Graba przyglądał się z zainteresowaniem sytuacji rodem wyjętej z filmu Barei, kiedy to zgromadzenie nadnaturalnych wariatów, przegoniło domniemanego nadnaturlanego wariata szpiega. Zaczynało mu się tu nawet podobać. Nowa wataha różniła się od tych napotkanych w Warszawie i jej okolicach, na pewien sposób przypominała mu tą z rodzinnych stron Różana, gdzie choć ojciec tyran i bezwzględny morderca wszelkiego plugastwa, byli też i bracia i siostry z którymi całkiem świetnie się bawił w przerwach w polowaniach.
-Mmm ciasto! - Franciszek ucieszył się szczerze jak gdyby nigdy nic, klaszcząc w dłonie i przechodząc za Babcią Kwiatek do drugiego pomieszczenia. - Bimber też brzmi świetnie, ale zaciekawiłaś mnie Babciu swoimi magicznymi nalewkami - kontynuował grzecznie, niemal naturalnie przechodząc do wnuczkowania zielonej staruszce.
- Ja też umiem robić nalewki i chciałbym z chęcią w tym roku poczynić swoje własne tu na działce z tegorocznych owoców, mam nadzieję, że nie weźmiesz mnie za rywala w tej dziedzinie. - Zaśmiał się wesoło, nakładając na talerzyk ciasta o mocno korzennym zapachu.
Był tak pochłonięty rozmową ze starszą kobietą, że zignorował z początku Michała i dopiero w połowie monologu Róży zaczął rejestrować dźwięki z otoczenia.
- Nie ma co… ma gadane… - mruknął jakby do siebie, obserwując drobne ciało kobiety, poruszające się niczym w transie po pomieszczeniu. - Jak na nekromantkę to jest całkiem… „ożywiona”… - Parsknął śmiechem z powodu własnego suchara, dobierając się do kolejnego kawałka ciasta.