Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2017, 12:16   #12
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację


Scena 11 - “Mistrz Yola”, czyli zemsta sutków



Krasnolud biegł co sił, smagany leśnymi witkami, to schylając się pod gałęzią, to przeskakując nad powalonymi pniakami, wreszcie wbiegając w misternie utkane pajęczyny i przyczajony agrest. Biegł co sił i tchu w płucach. Spojrzawszy w bok ucieszył się na widok przechodzącego obok Zeda i innych polanowiczów. Razem pognali dalej.
Zrobili ledwo kilka susów więcej przez krzaki, a do ich uszu dobiegł odgłos walki po przeciwnej stronie pobliskiego wąwozu. Wreszcie Khogir z trudem wyhamował na jego skraju, stawiając stopę na głazie, by rozeznać się w sytuacji.
- Taaam!! Plugawe hersidurt! - krasnolud wskazywał miejsce, gdzie pięciu orków biegło w przeciwną do nich stronę. Dwa pozostawały niżej. Khogir zeskoczył na dół i zaszarżował właśnie na nie.

Yolanda siedziała dumnie na swym wierzchowcu, zapatrując się na odbiegającą bandę zielonego plugastwa. Smród gnojówki był nie do zniesienia… był niczym zniewaga wymierzona w jej brak biustu, bo sunitką była w takim nastroju, że wszystko odbierała jako afront wobec swojej płaskości.
Spięła boki łosia, który ruszył za grupą. Bacik na jego zadku skutecznie ożywiał i przyspieszał ospałe susy wielkołopatowego ssaka kopytnego.
Po chwili półelfka zrównała się z orkami, które ze zdziwieniem stwierdziły… że ktoś się właśnie z nimi ściga i… że właśnie przegrywają.
- Dzień dobry Panom… czy chcielibyście porozmawiać o miłosierdziu płomiennowłosej Sune? - Yola odpaliła swoją jakże wspaniałą i wyszukaną dyplomację.
Jeden ze sprinterów był tak oniemiały, że zaczynał zapominać, że biegł… nie wspominając o tym, że nie wiedział już gdzie i po co.
Półelfka smagnęła go razem. - Nie zostajemy w tyle! Biegniemy, biegniemy… - ponagliła go ruda, a on z wysiłkiem przyspieszył by nie zawieść oczekiwań kapłanki, bo właśnie po to tu był prawda? Po to biegł… chyba.

Tuż za nimi, sadząc ogromne susy pędził Zed. Piana na ustach i straszliwy grymas na twarzy budziły grozę, były jednak niczym wobec szaleństwa jakie kryło się w jego oczach. Mimo, że poruszał się raczej skokami, nogi jego tworzyły rozmazaną plamę. Zakrzywione niczym szpony palce, w wyciągniętych za uciekającymi orkami rękach, nie były w stanie utrzymać kiścienia. To nic, rozszarpie ich gołymi rękoma. Napotkane po drodze gęste zarośla robiły na nim podobne wrażenie jak pajęczyny na krasnoludzie. W pewnym momencie wyrwał małego dąbczaka nawet tego nie zauważając. Już, już miał pochwycić zielonych śmierdzieli i pogruchotać każdą ich parszywą kość, gdy ci jakby przyspieszyli. Przyspieszył też łoś Yoli, co było trochę dziwne. Przecież niemożliwe, żeby w nich też obudził się berserker, zwłaszcza, że nalewka była bezpiecznie ukryta pod płaszczem. Nie zaprzątając sobie tym zbytnio głowy biegł dalej potwornie rycząc i warcząc na przemian. Nieoczekiwanie między tymi rykami zaczął robić coraz dłuższe przerwy na nabranie powietrza, a w pewnej chwili przestał ryczeć w ogóle i tylko łapał powietrze. Zatrzymał się i z nienawiścią patrzył za uciekinierami. Niestety, jedyne co goniło teraz orki, to niemniej straszliwy odgłos kaszlu.


Zielonoskóry ork biegnący obok majestatycznie dropiącego łosia wyszczerzył się głupkowato widząc, że jego Pani jest wreszcie z niego zadowolona. Tymczasem drużynowy krasnolud wyprzedził właśnie dyszącego Zeda, który z początku odstawił go jak szklankę herbaty na stolik obok podłokietnika wygodnego siedziska przy kominku.

Teraz jednak, mimo braku berserkerówki, Khogir odnalazł gdzieś w sobie tyle siły by również zaimponować kapłaneczce. Wyminął zziajanego staruszka, zrównał się z zielonymi przygłupami i wciąż będąc w biegu walnął ich pod nogi. Najpierw jednego, potem drugiego.
- Ha! Jeeśli tee jaaargh...! uf... noosiły poodkolanówkii... to właaaśnie je zgubiły!! - Khogir po wykrzyczeniu w biegu tych słów wyszczerzył się szeroko do Yoli, podobnie jak to wcześniej zrobił jeden z orków, lecz zaraz potem skupił się na kolejnym zadaniu.

Oto tam w odległości kilku metrów, pięciu zbrojnych wojowników walczyło z innym krasnoludem o pięknej długiej brodzie i pięknym stalowym toporze. Prostym w budowie, ale widocznie jaśniejącymi runami na stylisku i stalowym policzku. Krasnolud ów powalił już dwóch z pięciu przeciwników, jednak Khogir wyraźnie zwolnił na ten widok, a jego twarz po chwili stężała. Wiedział, że nie zdąży na czas. Przystanął bezradnie śledząc ruch uniesionej maczugi spadającej na hełm krasnoluda wyglądającego identycznie jak on kilka lat temu.

Nim cokolwiek byli w stanie zrobić krasnolud padł na ziemię zaraz obok drugiego martwego krasnoludzkiego ciała, które dopiero teraz zauważyli, spoczywające za wzniesieniem.

Prawie na czworakach Zed poczłapał za krasnoludem, a właściwie to za łosiem, bo nawet on okazał się szybszy od podstarzałego berserkera. Ze wszystkich sił starał się opanować oddech, ale z marnym skutkiem. Może to efekt uboczny działania nalewki, może ten szaleńczy sprint, albo cholerne górskie powietrze? Pewne było to, że musiał szybko coś wymyślić, bo raczej nie będzie wstanie pokonać choćby malutkiego orka, podczas gdy te przed nim były całkiem dorodne, do tego trzy i w ogóle miały wyjątkowo wredne pyski. Spojrzał na stojącego obok Baryłę i przyszło mu do głowy że właściwie w jego przypadku walka w pierwszym szeregu niekoniecznie przyniesie najlepsze efekty. Stanowczo lepiej sprawdzi się jako dowódca. Będzie stał na jakimś wzniesieniu i kierował armią.
- Baryła atakuj, atakuj! - Zachęcił giganta. Niestety ten, spojrzał tylko na Zeda niezbyt przytomnym wzrokiem.
- Ten z lewej powiedział, że twoja mamusia była karłem - Zed postanowił zagrać na uczuciach.
- Co to jest: "karłem"? - nie zrozumiał Baryła.
- Ten z prawej schował twoje ulubione żarcie - zaryzykował przyszły dowódca i o dziwo zainteresował tym swojego przyszłego żołnierza, który spojrzał na złodzieja z wyraźną niechęcią.
- Ten w środku mówił, że bardzo źle tańczysz - z satysfakcją powiedział Zed i zgrabnie odsunął się na bok.
Żeby nie spoczywać na laurach postanowił wspomóc piechotę.
- Może zagrasz co skocznego? Twoi bracia w urodzie pewnie by sobie pohasali - zagadał do przyszłego wsparcia.
- Nie mówi tak! - krzyknął - Je...jestem alkoimpem. Może nie zadziałać. - mruknął jeszcze potem do siebie Ama, ale zaraz jednak posadził skrzypce przy szyi i w tym leśnym zagajniku ożyła muzyka.



Po chwili Zed postanowił wytoczyć najcięższe działa.
- Yolu, dziecko drogie, a wiesz, teraz sobie przypomniałem, że oni coś mówili o twoich piersiach? Nie wiem co, ale dziwnie uśmiechali się przy tym. - Konspiracyjnym szeptem przekazał wiadomość swojej przyszłej kawalerii.

Yolanda smagała bacikiem opieszałego orka, który starał się ze wszystkich sił nadążyć za rumczym łosiem. Biednak, nie ważne jak się wysilał i tak dostawał razy, gdyż rudowłosej półelfce całkiem się spodobała taka robota. Pozostała dwójka za to, za wszelką cenę nie chciała zwolnić tempa co by i im sie nie oberwało.
- Dalej panowie, dalej… już dawno po zimie, trzeba zrzucić sadełko… - Kapłanka całkowicie zapomniała co tu miała zrobić. Tyrała biedną trójcę, robiąc kółeczka po lesie, gdy nagle do jej szpiczastych uszu doszedł krzyk Zeda.
Sunitka pociemniała na twarzy zgrzytając zębami, a Miętka poczuł, jak umięśnione uda pani, niczym cielsko węża, zaczyna go opinać i dusić. Kwiknął przestraszony, biorąc na łopaty jednego z biegaczy.
- O wy pieruny przebrzydłe! - zacharczała wściekle, bijąc nieopamiętale nieboraka, który złapał się za łysą głowę i zaczął kwilić. - Ja wam dam się z moich cycków naigriwać! JA WAM DAAAAM! - Delijani machnął łbem, zrzucając z rogów na wpół żywego zielonego. Zwierze zaryczało groźnie, czując złość na niewdzięczników, obrażających jej płaską panią.
- Ja nie chciałem być wojownikiem… ale mama powiedziała, że nie nadaję się do baleeetuuu - zapłakał rzewnie bity orczyna, padając na kolana i zanosząc się głośnym szlochem. Trzeci ze sprinterów wpadł w łapska baryły, który postanowił nauczyć chłopinę tańczyć na rękach.
- Baryła nie oszczędzaj tego szuji! - dopingowała płomiennowłosa, trzaskając batem mazgającego się orka, gdy tymczasem łoś kopał ostatniego w rytm granej muzyki.

Skrzat może nie mógł sterować orkami, choć i to nie było przesądzone, to jednak wciąż trochę wstawionym Baryłą na pewno! Nawet jeśli Zed myślał, że to jego zasługa, że Baryła po raz dwudziesty ósmy stuknął głową środkowego orka o pniak drzewa, to odpowiedzialny za to był właśnie “Ama”, nie nikt inny!

- No i co druhu? Podoba ci się nasza mała armia? - Zed zagadał do wciąż stojącego nieruchomo krasnoluda. Pomyślał, że ten po prostu się zmęczył. Przełamał się i podał Khogirowi jedną tych nalewek, o których raczej miał się nie dowiedzieć a właściwie o tym z czego i gdzie została zrobiona.
- Masz, napij się, ona zwielokrotni twoje siły.
Zed mylił się. Nalewka podczas próbowania dała mu wielką siłę, ale tylko dlatego, że dźwigali wtedy z Bimbruszem ogromne ilości butelek, bukłaków i baryłek. Ona dawała to, czego w tym momencie najbardziej się chciało. Gdyby wtedy łupał orzechy wyrosłyby mu brakujące zęby, gdyby nie mógł się podrapać po swędzących plecach wyrosłyby mu długie paznokcie.
Kto wie, czego chce teraz krasnolud, czy dostanie wielką siłę i pogna do walki, czy wiele sprytu i mądrze pokieruje potyczką? A może wyrośnie mu ogromne przyrodzenie?

Khogir rozumiał zaledwie co drugie słowo kierowane przez Zeda w jego stronę (czyli coś w stylu: “No druhu? Się armia się twoje”). Ale nie miało to znaczenia.... nie w tym momencie, gdy zaprzepaścił jedyną taką okazję by naprawić ten fatalny dzień z przeszłości.
Krasnolud sięgnął po trunek od Zeda, bowiem z orkami to już było raczej przesądzone i napił się myśląc że to gorzała.
I wtedy stała się rzecz niebywała jak skarpeta do pary. Krasnolud zapłakał.

- WRAAAAAA!!! - Tymczasem Yola wraz z rogaczem i olbrzymem uskuteczniała masakrę na niedobitkach. - ZA CYCKI! ZA BIUST! ZA ROZMIAR! - Kapłanka przechodziła właśnie swój własny nietypowy szał barbarzyńcy, bijac sie z dąbczakiem, który młody i gibki oddawał razy kapłance, tylko bardziej ją rozwścieczając.

Za takie ideały można było walczyć choćby do końca świata, ale nie było to konieczne. Zamęczone orki przez Yolę nie miały już sił by zmierzyć się z nieuchronną piąchą Baryły. Widok jaki zastali po walce nie był miły dla oka. Nawet jeśli to orki były tymi pokonanymi, to wciąż zadane rany i pocięte ciała mogły wywołać u mniej doświadczonych odruchy wymiotne, a były pośród nich również dwa ciała krasnoludów. Jeden zdawał się żyć jeszcze, choć daleko było mu do przytomności, natomiast drugi… zdecydowanie nie.

Sunitka będąca wraz z Barłą najbliżej ciał jako pierwsza dostrzegła coś niezwykłego. Nieprzytomny krasnolud, powalony wcześniej przez orczych wojowników, był niemal kropla w kroplę podobny do Khogira. Dłuższa broda, trochę młodszy, ale reszta zgadzała się idealnie.



 
Sayane jest offline