Ziółka okazały się nad wyraz pokrzepiające. Zadziwiające, że coś co nie miało w sobie ni krzty gorzały mogło tak rozgrzewać i jednocześnie uspokajać. Widać babcia Agatka znała się na swym wiedźmowym fachu.
Nie zagościli jednak długo u życzliwej staruszki i podjęli dalszą drogę. Kolejna wiocha przywitała ich dość gościnnie. Piwem. Tak, tego było Berwinowi trzeba. Kufelek, fajeczka i krzesło na którym można usiąść i dać odpocząć nogom. Przepatrywać nie mógł dosiąść Kaszanka, a nie pamiętał kiedy ostatnio tak długo szedł na własnych kulasach.
Pomny przestrogi jaką dał swoim towarzyszom, by dla własnego dobra nie paplali za wiele, sam trzymał gębę na kłódkę i nie udzielał się towarzysko udając, a z czasem i nie, że drzemie.
Gdy dotarli do Eppiswaldu późnym wieczorem Berwin w końcu się odezwał: - No chłopaki ja idę do domu. Niedaleko moja rodzina ma gospodarstwo. Zostawię tam Kaszanka skoro i tak żaden z niego pożytek. Wilhelm ma rację. Spotkajmy się jutro rano „Pod Ropuchem” i ruszmy do Pfeildorfu po zapłatę. Nie ma potrzeby, a i niezbyt bezpiecznie będzie iść do klasztoru. Im mniej wiedzą sigmaryci o naszej wyprawie, tym zdrowiej dla nas.
Pociągnął wierzchowca za uzdę: - Na razie. Bądźcie grzeczni. – rzucił na odchodne. |