Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2017, 07:49   #23
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Mimo najszczerszych chęci Rufus nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie Marka Crastinusa. Obiecał jednak, że sprawdzi jakie osoby przejęły majątek Sekstusa Roscjusza.

Cecylia Metella powiedziała, że nocami Roscjusz budzi się z krzykiem. Bez wątpienia wystarczyło jej nań spojrzeć, by uznać, że stracił zmysły. Ale Cecylia nigdy nie chodziła nie kończącymi się, tętniącymi życiem ulicami ubogich dzielnic Rzymu czy Aleksandrii. Desperacja może graniczyć z szaleństwem, ale dla oka, które widziało dość jednego i drugiego, różnica jest wyraźna. Sekstus Roscjusz nie był szaleńcem. Był człowiekiem pogrążonym w rozpaczy.

Roscjusz strzelił palcami na kobietę. Była również w średnim wieku, tęga i nieładna. Sądząc po śmiałości, z jaką burknęła na niego, musiała być jego żoną. Wstała i sama z kolei strzeliła palcami na dwie dziewczynki, które zerwały się z podłogi. Roscja Starsza i Roscja Młodsza, bo zgodnie z tradycją córkom nadano imiona od nazwiska ojca, stosując jedynie gradację według wieku. Roscja Starsza musiała być mniej więcej w wieku Rufusa, może trochę młodsza – dziecko na progu dojrzałości. Nosiła taką samą białą, prostą tunikę, skrywającą jej członki. Jej bujne i gęste kasztanowe włosy, splecione na karku w węzeł, opadały kaskadą na plecy – zgodnie z wiejską modą nigdy ich nie obcinano. Była uderzająco urodziwa, lecz w jej oczach widać było to samo zaszczucie co u ojca.




Młodsza z dziewczynek była jeszcze dzieckiem, miniaturową repliką swej siostry: tak samo długie i splecione włosy, i identyczna suknia. Chodziła za pozostałymi kobietami po pokoju, lecz była za mała, by pomóc im nosić krzesła.
Starsza z dziewcząt wycofała się z pokoju za przykładem matki, ale nim zniknęła za zasłoną, odwróciła się i spojrzała ku przybyłym. Jej uroda była uderzająca – szerokie usta i gładkie czoło, ciemnobrązowe oczy naznaczone smutkiem. Spojrzała wprost na Marka Crastinusa i uśmiechnęła się. Skinęła głową. Wargi poruszyły się, bezgłośnie wypowiadając słowa, których nie mógł zrozumieć.

Wszyscy zasiedli na przyniesionych przez żonę i córkę Roscjusza krzesłach. Ten wysłuchał ich pytań i burknął:
– Prawdziwi z was mądrale, co? Miejscy spryciarze.
– Gdzie są twoi niewolnicy? –
ciągnął niezrażony Aratus.
– W Amerii, oczywiście. – Wzruszył ramionami Roscjusz.
– Mówiliśmy o twych niewolnikach, Sekstusie Roscjuszu. Zwłaszcza z dwoma chciałbym porozmawiać. Ulubieńcy twojego ojca, którzy byli przy nim w noc jego śmierci. Feliks i Chrestus. Czy i oni są w Amerii?
– A skąd mam wiedzieć? –
burknął. – Pewnie już uciekli albo poderżnięto im gardła.
– Kto miałby to uczynić? –
spytał Tytus Vasco.
– Poderżnąć im gardła? Ci sami ludzie, którzy zamordowali mego ojca, oczywiście.
– A dlaczego? –
rzucił Crastinus.
– Ponieważ niewolnicy widzieli, jak to się stało, głupcze!
– Skąd ty o tym wiesz? –
tym razem zadał pytanie Rosa, by uprzedzić Crastinusa.
– Bo mi powiedzieli.
– Czy tak dowiedziałeś się o śmierci ojca? Od niewolników, którzy przy tym byli? –
drążył temat Aratus.
Roscjusz zrobił krótką pauzę, zanim odpowiedział.
– Tak. Przysłali z Rzymu posłańca.
– Byłeś tamtej nocy w Amerii?
– Oczywiście. Dwudziestu ludzi może to potwierdzić.
– A kiedy ta wiadomość dotarła do ciebie?

Znów krótka przerwa.
– Posłaniec przybył w dwa dni później, rano.
– Co wtedy zrobiłeś?
– Tego samego dnia przybyłem do Rzymu. Wyczerpująca jazda. Da się zrobić tę drogę w osiem godzin, jak się ma dobrego konia. Wyruszyłem o świcie, przyjechałem o zmierzchu, jesienne dni są krótkie. Niewolnicy pokazali mi ciało. Te rany... –
Jego chropawy głos zniżył się do szeptu.
– Czy pokazali ci też ulicę, na której został zabity?
– Tak. –
Roscjusz wbił wzrok w ziemię.
– Miejsce zbrodni?
– Tak. –
Tym razem aż zadrżał i zdecydowanie potrząsnął głową.
– Drugi raz tam nie pójdę.
– Rozumiem cię. Mogą nas tam zaprowadzić ci niewolnicy, Feliks i Chrestus. –
rzucił Rosa obserwując jego twarz. W oku dostrzegł błysk i nagle zaczął coś podejrzewać, choć nie bardzo był pewien co. – Ach, ale niewolnicy są w Amerii, nieprawdaż?
– Już to powiedziałem. –
Roscjusz zdawał się mieć dreszcze mimo gorąca.
– Twój ojciec był wtedy w drodze do przybytku pod nazwą „Dom Łabędzi”. Być może to się stało w pobliżu. – rzucił Vasco.
– Nigdy o czymś podobnym nie słyszałem.
– Skoro tak, to może nam powiesz, jak mamy odszukać miejsce zbrodni? –
spytał Crastinus.

Mógł i uczynił to. Przy jego nieznajomości miasta trochę to zdziwiło. Rzym miał tysiąc ulic, z których tylko nieliczne były nazwane. Jednakże wspólnie z Cyceronem odtworzyli drogę na podstawie zapamiętanych przez Roscjusza charakterystycznych punktów. Była na tyle skomplikowana, że wymagało to zapisania. Rufus zaofiarował się zrobić notatki.

Nagle Rocjusz wybuchł:
– Zostawcie to wszyscy! – Głos Roscjusza przybrał na sile. – Zostawcie! Jestem zgubiony! Wrzucą mnie do Tybru, zaszytego w worku, i za co? Za nic! Co się stanie z moimi córeczkami, z moimi ślicznymi dziewczynkami? – Zaczął szlochać.
Rufus podszedł doń i położył mu rękę na ramieniu. Roscjusz strząsnął ją gwałtownym ruchem.

Cyceron wstał i złożył oficjalny ukłon.
– Chodźmy, panowie. Chyba skończymy na dzisiaj. – stwierdził.
Odwrócił się ku drzwiom, wołając na Rufusa, który wciąż próbował pocieszać nieszczęśnika. Roscjusz drżał cały, zagryzając palce.

W końcu uderzył pięścią w poręcz krzesła. Jego oczy lśniły, ale już nie szlochał. Ogień powrócił.
– Głupie mieszczuchy! Nie prosiłem was o pomoc. Tak, jakby sama prawda mogła tu pomóc albo w ogóle coś znaczyła! No, dalej! Idźcie się gapić na plamy jego krwi na ulicy! Idźcie zobaczyć, gdzie starzec zginął po drodze do swej ladacznicy! Co to da? Co? Nawet tutaj nie jestem bezpieczny!

Krzyczał jeszcze, ale ciężka zasłona opadła i stłumiła jego obelgi.
– Zdaje się, że on musi wiedzieć o wiele więcej, niż mówi – powiedział Rufus, kiedy wszyscy wracali korytarzami do skrzydła Cecylii.
– Oczywiście, że tak. Ale co? – Cycero skrzywił się. – On jest niemożliwy. Jakże mam go bronić? Teraz wiadomo, dlaczego Cecylia kazała go ulokować w tym śmierdzącym zakamarku. Wstyd mi, że zabrałem Wam czas. Sam jestem na wpół zdecydowany wycofać się z tego. Nie dowiedzieliśmy się niczego, ani od Cecylii, ani od Roscjusza. Cecylia nic nie wie, jest w to wciągnięta wyłącznie z powodu swego sentymentalnego przywiązania do zmarłego. Roscjusz coś wie, ale nie chce mówić. Co mogło tak go przerazić, że nie chce pomóc własnym obrońcom? Nie wiemy nawet tyle, by osądzić, kiedy i o czym kłamie. – Twarz Cycerona znów wykrzywił grymas niezadowolenia. – A jednak nadal wierzę, że jest niewinny. Nie czujecie tego?


Pożegnawszy się z gospodynią wszyscy wyszli na skąpaną w słońcu ulicę, choć nadciągające z zachodu chmury dawały nadzieję na deszcz. Cyceron nie wyglądał na znużonego.
- Wybaczcie, że nie będę wam towarzyszył. Muszę wrócić do domu. Askaniusz mnie odprowadzi. Jeśli uda wam się coś ustalić powiadomcie mnie.
Tymi słowami Cyceron pożegnał się. Także Rufus przekazał swoje notatki Tytusowi Vasco i zaofiarował się, że odprowadzi przyjaciela do jego domu.

Zgodnie z zamiarami Aratusa pozostali postanowili odszukać miejsce zbrodni.
Wokół Circus Flaminius roztaczał się labirynt wąskich uliczek. Najbliżej położone, zwłaszcza te otwarte na samą arenę, a przez to mogące ciągnąć najwięcej korzyści z kipiącego wokół niej ruchu, pełne były sklepów, tawern, domów publicznych i zajazdów. Rozchodzące się na wszystkie strony dalsze ulice zatłoczone były kamienicami o trzech, a nawet czterech piętrach, często wystających poza obrys parteru i przesłaniających słońce. Wszystkie uliczki były do siebie bliźniaczo podobne i przedstawiają mieszaninę wszelkich architektonicznych wzorów i epok. Z powodu częstych trzęsień ziemi i pożarów Rzym był bezustannie odbudowywany i przebudowywany. W miarę przyrostu liczby ludności i skupiania własności gruntu w rękach wielkich posiadaczy, nowe domy często budowało się według najgorszych wyobrażalnych planów i przez najgorszych rzemieślników. Wokół szacownych murowanych budynków, które jakoś przetrwały stulecia katastrof, można było ujrzeć byle jakie konstrukcje bez śladu zdobień, wyglądające jak ulepione z błota i patyków. Pod rządami Sulli ta sytuacja oczywiście jeszcze się pogorszyła.




Szli trasą opisaną przez Sekstusa Roscjusza, kierując się notatkami młodego Messali. Pismo Rufusa było okropne, niemal nieczytelne. Pomimo tego nie było wątpliwości, że trasa jest właściwa. Pokrywała się z najprostszą drogą od domu Cecylii Metelli do serca dzielnicy Circus Flaminius. Prowadziła najszerszymi alejami, unikając wąskich i niebezpiecznych skrótów. Minęli kilka tawern, ale stary Sekstus nie zatrzymywałby się w nich, w każdym razie nie owej nocy, kiedy tak się spieszył do nadawcy tajemniczego wezwania. Wkrótce wkroczyli na szeroki, zalany słońcem plac obramowany sklepami. Ich fronty zwrócone były ku stojącej pośrodku studni, z której okoliczni mieszkańcy czerpali wodę. Wysoka, szeroka w ramionach kobieta w podniszczonej szacie zdawała się być jej samozwańczą władczynią, dyrygując niewielką grupką niewolników i gospodyń, zajętych plotkowaniem w oczekiwaniu na swą kolej. Jeden z niewolników chlusnął pół wiadra wody na zabawiających się w pobliżu obdartych urwisów. Dzieciaki wrzasnęły z uciechy i otrząsały się z wody jak psy.

Weszli na plac i sześć odchodzących od niego promieniście uliczek. Stary Sekstus wybrał tamtej nocy najwęższą z nich, która na dodatek, ponieważ szybko skręcała, dawała najmniej widoku w głąb. Może była to najkrótsza, a może też jedyna droga do kobiety zwanej Eleną.
W uliczce widoczność była tylko na odległość kilku metrów. Budynki po obu stronach były wysokie i nawet w jasnym świetle zdawało się, że ich ściany więżą przechodniów w ciemnym, wilgotnym ceglanym wąwozie. Stały tu głównie kamienice mieszkalne, wiele z nich miało tylko jedne drzwi i pozbawione były okien na parterze, szli więc między długimi odcinkami gołych murów. Górne kondygnacje wystawały ponad dolne, zapewniając schronienie w razie deszczu, ale nocą musiały tworzyć głębokie kieszenie cienia. W uchwytach przymocowanych do muru mniej więcej co pięćdziesiąt metrów tkwiły pochodnie z ubiegłej nocy. Pod każdą z nich wmurowano nieduży kamień z wyrzeźbioną sylwetką łabędzia, topornie wykonaną przez jakiegoś taniego rzemieślnika. Kamienie były reklamą, a pochodnie miały doprowadzić nocną klientelę do „Domu Łabędzi”.
– Już niedaleko – oznajmił Crastinus, który najlepiej orientował się w okolicy – Minęliśmy już uliczkę odchodzącą w lewo, a teraz inna jest po prawej. Według zapisów Rufusa, Sekstus Roscjusz gdzieś tu natrafił na dużą plamę krwi pośrodku ulicy. Ale chyba nie będzie tu nadal, po tylu miesiącach...

Marek Crastinus nie zdążył nadać swej wypowiedzi charakteru pytania. Spojrzawszy pod nogi, ucichł przy ostatnich słowach i stanął jak wryty.
Ciało człowieka zawiera sporo krwi, a struktura brukowych kamieni jest porowata, przy niewielkich opadach w Rzymie. Zwłaszcza ostatniej zimy. Jednak nawet przy wszystkich tych czynnikach było jasne, że stary Sekstus Roscjusz musiał leżeć pośrodku tej uliczki bardzo długo, krwawiąc i krwawiąc bez końca, by pozostawić tak wielką, niezmywalną plamę.

Była niemal idealnie okrągła i szeroka na długość ramienia dorosłego mężczyzny. Na krawędziach zatarta i przyblakła, niepostrzeżenie stapiała się z ogólnym brudem. Jednak na środku zachowała wciąż ciemną, stężoną, poczerniałą czerwień. Codzienny ruch przechodzących dziesiątek stóp wytarł kamienie do ich normalnej, oleistej gładzi, ale wciąż jeszcze można było odróżnić drobne, zaschnięte skrzepy w głębszych szczelinach.

Nawet ze środka uliczki nie można było zajrzeć do któregokolwiek z okien na wyższych piętrach inaczej, jak pod bardzo ostrym kątem. Aby zobaczyć, co się dzieje na ulicy, mieszkańcy musieliby się mocno wychylić za parapet.

Najbliższe drzwi wiodły do długiej kamienicy po lewej stronie, na rogu wąskiego zaułka. Ściana po prawej była równie pozbawiona wyrazu, tylko nieco z tyłu znajdował się sklep z żywnością. Jeszcze nie był otwarty. Cały jego front zajmowały szerokie, kwadratowe drewniane wrota, pomalowane na bladożółty kolor. U ich szczytu widniały rozmaite piktogramy przedstawiające zboża, warzywa i przyprawy.

Nagle Aulus Herminius Rosa znacznie niżej w rogu ujrzał inny znak, który sprawił, że zadrżał z wrażenia.
– Spójrzcie! – zawołała do towarzyszy.

Wrota do wysokości pasa były pokryte warstwą sadzy i brudu, tym grubszą i ciemniejszą, im bliżej bruku. Mimo to o jakieś pół metra od ziemi całkiem wyraźnie widać było odcisk ludzkiej dłoni. Odcisk i plama na bruku były od siebie dość daleko.

Odchodząca w bok uliczka może była nią dawniej; teraz jednak odcinał ją dwupiętrowej wysokości mur. Powstały w ten sposób zaułek nie miał więcej niż siedem metrów długości, szeroki zaś był na półtora. U jego końca ktoś palił wcześniej śmieci; z górki szarobiałego popiołu sterczały kawałki kości i połamanych naczyń. Nie wychodziło nań żadne okno, ani z otaczających go ścian, ani z domu po przeciwnej stronie ulicy. Najbliższa pochodnia była zamocowana co najmniej o czterdzieści kroków. Nocą zaułek musi być bezdennie czarny i niezauważalny, dopóki przechodzień nie znajdzie się na wprost niego. Doskonałe miejsce na zasadzkę.

Crastinus schylił się, by ponownie zbadać krwawy odcisk dłoni. Wysokie, szerokie wrota zadygotały i odskoczyły na zewnątrz, uderzając go prosto w nos.
– Hej, co tu się dzieje? – rozbrzmiał czyjś głos z wnętrza sklepu. – Jeszcze jeden włóczęga śpiący pod mymi drzwiami? Każę cię obić! Wynoś się i daj mi otworzyć!
Drzwi znów zadygotały. Zablokowane kucającym Crastinusem.
 
Tom Atos jest offline