Will wrzucił na luz. Skoro mógł się urżnąć, najeść, pogadać, popatrzyć na młode, względnie czyste dziewczyny z kompletem zwykłych zębów i bez łusek w dziwnych miejscach, korzystał. Nie wytrąciły go z równowagi nawet słowa dziadka. Wiedział, że wróci do Zasranych Stanów, było to pewne, jak to, że posiadówka w końcu będzie musiała się skończyć, a on pomoże Bimbromancie wydostać córę z gniazda pederastów.
Swoją drogą w międzyczasie wyciągnął z labiryntu broń i póki był w stanie odróżnić, z której strony się strzela, rozłożył ją i zaczął czyścić. Z przyzwyczajenia. Starzy wyjadacze nie zwrócili na to nawet uwagi, dziewczyny popatrzyły krótko. Czyżby widziały już podobne rzeczy robione w towarzystwie z taką nonszalancją? W sumie to dziwny kraj, czemu nie?
Widząc, że Ryszard się podniósł, wstał otrzepując portki z resztek ziemniaka, przetarł przekrwione, zmrużone oczy i podszedł do szefa. Wyciągnął papierosy, które przyniosły mu dziewczyny i podsunął paczkę Kociębie.
- Podobno z willi pederastów dostanę się do Zasranych Stanów. Więc jakbym znikł w trakcie akcji, to wszystko ze mną ok i nic się nie dzieje. Ale nie zniknę, zanim nie uwolnimy córki i nie ukarzemy skurwieli. Swoją drogą - dobrze by było wysadzić całe miejsce w pizdu na pohybel skurwysyństwu.
Zaciągnął się głęboko. Czuł, że to swojego rodzaju pożegnanie, a z takimi rzeczami nie należało się śpieszyć.
- Macie tu cholernie dobrze. Nic, tylko zazdrościć. Niestety to nie moje miejsce. Nie odnalazłbym się na dłuższą metę. Mus mi wracać do Stanów i kontynuować krucjatę. A córkę odbijemy, nie ma innej opcji. |