Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2017, 14:07   #1
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Arrow Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Przeklęta Polana - Dyndały kontratakują!

Scenariusz i sama sesja są całkowitym i samodzielnym dziełem wymienionych powyżej graczy. Ja tylko dałam startową lokację i gorąco kibicowałam ich szalonym poczynaniom, które są godną spuścizną sesji "Skarb Viseny II" oraz "Visena - nowi bohaterowie".
Sayane




Scena 1 - “Olbrzym”,
czyli Baryła odnajduje się, a po posiłku nieustraszona drużyna
rusza tropem olbrzymich myśli.





Pomimo usilnych poszukiwań, Polanowiczom nie udało się odszukać beczek w dniu, w którym młodzi, niedoszli bohaterowie (prócz Yolandy) opuścili ich dworek. Ślady znalezione w lesie po beczkach były- zdaje się - jedyną po nich pozostałością. Jednak wiele do zastanowienia dawał stan Kacpra oraz zniknięcie Baryły. Jednak dnia następnego ten wkrótce powrócił. Twierdził, jednak że niczego nie pamięta i że “tylko głowa boli”.
Widok ów jakby przeczył logice. Coś takiego nie dzieje się w normalnym świecie.
Khogir, poczciwy krasnolud spojrzał z góry na Baryłę... to znaczy... tak to wyglądało. Jakkolwiek niewiarygodne by to się zdawało, bowiem Baryła był olbrzymem, a Khogir wspomnianym krasnoludem, ale... patrzył nań tak... tak dominująco, że wielkie cielsko Baryły aż skuliło się do rozmiarów niewielkiego kamyka.
- Baryła nie skradł. Khogir wybaczy. Baryła nie skradł... – mamrotał mały, skulony kamyk o bardzo niepewnym (jak na kamyk) grymasie twarzy.
Lecz nie powstrzymywało to gniewu strasznego krasnoluda. Khogir dziabnął władczo paluchem w kolano Baryły.
- Na twoim miejscu oskarżyłbym swoją twarz o… Ha! Oskarżyłbym swoją twarz o potwarz! – Khogir był aż czerwony ze złości, lecz nim kontynuował znalazł czas by uspokoić myśli i z niemałym zainteresowaniem przeanalizować co właśnie powiedział. [...]
- Nie, to bydle jeszcze się nie przyznaje… - Oburzenie Zeda sięgnęło zenitu - Tak być nie może - ja go przytrzymam a ty go lej. Weź mu do rzyci nakop, to zacznie gadać, czekaj podsadzę cię… - Mało brakowało żeby oszalały ze złości Zed faktycznie podniósł Khogira - z magicznym pasem było to właściwie wykonalne.
- Khogira się nie podsadza... Ha! Czekaj no! Niechże pójdę tylko po swój dywan! - Khogir zakasał rękawy i energicznie zabrał się za wykonanie swej groźby.
- No co ty? Chcesz go ubić i zawinąć w dywan? - Nie wiadomo dla czego Zedowi stanął przed oczami właśnie taki scenariusz - Nie wyniesiemy go wtedy sami przecież…
Krasnolud przystanął. Miał już wyjaśnić, że przecież chodzi o TEN dywan, ale nie nadążył za strumieniem słów staruszka.
- Czekaj, czekaj, Baryła nie ucieknie - Nieoczekiwanie dla samego siebie powiedział Zed, wskazując przy tym na krzątającą się w ich kuchni dziewoję - Osz, ty… Widziałeś kiedy coś takiego?
Khogir spojrzał za zamglonym wzrokiem Zeda i sam aż zahukał z wrażenia.
Yolanda walczyła w kuchni jak prawdziwa amazonka. Od wyjazdu swojej drużyny, wpadła w morderczy szał sprzątania domku i jego okolicy, jak i gotowania wszystkiego ze wszystkim. “Chłopcy” byli chudzi, mizerni, bladzi… zaniedbani. Sunitka poczuła misję by wprowadzić w ich życie trochę smacznego rosołku z dzięcioła i potrawki z łasicy na ziołach, które poleciły jej skrzaty. Wszystko było prawie gotowe… ale pod kuchenką zabrakło drewna, a żadnego z mężczyzn ani widu, ani słychu.
- Jak zwykle wszystko na mojej głowie! Gdzie siekiera! Drewna potrzebuję!

Krasnolud i Zed wymienili się spojrzeniami, a raczej to krasnolud wymienił się za nich obu, bowiem staruszek nie miał w zwyczaju odrywać oczu od narowistej kucharki. Co ciekawe, ktoś kto obserwowałby ich z boku zauważyłby że prócz Zeda są tam teraz właściwie dwa skulone kamyki.

- Ekhm… - krasnolud wziął pod ramię łydkę Baryły i zwrócił się do Zeda - to ja ten... pójdę. Ustalę z Baryłą czego nie pamięta. - mówiąc to wcisnął w ręce staruszka swój toporek do drewna, który (prawie) zawsze nosił przy sobie.
Tego było za wiele, nawet nie raczyli odpowiedzieć, gdzie w tym rujnującym się przybytku trzymają siekierę, ale jak będą głodni to od razu przyjdą się przymilać. Już ona im popali! Yola wyskoczyła z kuchni i pognała na zewnątrz, zwiastując łomotem swych kroków rychłą burzę… a właściwie, śmierć najbliższej rachitycznej brzózki, którą tak długo miętosiła, tak długo wyginała i łamała, że w końcu wyrwała niemalże z korzeniami.
Z rykiem lwicy, kapłanka paradowała przed wejściem do dworku i prezentowała… chyba tylko drzwiom, swą wspaniałą zdobycz, która starczyłaby tylko na rozpałkę ćwierć ogniska. Mizerność drzewka najwyraźniej nie przeszkadzała młodej półelfce, która dając upust swoim emocjom, postanowiła zrobić listę zakupów… spiżarka była już prawie pusta. Wszystkie zapasy jakie mieli zostały albo ugotowane i zjedzone, albo przetworzone w weki i upchane w pustych gąsiorkach po nalewkach.

Osłupiały Zed od pewnego czasu przyglądał się kuchennemu tańcu Yoli. Groźne “Gdzie siekiera!” sprowadziło go jednak na ziemię. Chwilę potem poczuł w dłoniach stylisko Khogirowego toporka. Ten to wiedział jak się ustawić…
- Tu jest… - Zaczął niepewnie. Zaraz ugryzł się jednak w język i schował toporek za plecami. Dla pewności w dwóch skokach schował się za rogiem, ukrył narzędzie pod połą płaszcza i postanowił sytuację przeczekać . Pasja z jaką Yola szarpała za drzewko budziła respekt. Było w tym coś wręcz erotycznego.
Tym bardziej, na śmierć wystraszony Zed poczłapał jednak za Sunitką kiedy ta już skończyła.
-Nie męcz się dziecko drogie, Drewno mamy tutaj, Baryła narąbał… -Powiedział wskazując przez okno na stertę pociętego w niewielkie szczapki drewna. Czujnie oczekiwał reakcji, gotów w każdej chwili pobiec szukać krasnoluda i Baryły. Wypił dziś stanowczo zbyt mało, żeby dyskutować z młodą dziewuszką jak równy z równym. Cały czas, jego purytańskie wychowanie walczyło o lepsze z obudzonym ostatnio lovelasem. To, że w nocy usiłował zbałamucić Jacię, było zaskoczeniem nawet dla niego samego. Teraz, mając przed sobą dawno nie widzianą przedstawicielkę płci przeciwnej nie czuł się zbyt pewnie. Nie wiedział nawet jak zwracać się do niej. Mościa panno? Tylko co do ciężkiej cholery znaczy mościa?
Mospani? Gorzej jeszcze…
W międzyczasie wzrok jego padł na nalewkowe gąsiory wypełnione jakimiś resztkami jedzenia.
- Co to jest?! - Zawołał ze zgrozą. Cała niepewność wyparowała w jednej chwili - Co z tymi gąsiorkami zrobiłaś?! Drożdże! Szlachetne drożdże! Wiesz co to są drożdże?! I kultury?!!!
Yola oparła drzewko na ziemi, prężąc się i stojąc niczym zaposążona bogini wojny. Przynajmniej Zed odpowiedział na jej wołania, za co była mu wdzięczna, ale nie omieszkała ofukać mężczyzny za zwłokę.
- Gdzie byłeś jak cię nie było? Wołałam was! - zaciekawiona podreptała za kompanem do drewutni, której jeszcze nie zdążyła wysprzątać. - Baryła… będę musiała mu podziękować. - mruknęła do siebie, doceniając gorliwość i sumienność owego osobnika, którego nie miała okazji jeszcze poznać.
- Drożdże? Drożdże dawno zdechły… obserwowałam jak sukcesywnie wspinają się po szyjce, aż w końcu padły na dno zrezygnowane… wysprzątałam i narobiłam sałatek. Proszę. Kartoflanka z suszonymi grzybami, Kapuścimarchew z brukwią i Buraczki z duszoną pokrzywą w pędach brzozy z jagodami jałowca. - z matczyną dumą zaprezentowała swoje szalone dzieła. - Chcesz spróbować? Na pewno się już przegryzły. Mam nawet łyżeczkę. - wyciągając sztuciec zza kołnierza, dmuchnęła, chuchnęła i otarła z pyłków po czym zabrała się do odkorkowywania jednego z gąsiorów. - Tak w ogóle to zapasy się skończyły, trzeba zrobić zakupy. Wybierzemy się do miasta. Co wy na to? Przygoda! Przy okazji rozejrzymy się za tymi waszymi cosiami do pędzenia nalewek, trzeba wznowić biznes. A teraz otwórz buzię i powiedz aaaa.
Od pewnego już czasu Zed stał z otwartą ze zdziwienia gębą. Tyle słów, tyle niepotrzebnych czynności… Nawet podłoga była zamieciona. No i co to jest sałatek? W jego gardle rodziło się powoli nie tyle aaaaa, co głupkowate eeeee. Ten moment wykorzystała szalona kucharka żeby wlać zawartość łyżki do otworu gębowego Zeda. Przełknął odruchowo. Zamarł. Usta rozciągnęły mu się dotykając prawie uszu a oczy zrobiły się wielkie i zamglone.
-To jest… To jest… - Nie mógł dojść do słowa. Oczy robiły się coraz większe, aż do wytrzeszczu, usta rozchyliły, ukazując zęby. - To jest… To jest bez alkoholu!!! - wykrztusił wreszcie. - To jest ten twój sałatek? Jak to pić?
- No jasne, że bez alkoholu głuptasie… widział kto kiedy zieleninę z prundem? - rudowłosa zatkała gąsiorek by dorwać się do następnego. - To przetwory… mama nie robiła ci na zimę przetworów? Kiszona kapusta? Albo kwaszony ogór na zagrychę? Ja wyszłam trochę poza ramy… tego czegoś… co się zwie… no wiesz… przetworami. - półelfka nadstawiła łyżeczkę z kolejnym specyfikiem. - Mówiłam, że kolonia padła i musiałam ją wymyć…
- Ko, ko, kooolonia padła? Moje kultury? - Zawołał Zed łapiąc się przy tym za serce - Niektóre z nich były starsze od ciebie! Wiesz, ile czasu minie zanim odtworzę recepturę?
Na twarz dziewczyny wstąpiła zamyślona i trochę zmartwiona mina. No przecież mówiła, że padła… jak to się stało, że Zed nie usłyszał za pierwszym razem? Może był chory? Albo odniósł jakieś obrażenia podczas młodzieńczych wojaży? Yola tchnięta nagłym spostrzeżeniem, przyjrzała się mężczyźnie… no do najmłodszych to on nie należał, ale za starca też nie mogła go brać… jeszcze. Dochodząc do wniosku, iż bimbrownik załapał jakieś choróbsko, wzięła go opiekuńczo pod ramię.
- No padła, padła… nic się nie dało z tym zrobić… jednego dnia szturmowała szyjkę gąsiorka, a drugiego była już nieruchoma na dnie… - pogładziła mężczyznę po ramieniu dodając mu otuchy. - Znajdziesz sobie nową… bardziej żywotną, na zakupach. W mieście. - poprowadziła oboje do kuchni, gdzie miała zamiar zaparzyć leczniczych ziółek.
- A więc to sabotaż! - z mocą zawołał Zed - Najpierw beczki a teraz cała kolonia? To musi mieć związek. Może nawet z tą Cycoliną, Cyconellą, czy jak jej tam… - Nagle, dotarła do niego absurdalność jego ostatniego zachowania. Nocne pielgrzymki do Yaci, ciągłe gapienie się na Yolę… Jak sobie przypominał, nie robił tak już od ćwierćwiecza, dlaczego nagle zaczął robić to znowu? To wpływ tej Cycatej bestii! Okazało się, że sprawa jest znacznie poważniejsza niż się wydawało. - Zapomnij o mieście, najbliższe jest wiele dni drogi stąd - powiedział zupełnie już spokojnie - Teraz musimy dopaść Cyconicę.
Oznaczało to, że Baryła jest niewinny.
-Khogiiir! Gdzie jesteś?! Oszczędź go! To nie on!
- Aha! Cycolina! Od początku mówiłam, że nie można lekceważyć takich gabarytów! - półelfka pokraśniała ze złości, ciskając ścierką przez kuchnię. - Co noc pilnuję naszych drzwi, by się ta podstępna dyndająca naguska do nas nie zakradła! - Yola była tak poruszona, że aż stwierdziła, że musi coś ugotować by trochę ochłonąć.
Zed w tym czasie, by trochę ochłonąć solidnie pociągnął z gąsiorka. Bardzo solidnie.

 
Sayane jest offline