Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2017, 19:46   #6
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Scena 5 - “Jaskinia”, czyli zbrodnicze rytmy cz. 2




Yolandzie wyczerpały się tematy do rozmowy, a właściwie, monologów. Łoś… był łosiem i jak to łosie mają w zwyczaju, żył w swoim świecie, maszerując swoim tempem i tylko łosie jemu podobne wiedziałyby dokąd właściwie zmierzał.
Kapłanka zaczynała żałować, iż nie umie szydełkować lub robić na drutach. Mogłaby w tym czasie udziergać sweterek dla Zeda, co by się nie przeziębił… bo mizernie wyglądał. Khogirowi zrobiłaby czapkę i rękawiczki w końcu jako drwal na pewno nie raz i nie dwa odmrażał sobie uszy, rąbiąc drwa do kominka lub kuchni.
Tak… po powrocie z misji ratowania beczek, będzie musiała się ostro wziąć za siebie.
Skupiona na samodoskonaleniu własnej osoby, nie zauważyła nawet, gdy teren się zmienił z lesistego na… jaskiniowy. Pochyliwszy się, oczywiście podświadomie, by nie dostać w łeb od pojedynczych stalaktytów, podążała w ciemność ku chwale sałatek i dżemów.

Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka zatrzymał się naglę z głośnym chrumknięciem, potężnych nozdrzy. Dotarli… choć półelfka nie zdążyła tego jeszcze zajarzyć.
- No i gdzieś ty mnie przyprowadził Mickiewiczu W Skrócie Miętko? - żachnęła się płomiennowłosa kobieta, zeskakując dumnie z grzbietu równie dumnego wierzchowca, który począł oblizywać chłodny hełm Zeda.
- Chłopcy… OCH Chłopcy! - zawołała radośnie, poprawiając w kroczu spodnie, które wlazły jej tam gdzie nie powinny. - Szukałam was! Tak szybko wybyliście, nie zdążyłam wam zapakować podwieczorka! - Yola prezentowała się w swej przydużej koszulce kolczej, niczym nieudolny rzezimieszek klasy XYZ. U pasa wisiał jedynie koński bat, gdyż w pośpiechu zapomniała swego obucha. Na szczęście miała tarczę, przysmoloną… bo częściej robiła za patelnię niż za przedmiot obronny.
- Przyniosłam wam… sałatkę - oznajmiła dumna i blada, jak na rudą kucharkę przystało.

Trzej podróżnicy zatrzymali się na chwilę by przegrupować szyk. W korytarzach, mimo, że nie takich znów ciasnych przemieszczanie się z olbrzymem wymagało żeby czasem poruszać się gęsiego. Zed zamykał pochód człapiąc na końcu. W ciaśniejszych miejscach wpadał na plecy idących przed nim. Po którymś razie poczuł, że jego rogaty hełm zsuwa mu się na oczy. W pierwszej chwili pomyślał, że zaczepił o jakiś stalaktyt, jednak głośne “och chłopcy” spowodowało, że ze strachu prawie popuścił w spodnie.
Wielka, rogata bestia z siedzącą na niej Sunitką, którą przecież zostawili na polanie były czymś niesamowitym. To, że Jola jechała wierzchem w podziemiach i to na łosiu czymś niepojętym. Ale, że to bydle lizało go po hełmie, było przerażające. Ze strachu wydał z siebie odgłos jakby gulgotania, czym zagłuszył słowa o sałatce. Zed zrozumiał, że to z niego i oczywiście Khogira chce zrobić sałatkę
Na Khogirze najwyraźniej zjawienie się Yoli i łosia nie zrobiło większego wrażenia. Od jakiegoś już czasu nasłuchiwał, bowiem wydawało mu się że coś słyszy. Coś jakby muzykę. Powietrze wokół było przesiąknięte alkoholowymi oparami, ale to nie tłumaczyło przecież niemal namacalnie słyszalnej muzyki. Wytężał słuch od jakiegoś już czasu, więc spodziewał się za plecami… ekhm... łosia w jaskini...
- To jest ta Cycellina? – zapytał wyraźnie zawiedziony krasnolud patrząc na Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętkę. Zaraz jednak zmienił temat.
- Słyszycie to co ja? - zapytał wyraźnie zakłopotany. Podrapał się po głowie. Stuknął otwartą dłonią w okolice skroni. Nie pomogło. Dźwięk wydobywał się z dość daleka. To musiała być długa jaskinia.
- Nieeee no co ty… widzisz by miał cycki? - spytała skonsternowana, wręczając zdębiałemu Zedowi słoiczek z przetworami. - To jest… Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka! - odpowiedziała dumnie, przeciskając się między krasnoluda a olbrzyma z drzewem w łapie. - Poznaliśmy się niedawno… ale to na pewno miłość. - Przechyliła lekko głowę uważniej nasłuchując. - Impreza jak nic. Ciekawe co podali na zagrychę.


Kiedy tak stali i słuchali, Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka, nie czekając na pozwolenie, ruszył przed siebie majestatycznym krokiem. Emanował pewnością siebie charakterystyczną dla kogoś kto często bywa w tej jaskini, jego dopiero co poznana luba kapłaneczka, ruszyła dziarskim krokiem, tuż za nim, dając się wprowadzić na “włości”.

Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka doskonale wiedział dokąd iść. Wśród wijących się korytarzy Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka czuł się jak ryba w wodzie, jak ptak w powietrzu, jak łoś w jas...

Mijali zakręt za zakrętem, a muzyka stawała się coraz głośniejsza i wyraźniejsza. Trochę przyzwyczaili się do zapachu alkoholu w powietrzu. Oczywiście poza Zedem, który właściwie nie musiał się przyzwyczajać. Nigdy mu ten zapach nie przeszkadzał, sam roztaczał podobny. Mimo poważnego zadania humory mieli weselne. Krasnolud trochę z tym walczył. Wyglądał jakby jakieś koszmary z minionych lat nie dawały mu spokoju, jednak w końcu i on zaczął trochę się wygłupiać. Jego zachowanie wywoływało na twarzy Zeda pełen zadowolenia uśmiech. W końcu nawet Khogir mieszkając na polanie przekona się i zacznie chlać jak powinien. Wreszcie dotarli i stanęli w oniemieniu!


Przed ich oczyma zajaśniała obszerna komnata, pod sklepieniem której przysiadywały i podlatywały tysiące podobnych do muszek świecących robaczków. Było ich tyle, że pokrywały swym pięknym zielonkawym światłem niemal całe sklepienie jaskini.

Pośrodku tej bajecznej scenerii stał lekko przygarbiony, tajemniczy skrzypek. Postać nie widziała ich, bowiem stała do nich tyłem i była zupełnie pochłonięta przez magię swej muzyki. Było coś dziwnego w owej postaci. Nie był to człowiek ni krasnolud, ni elf czy gnom. Coś jakby skrzat, ale nie do końca. Ciężko było stwierdzić w tym oświetleniu kim jest ów maestro. Stał sam. Sam jak palec pośród tysięcy latających owadów i tęsknych dźwięków.
Yolanda zatrzymała się podziwiając rozgwieżdżoną jaskinię. Wolną ręką pacała Zeda w ramię, drugą pokazując mu to co mieli przed sobą. Robaczkogwiazdy. Prawdziwe robaczkujące i gwieździste.
Miejsce to było najpiękniejszym, jakie dotąd spotkała, a widziała niewiele.
- Jak zjecie sałatkę, to podwiniemy trochę tych cusów i będę mieć niekończącą się pochodnię!
Nagle dźwięki skrzypiec ucichły. Kreatura na środku komnaty w pierwszym odruchu chciała się odwrócić w stronę skąd dobiegło wołanie Yolandy, lecz rychło, jakby się rozmyśliła.
- Kto tam?! - zapytała postać piskliwym i nieco przestraszonym głosem - przyjęcie dopiero wieczorem... - zgarbiona postać wykonała kilka chaotycznych ruchów dłonią, w której wciąż trzymała smyczek, dłoń zaświeciła, a potem przyłożona do twarzy zniknęła przysłonięta głową stworzenia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 24-04-2017 o 13:20.
sunellica jest offline