Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2017, 14:42   #5
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację


Scena 4.
“Jaskinia”, czyli zbrodnicze rytmy, cz. 1






Khogir pomyślał o powolnym lądowaniu, a latający dywan jakby połączony mentalną nicią podążył za tym rozkazem. Falujący na lekkim wietrze dywan oblepiony w krasnoludzki stelaż wylądował niedaleko nieznanej im jaskini.

Khogir kazał zejść Baryle z dywanu zanim samemu to zrobił. Wstając krasnolud zmełł w ustach przekleństwo na temat latania i na nieco chwiejnych nogach podszedł bliżej do wiejącego grozą otworu jaskini. Prócz odgłosów zbliżającego się Zeda, wokół panowała cisza jak nad ranem po święcie Moradnina. Zdawało się, że nawet zapach się zgadzał...

Tętent konno nadciągającego Zeda coraz donośniej dobiegał zza pleców krasnoluda, nerwowo wpatrującego się w czeluść jaskini. Jego dłoń spoczywała na toporze. Nie tym do rąbania drewna, a prawdziwym - bojowym toporze. Jego palce bębniły o stylisko tuż pod głownią, gotowe natychmiast go dobyć. Mrużył oczy, na przekór słońcu świecącemu w twarz oraz ciemności groty, próbując dojrzeć co znajduje się wewnątrz.

W tym czasie Zed pędził konno w ślad za krasnoludem. Z wielką przyjemnością oderwał się od problemów związanych z utratą beczek. Gdzie podziały się czasy, kiedy nic nie zaprzątało jego uwagi? Pełny bukłak, wyprawa, dobre towarzystwo. Czego chcieć więcej? Naturalnie nie mógł się mierzyć z Khogirem na dywanie, ale pędził z wiatrem w zawody i czerpał z tego niemałą przyjemność. Płaszcz łopotał, na hełmie błyskały refleksy światła, przy pasie dyndał mu kiścień. Zed wystroił się na tą wyprawę jak na małą wojnę. Odzyskanie beczek nie było zadaniem zbyt ambitnym, ale w wyobraźni Zeda takim się stało. Nie jechał po beczki. Jechał o nie walczyć i odbić je z rąk… Właściwie nie wiedział kogo. Uznał za stosowne przyodziać hełm, mimo, że nie miało być walki. Kiścień też właściwie zabrał zupełnie bez powodu. Może to nadzieja? Długo już gnuśniał na polanie i pędził więcej bimbru niż zdołałby wypić. To nie była próba odzyskania własności, to była prośba o to, żeby coś się wreszcie wydarzyło. Nie potrafił tego nazwać, ani zrozumieć, ale miał wrażenie, że Khogir myśli podobnie. Cóż z tego, że jakieś miasteczko nie dostanie zamawianych nalewek? Wiadomo - profesjonalizm, umowy… Ale jeśli wytłumaczą, że to demony porwały beczki? Kto choć szepnie złe słowo? Przeciwnie - jeśli towar odzyskają, wtedy dopiero okażą się bohaterami (nie pierwszy raz zresztą). Chwilę przed osiągnięciem przez konia maksymalnego dystansu Zed ujrzał Khogira i Baryłę oczekujących u wejścia do jaskini.
Pamiętał ją. To była Ta jaskinia. Tu z Bimbruszem ważyli magiczne nalewki. Efekty wspólnej pracy wiózł ze sobą. Zwłaszcza berserkerówka budziła nadzieję. Żeby tylko znalazł się powód do jej użycia.
Osadził konia przed wejściem do jaskini.
Na widok bojowego topora rozciągną wargi w uśmiechu. Więc nie tylko on tak myślał.
-To jak? Skopiemy parę zadków?

Krasnolud zakasał rękawy i szybkim ruchem dobył topór. Spojrzał na Zeda. Staruszek wyglądał jak wtedy, kiedy ratowali tych Viseńczyków. Khogir uśmiechnął się mimowolnie i podniósł wzrok na Baryłę, a potem znów na jaskinię.
- Mghrrr! Zapekluję szujom mordy, aż się zblanszują, a potem napcham czumbru w te ich patisony! ...aż się uduszą! – W większości to były nowe słowa, które Khogir poznał od kapłanki Yoli. Nie do końca wiedział co znaczą, jedynie o czubrze miał niejakie pojęcie, ale podobał mu się ich wydźwięk. – Baryła! – zakrzyknął znów - Bierz jakąś pałkę i idziemy! – Baryła „pałką” nazywał drzewo. Khogir doskonale o tym wiedział.
Zed z mieszaniną zawstydzenia i podziwu spojrzał na Khogira. Na twarz wypełzł rumieniec - Ten to potrafił przeklinać…
Skoro już sam ten czomber, to było takie straszne świństwo, to na bogów - Czym mógł był patison? Co oznaczało blanszowanie bał się nawet pomyśleć.
Pomyślał, że dobrze jednak mieć za towarzysza takiego twardziela.

Ruszyli.

Z wnętrza jaskini pachniało mocnym alkoholem. Od samego zapachu można było się upić. Niewątpliwie dobrze trafili, a jeśli ktoś tam jest to na pewno zalany w trupa. Khogir nie spodziewał się żadnych komplikacji. Jaskinia była na tyle obszerna by pomieścić Baryłę z “pałką”. Pierwsza komnata zakręcała w nieco węższy korytarz, wciąż jednak bardzo rozległy. Nie widział jak daleko kończy się owa wędrówka, ale sądząc po zapachu byli coraz bliżej. Jego krasnoludzki wzrok zdążył już przywyknąć do ciemności.

 
Sayane jest offline