Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2017, 14:11   #2
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Khogir zjawił się niedługo potem, bo i daleko wraz z Baryłą nie odeszli. Olbrzym przybył z nim i miał na podorędziu wiadro z kwasem buraczanym, a krasnolud zaś trzymał pod pachą… jakby inaczej- dywan. Baryła, kiedy nie popijał z wiadra, lampił się ze zdziwieniem na Yolę, podczas gdy Khogir zawołał:
- Ha! Jak to nie on, hę?! Przecież właśnie się przyznał!
- Do wszystkiego się przyzna - wiesz przecie. To ciemniak jest. Beczki zniknęły, drożdże zdechły, a ja całą noc podchody do małolaty robię… Tu magia plugawa winna. Demon z cycami nam szkodzi i w głowie Yoli mąci.
Baryła spojrzał na Zeda niewiele rozumiejącym wzrokiem
- Ciemniak? -spytał ostrożnie.
- Odmiana ziemniaka - wyjaśnił mu od niechcenia Khogir, po czym zwrócił się do Zeda i Yoli - Ha! Nie tak się przyznał. Boli go głowa i pije jak olbrzym… ekhm!... dwa. Musiał gdzieś wczoraj zabawić.
- To na pewno te wiszące dyndały! Drożdże utłukła! I nie możemy iść do miasta na zakupy! Powiedz mu Zed… - wtrąciła się kapłanka, energicznie mieszając w rondelku. - A jak będzie trzeba to obij co potrzeba… może jest pod wpływem jakiego uroku!?
- Co w takim razie radzisz druhu? - Lekko już pijany Zed popatrzył na krasnoluda wzrokiem zbitego psa.
- Baryły nie było cały wczorajszy dzień, mimo że go szukaliśmy, a jego śladów nigdzie nie widać. Teraz nagle zjawia się skacowany. Coś mi tu śmierdzi… - zaczął krasnolud
Na stwierdzenie, że “coś śmierdzi” półelfka zdjęła rondelek z ognia. - Musiałam przypalić… otworzę okno.
- ...może Binkerbaum by coś zaradził, pamięć Baryle jakoś przywrócił? - dokończył. Widać było, że ma już swoją teorię na temat tajemniczych zniknięć, chciał się nią pochwalić, lecz oto usłyszeli tubalny głos olbrzyma.
- Dziura w kamień… - zaczął niepewnie, lecz potem powtórzył to kilka razy coraz głośniej.
- Dobrze… w takim razie. Zjemy i idziemy. - oznajmiła kapłanka stawiając na stole talerze z parującym smażonym mięskiem (czyim?), w kolorowej zieleninie (jakiej?), w podejrzanie gęstym i lśniącym sosie (z czego??!!).
Rudowołosa zasiadła przy stole i popatrzyła na zebranych wyczekującym wzrokiem.
- No jemy, jemy panowie! - popędziła ich po matczynemu, nawijając na sztuciec kiełka.

Khogir niepewnie spojrzał na kobietę, która zajadała swoje specjały, a potem na sztućce leżące obok talerza. Khogir mógłby przysiąść, że całą srebrną zastawę porwał albo to Smoczek, albo Zed. Nie miał pojęcia skąd, ta wyczarowała kolejne. Nie zwykł też w towarzystwie przyjaciół męczyć się ciągłym nabijaniem posiłków na te niezręczne, (zwłaszcza w jego grubych paluchach) metalowe patyki. Teraz jednak z niejaką bojaźliwością złapał za widelec i wbił w mięsny udziec (czyj?).
- Moglibyśmy wykorzystać mój dywan, by rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu “Dziury w Kamień”. - rzekł Khogir, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co czyni. Jeszcze nigdy na nim nie leciał (prócz paru średnio udanych prób przy udziale olbrzyma). Nie wiedział czemu to powiedział... był może trochę skrępowany obecnością nowej osoby na Polanie. - Ha! To nie muszą być wcale TE jaskinie.
Słysząc o “tych jaskiniach” Zed mimo woli podskoczył. Nerwy miał napięte do granic wytrzymałości z powodu prób wykazania się obyciem i umiejętnością obsługi tego demonicznego przyrządu, używanego do jedzenia. Żeby nie było wątpliwości co do posiadanej wprawy, starał się używać jednocześnie dwóch widelców. Zgranie obu rąk i ryła pochłonęło go całkowicie. Dodatkową trudność potęgował fakt, że Zed porwał się gównie na sos, którego to raczej nie dostarczał mu płaszcz. Głodny nie był, ale postanowił z klasą dotrzymać jedzącym towarzystwa. Wiosłował więc tymi widelcami jak jakiś galernik, unosząc je, choć puste do ust i chwaląc przy tym umiejętności kucharki. Miał wrażenie, że przydałaby się tutaj zwykła łycha, ale nie powiedział tego głośno, żeby nie wyjść na chama i buraka. Trochę poprawiał mu humor widok krasnoluda męczącego się jednym tylko widelcem. Mimo wszystko szło mu jednak lepiej. Dostatecznie szybko podniesione widelce miały na sobie jakieś resztki dającego się wylizać sosu. Nerwy jednak miał napięte i nagłe “te jaskinie” wytrąciły go z rytmu. Lewym widelcem prawie wydłubał sobie oko, w prawym udało mu się odgryźć jeden z zębów.
-Jaskinie powiadasz? Wiesz, i jajakoś o jaskiniach pomyślałem. Gdzie niby złodzieje beczki schować by mogli? Można by się przejechać i sprawdzić. Mam jeszcze konika, co mnie do Viseny woził, tylko że jeden na nim pojedzie… Nawet jak beczki odzyskam, to co z nimi zrobię? No i trochę niebezpiecznie, gdyby ich tam więcej było.
A co z twoim dywanem? Nie boisz się, że zeżrą ci go mole?
Khogir próbował nabić udziec na sztuciec i zgrabnie oddzielić nieco mięsa. Uśmiechnął się zmieszany, kiedy to co skrupulatnie wydłubywał przez ostatnie chwile, wyskoczyło z talerza i upadło na ziemię. Choć żywił nadzieję, że nikt tego nie zauważył to spróbował zażartować i rzekł do Yoli coś w stylu: “Ha! Świeżutkie, aż jeszcze po talerzu skacze!”, zaraz potem odpowiedział Zedowi:
- Mole? Rozpłatam jak spróbują, ot co! Ha! - teraz krasnolud bardzo żałował tego, że wspomniał wcześniej o dywanie. Był odważny, ale do bitki. Khogirowy dywan był niezwykły, ale jak będzie się sprawować na dużych wysokościach? Nie przywykł do wysokości. Nie lubił ich. Krasnolud przełknął ślinę i powiedział coś czego miał już niedługo żałować jeszcze bardziej i znacznie dłużej. - Polecę z Baryłą i znajdziemy Dziura w Kamień. - mówiąc to spojrzał na nadchodzącego właśnie Baryłę, który uparł się że przyniesie widły, kiedy tylko zobaczył widelce. - Baryła! Jedz szybko! Musimy się przygotować do drogi!

Zed już planował co zrobi, jak demonicę dopadnie, a nie były to takie tam sobie plany. Na twarz wypełzł mu obleśny uśmiech, oczy zaszkliły jeszcze bardziej. Ogólnie plany miały związek głownie z tymi legendarnymi już dyndałami. Już on je… A potem… No i jeszcze...
NIE.
Potrząsnął głową i dla pewności strzelił się po twarzy, co zostało uprzejmie przez obecnych niezauważone. To znów ona wpływ na niego wywiera, ale nie pora teraz na zemstę, albo sprośne zabawy - jedno w końcu nie wykluczało drugiego. Teraz trzeba odzyskać beczki. Cycella będzie następna.
- I ja pojadę - konik musi sobie czasem pobiegać, z resztą na razie nie mam tu nic do roboty. Panienka Yolanda oczywiście dla jej bezpieczeństwa zostanie tutaj. Zabarykaduje się jak co noc w wieży. - Spokojnie zakomunikował Zed.
Kulturalnie wylizał do czysta widelce i resztę sosu z talerza, rękawem starł tłuszcz z brody i potarł co większe plamy na płaszczu. Widać było, że potrafi się zachować przy stole. Miał beknąć na znak, że się przyjęło, ale ostatecznie postanowił tego nie robić.
- Jak to zostaję?! - żachnęła się kapłanka, uderzając piątką w stół a kawałek mięsa, który był na widelcu w panice spadł z powrotem na talerz. - A jak dojdzie do epickiej walki z mocami ciemności i mnie tam nie będzie? To jak zyskam sławę i pieniądze na otworzenie własnej karzmy przy królewskim trakcie, gdzie stołować się będą sami najznamienitsi tego świata? - tak być nie mogło, przy ubiciu Cycoliny musiała być i jej skromna osoba, co by bardzi wiedzieli o kim pieśni śpiewać. - A jak ranni zostaniecie? A jak się zgubicie? A jak pająki was za obraz wciągną? Kolejni co do jaskiń chcą się wybierać, noż cholera jasna! - rudowłosa pokraśniała na piegowatym licu. Sytuacja się powtarzała, stare chłopy były równie głupie co młode i jak tylko mieli okazje do penetrowania jakiś ciemnych norek, to zaraz się tam pchali na ura i nie wiadomo co jeszcze. - MOWY NIE MA! Idę z wami, urok dyndały na mnie nie działa, jak wam zacznie mącić w głowach to wam przywalę i wrócicie znowu do normalności! Postanowione, kończcie jeść i ruszamy.
Khogir spoglądał ukradkiem to na Binkerbauma, to na Zeda, nawet na Baryle zatrzymał wzrok szukając tam zrozumienia. W milczeniu zjadł wszystko co miał na talerzu, czasem prócz widelca używając jednak palców. Gdy skończył cmoknął w zamyśleniu patrząc na dywan.
- Muszę jeszcze coś zabrać. - klepiąc się po udach wstał od stołu i oddalił się w stronę swojej komnaty.
- Poczekaj pójdę z tobą - zerwał się Zed...
W kilku skokach dogonił krasnoluda.
- Słuchaj, ta wiewióra nie może wyruszyć z nami. Tu już zepsuła wszystko, co się dało i więcej nie da już rady - Zed cały czas nie mógł wybaczyć Yoli zmarnowanych kultur - Ale po drodze… Kto wie, co jej do głowy przyjdzie? Może wyleje wszystko z beczek i coś w nich sobie zapekluje?
Nie czekajmy ani chwili. Póki jest zajęta, bierz dywan, ja konika i spotkamy się przy wejściu do jaskini. Uważaj tylko, żeby cię nie zauważyła.
Dumny z fortelu wygrzebał figurkę konia. Chwilę potem siedział w siodle i wyrywał przed siebie z wielką prędkością. Udało się, nic nie zauważyła! Pewnie coś tam sobie pichci i wiele czasu upłynie, zanim się zorientuje, że ich nie ma. Będą już wtedy daleko a ona nawet nie będzie wiedziała w którą stronę pojechali. Duma go rozpierała.
 
Sayane jest offline