Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2017, 06:01   #501
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Ten mutant? Taki z dwoma czarnymi nożami, granatami, erkaemem i termowizją w oczach? Słyszałem o nim. - Guido mówił jakby pytał o potwierdzenie informacji z innej ręki. - Łagodny mówisz i głaskał cię po głowie? - tym razem spytał jakby trochę zdziwiony takimi rewelacjami o Schroniarzu. - No dobra, niech będzie. Gdzie on jest teraz? W Bunkrze go nie ma już z parę dobrych dni. I nie było odkąd my go przejęliśmy. I jak sądzisz? Będzie robił nam koło pióra? W końcu zajęliśmy ich Bunkier. Może się poczuć. Wtedy lepiej załatwić sprawę od ręki. - czarnowłosy ganger spojrzał pytająco rudowłosą gangerkę o jej opinię o kimś kogo poznała bardziej niż on.
- Ze starym mówię ci, będzie dobrze jak nie będzie bruździł. Ale z wirusem pamiętam. Brzytewka tam kurwa nic nie ma. Ci Schroniarze wcale nie wyglądają na chorych. Ale na wszelki wypadek kazałem ich zamknąć. Pogadałem tam trochę z jednym z nich. Will. Taki cwaniak od gadania. Sprawia na skorego do współpracy. Dobrze. Bardzo dobrze. Zwłaszcza dla nich. Nie będą robić głupot może być całkiem dobrze. Zwłaszcza dla nich. - Guido opowiedział w paru słowach jak wygląda sytuacja w Bunkrze. Wydawał się nie być przekonany o jakimś wirusie w Bunkrze przed którym Alice wciąż mówiła od czasów spotkania na dachu kręgielni.

- Tak, ten. Ma na imię Baba - potwierdziła krótko i zrozumiale, aby nie zostawiać niedopowiedzeń - On broni swoich przyjaciół i rodziny, tych z Bunkra. I Chebańczyków. Ale nie zaatakuje jeżeli go się go nie zmusi. Tak, głaskał po głowie i był bardzo miły. Długo rozmawialiśmy, jest naprawdę niezwykły, chciałabym z nim jeszcze porozmawiać… i upiec ciasto - westchnęła rozmarzona, ale zaraz się ogarnęła. - Poszedł za kutrami, odciągał uwagę od pozostałych kiedy wchodzili po tatę do płonącego budynku, te kutry maja też miotacze ognia - wzdrygnęła się - Jak się pojawi pozwól mi z nim porozmawiać, mieliśmy oboje wrócić do Bunkra żeby pokonać wirusa. Jest taki lek który spowalnia jego rozwój, więc ludzie wyglądają na zdrowych… ale idzie się zarazić przez ślinę, krew, pot, spermę. Chcę ich wyleczyć, zlikwidować chorobę. Nie powinna dostać się w ręce nowojorczyków. W niczyje. To jak… nie wiem, Baba opisał dziwne objawy, dlatego koniecznie muszę szybko porozmawiać z panem Patrickiem. On robił ten lek utrzymujący przy życiu, zna temat. Nie trzeba będzie zaczynać od zera. O Willu nie słyszałam, tylko o dzieciach… tam są dzieci, prawda?

- Obrona rodziny i przyjaciół szlachetna rzecz, niech sobie jej broni. Ale jego przyjaciele są teraz u nas więc lepiej niech mu do łba nie strzeli ich tam bronić przed nami. - spojrzał ponad jej głowę gdzieś w przestrzeń by na koniec znów wrócić do niej spojrzeniem. - Dobra, chcesz z nim rozmawiać to dobra. Ale z Bliźniakami. Na wypadek gdyby mu jednak coś odwaliło. Tu za dużo mętów się pęta co mają skretyniałe myślenie, że tak mogą sobie ciebie wziąć i zabrać i kurwa ja nic z tym nie zrobię. Ale wiesz Brzytewka jak się będziesz pętać sama to komuś może strzelić do durnego łba, że taką tam samą Runnerkę sobie na ulicy dopadł. No to po co nam wszystkim taki zbędny stres nie? No. To z mutasem spoko ale z Bliźniakami. Chyba, że ja będę w pobliżu to ze mną pójdziesz. - szef runnerowej bandy pogłaskał lekarkę po twarzy gdy mówił o spotkaniu z Babą czy kimkolwiek tutaj.
- Z tym wirusem nie czaję. Jak jest lek to nie ma co się bać chyba, nie? I z jakim Patrickiem ty chcesz o tym gadać? - Guido uniósł lekko brew czekając na wyjaśnienie do kogo należy wspomniane przez Alice imię.

Wolność i swoboda się skończyły, tak samo jak działanie samopas w jakiejkolwiek formie… nie chodziło jednak o niewolę, lecz troskę. Martwił się o nią, nie chciał znowu stracić, szukać, lub dowiedzieć się, że zginęła gdzieś wśród Ruin, bawiąc się w samotne spacery. Przytrzymała jego rękę, tulac do niej policzek i przymykając oczy. Ciepła, wielka łapa grzała piegowatą skórę, głos otaczał kokonem, nie dopuszczając negatywnych bodźców póki byli obok siebie. W tym co mówił było mnóstwo racji. Wszak ciągle ktoś lekarkę porywał, przetrzymywał, notorycznie wpadała w kłopoty, bądź robiła mało gangerowe rzeczy… a po co to tacie, chłopakom i Wilkowi?
- A czy do toalety chociaż mogę chodzić sama? - spytała poważnie, lecz efekt psuły kąciki ust, wykrzywiające się zdradliwie ku górze - Tak się zastanawiałam… skoro w tym bunkrze jest tyle ciekawych sprzętów, to czy prysznice również się zachowały? Oddam ostatnią parę butów za prysznic, czuję się brudna… szczególnie na plecach, a te są terenem na tyle zdradliwym, że człowiekowi ciężko je samemu umyć i potrzebuje w tym odrobiny pomocy. Lekarz nie może być brudny, prawda? Musimy być dokładni - dorzuciła kolejne zdania, wymownie patrząc na Runnera i dając do zrozumienia czyjej konkretnie pomocy oraz wsparcia w walce o higienę potrzebuje. Uśmiech stał się bardziej zębaty, oddech dziewczyny nieznacznie przyspieszył, a źrenice się rozszerzyły. Stali blisko, wczepieni w siebie… za długo, by nie uruchamiać procedur wprawiających ciało w stan pobudzenia. Potrzebowała przygryźć wargi i zamknąć na dziesięć sekund oczy, celem ogarnięcia na tyle, aby zebrać myśli do kupy. Proste porównanie, coś co chłopak zrozumie, bez kosmicznych bzdur. Ale po kolei.
- Pan Patrick, lekarz z bunkra. Żyje? - wyjaśniła najważniejszą kwestię, głaszcząc palcami jego klatkę piersiową i tors, drapiąc leniwie paznokciami w okolicach miedzy pępkiem, a klamrą paska od spodni - Kłopot z lekiem polega na jego nietrwałości. Poza tym… racja, za kosmicznie. Ciężko ci ogarnąć, jak mi strzelanie… tak. Nic nie szkodzi, zaraz… potrzebne porównanie… - zmarszczyła czoło i naraz się rozpogodziła - Ten lek jest jak rzadko używany odrdzewiacz. Pomaga opanować korozję. Spowalnia ją, ale na dłuższą metę purchle rdzy złapią pomimo jego stosowania, aż do etapu gdy cała karoseria zardzewieje. Lek odsuwa w czasie chorobę, ale jej nie leczy, nie hamuje rozwoju - jak z tą rdzą. Trzeba nam wymyślić coś, co zatrzyma rdzewienie i wyleczy zardzewiałe kawałki. Żeby rdza nie siadła na inne auta, a choroba się nie przeniosła dalej. Im szybciej wrócimy pod ziemie, tym szybciej się za to zabierzemy… i tam są prysznice - zakończyła wyjątkowo radośnie, patrząc uważnie czy alegoria zadziałała poprawnie. Na brykach, furach i mechanice znał się każdy porządny obywatel Detroit. Może ona i on różnili się, lecz nie wykluczało to wspólnego życia. Wystarczyło nie myśleć o przeszkodach, a o rozwiązaniach.

- Nie wszystkie ale tak, są prysznice które tam działają. I mówisz, że jesteś brudna na plecach? I potrzebujesz pomocy? - Guido patrzył na nią z poważnym wzrokiem jakby naprawdę główkował nad tym arcyważnym zagadnieniem walki o higienę. - No tak, to co byś poradziła na tą dolegliwość? Na pewno znasz jakiś sposób z tą pomocą. Może jakiś personel pomocniczy? Albo dodatkowy instrument medyczny czy inny? - Runner wodził po lekarce bezczelnym wzrokiem i udawał głupiego w najlepsze, że w ogóle jest odporny na jakiekolwiek aluzje.
- Okey coś czaję, z tą rdza. No to trzeba będzie ich odrdzewić a nie da się no to zezłomować. No jest tam jakiś lekarz ale wołają go Barney. Nie wiem czy to ten co pytasz. Jak tak, to żył jak wychodziłem z Bunkra. Użerał się z tymi twoimi pomagierami. Niezła z tego polewka była. Chyba nie podpasowali sobie ale chuj, kazałem im się dogadać. - szef mafii skinął głową na znak zgody i rozumienia.

Konieczność kooperacji pomiędzy pomocnikami Alice, a innym lekarzem... tak. Chris z Tomem coś kojarzyli, lecz do pełni wiedzy oraz umiejętności medycznych sporo im brakowało. W trójkę wytworzyli język symboli i określeń, nomenklatura naukowa nie była im szczególnie potrzebna. Jeszcze. Poza tym parę pomocników charakteryzowało także specyficzne podejście do wykonywanego zawodu - wystarczyło wziąć poprawkę na nawyki oraz parę detali i szło się porozumieć bez zgrzytów. Jednak tak na świeżo komunikacja z lekarzem Schroniarzy zapewne wyglądała średnio ciekawie, choć z pewnością zabawnie.
- Chris znowu ganiał kogoś z piłą? - spytała pro forma, nim oblizała wargi, wracając do tematu przewodniego: Bezpieczeństwa Higieny Pracy.
- Warunki polowe nie sprzyjają zachowaniu czystości, ciężko o odpowiednie emploi do przeprowadzenia wymaganych procedur, a jak wiadomo czystość podstawą zdrowia społecznego. Ciężka rzecz w dzisiejszych czasach - zrobiła smutną minę, choć jej oczy śmiały się do Runnera - Podobna operacja wymaga personelu pomocniczego, dodatkowej pary rąk przy zabiegu: sprawnej, precyzyjnej... jak przy walce bronią białą, w zwarciu... na krótki dystans - zjechała spojrzeniem do pochwy z nożem, przypiętej do męskiego uda, żeby po chwili ponownie zadrzeć rudy łeb ku górze i przygryzła dolną wargę, a głos jej ochrypł - Bardzo, bardzo bliski dystans. Trzeba być dokładnym... sumiennym w przeprowadzaniu tej wysoce strategicznej operacji. Z...analizować dogłębnie problem i dobrać sprzęt... odpowiedniego kalibru. Dlatego personel stymulujący... znaczy wspomagający jest tu niezwykle istotny. Odpowiednio wyposażony, który... liznął już temat i weźmie sprawy w swoje ręce w krytycznej, finalnej fazie. - udała że się nad czymś intensywnie zastanawia, kiwając powoli głową - Tak... w optymalnych warunkach należałoby przeprowadzić zabieg w należycie przygotowanym i oświetlonym miejscu, lecz mamy wojnę, więc trzeba improwizować. - niby przypadkiem puknęła piętą o blachę transportera.
- Wystarczy obszar z dodatnią temperaturą... ważniejsze jednak jest wyposażenie sali operacyjnej. Nie mamy gąbek ani gazy... lecz da się je zastąpić czymś ciepłym, o odpowiedniej powierzchni tarcia. Poza tym niezwykle istotny jest również aparat ssący do odprowadzania zbędnych cieczy. Nie chcemy narobić bałaganu, prawda? - obdarzyła Guido spojrzeniem zarezerwowanym dla Chrisa, gdy tłumaczyła mu kolejne lekcje, tyle że na pomocnika nie patrzyła z takim głodem - Ze względu na chwilowy niedobór bieżącej wody... wymagany poziom wilgoci należy zapewnić w sposób alternatywny: pocieranie czyszczonego terenu i wysiłek fizyczny w ruchu posuwistym. Obiekt czyszczony należy również utrzymać w odpowiedniej pozycji, przytrzymać aby nie przemieszczał się zbędnie, co zapewnia precyzyjność działania i zapobiegnie dalszym zabrudzeniom. Stelaż, zaczepy. Sztywny, twardy sworzeń... tak, to najlepsza metoda. Jak przy nabijaniu motyli na igłę Swoboda manewru... matematyczna precyzja... kąt rozwarcia... geometria w poziomie... i pionie. - blade dłonie błądziły już tylko w jednym obszarze czarnej podkoszulki, tym dolnym. Ugniatały, drapały paznokciami i drażniły coraz niecierpliwiej.

- Mmhmm… - Guido mruknął w końcu z tą śmiertelnie poważnie wyglądającą miną bo do tej pory słuchał tylko kiwając głową lub robiąc mimiką odpowiedniki w stylu “o naprawdę?” ale nie odzywał się gdy słuchał co Alice ma do powiedzenia na temat higieny w warunkach mniej lub bardziej polowych.
- Pokój z odpowiednią temperaturą, twarde bolce, kąty rozwarte, nadziewanie motyli, aparaty ssące do odprowadzania płynów… - wymieniał jedne z elementów wymienianych dotąd przez Alice i wciąż udawało mu się zachować poważny wyraz twarzy tak, że wyglądał jakby się nad tym zastanawiał najbardziej na świecie. Pokiwał głową, pokręcił, udawał, że nie dostrzega drapieżnego spojrzenia rudowłosej kobiety ale gdy tak mówiła i mówiła te elementy niezbędne do operacji zadbania o higienę pleców jego dłonie przewędrowały z jej pleców kurtki na bok, wsunęły się pod nią w górę na wspomniany element anatomii by pobuszować tam w miarę jak o nim mówiła aż wreszcie zsunęły się w dół na jej biodra i pośladki.
- No cóż... wygląda mi to na strasznie skomplikowaną operację. - pokręcił głową i zmarszczył brwi jakby napotkał na niebywale nierozwiązywalny problem. - Nie wiem w takim razie, czy sam bym sobie poradził z tak skomplikowaną procedurą. - spojrzał w dół na trzymaną kobietę bardzo smutnym wzrokiem. - Ale widzę, że masz wprawę w takich operacjach więc myślę, że z twoją pomocą, zwłaszcza z tym aparatem ssącym myślę, że byśmy mieli szansę opanować ten temat. A ty jak myślisz? - zapytał nieco ironicznie i prowokująco unosząc brwi i uśmiechając się samymi oczami. Czuła jednak jak jego palce ugniatają jej spodnie na biodrach i tylnych kieszeniach.

Skupienie na poważnej, medycznej konwersacji przychodziło z trudem. Rozkojarzenie dawało o sobie znać, lecz Savage zachowywała pozory i tylko unosząca się coraz szybszym oddechu pierś zdemaskowała ją bardziej niżby sobie tego życzyła.
- Myślę, że nigdy nie jest za późno na naukę - zdołała wychrypieć, choć końcówka zdania wyszła jej jękliwe, co zgrało się z mocniejszym naciskiem wielkich łap na pośladkach. Plecy co prawda znajdowały się odrobinę wyżej, ale kto by się przejmował detalami? Na pewno nie cholerny Wilk.
- Jesteś zdolny… poradzisz… sobie… o ile… będziesz… się stosować do… zaleceń lekarskich… dojdziemy… do szczęśliwego finału operacji - wypowiadane słowa stały się rozedrgane, zielone oczy zaszły mgłą. Brakowało powietrza, a ten dupek udawał, że go to nie rusza. Stała już na czubkach palców, opierając się ciężko o niego jedną ręką, a drugą wsuwając pod czarną koszulę. Warunki niestety nie sprzyjały planowanym działaniom, tak samo jak czas i miejsce. Dziewczyna ostatnim wysiłkiem woli cofnęła się, wyplatając z chętnych ramion. Dla dotrzeźwienia kucnęła na transporterze i wychyliwszy się porządnie, zbliżyła twarz do łysiny czatującego przy wozie Pitbulla.
- Dobry wieczór Taylor. Niezmiernie się cieszę, że cię widzę. Dobrze, że jesteś - przywitała się z nim, kładąc rękę na szerokim barku i nim ganger zdążył spacyfikować rude zapędy, pocałowała go w policzek. Szybko powstała, wracając w bezpieczną strefę wilczej obecności. Znów temperatura w mgnieniu oka podskoczyła o kilkanaście stopni, a może się jej wydawało?
Wpierw praca, a potem... na wszystko przychodził odpowiedni czas i miejsce.
Zrobiło się gwarno, tłoczno, następnie nerwowo gdy wpier życie Paula, a potem Hivera zawisło na włosku. Ten drugi należał do ludzi Hollyfielda, samego szefa szefów. Słysząc te rewelacje brwi Savage podjechały do góry i tam pozostały. Nim jednak zdołała przetrawić nowe informacje, sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i cała trójka wyzwoleńców dołączyła do grupy Guido, co powitała z uśmiechem, wpatrując się w obleczone skórzaną kurtką plecy dowódcy. Załatwiał interesy, więc potrzebował skupić się na nich. Inne aktywności należało odłożyć na dalszy plan. Praca to praca - rzecz święta. Dlatego niewielki rudzielec nie ciągnął się na scenę, tam gdzie dym i wyjaśnienie nieporozumień. Skoro Guido pracował, rude pąkle nie przeszkadzały. W tym czasie jeden taki stoczył się powoli z transportera, stając twardo na ziemi i czekał, póki Hiver nie przyznał Wilkowi racji, a Taylor przestał go glanować wzrokiem i najchętniej pewnie i butami, lecz oponent był na tyle nieuprzejmy, by ogarnąć się odpowiednio wcześnie, przez co buty łysola straciły cel do ćwiczeń.
W pewnym momencie dziewczyna złapała się na tym, że ciągle się uśmiecha, spoglądając to na ciemnowłosego, to na łysego gangera, a w piersi czuła dziwną lekkość. Skoro byli tu obaj, poradzą sobie. Nawet te mordercze kutry przestały być takie straszne. Poczekała aż nastanie koniec scysji i dopiero wtedy podtoczyła się do nich, stając tuż przy Guido na wyciągniecie ręki, choć i tak gapiła się na niego bez przerwy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 04-02-2017 o 06:08.
Zombianna jest offline