Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2017, 23:43   #7
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Pogotowie przyjechało na sygnale niedługo po tym jak Fahrenheit zadzwonił po nie. Madison dostrzegła, iż z karetki wysiada ta sama załoga, która przybyła z pomocą jej.

Kobieta spojrzała spode łba na Cherry i Sandersona, lecz nic nie powiedziała. Przystąpili do oględzin nieprzytomnego.

- Co mu się stało? - zapytała oschle.

- Stawiał opory przy zatrzymaniu - odparł wstawiony Nick z głupawym uśmiechem na twarzy. Spojrzała na niego wzrokiem zarezerwowanym dla mięsa w uciekającym stopniu rozkładu, lecz nie powiedziała zupełnie nic.

- Dokąd go zabieracie? - odezwał się zaskakująco przytomnie policjant.

- Do "Świętego Jana" - odparł kierowca, wypuszczając siwy obłok dymu papierosowego spomiędzy spękanych ust, zaś niosący nosze spojrzeli na niego.

- Dobra, dobra, już się zamykam - burknął pod nosem dostrzegając to i zasunął szybę, gdy poszkodowany wnoszony był na pokład pojazdu. Drzwi zamknęły się z pneumatycznym sykiem i w chwilę później wszyscy obserwowali jak odjeżdża z przeraźliwym wyciem koguta.

Przez chwilę panowała względna cisza. Nikt się nie odzywał, lecz całkiem wyraźnie słychać było muzykę dobiegającą z wnętrza klubu. Szumiały przejeżdżające obok samochody.
Fahrenheit patrzył tymczasem zza przeciwsłonecznych okularów. Zupełnie jakby był środek dnia, zaś słońce raziło niemiłosiernie. Z wolna poruszał żuchwą, co delikatnie upodabniało go do krowy na pastwisku, lecz w jego gębie zamiast trawy znajdowała się guma do żucia.

- Za mną - odezwał się krótko i odwrócił idąc z powrotem do środka.

- Nigdzie nie idziemy - warknął Sanderson, zaś Hugo odwrócił się wolno.

- Znasz moje układy. Lepiej chodźcie albo moi ludzie was doprowadzą.

W istocie owe "układy" były tajemnicą poliszynela, o której słyszała również Cherry. Fajfus grubo smarował jakiemuś wysoko postawionemu glinie, przez co na terenie swojego klubu był panem i władcą. Policja się nie mieszała. W końcu kto chciałby narazić się górze łamiąc rozkaz? Szczególnie, że to szkodziło interesom góry.
Ciężko było jednak powiedzieć kim był ów wysoko postawiony funkcjonariusz. Równie dobrze mógł obejmować swoją skorumpowaną łapą dzielnicę, całe Dretroit albo cały stan.

Nick splunął i skinął głową.
Fahrenheit prowadził ich schodami na górę do swojego biura wyglądającego nieco jak gniazdo homoalfonsa. Światło dominujące w klubie zabarwiało pomieszczenie na rozmaite odcienie różu, fioletu i niebieskości.
Na ogromnym ekranie leciała powtórka meczu baseballa, w którym grała drużyna z Detroit.

Hugo usiadł na fotelu za lekko zagraconym biurkiem i utkwił wzrok skryty za szkłami w dwójce gości.
Madison zdawała sobie sprawę z tego, iż sytuacja prezentuje się raczej chujowo. W tym miejscu mogli zrobić z nimi to, co Nick niedawno z obecnym pacjentem szpitala Świętego Jana, zaś policja nie kiwnęłaby palcem.

Inna sprawa, że poza ochroną klubu stojącą przy drzwiach, każdy dysponował środkami spoza granic prawa, którymi mógłby znacząco uprzykrzyć życie dowolnemu innemu.
Ciekawe jak wytłumaczyłby się właściciel "Lush", gdyby w jego mieszkaniu River znalazła prochy. Albo odkryła brudy związane z jego pozaklubową działalnością, a z pewnością takie są.
Nie mówiąc o cichej artylerii policjanta.

Madison musiała już trochę wytrzeźwieć, gdyż jej wzrok przyciągnął obrazek na ścianie. Znajdowała się na nim drużyna baseballowa trwająca w niekończącej się, przyjacielskiej przepychance. W jednym z nich rozpoznała Hugo z czapką założoną daszkiem do tyłu i pałką w dłoni. Musiało powstać bardzo dawno temu, ponieważ w rzeczywistości wyglądał na starszego, na oko o dekadę.

- Tylko spróbuj nam coś zrobić... - rozpoczął Nick, który również jakby nieco otrzeźwiał. Zamilkł jednak, gdy Hugo pokręcił głową, cmokając z niezadowoleniem.

Rzuciła również okiem na walające się po podłodze papiery. Jakieś kwity i rachunki. Jeden był za prąd, inny za muzykę.
Tylko drobna, lekko zmięta karteczka wystająca spod biurka była znacznie bardziej interesująca.

Cytat:
... chcesz zobaczyć... o nie kombinuj... 00 na już.
Amadeus
Resztę zasłaniały pozostałe papiery albo zagięcia. Zawsze to jakaś informacja, chociaż trochę gówniana.

- Ja tu chcę pogadać, a pan władza z takimi brzydkimi groźbami. Nie ładnie - pokręcił głową, lecz nim ktokolwiek się odezwał, ponownie zabrał głos. Obracał w palcach dużą kartę. Wyglądała na wyjętą z talii tarota, ale Cherry nigdzie nie widziała pozostałych.


- Wy nie chcecie problemów, ja nie chcę problemów. Nie będziemy pierdolić o tym kto może komu bardziej zjebać życie. Ale problem jest. Zrobiliście burdel w moim ogródku, czaicie? A w moim klubie to ja rządzę. Jak ktokolwiek będzie próbował wleźć tu z buciorami, a w szczególności psiarnia, to wszystko pieprznie. Na to nie mogę sobie pozwolić. Ale też chcę mieć święty spokój. Dlatego wiem jak rozwiązać tą brzydką kupę. Pstrykniemy wam fotki, rzucimy w eter, że was nie wpuszczamy, a wy przez jakiś czas omijacie mój klub z daleka. I rozchodzimy się w pokoju. Bez problemów. Idziecie na to? - zapytał bujając się na skórzanym fotelu.


Zastanawiające były szachy leżące na biurku. Nie sądziła, by taki burak jak zwykły, pospolity Hugo choćby wiedział jak ruszają się poszczególne figury. Chociaż kto wie...
Zdecydowanie bardziej pasowała butelka drogiej jak sto skurwysynów whisky oraz szklaneczka napełniona do czwartej części.

Nick spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę. Najwyraźniej nie miał zamiaru podejmować decyzji samodzielnie, skoro siedzieli w tym razem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 31-01-2017 o 23:47.
Alaron Elessedil jest offline