuszy zwyczajnie się zaciął i przez to nie mógł oddać nawet jednego strzału. Goblinoidy zniknęły za domem, zostawiając krwawą ścieżkę.
Sadrax rozpoczął swoją rzeź. Wbił jednemu goblinowi nóż w oko. Chyba nie przypuszczał, jak bardzo będzie to obrzydliwe, a zarazem fascynujące na swój własny, chory sposób. Zdał sobie sprawę, że próbuje gmerać w mózgu goblina, przebijając się przez oczodół, ale musiał zawalić lekcję anatomii, bo o coś się zablokował. Naparł silniej i z okropnym mlaśnięciem, wbił się dalej, zabijając goblinoida. Jeszcze sześciu...
Albin zaś walczył na śmierć i życie. Nie mógł znaleźć odpowiedniego momentu do wyprowadzenia celnego ciosu, gdyż worg ciągle napierał. Jeden błąd mógł kosztować wojownika życie, szczęki dałyby radę zgnieść jego kości, gdyby tylko dał się chwycić. Na szczęście sprawnie trzymał plugawe zwierzę na dystans, przeciągając walkę o kolejne cenne chwile.
Abal przyklęknął nad ciałem elfa i sprawdził, czy jeszcze dycha. Wyglądało na to, że tak, chociaż nie był pewien. Nie znał się bardzo na leczeniu, potrafił poradzić sobie co najwyżej z migreną i sraczką, a nie tamowaniem krowtoków. Podrapał się po głowie i zastanowił, w jaki sposób przyda mu się cała latami gromadzona wiedza o naprawach wozu. Jak można się domyślić, na niewiele. Musiał jednak szybko coś zrobić, bo chłopak - a może i nie, to w końcu elf - mu zejdzie na rękach. Zaczął improwizować z ograniczonymi zasobami, jakie posiadał i... krwotok ustał. Sam nie mógł w to uwierzyć, ale udało mu się zatrzymać krwawienie. Sprawdził jeszcze dla pewności, czy to po prostu nie uleciała z pacjenta cała krew i po prostu nie żył, ale nie, dychał lekko i z trudem.
Sadrax posłuchał komendy. Ostatniego pozostałego przy życiu goblina uderzał rękojeścią noża w głowę siedząc na nim (na torsie i rękach), mając nadzieję na ogłuszenie. Biedny goblin. Dostawało mu się za cały lęk i strach, który czarodziej czuł przez cały czas potyczki. Gdy tylko ktoś przejął jeńca, nie patrzył nawet kto, odsunął się na bok i zwymiotował. Jak kot.
Dwalin zaklął po krasnoludzku, widząc że niedźwiedziuk uciekł z jego strzałami w plecach.
- Na zimne cycki i ciepłe piwo.
Zaszarżował od tyłu na wrag po drodze upuszczając łuk, chwytając tarcze i miecz. Ciął warga wkładając w to wszystkie siły i wzmacniając go skrętem bioder.
Ochotnicy wreszcie mogli odetchnąć. Został już tylko worg, do którego powoli zaczęło docierać w jakim położeniu się znalazł. Grupa młokosów zebrała się razem, by odpocząć, chociaż niektórzy z nich nie widzieli walki z bliska, być może w ogóle nie widzieli przeciwnika, wnioskując po ich celności. Rond jednak nie miał zamiaru w tym uczestniczyć; rzucił z całej siły kuszę o ziemię, klnąc bez przerwy. Wyciągnął buzdygan i pobiegł po śladach krwi niczym rasowy bloodhound.
Gwardzista miał ciężki orzech do zgryzienia. Mógł próbować pomóc Albinowi, ale również iluzjonista został bez opieki. Przypomniał sobie polecenie konstabla i ostatecznie zdecydował się na obronę “cywila”, przy okazji pomagając przy dożynaniu śpiących goblinów. Gwardzista był zdumiony nie tylko potęgą zaklęcia, ale również reakcją czarodzieja, który porzygał się dopiero na zwieńczenie swojego makabrycznego czynu.
Worg zawył, nie czując obecności swojego tresera. Zaczął cofać się, trzymając niską postawę, gotową do skoku, ale człowiek nie bał się; wręcz przeciwnie, dotrzymywał mu kroku, nie pozwalając na opuszczenie czujności i szybką ucieczkę. Wreszcie w desperackim akcie, rzucił się na Albina, jednak został uderzony tarczą w łeb, co ogłuszyło go i dało wystarczająco czasu na zamaszysty cios, który rozpłatał głowę zwierzęcia.
Dwalin dobiegł do uliczki jedynie po to, by zobaczyć prawie dwumetrową bestię, która bez ruchu leżała pod stopami kata.
- Dwalin, kurwa! Gońmy ich, bo nam spierdolą! - wydarł się po krasnoludzku Rond, goniąc za uciekinierami.
- Stój! Czego cię, uczono o walce z zielonymi szczurami! -po krasnoludzku zakrzyknął zaś - Na zimne cycki i ciepłe piwo! - potem przeszedł na wspólny by wszyscy narwańcy go słyszeli i rozumieli - Czego cię uczono o każdej walce Rond! Nie biegnie się ścigać wroga! Tak wpada się w zasadzki. Tak jak te zielone szury wpadły. Wracaj do szyku! - przesunął tarczę z pleców, rozejrzał się dojrzał krasnoluda pochylonego nad elfem.
- Abal i kobieta zostajecie. Skrępować języka i pilnować. Idziemy na pomoc niziołce i wykończyć resztę wrogów. Albin idziemy rozdeptać te zielone szczury. Wytępimy te szkodniki. Za wszystkie ich zbrodnie. - kapłan wojownik starał się wprowadzić również i Albina w stan podobny do szału. W ten sposób starał się wzmocnić nieduże siły bojowe, jakimi dysponował patrol, jak się okazało po pierwszej potyczce.
Czarodziej wymiotował dopóki nie opróżnił żołądka. A potem jeszcze trochę. Zaczął się trząść jak galareta i na tę chwilę miał też podobną wartość bojową. Nie był w stanie się sam podnieść a co dopiero ruszyć gdziekolwiek z grupą. Nagle przypomniał sobie o Panu Mazgillerze i skupił się na odczuciach swojego chowańca.
Intensywnie zastanawiając się nad dalszym posunięciem, Albin nie marnował czasu na świętowanie zwycięstwa, a jedynie pobiegł po swój łuk. Kiwnął głową odpoczywającym ochotnikom w dowód uznania ich odwagi, po czym ruszył w stronę czarodzieja i gwardzisty. Nieco oniemiały spojrzał na sześć martwych goblinów z sztyletem oczami oraz jednego pojmanego. Kat poklepał maga po ramieniu.
- Całkiem nieźle jak na pierwszą bitwę - powiedział rozbawiony. - Trzymaj go. Jakby się rzucał to dajcie mu w łeb. A ty - zwrócił się do gwardzisty. - Też dobrze się spisałeś. Ale mamy jeszcze jedno zadanie do wykonania.
Zwrócił się zaraz do Dwalina.
- Idziemy we trzech pomóc twojemu kuzynowi. Reszta na niewiele się nam przyda, a nie chcę więcej ofiar. Trzymajcie łuki i kusze w gotowości. Trzeba wybić ich co do jednego. Przywódcy nie dobijajcie. Będzie wiedział zapewne więcej niż ten tutaj - wskazał na goblina. Następnie spojrzał na stojącego gdzieś z tyłu Szafrana. - A ty obejdź wioskę i obserwuj, czy zielonoskórzy nie uciekają! Jak zobaczysz jednego, to próbuj go zabić sam, a jak będzie ich więcej to biegnij po nas. Jak pozwolimy im uciec, to wkrótce zawiadomią resztę swojej bandy i będziemy mieli problem. Idziemy!
Dwalin przesunął tarcze na bok, schował do pochwy miecz podszedł po miecz mrucząc pod nosem cały czas po krasnoludzku.
- Dumny człeczyna. Mówiłem mu, że zasadzka bez osłony to nie zasadzka. Trzeba było okrążyć miasto i zaatakować od strony portu. Tam mielibyśmy osłonę. I efekt zasadzki wiadomy ranni. Gdybyśmy mieli osłonę to co najmniej jednego ciężko rannego by nie było. Znów będę musiał się rannnym zajmować i to kim, długouchym elfem.
Sadrax nieprzytomnym wzrokiem patrzy na kata. Po chwili otrząsa się częściowo z szoku i kiwa głową. Szuka po kieszeniach wziętego ze sobą sznura i krępuje nieprzytomnego goblina, na tyle na ile potrafi.
Szafran niechętnie skinął głową na słowa Albina. Cóż, udało mu się jakimś cudem dobić jednego z wrogów, ale czy mógł liczyć na tyle szczęścia podczas samotnej przebieżki wokół wioski? Szczerze w to wątpił, ale chyba nie miał już innego wyboru. Zgodził się więc na plan ich przywódcy.
 
Hazard jest offline