Róża odchyliła głowę do tyłu, wydęła policzki i wypuściła powietrze z głuchym *puff*, co miało zapewne obrazować jej narastające znudzenie. Drapieżne uśmiechy na twarzach wszystkich dookoła zaczynały powoli przypominać swoją bezwzględnością dawne reklamy nabiału – tego nasyconego francuską pleśnią, propagowanego przez Krówkę Śmieszkę. Ale tym, co na poważnie storpedowało jej humor, było absurdystycznie beztroskie nastawienie kilku z jej nowych znajomych do pomysłu pozbawienia kogoś życia. Ot, podleję kwiatki, urwę Witowskiemu głowę przy samym zadzie, a potem zrobimy grilla. Och, po prostu nie mogę się doczekać żeby przetestować nową podpałkę! Dziewczyna rozważyła oczywiście ostateczne rozwiązanie kwestii dziadowskiej, o czym świadczyła jej wcześniejsza wypowiedź, ale dla niej ukrócenie czyjegoś żywota było właśnie tym – ostatecznością, której słuszność uargumentować mogła tylko konieczność zatroszczenia się o własne przetrwanie. W obecnym scenariuszu nie było bezpośredniego zagrożenia ani presji czasu, więc nie było też potrzeby mordu. - Wiem, że niektórzy z obecnych tutaj myśliwych chcieliby się przerzucić ze zwierząt futerkowych na dwunogą zdobycz, ale zgadzam się z Franką. Spróbujmy najpierw bez przemocy. Ach, jest jeszcze jedna kwestia. Szamanie, co do zwiększenia stabilności finansowej Arkadii, to miałeś w zamyśle kwotę jednorazową czy regularne dotacje? – zapytała mało zobowiązująco, wiedziona głównie ciekawością. - Różo, ja tam w tych kategoriach nie myślałem, bo to nie jest jakieś legalny biznes. Nigdy nie wiadomo ile da się zarobić w handlowaniu na rynku, nigdy nie wiadomo też, komu trzeba będzie dać akurat łapówkę. Albo czy wiatr nie zerwie trakcji... – zamyślił się, po czym dopowiedział zapobiegawczo – Na pewno tych pieniędzy nie przepierdolimy na byle co. Wszelkie wydatki będą konsultowane z wami i wy też możecie się ubiegać o jakiś potrzebne fundusze. Nie będziemy skąpić.
Róża pokiwała mu uspokajająco głową, dając do zrozumienia, że nie musi się tłumaczyć. - Oczywiście. O nic takiego was nie podejrzewam. Ani trochę.
Przecież zbyt dobrze im z oczu patrzyło. PRL-owska uczciwość aż z nich biła! To pomyślawszy, obróciła się do Igora, który właśnie kończył proponować urządzenie wieczornej narady celem doszlifowania szczegółów sprawy kłopotliwego komunisty. - Brzmi super. Kiedy będziesz znał dokładną godzinę, puść mi proszę strzałkę – wręczyła brodaczowi wyrwaną z notatnika kartę ze swoim numerem – Ale teraz naprawdę muszę już uciekać. Obiecałam babci, że zabiorę ją na spacer, a nie chcę żeby zaczęła się niecierpliwić.
Pomachawszy cieple reszcie towarzystwa na do widzenia, ruszyła do furtki. |