Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2017, 06:42   #502
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Guido, jak ten diabeł z pudełka, wyskoczył w najmniej spodziewanym momencie, zaskakując wszystkich. Z tego co nawijała para złamasów miał kisić dupę w Bunkrze na Wyspie, jak na szefa przystało, a ten sobie urządzał wycieczki w teren i jeszcze z premedytacją zdawał się olewać latające w okolicy kule. Szamanka gapiła się na niego, słuchała jak nawija z Hiverem, rozsądzając popełnione przez Paula zabójstwo i domniemaną zdradę. Przez chwilę martwiła się, że Białas zaraz zarobi kulkę i na tym skończy się jego przygoda w Cheb, ale nie. Towarzysz Dowódca wziął całą rozwrzeszczaną gromadkę za mordy i szybko przywrócił porządek, dorabiając się przy okazji nowych łbów w bandzie.
- Ma rozmach skurwysyn - mruknęła z uznaniem do Bliźniaków na tyle cicho, żeby reszta nie słyszała, a tym bardziej ten czarnowłosy szef. Jej nowy szef, do niego ciągnęła przez te kilkaset mil, poganiana wizjami roztaczanymi przez Lenina i potem Hektora. Jeżeli będzie miał fantazję ją przyjąć. Gapiła się na niego, a po plecach przechodziły jej ciarki. Równie dobrze mógł kazać ją rozwalić temu łysemu. Taylorowi, o ile dobrze kojarzyła gębę i zachowanie z opisu żółtego komucha.
- To ten… pogadacie z nim żeby mnie przyjął? - spytała, udając że wcale nie obawia się iść na solo na taką rozmowę.

- No pewnie, Marina, nie dygaj, przecież ci obiecałem nie? - Hektor tak samo jak i Paul wydawał się być uskrzydlony radością gdy Guido załatwił sprawę z oskarżeniami wobec Paula i jeszcze spacyfikował Hivera na tyle, że teraz miał pozycję może taką jak szeregowy Runner i to taki z czarnej listy szefa. Ciemne chmury jakie zebrały się nad spaślakiem wywoływały wręcz słoneczne promieniowanie z facjat i postaw Bliźniaków.

- No jak mówiłem, idziemy na akcję i my wracamy a on nie. Guido już to załatwi. - Paul wydawał się być wybitnie ucieszony taką perspektywą i humor mu dopisywał świetny. Obaj pociągnęli za sobą szamankę kierując się w stronę szefa. Przy okazji od transportera doszła do nich Brzytewka.

- Hej, Guido. Sprawa jest. - zaczął mówić Latynos zupełnie jakby mówił do kolegi no może trochę starszego czy ważniejszego ale nie szefa. Szef też jakoś nie wyglądał na obrażonego czy skrzywionego tylko po odprowadzeniu wzrokiem spacyfikowanego człowieka Hollyfielda spojrzał pytająco na ciemnowłosego Bliźniaka, potem na białasowego, obcą kobietę między nimi i podchodzącą do nich Brzytewkę.

- To jest San. - Paul płynnie przejął pałeczkę prowadzenia rozmowy zupełnie jakby się z Hektorem zdążył umówić na podział ról w tekście. Wskazał na wysoką kobietę w czerni i pancerzu ozdobionym czaszkami. - San by chciała się do nas przyłączyć. Przyjechała z Leninem i Tweety. - wskazał na kręcącą się gdzieś między innymi Runnerami parkę.

- I no Marina jest zajebista. Weszła z nami do podjaranego budynku. Po starego Brzytewki. No mówię ci Guido, by tam wejść no już nie było dla miękkiej fai. Ma jaja dziewczyna. Przyda nam się taka. Cycków jeszcze nie zdążyłem sprawdzić ale obiecała mi więc jak ma takie jak jaja to też będzie zajebiście. - Hektor włączył się jednym tchem zasuwając najważniejsze atuty i zalety czarnowłosej kobiety jakie zdołał o niej zapamiętać. Twarz szefa roześmiała się gdy usłyszał końcówkę wypowiedzi Latynosa.

- No San jest zajebista. Ja z nią domek robiłem. Jak odbijaliśmy Brzytewkę z pierdla. Lenin i Tweety poszli na wabia no a ja i San robić domek. No i mówię ci Guido ten złamas nam jest nie potrzebny jak mamy San. - Paul oczywiście wskazał na stojącego obok latynoskiego złamasa ani na trochę nie tracąc rytmu wypowiedzi ale Hektor posłał mu mściwe spojrzenie za ten kolejny rajd w ich podjazdowej wojnie. - No i San sobie poradziła, zamki umie otwierać, nie panikuje jak się coś dzieje a kurwa działo się w tamtej budzie, działo. Więc no Guido no weź ją zgarnij do nas bo laska jest kumata i przyda nam się. - Paul bez chwil przerwy całkowicie i po mistrzowsku zignorował mordercze spojrzenie kumpla i patrzył cały czas na Guido sporo do tego gestykulując łapami wskazując to na San Marino, to na Hektora, siebie i masę rzeczy które pewnie wiedział czy wspominał tylko on.

- Czyli San i Marina są zajebiste tak? - uśmiechnął się szef skrobiąc się kciukiem po podbródku i przenosząc spojrzenie z mówiących dotąd Bliźniaków na czarnowłosą kobietę. Tak, jest zajebista, się przyda, lepsza niż ten złamas, no i jest w pytę, i fajna, i spoko, i Bliźniacy nawijali jeszcze dobrą chwilę uzupełniając swoje wypowiedzi w coraz bardziej chaotyczny sposób. Przestali gdy Guido lekko poruszył dłonią. Czekali co zrobi. Teraz wszystko zależało od niego. I od niej.
- To chcesz się do nas przyłączyć? A dlaczego? Dlaczego akurat do nas tak ci zależy by przebyć taki kawał świata? - szef bandy patrzył na nią czujnie ale i chyba z zaciekawieniem Wydawało się, że chaotyczna gadka Bliźniaków nastroiła go pozytywnie i spodobało mu się co od nich usłyszał. Ale jednak nie powziął jeszcze ostatecznej decyzji i czekał jak zachowa się ta obca jeszcze dla niego kobieta.

Nożowniczka wzięła wdech i zrobiła krok do przodu, zostawiając parę złamasów za plecami. Stanęła przed dowódcą bandy Runnerów z wysoko podniesioną głową. Reklama jaką jej zapewniono brzmiała dziwnie, robiła co trzeba było i tyle. Ale była miła, dodawała wiary w siebie.
- San Marino - podała poprawną wersję przezwiska i wzruszyła ramionami - Lenin tak mnie nazwał i pasuje. Mówił że macie spluwy, bryki i nie boicie się sięgać po swoje. Dużo opowiadał, on umie opowiadać. O Detroit, o was. O tobie. Powiedział, że nie ma lepszego szefa, a Runnerzy szanują Duchy, rozumiecie ile potrafią. Jestem mówcą umarłych, słucham nie tylko żywych, ale i Duchów. One ci sprzyjają, patrzą łaskawym okiem. Cenią i szanują… kim jestem, aby podważać ich osąd? Postępuję zgodnie z ich wolą, a ta przywiała mnie tutaj. Wszystko ma swój cel i nic nie dzieje się przez przypadek - uśmiechnęła się krótko. Czuła się jak na przesłuchaniu, wywalając co i jak, ale niczego postanowiła zatajać - Wy nie będziecie mnie ścigać, ani nie wpakujecie na stos. Nie uznacie za szaleńca. Chcę do was dołączyć, żeby znaleźć swoje miejsce. Wy rozumiecie, poza tym was łatwo wyczuć. Zostawiacie za sobą ślad, jak Śniący. Odcisk w Świecie Popiołu. Widmo, mglisty opar o zapachu skrętów. Też potraficie żyć w obu światach, macie wiedzę i szacunek dla tego, co inni traktują z lekceważeniem i niedowierzaniem. Wzbudzasz respekt, jesteś dobrym strategiem i dowódcą. Masz za sobą wiernych ludzi. Skoro umiałeś nadać sens ich życiu, może nadasz i mojemu. Dość mam pracy na solo, dość obcowania tylko z Duchami. Od tego idzie dostać pierdolca. Jeżeli mam chodzić wśród Żywych, będą to Runnerzy, a jeśli mam słuchać czyichś rozkazów będą to twoje.

- Jeżeli mogę coś dodać - cichy głos Savage dobiegł gdzieś zza pleców Guido. Stanęła obok niego, kotwicząc się u jego boku jak upierdliwa narośl i z ciepłym uśmiechem spojrzała na szamankę - Jest w porządku, cechuje ją rozwaga. Potrafi być stanowcza i patrzeć perspektywicznie. Poza tym wie co znaczy lojalność, oddanie. Odwaga, ale o tym już chłopaki wspominali. - przeniosła spojrzenie na Bliźniaków i finalnie zadarła głowę, patrząc prosto w wilcze ślepia - Dużo widzi, potrafi analizować sytuację na bieżąco i działać wedle zaistniałych potrzeb. Umie pokazać inną perspektywę, nowy punkt widzenia. Nie boi się wyzwań, nie odwraca wzroku jeżeli coś jest niewygodne. Działa, zamiast udawać, że problem jej nie dotyczy. Nie wiem… kwestia parapsychiczna, mistycyzm, hm. Przyznam, że nie rozumiem na czym to polega i jak działa, ale działa. Widziałam efekty i nie potrafię znaleźć naukowego wytłumaczenia - uśmiech zrobił się przepraszający - Poza tym bardzo nam pomogła, gdyby nie ona... od początku stała za nami murem.

- Wiesz co San Marino? Myślę, że jesteś zajebista.
- uśmiechnął się z zadowoleniem Guido gdy Brzytewka skończyła mówić. To w połączeniu z tym co dziewczyna z Kalifornii sama powiedziała o sobie wydawało się być wystarczające do przekonania go do przyjęcia jej do bandy.
- A stosami i innymi debilizmami się nie przejmuj. Jak jesteś z nami to nikt cię nie ruszy bo ruszy też i nas. - powiedział jakby odtąd zjawisko palenia wiedźm na stosie stało się czysto hipotetycznym zagadnieniem. Objął jednym ramieniem czarnowłosą dziewczynę stając obok niej. Gest był przyjacielski ale wszyscy widzieli jak przez moment podobnie objął niedawno Hivera nim zaczął go zaganiać do matni. - I masz kontakt z duchami i jesteś widzącą. No, no… Tak, zdecydowanie tak, duchy lepiej mieć po swojej stronie. Tak samo jak kogoś kto może dostrzec rzeczy ciężko dla nas dostrzegalne. - uśmiechał się ale wyglądało, że mówi poważnie. - Noo… dobrze mieć przy sobie taką czachę. - pozezował na jej doczepione do pancerza czaszki i kości.
- Hej! Koledzy, złodzieje i paru morderców! - krzyk Guido poprzedziło przenikliwe gwizdnięcie na palcach. Gdy już krzyczał banda w skórzanych kurtkach była zwrócona do niego twarzą i podchodziła nieśpiesznie bliżej by usłyszeć co szef ma do powiedzenia. Dowcip szefa nastroił ich chyba pozytywnie bo część się roześmiała a na twarzy reszty krzywiły się liczne uśmiechy.
- To jest Czacha! - krzyknął łapiąc opiekuńczymi ramionami szamankę obwieszoną czaszkami i kośćmi. - Czacha jest odtąd z nami! - krzyknął a przez tłumek Runnerów uniosły się pierwsze pozdrawiające machnięcia ramion czy wystrzeliły pierwsze “cześć” i podobne okrzyki.
- Czacha ma chody u Duchów! - obwieścił kolejny komunikat i teraz tłum zafalował pomrukiem zdziwienia i oczekiwania. To już najwyraźniej takie codzienne nie było jak przyjęcie nowego członka do bandy. - Czacha się kumpluje z Bliźniakami i Brzytewką! Więc i kumpluje się ze mną! Więc wiecie… - szef wymownie rozłożył ramiona bo konsekwencje gdyby ktoś miał problemy z interpretacją tego “więc wiecie…” musiały być w bandzie dobrze znane. - No Czacha to jakbyś coś potrzebowała to wal śmiało. - klepnął ją przyjacielsko w ramię już mówiąc już raczej niż krzycząc ale do uszu bandy pewnie i tak doszło co miało dość. - No ale Czacha, jesteśmy kumplami, ale nie zapominaj się. Ja tu żądze. - powiedział już tak cicho, że pewnie tylko grupka Bliźniaków, Brzytewka i oni we dwoje to słyszeli. Znowu uśmiechał się ale tym razem jakoś tak wilczo a w spojrzeniu błysnęło ostrzeżenie.
- Na co czekacie?! No skołujcie dziewczynie jakąś katanę na grzbiet! Przecież nie może łazić jak jakieś złamasy udające Runnerów! - wrzasnął nagle odwracając się z powrotem do swojej bandy a ci wierzgnęli jakby wrzasnął im tuż nad uchem. Hektor zarechotał i część z bandy tak samo w lot pojmując o jakim złamasie mówił szef. Paul miał za to bardzo nieszczęśliwą minę i tłumaczył coś niezbyt głośno ale chyba nikt go nie słuchał. Na pewno nie Hektor. Runnerzy byli może bandą i gangiem ale do identyfikowalnych barw przywiązywali olbrzymią wagę.

- Czacha… podoba mi się. Fajne. Wpada w ucho - nożowniczka mruknęła zapoznając się z nowym przezwiskiem. Pasowało, lubiła je. Chętnie założy kurtkę, już kombinowała jak przenieść kolekcję kości z płaszcza na nią. Szczerzyła się do złamasów i Brzytewki, którzy się za nią wstawili. Do Guido który ją przyjął. Na jego ostatnie słowa nieznacznie kiwnęła głową.
- Szef rządzi, Mówca słucha. Łatwo zapamiętać - odpowiedziała cicho, ciągle się szczerząc. Widząc nieszczęśliwą minę białasa zarechotała szczerym śmiechem jaki potrafi wydobyć z człowieka tylko patrzenie jak bliźniemu dzieje się krzywda. Sprzedała Latynosowi przyjacielskiego klapsa w potylicę i wzniosła oczy ku niebu
- I czego kurwiu klawiaturę suszysz? Też byś chciał dostać od dupy coś innego niż dupę! Dupę też byś chciał, ale zanim jakąś złapiesz to ze starości ci kutas odpadnie! - poklepała go współczująco po ramieniu, łącząc się w bólu nad niesprawiedliwością świata.
- Ej Brzytewka… ty umiesz czytać, nie? Długo się tego uczy? - spytała ciszej rudej gangerki.

W odpowiedzi Savage zamrugała i zrobiła pytającą minę, by zaraz uśmiechnąć się i przytaknąć. Umiejętność czytania była jej znana, ku uciesze… a najczęściej rozpaczy najbliższego otoczenia, które to otoczenie zanudzała wykładami, ciężkostrawnymi monologami i cytatami z dzieł dawnych mistrzów.
- Jeżeli się przyłożyć...hm, zależy od człowieka. Jego predyspozycji, oraz czasu jaki jest w stanie poświęcić na codzienną, systematyczną naukę. Poza ty… - nabrała powietrza, lecz szybko je wypuściła, nim weszła w kolejny słowotok. Proste pytanie, prosta odpowiedź, bez zbędnego zakłócania ciszy w eterze. Odkaszlnęła, chwytając czarnowłosego gangera za rękę i zacisnęła na niej mocno palce. Głupia rzecz, zwykła możliwość dotknięcia partnera… a ile radości i szczęścia ze sobą niosła.
- Jeżeli się przyłożymy myślę że dwa miesiące i podstawy opanujesz. Co prawda na początku będziesz czytać na głos i powoli, ale z czasem dojdziesz do wprawy, a potem nauczymy się szybkiego czytania, aby wystarczył rzut oka na kartkę celem poznania zapisanej treści. Tabliczka mnożenia, podstawowe działania matematyczne w zakresie tysiąca również cię interesują? Jeśli tak… damy radę - zakończyła z uwagą i powagą, nie dając w żaden sposób odczuć że stroi sobie żarty. Wręcz przeciwnie, wyglądała na wesołą i chętną do pomocy w szerzeniu wiedzy na tym pokrytym pyłem Pustkowi świecie.

Nowy szef nowej Czachy wydawał się być zadowolony z reakcji nowego gangera w bandzie. Członkowie bandy przypominali obecnie rozwydrzone stado. Pokrzykiwali na siebie, zachęcali, zniechęcali, ktoś doradzał gdzie można znaleźć kurtkę, ktoś inny udowadniał, że tam na pewno jej nie ma, palili skręty, przydeptywali kiepy, odpalali fajki i co niektórzy nawet faktycznie biegali to tu to tam jakby szukali jakiejś kurtki co z kolei wywoływało radochę u pozostałych. Zarówno Guido jak i Bliźniacy wydawali się mieć niezły ubaw z tego widowiska. Hektor w międzyczasie tłumaczył, że jak dupa daje mu dupy to on więcej wymagań od niej właściwie nie ma. No chyba, żeby nie przynosiła siary. I dobrze ciągnęła. I umiała wypucować furę. I gałę. I by dobrze dawała tej dupy. I jej głowa nie bolała. I fochów nie robiła. I scen. No ale weź tu taką znajdź jak każda ma jakiś defekt. Przynajmniej dla takiego przystojnego, ognistego ogiera jak Hektor, którego żar z południa roztapiał foczkom kolana i majtasy. Brzytewka wiedziała, że Hektor na poczekaniu to i tak sprzedał skróconą wersję swoich zalet i kobiecych wad bo mógł o tym nawijać pewnie i do rana by wszyscy a przede wszystkim wszystkie w zasięgu głosu wiedziały jakie zaszczyt je spotkał gdy spotkały Hektora.

- A właśnie. Skoro mowa o kurtkach. - Guido przestał obserwować rozwydrzoną i hałaśliwą bandę jakby coś sobie właśnie przypomniał. Otaksował wzrokiem resztę nie-runenrowego składu otoczenia i jakoś dziwnie postać w uniformie z kamuflażem przykuła jego uwagę. Nagły zwrot w rozmowie i reakcji szefa przykuł też uwagę i czujność Bliźniaków.
- To ten? - spytał Guido wskazując delikatnym ruchem głowy na Nix’a. Ten chyba dostrzegł,że szef bandy ze swoimi kompanami patrzy na niego ale nie zareagował.

- Tak, to jeden z nich, ten co ci mówiłem. - powiedział szybko Hektor jakby w nawiązaniu do jakiejś rozmowy. Brzytewka z bliska widziała te spojrzenie, bardzo wilcze, podobne do tego jakim obdarzył Hivera nim ruszył “załatwić sprawę”.

- No, kompletny frędzel. Wiesz, że on w ogóle nie chciał iść na te kutry? No my z tym złamasem tłumaczymy mu jaki to zajebisty pomysł a on nie i nie. Same z nim problemy. - Paul dołączył do wspólnego obrabiania tematu Nix’a by ukazał się w odpowiednim świetle. Mówił jak zwykle gdy ściemniali z Hektorem jakiś kawał ale nie było wiadomo jak odbierze to szef.

- No tak ten złamas dobrze mówi. Cały czas się stawia. Jakby Czacha się za nim nie wstawiła to już by tak tu sobie nie stał. Ale jest wkurwiający, jest jak chuj wkurwiający. - Latynos zgodnie tokował po linii bliźniaczej poprawności antynixowej.

- No Brzytewka też go lubi. Zupełnie nie wiem dlaczego. Facet się wozi. Mówimy mu kurwa grzecznie, że jak się sfrajerzył i go wycyckali to może do nas się zgłosić i nie będzie fikał to może nawet go przyjmiemy. No ale nie, no niee…. Wozi się. Za ciency dla niego jesteśmy. Same problemy z nim. - Paul smutnie pokręcił głową i jak zwykle Hektor dołączył do niego by wyrazić swój nieutulony żal dla beznadziejnego przypadku.

- Jak ktoś mi wchodzi na mój teren i znika Brzytewkę, to robi problemy. Jak chuj robi problemy. - Guido zjeżył się i prawie wywarczał swoją odpowiedź wciąż wpatrzony w sylwetkę młodego Pazura.

Ruda dziewczyna momentalnie pobladła, wyczuwając skalę niechęci emanującej z wilkookiego gangera, skierowaną prosto w Pete’a. Przecież wykonywał tylko rozkazy, nie zawinił. Nie szukał awantur, nie zaczepiał i panował nad sobą mimo wylewanego systematycznie na jego głowę bliźniaczego szyderstwa. Wzięła głęboki, oddech i zrobiwszy krok do przodu, stanęła przed dowódcą.
- Zostanie Pazurem to jego marzenie, dlatego nie chce innej kurtki. Od dziecka chciał nim być, wiele poświęcił aby tak się stało. Całe porwanie to jedno wielkie nieporozumienie, zadziałały emocje: strach, obawa, niepewność i chęć znalezienia dziecka. Każdy popełnia błędy, jesteśmy raptem ludźmi - tyle i aż tyle. Daleko nam do ideałów, często kierujemy się impulsami, ale Nix nie jest złym, czy tchórzliwym człowiekiem. Nie jest też kimś, kto ci bruździ. - mówiła cicho, zadzierając głowę celem utrzymania kontaktu wzrokowego. Nie puszczała też wielkiej łapy - Gdy w nocy zaczęli strzelać, nie wiedziałam kto z kim strzela, tyle że hałas dochodzi z wyspy, czyli strzelano do was albo od was. Ta broń maszynowa… brzmiało potwornie. Mogła strzelać do Taylora, Hektora, Paula… albo do ciebie. Rodziny, najbliższych… mogłeś tam leżeć i krwawić, a mnie nie było obok, żeby zrobić… coś. Cokolwiek. - przełknęła ślinę - Wpadłam w panikę, myślałam że więcej cię nie zobaczę. Tatę ugryzło wężydło, leżał nieprzytomny, wcześniej wycinałam mu roztapiające się tkanki z ręki, bo jad tak działa. Chyba… zaczęłam do was biec, przez te ruiny, mżawkę i robale. Nie… pamiętam tego dobrze, raptem urywki. Zgubiłabym się, albo wpadła do jeziora i się utopiła, albo do dziury, złamała nogę i zamarzła. Albo wpadła na Nowojorczyków, którzy się kręcili w okolicy. To Nix mnie złapał, zabrał do domu. Zrobił kawę, wpakował pod koc. Dał się wygadać, nie zostawił póki nie usnęłam. Gdyby nie on, nie przeżyłabym tej nocy. Może brał udział w porwaniu, ale ostatecznie uratował. Naprawdę bardzo go lubię, pozwól mu żyć - poprosiła, obejmując go wolnym ramieniem.

Czego te złamasy tak się czepiły? Co innego obrabiać dupę we własnym gronie, co innego kablować do szefa. San Marino wciągnęła głośno powietrze, gdy usłyszała tworzone przez Bliźniaków brednie. Normalnie zlała by temat, ale chodziło o Petera. Tego, który dał jej kartkę i przywrócił do życia.
- Ale pierdolicie! - warknęła pod kierunkiem obu kawalarzy. Zacisnęła pięści i wyszczerzyła zęby jak zwierzę - Dupy z łbami pozamienialiście, czy jeszcze was szok po kraksie trzyma? To Śliczny chciał iść na te kutry i chuja go bolało, że nikt mu za to nie płaci! - splunęła pod nogi i obróciła się do Guido, czując że chyba w tym gangu długo nie posiedzi. - Mają do niego wąty, bo jest dobrym żołnierzem, dużo umie. No i laski go lubią. I jest odważny, ma jaja, nie śmierdzi tchórzem. To z nim i tym złamasem wyciągaliśmy starego Brzytewki z pożaru - pyrgnęła pięścią Latynosa, gapiąc się ciągle na tego samego faceta. Tego co mógł zabić Nixa jednym rozkazem - Guido rozkazuje, Mówca słucha. Powiedz co chcesz w zamian za jego życie. Zrobię co tylko powiesz. Chcesz żebym wzięła granat i wysadziła się z jakimś frajerem który ci bruździ? Nie ma sprawy. - zrobiła krok do przodu, jakby szła na ścięcie, ręce w rękawiczkach z bandaży zrobiły się mokre od potu - Co będzie trzeba, zrobię wszystko co rozkażesz.

- To niczego nie zmienia! - krzyknął szef mafii rozeźlonym głosem. - On mi nabruździł! Zgarnął mi moją kobietę! - warknął wskazując centralnie palcem na Nix’a. Wyglądało na to, że jest zdrowo wkurzony na to co się stało a zwłaszcza na Nix’a. Nad nim zbierały się czarne chmury wraz z gniewem szefa i narastającą awanturą wokół gromadziło się co raz więcej Runnerów. Młody podporucznik Pazurów w swojej zielonkawej kurtce wyglądał na tle czarnych skórzanych kurtek jak żuk w mrowisku. Stał sam a ich była zgraja. - Ale tak mówicie? No zobaczymy. - Guido na moment tylko spuścił wzrok z Pazura by spojrzeć na obie kobiety po czym znów posłał mściwe spojrzenie na najemnika.
- Ej ty! To ty porwałeś Brzytewkę? - spytał bezpośrednio najemnika. Reszta stada czekała na wynik wydając z siebie złośliwe pomruki. Nix na chwilę przesunął się spojrzeniem po Bliźniakach, po Alice na chwilę zatrzymał wzrok na oczach San Marino. Potem znów odwzajemnił spojrzenie szefowi mafii.

- Ja! - krzyknął wyzywająco robiąc krok w stronę gangera. Otaczająca banda załopotała złowróżbnymi pomrukami.

- No nie… On się jeszcze tym puszy! - Guido pokręcił głową z niedowierzaniem i gniew na najemnika raczej mu nie zszedł. Desperacka bezczelność Pazura prowokowała Runnera do agresywnych i natychmiastowych rozwiązań.

- No widzisz? Widzisz co my tu z nim mamy? One się zawsze za nim wstawiają. Nie da się wytrzymać. - Hektor wydawał się dalej pozować na zasmuconego beznadziejnym przypadkiem i dobrze się przy okazji bawić z tej okazji.

- No dokładnie tak jak mówisz. Tak wejść sobie do nas robiąc wycieczkę przez las i Wyspę by skitrać nam Brzytewkę. Kto by to mógł zrobić taką bezczelną zbrodnię? - Paul dołączył się do humorzastej kontynuacji ich taktyki.

- Pewnie jakiś zbrodniczy zbrodniciel. - Latynos spojrzał z uwagą na białasa kiwając głową, ten spojrzał na niego i też pokiwał głową zgadzając się z kumplem. - Dokładnie. Albo jak postrzelił tego złamasa. Też chciał zabrać Brzytewkę. No wyleciał jak głupi sam na naszego vana. Dobrze, że zgarnął tylko foczę Paula. Ale spartolił robotę bo trafił go tylko w nogę. Co za chujowe strzelanie, w ten jego pusty łeb nie trafić. - Hektor wymieniał kolejne przewiny Nixa cały czas patrząc na niego z drwiącym smutkiem.

- No. Ta jego focza to już teraz jest moja. - Paul pokiwał głową i spojrzał na San Marino. - Więc teraz ona jest z nami w sumie, nie? - białas zerknął z powrotem na Pazura otoczonego przez bandę w skórzanych kurtkach. - Bo wiesz Guido, jak ktoś jest od nas to w sumie taki żarcik by był, nie? - podgolona, pokancerowana drobnymi bliznami głowa Runenra znów pokiwała się w tym ironiczno - smutnym spojrzeniu.

- No złamas ma rację. Jak my tak sami w swoim gronie to jakoś się obrobimy, nie? Bo jak obcy no kurwa to chuj mu w dupę ale swojak to co innego albo jak od kogoś ze swojaków, nie? - Hektor pozezwoał na Guido który zmrużył oczy i spojrzał pytająco to na jednego to na drugiego Bliźniaka.

Głowa szamanki gwałtownie obróciła do Paula. Pomagał jej… i Peterowi. Albo wykopywał, ale była w tym pokrętna logika. Na tyle pokrętna, że mogła przejść. Lub pogrążyć ich oboje, ale ona się nie liczyła. Nie dowie się, jeżeli nie spróbuje.
- Jestem Czacha i należę do Runnerów! - powiedziała głośno i wskazała palcem na stojącą w gąszczu skórzanych kurtek wojskową sylwetkę - A to Nix, mój mężczyzna! Jak ja jestem w gangu, on też! Jest z nami! - wywrzeszczała ciągle wskazując najemnika. Zabiją ich oboje, ale go nie zostawi. Nie da rady, obiecała coś Pazurowi, coś ciężkiego. Słowa żywych, a były gorsze rzeczy niż śmierć.

Guido spojrzał na obydwu Bliźniaków węsząc podstęp albo szukając już brakującego elementu aluzji do jakich dążyli od paru chwil. Gdy Czacha wywrzeszczała swoje ultimatum przez stado gangerów przebiegł znowu szmer. Ale tym razem inny. Bardziej zaskoczenia czy niedowierzania niż gniewu i złości jaki słychać i było w nich jeszcze przed chwilą. Ale czekali. Czekali co szef powie i zrobi. Nix też drgnął. Choć emocje na jego twarzy były mniej czytelne. Zaskoczenie, niepokój, nadzieję, desperację. Tak, chyba tak. Ale nie była pewna czy o siebie, o nią, czy o nich i te umówione spotkanie na jakie się prawie, że przed chwilą umówili. W końcu nie chciał biernie czekać i zdać się na los. Ruszył w kierunku Emily ale zrobił ze dwa kroki gdy drogę przeciął mu Guido stopując go w tej drodze. Obydwaj przez moment patrzyli na siebie wodząc gniewnymi spojrzeniami. Potem szef gangu odwrócił się w prawie w miejscu stając twarzą w twarz z Czachą. Teraz wpatrywał się w jej twarz.

- Jesteś Czacha. I należysz do Runnerów. - sapnął patrząc na nią uważnym ale wciąż podszytym gniewem wzrokiem. - A ten Nix to twój mężczyzna. - głowa szefa lekko drgnęła w kierunki stojącego za jego plecami Pazura. Wpatrywał się dalej w szamankę jakby szukał na dnie jej oczu skrytej prawdy czy podstępu. W końcu nie wytrzymała i opuściła wzrok. - Dobrze. Dobrze Czacha. Niech będzie. Potraktuję to jak taki żarcik. Raz Czacha. Raz. Bo mnie kurwa nie śmieszą takie żarciki. Więc jak chcesz mieć całego tego swojego faceta to mu przetłumacz jakie my mamy poczucie humoru. - syknął w końcu zjadliwym tonem.
- A ty! - nagle odwrócił się z powrotem w stronę Pazura. - Ty! - warknął na niego wściekle wskazując go palcem kilkukrotnie aż dźgnął za ostatnim razem go w pierś. - Ty Nix czas byś poznał nasze detroickie poczucie humoru. Bo coś nieogar jesteś. - szef poklepał Nix’a po ramieniu a potem bez ostrzeżenia zdzielił go w żołądek. Pazur zgiął się w scyzoryk od tego uderzenia.
- Nie ruszaj! - pięść Guido zdzieliła w głowę Pazura a ten zachwiany po poprzednim ciosie upadł na oszroniony asfalt.
- Mojej kobiety! - wrzasnął wściekle Guido i kopnął leżącego Pazura w żebra. - A jak by cię kusiło zapomnieć to przestaniemy sobie tak żarciki stroić jak w tej chwili. - syknął do powalonego Pazura celując w niego palcem. Wyprostował się i powiódł spojrzeniem po całej bandzie zatrzymując się na twarzy San Marino. Głową wskazał na powalonego najemnika dając znać, że skończył sprawę. Potem ruszył z powrotem w stronę Brzytewki i Bliźniaków.

Szamanka przytakiwała aż kości na ubraniu klekotały. Patrzyła na Pete’a aż szef dał znak, że koniec lekcji. Strach zelżał,pojawiła się ulga. Przeżył, nie rozerwano go. Nie dołączył do Duchów.
- Dziękuję Guido - odważyła się podnieść wzrok na ciemne, wściekłe oczy i kiwnęła głową w krótkim ukłonie - Tak, to się nie powtórzy. Jest roztrzepany, ale mu wytłumaczę. Powiem co i jak. Załapie, zrozumie. Więcej nie wytnie podobnego numeru. Dziękuję. - odsunęła się gdy przechodził. Ledwo znalazł się za jej placami. Wypuściła wstrzymywane powietrze i opadła na kolana, zaraz przy najemniku.
- Jesteś cały? - wyszeptała, ujmując oburącz jego twarz i unosząc żeby móc na niego spojrzeć. Mrugała i zacinała się, chcąc coś powiedzieć, ale tylko poruszała niemu ustami. Pewnie się wścieknie, że tak publicznie nagadała. Ale żył… i nie wykopali jej z gangu.
- Dasz radę wstać? - wydukała też szeptem.

- Co to za kolo, że go wszystkie laski ratują? - mruknął już bardziej niż warknął przechodzący obok szamanki Guido tak, że już trójka z Brzytewki i Bliźniaków słyszała też. Humor zdawał się szybko wracać do twarzy szefa bandy. Na podziękowanie San Marino kiwnął lekko ręką i dał znak, że nie ma sprawy na tą chwilę albo właśnie, że ma się tym zająć co mówi, że się zajmie. Złość i kara znalazły swoje ujście, znów było wiadomo kto jest głównym wilkiem w stadzie więc i zniknął powód do szczerzenia kłów i warknięć.

Powalony Pazur żył co widać było nawet w nocy po zduszonych stęknięciach i ruchach humanoidalnej plamy na oszronionym asfalcie. Gdy przypadła do niego reszta bandy mijała tą okolicę niedawnego zdarzenia.
- Tak, jasne. - zgodził się sapiąc gdy powstawał na czworaka. Plama twarzy spojrzała na jej twarz. - Bałem się, że coś ci zrobi. Że mu odwali i coś ci zrobi. Że mi cię zabierze. - wyznał patrząc na nią przez chwilę na tych czworakach.

- Jesteś zły? - spytała głucho, wyciągając ręce żeby pomóc mu wstać - Że tak gadałam przy żywych?

- Zły? - Nix chyba chciał się roześmiać ale obolałe żebra nie dały o sobie tak łatwo zapomnieć. Wyszło mu więc zniekształcone kaszlnięcie. Głowa mu troche opadła a on uniósł dłoń by obetrzeć usta. - Za co mam być zły Emi? Uratowałaś mi życie. I przyznałaś się do mnie. Przy nich wszystkich. Nie zostawiłaś mnie, ani nie wyparłaś. - mówił zapatrzony w jej twarz. - Dziękuję ci - powiedział i pocałował ją. Miał obite wargi i krew na nich co Emily czuła wyraźnie na swoich ustach i głębiej, między zębami i na języku. Pocałował ją tym razem dłużej, pełniej, łagodniej i dokładniej.

Ludzie się rozchodzili, nikt nie komentował. Życie wróciło na swoje tory i tylko dwójka klęcząca na asfalcie pozostawała nieruchoma. Ledwo się od siebie oderwali, szamanka zlizała resztki krwi z okolicy ust Pazura. Chwyciła go i ostrożnie pomogła stanąć na nogach, przerzucając wcześniej jego ramię przez swój kark.
- Zły… bo teraz z ciebie podporucznik Pazurów, ze mnie Czacha Runnerów. Paul podpowiedział, że jak ktoś jest swojak lub od swojaków, to jest żarcik. Obcych się rozwala bez litości. Jesteś swój, nie wróg. Obiecałam. Dałam słowo. Przecież… wręczyłeś mi kartkę i powiedziałeś że znajdziesz i będzie dobrze, że się ułoży. Co się miałam nie przyznawać? Albo zostawić… zwariowałeś Pete? Nie jesteś jakimś obcym byle złamasem, którego los mi wisi, dynda i powiewa. Byle złamasa nie powierzyłabym pod opiekę Krukowi - zmusiła się do uśmiechu i oparła czoło o jego skroń - Chodź, trzeba cię posadzić i dać wódki. Wódka dobra na wszystko.

- Nie będę do ciebie strzelał. Nawet jak mi rozkażą. - powiedział po chwili milczenia. Patrzył na nią tak tragicznie świadomy jak wiele ich różni i jak niewielkie szanse mają na… Na cokolwiek. Na wszystko. Na coś. Wszystko jak tylko ta chwila, ten moment skończy się i świat znów zacznie pędzić.
- Tak. Chodź. Przejdziemy się. - dorzucił spokojnie i objął jej kibić ruszając za rozchodzącą się bandą.

- Teraz nie masz nad sobą szefa. Chwilowo - mruknęła skupiona na patrzeniu pod nogi, robieniu za żywą podporę i marszu. Teraz, ale potem nie wiadomo. Różnie bywało - Też nie strzelę… no nie ma co się smucić na zapas. Gdzie chcesz iść? Pizga złem, wracamy do vana. Tam światło i ciepło. Na wódkę. Postaraj się Guido nie wkurwiać… proszę. Coś ci złamał, żebra? Niech cię zobaczy lekarz, jak już przestanie latać dookoła i ćwierkać z radości - zmieniła temat na lżejszy, gapiąc się na oddziałowego medyka przyczepionego do Guido i wpatrzonego w niego jak w obrazek tak maślanym wzrokiem, że pewnie oprócz jego gęby niewiele więcej widziała.
- Ale to coś czuje jeszcze potrwa - parsknęła, kiwając wymownie głową na plecy parki Runnerów.

- Znaczy no tak, chodziło mi, że do środka. Krzywo mi się powiedziało. - machnął ręką mniej więcej w kierunku wywalonej bramy garażu. Szli parę kroków w milczeniu niezbyt śpiesznie nie chcąc się mieszać z tłumem w skórzanych kurtkach. Pazur pokiwał głową uśmiechając się lekko, gdy wskazała na szefa mafii z kobietą która poza skórzana kurtką wydawała się być jego kompletnym przeciwieństwem. Oboje wyglądali na dość zaabsorbowanych sobą nawzajem. - Ale nie przejmuj się to nic, będzie dobrze, to nic poważnego. - uśmiech pokrzepienia skierował do szamanki mając zamiar ją pocieszyć kolejnym standardowym tekstem na kolejną klasyczną okazję.
- Wiesz, chodźmy do Land Rovera. Tam też jest ogrzewanie. - Pazur wskazał w stronę terenówki ocierając pokancerowane usta dłonią. Parka alfa u Runnerów faktycznie zmierzała coś w stronę furgonetki a terenówka była na uboczu. A i tak byli w niej i ranni, i Rewers, i Dalton. Przy terenówce na razie nie było nikogo. Boomer widocznie jeszcze nie wróciła z dachu.

Zmienili trasę, odbijając w bok żeby ominąć zgrupowanie gangerów i całej reszty. Krzyki, hałasy i przekomarzania dudniły pod sufitem, a oni prześlizgiwali się bokiem, nie zaczepiani, aż dotarli do celu. Nożowniczka szarpnęła klamkę i otworzyłą drzwi terenówki, pakując do niej Pazura. Gdy plan zakończyła, rozejrzała się jeszcze po najbliższej okolicy szczerząc nieprzyjemnie zęby, ale nikt nie szukał dymu. Wsiadła więc do środka i zamknęła za sobą drzwi. Dopiero gdy zostali sami sięgnęła za pazuchę.
- Pij. Gdzie to grzanie? - dała mu piersiówkę i opuściła ciężko głowę na oparcie kanapy.

- Tamten przycisk na desce. - Nix wskazał na jeden z guzików. Gdy go szamanka prztyknęła coś zaburczało w trzewiach maszyny i wyczuła jak z kratkowanego nawiewu wlatuje do środka ciepłe powietrze. Nix odkręcił butelkę i sprawdził zapach i mruknął z uznaniem. Pokręcił się chwilę po jakiś pakunkach i wydobył kubki - nakrętki od termosów. Nalał ciemnego, gęstego płynu z butelki i usiadł na zarobaczonej podłodze. Wcześniej rzucił na nią jakieś śpiwór i klepnął na miejsce obok zapraszająco.

Emily przysiadła nie na podłodze i kocu, ale na jego kolanach. Mościła się i poprawiała, stękając ciężko jak stara baba. Adrenalina zeszła i mięśnie kobiety zrobiły się sztywne, obolałe. Zmęczone po akrobacjach ostatniej doby. Mechaniczne ciepło rozleniwiało i usypiało, powieki zaczęły jej ciążyć, tak samo jak głowa. Znaleźli własny bezpieczny i cichy bunkier, odrobinę tylko mniejszego kalibru. Grobowiec, gdzie awantury nie były mile widziane. Blacha wozu udanie zastępowała sarkofag. Robaki też były.
- Za sen wariata - wzięła zakrętkę i wypowiedziała pierwszy toast.

- Za sen wariata - uśmiechnął się najemnik obserwując jak dziewczyna mości się na jego udach. Wyglądał na trochę zaskoczonego tym manewrem ale całkiem zadowolonego. Podciągnął swoje kolana do góry tak, że szamanka ugrzęzła w dolinie jego pasa mając oparcie plecami o jego uda. Błogość, ciepło, wysiłek, zmęczenie, rany jednak znalazły w końcu ujście bo ostatecznie nie wytrzymali tak za długo. Powieki ciążyły coraz bardziej gdy nawiew ciepłego powietrza wyganiał mróz przez rozbite okna terenówki. Kobieta spoczęła więc na piersi mężczyzny skłaniając głowę na jego ramieniu a on nieśpiesznie, kojącym ruchem przesuwał dłonią po jej plecach, karku i włosach.

Wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Ciepło, chwilowe bezpieczeństwo i drugi człowiek. Żywy. Krew płynąca coraz wolniej w żyłach, miarowe oddechy i dotyk. Bliskość i zapach mężczyzny w nozdrzach. Bluza munduru pod policzkiem, tętno wyczuwalne na szyi. Łomot serca, drobne poruszenia mięśni. Normalność.
- Były dwie siostry: Noc i Śmierć. Śmierć większa, a Noc mniejsza. - zaczęła cicho nucić zdrętwiałymi wargami, nie otwierając oczu - Noc była piękna jak sen a Śmierć... śmierć była jeszcze piękniejsza...

Mężczyzna nie odzywał się. Słuchał siedząc i wtulając w siebie śpiewającą kobietę. Jego dłoń w opiekuńczym geście głaskała jej ciało przez warstwy kurtki i ubrania. Kobieta śpiewała, mężczyzna milczał, ogrzewacz cicho mruczał. Poza tym klekotały odnóża milionów insektów.
- Masz ładny głos. - powiedział w końcu komentując jej wyśpiewaną właśnie balladę.

- Zamknij oczy i śpij - prychnęła rozbawiona jego uporem - Na jawie świat jest dla wszystkich jeden i ten sam. We śnie każdy ucieka do własnego... też tam będę, pójdę z tobą. Mówcy żyją w dwóch światach. Sen nie różni się od śmierci... śpij Pete -namacała śpiwór i okryła ich oboje.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline