Bodo postanowił trzymać gębę na kłódkę o prawdziwych odkryciach w zakazanym borze, więc słowa młodego pupila czarodzieja wziął za dobrą monetę, że tor myślowy szczurołapa nie jest samotnym.
Sołtys karczmarz, wścipski jak baba, namolnie nawijał na uszy grad pytań.
- Aye. Las strasznym jest. Duchów pełen, co snujom siem we mgle. W świetle Mannslieba zdawało mnie siem też widzieć twarz wodnika pod lustrem wody, a może to był tylko topielec, sam nie wiem. O i wilki. Takie duże, czarne, większe od tych zwyczajnych. Zbłądzić łatwo, bo traktów ta nie ma, to i pół drogi błądzili my, a drugie pół wracali do domu. Walczyli my tez z goblinami. Zielone skóry nawet maga miały co rzucał ogniste kule i poparzył nas niektórych. - westchnął.
- One zielone skóry wilków dosiadały niczym koni. Nie ma czego szukać w tym lesie. Tam tylko magia, chaos i śmierć mieszka. - gawędził posępnie.
Po powrocie do domu, Bodo odebrał pieska od karczmarki. Miał zamiar przed dalsza podróżą zakupić solidną sieć i lasso, które widział u łowców banitów i strażników dróg. Do wyprawy do świątyni Vereny musiał wyczyścić i naprawić ubranie podróżne oraz uzupełnić prowiant, bukłak z winem.
***
- Szczeku! - zawołał Wanker po przebudzeniu. -
Idziem do Ropucha, a potem dalej po zarobione przez pana pieniążki. Już cie nie opuszczem, już nie będziesz sam.