| Konstabl zaprosił zwiadowców do swojego przyczółku strategicznego, który składał się po części z mównicy oraz kilku innych paczek, beczek i dużego blatu ze związanych desek. Wszystko zasłonięte płachtą brezentu trzymającą się na wbitych w ziemię kijach i broni drzewcowej.
- Usiądźcie i mówcie. A ty - zwrócił się do gwardzisty - odmaszerować.
Kiedy wojak zniknął za prowizoryczną kotarą, konstabl usiadł, ale nagle podniósł głowę, jakby coś sobie przypomniał. Podniósł dłoń i donośnie pstryknął palcami. Drugi... trzeci raz. Wreszcie do grupy przyszła wysoka, ruda kobieta, niosąc mokre naczynia pełne piwa. Postawiła je na blacie i stanęła ze skrzyżowanymi rękoma, jakby na coś czekała.
- Wystarczy, nie jesteś już potrzebna.
Dziewczyna przekręciła oczami i mrucząc coś pod nosem, odeszła.
Zmęczony po całodziennej podróży Rodrik usiadł i oparł łokcie o blat
-Dwie godziny na północ natknęliśmy się na ślady kilkudziesięciu goblinów podążających na zachód. Następnie udaliśmy sie na północny zachód poszukując głównych sił Hordy. Niestety, zobaczyliśmy, że Hoemoor stoi w płomieniach, tam też znajduje się główna potęga nieprzyjaciela….potem zawróciliśmy aby na noc wrócić do obozu.
- To okropne wieści... My też coś mamy, ale... to trudne do wyjaśnienia. Ptak zleciał...
- Konstablu - przerwał nagle gwardzista, który stał wciąż za kotarą - przybysz się przebudził.
- Właśnie o tym mówiłem - konstabl zrobił kwaśną minę. - Przyprowadzić go do mnie.
Rozkaz został przyjęty, a gwardzista odszedł.
- Mieliśmy dziwne zdarzenie, kiedy was nie było - kontynuował konstabl. - Ptak... a właściwie teraz człowiek, zleciał z nieba prosto do obozu, prawie rozbił sobie głowę. Leżał nieprzytomny kilka godzin. Nie wygląda jak tutejszy, nie wiem skąd go przywiało. Może będzie w stanie nam odpowiedzieć.
- Ptak powiadasz…. Rodrik zwęził oczy -magia to jakaś, trzeba go uważnie przesłuchać, to może być szpieg Hordy….a rozumiem, że u mojego przyjaciela Długopalcego sprawy mają się bez zmian?
Konstabl przez chwilę musiał pomyśleć, nie rozumiejąc od razu o co dokładnie chodzi.
- Ach, kupiec! Tak, czeka przy swojej karawanie. Z oboma strażnikami - szybko dodał.
- Kij tam z Twoim kupcem. - Wtrącił się niziołek. Był wyjątkowo rozbawiony. - Chcecie mi wcisnąć, że jakiś jegomość przyleciał jako ptak do garnizonu i przemienił się w człowieka? No ktoś tu sobie robi jaja albo kuchcik nawrzucał do bigosu halucynków.
- Tak było - krótko podsumował konstabl, a zaraz potem dodał ponurym tonem. - A ty, niziołku, powinieneś zacząć okazywać trochę więcej szacunku rycerzowi.
-Trudno oczekiwać szacunku od jeżdżącego na dzikiej świni niziołka - odpowiedział Sir Rodrik z ironicznym uśmiechem - przynajmniej na zwiadzie nie robił problemów, poza kilkoma głupimi komentarzami, ale dziękuje za słowa poparcia, zgadzam się że w tym obozie brakuje dyscypliny i szacunku dla władzy… natomiast chętnie porozmawiam z tym człowiekiem-ptakiem.
- A Ty jesteś mamusią rycerzyka, że będziesz mi mówić jak mam się do niego zwracać? - Zapytał konstabla niziołek. - A ta dzika świnia ma na imię Berta i jak nie będziesz uważał, to przerobi Cię na mielony pasztet w zbroi.
- Co? Przeproś natychmiast mnie i Lorda Konstabla, albo nauczę cię szacunku do lepszych od ciebie! - warknął Rodrik, wstając. Miał tego dosyć, czas było zrobić tu porządek.
- Czyli najpierw Ciebie a potem Lorda, w tej kolejności jesteście lepsi? - Zapytał niewzruszony Edisson.
- Oboje się zamknijcie! - konstabl wstał i uderzył o blat, aż ten podskoczył, rozlewając trochę piwa.
Zrobił się czerwony na twarzy, gdyby mógł, pewnie parowałby złością.
- Ja... przepraszam panie Rodriku za ten wybuch. Ostatnio... - przerwał i pomyślał dokładnie, co chce powiedzieć. - Nieważne. Słuchaj niziołku, nie trzymam cię tu na siłę, jeżeli nie chcesz wyjechać i stawić czoła Hordzie samotnie, to stul mordę i okaż chociaż trochę wdzięczności, że masz gdzie zmrużyć oczy bez obawy o to, że ktoś poderżnie ci gardło. Teraz idź i czekaj na dalsze rozkazy, albo lepiej, żebym cię nie widział więcej, jak skończymy... Gdzie jest ten cholerny ptak!? - wykrzyczał na koniec do swoich ludzi.
Eddison wział kufel piwa, upił łyk. Odwrócił się i wyszedł. Jednak nie byłby sobą gdyby nie rzucił czegoś na odchodne. Dlatego zatrzymał się w przejściu i powiedział skromnie.
- Powodzenia ze swoim ptakiem. - Na twarzy niziołka, pojawił się uśmieszek, który błyskawicznie zabrał ze sobą wychodząc na pole garnizonu.
Rodrik zatrzymał się na prośbę konstabla, usiadł i odezwał się do niego cichym głosem
- Rozumiem, twój stres, Panie, wielka odpowiedzialność na tobie spoczywa, a tacy jak ten niziołek tego nie doceniają, muszą wiedzieć jakie są konsekwencje anarchii i braku posłuchu. Może noc spędzona we więzach albo kilka batów na dziedzińcu byłoby właściwą nauczką dla takich jak on?
- A w jaki sposób pomoże nam szerzenie strachu? - zapytał konstabl - Mam pozwolić, żeby jeden, pyskaty niziołek przewrócił cały obóz do góry nogami? Tak długo, jak nie szczeka zbyt głośno, niech sobie szczeka. Inaczej pozbędę się go w mgnieniu oka, na razie jest przydatny, brakuje nam sprawnych rąk do walki.
Rodrik popatrzył przez chwilę w oczy konstablowi, czy faktycznie jego wrażenie było słuszne, że był to człek słaby i wystraszony?
- Tak jak mówiłem, czasami do motłochu tylko strach przemawia, a jak nie ma autorytetu i szacunku dla władzy to lepsze niż nic. Hordy się boją, ale to może być za mało…. To może sprowadźmy tu w końcu tego człowieka-ptaka, chętnie go poznam.
- Może w waszym królestwie tak sprawuje się prawo, ale Złoty Kłos nie ma zamiaru uciskać swoich mieszkańców - konstabl wyraził swoją opinię, dosyć suchym tonem. |