Gdy tylko Dominika usłyszała wycie Cartera poczuła dziwny zew, podniecenie, które szybko zawładnęło całym jej ciało. Czuła jak sierść na jej ciele unosi się, a mięśnie drżą, gotowe do akcji. Napięcie nie dawalo jej spokoju. Gdzieś tam była zwierzyna. Przyłączyła się do wycia. Czuła jak wraz z tym głębokim dźwiękiem uchodzi z niej nieokiełznane napięcie, a pojawia się głód i skupienie.
Jej nozdrza zaatakował zapach posiłku. Niedaleko... całkiem niedaleko czekał na nich posiłek. Z jakiegoś powodu jej nos bez problemu rozpoznał najpierw charakterystyczny zapach kopytnych, a chwilę później konkretny ich rodzaj... jelenie. Czekala tylko na sygnał do rozpoczęcia łowów. Była głodna i tak bardzo pragnęła świeżego mięsa.
Gdy Carter ruszył z uniesionym ogonem poderwała się za nim. Była gotowa iść za starym samcem, ale ciotka uznała że ma ruszyć za nią. To nie było istotne. Gdzieś tam było mięso i istniała szansa, że już za chwilę zatopi w nim swoje zęby. Czuła. Nie. Wiedziała, że otaczają ofiarę. Ciotka niemal przytuliła się do ziemi, a ona z radością poszła w jej ślady. Jej nozdarza atakował zapach zwierzyny. Byli tak blisko. Jeszcze chwila i ruszą na nią...
Wtedy usłyszała trzask. Jakoś powstrzymała się by nie warknąć, na skradającego się za nią samca, na szczęście nie spłoszyło to jeleni. Niestety druga grupa nahałasowała jeszcze bardziej i kopytne zaczęły uciekać. Dominika warknęła poirytowana.
Szybko zerwała się i ruszyła między drzewami, wydając z siebie krótki sygnał, że przyjęła wezwanie. Musieli odciąć najsłabsze zwierze. Dogonić je obok. Chciała wepchnąć, któregoś z jelenii w jakąś gęstwinę, w miejsce, w którym łatwiej będzie go dopaść.