Wątek: Forteca [18+]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2017, 21:38   #2
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację



Dzień zaczął się całkiem przyjemnie. Jak zwykle w środę obudziła się o szóstej. Lekkim pocałunkiem w nieco zarośnięty policzek przywitała Nathaniela, który otworzył oczy gdy tylko uniosła się na łóżku. Zawsze uważała, że ma lekki sen ale w porównaniu z nim, spała jak kamień. Czasami miała wrażenie, że nawet zmiana w oddechu była w stanie go obudzić, co oczywiście było dalekie od prawdy za to całkiem dobrze obrazowało jego czujny sen.
- Śpij - mruknęła, składając kolejny pocałunek na czubku jego nosa i uśmiechając się czule. - Obudzę cię na śniadanie.
- Mhm - mruknął w odpowiedzi, przyciągając ją do siebie co opóźniło jej wstanie o dobrze pół godziny.

Gdy wreszcie dotarła do łazienki było już zbyt późno by wziąć prysznic więc ograniczyła się do ochlapania wodą, wymycia zębów i uczesania włosów. Nakładając lekki makijaż wpatrywała się w swoje odbicie. Nie była brzydka, a przynajmniej tak jej powtarzano. Zmiana trybu życia pozwoliła jej zrzucić zbędne kilogramy dzięki czemu mogła się teraz poszczycić szczupłą, wysportowaną sylwetką. Włosy miała długie, zadbane. Niedawno skusiła się by nieco rozjaśnić ich naturalny, ciemny blond, dodając do niego jaśniejsze pasemka. Jej twarz wciąż wyglądała w miarę młodo, chociaż w okolicy kącików warg i oczu zaczęły pojawiać się pierwsze, delikatne zmarszczki. Szczególnie gdy się uśmiechała, co właśnie robiła. Zaraz jednak odbicie w lustrze zgubiło swój uśmiech, a dłoń powędrowała do włosów by wyraźnie nerwowym gestem odgarnąć niesforny kosmyk. Musiała porozmawiać z Nathanielem. Odkładała tą rozmowę już od paru dni, dziś jednak zdecydowała, że w końcu siądzie z nim i wyrzuci z siebie to, co przed nim ukrywała.
- Tak… Dziś mu powiem - obiecała samej sobie, jak to robiła co rano po to tylko by wieczorem stwierdzić, że zrobi to jutro. Tym jednak razem była pewna że się uda. Zaplanowała wszystko. Anna miała zabrać Tim’a i Sarę do siebie na domowe wypieki. Dzieci miały u niej zostać do jutra. Na szczęście starsza pani nie pytała skąd ta prośba i zgodziła się nie robiąc problemów. Dzięki temu będą mieli mieszkanie tylko dla siebie. Może nawet zamknie wcześniej “Rozkosze”? Julie bez wątpienia się ucieszy.
- Zamierzasz tak stać cały dzień? - Głos Nat’a wyrwał ją z zamyślenia. Drgnęła, co było wystarczającym dowodem na to, że najwyższa pora by się dowiedział. Nie mogła go tak okłamywać i na każde jego:
- Coś się stało?
Odpowiadać tym kłamliwie brzmiącym:
- Nic, a nic.


Przygotowała obiecane śniadanie, obudziła dzieciaki i wysłuchała kolejnej opowieści Sary o tym, że znowu śniły jej się smoki. Anna przyniosła ostatnio ze sobą książkę, w której pełno było opowieści z jej kraju, w tym jedna o smoku. Od tamtej pory Sarze stale jakieś się śniły, co jednak nie niepokoiło Liz. Lepsze to niż koszmary o utracie wspomnień, które ostatnio często ją nawiedzały. Zdecydowanie powinna przestać oglądać wiadomości, co w obecnych czasach było dość trudne do zrobienia, jako że temat Errorystów przewijał się dosłownie wszędzie.
- Mamo? - Pytanie Timothego wyrwało ją z zamyślenia. Chłopiec spoglądał na nią z wyraźnym niepokojem. No pięknie, jeszcze tego brakowało żeby dzieci zaczęły się o nią martwić. Pospiesznie przywołała na twarz uśmiech.
- Mama ma dziś trochę na głowie - wyznała, czym naraziła się na pełne zdziwienia spojrzenie Nat’a.
- Niby co takiego? - Zapytał, dojadając naleśnika, o którego chwilę wcześniej walczył z Sarą. Liz bardzo często zastanawiała się nad tym gdzie to całe jedzenie znika. Cała trójka zdawała się być zawsze głodna i nie miało znaczenia ile kalorii w siebie wpychali, ślad po nich bowiem nie pozostawał.
- Tajemnica - wysiliła się na lekki ton i wielce tajemniczą minę, która została nagrodzona wzniesieniem oczu ku sufitowi u Tom’a i wybuchem śmiechu Sary. Tajemnice bowiem zwykle oznaczały nic innego jak okazjonalne wypady tylko we dwoje. To, że Nat nie zawsze był o nich informowany wcale nie było takie dziwne i pozwoliło rozładować atmosferę przy śniadaniu.


Dokładnie o ósmej cała czerada zebrała się do wyjścia, zostawiając ją samą. Do otwarcia lokalu została jeszcze godzina i czas ten Liz poświęciła na przygotowanie się do wyjścia. Piętnaście minut po wyjściu dzieci i Nathaniela, także i ona opuściła mieszkanie. Dojazd na miejsce zabrał jej niecały kwadrans.
“Słodkie rozkosze” mieściły się w centrum handlowym Seraf, jednym z licznych, rozmieszczonych wokół Forum Reńskiego.


Lokal ten był wspólnym przedsięwzięciem, na które dała się namówić Nat’owi. Jak do tej pory nigdy tego nie żałowała. Podobnie jak nie żałowała że dała się namówić Madeline by to ona zaprojektowała wygląd.
“Rozkosze” przynosiły całkiem spory zysk, głównie dzięki talentowi jej wspólnika, który potrafił tworzyć cuda gdy w grę wchodziły cyfry. To zaś pozwalało jej skupić się na tym co przyjemne. Na wymyślaniu kolejnych wariacji smakowych, które za podstawę miały czekoladę lub kawę. Na obsłudze klienta i na samym spędzaniu czasu w otoczeniu ukochanych przez nią woni. To było jej królestwo. Miejsce w którym mogła się zrelaksować i robić to, co naprawdę sprawiało jej przyjemność.

Niestety, nie zawsze była to sama przyjemność…


Po rozmowie z serwisantem przesunęła androida tak, żeby nikomu nie zawadzał i przez chwilę zastanowiła się nawet czy nie wrócić do obsługi klienta. Po namyśle ograniczyła się jednak tylko do sprawdzenia jak Julie radzi sobie z kryzysem. Jak zwykle radziła sobie doskonale, co pozwoliło Liz skryć się w biurze, które dzieliła z Nat’em. Sprawdziła zamówione towary, zadzwoniła by potwierdzić dostawę z “E’lupo’s”, włoskiej reastauracji, w której zamówiła kolację na wieczór. Deserem mogła zająć się sama, wystarczyło przejść do magazynu w którym mieściła się także niewielka kuchnia. Bóg świadkiem, że składników jej nie brakowało.
Dźwięk przychodzącego połączenia przerwał jej przeglądanie listy ulubionych przepisów. Widząc kto dzwoni zawahała się chwilę zanim przyjęła rozmowę.
- Już jadę - poinformował Nat, darując sobie wstęp. - Obiad trochę się przeciągnął.
- Nie ma sprawy - zapewniła go, kątem oka zauważając głowę swojej pracownicy, która właśnie pojawiła się w drzwiach. - Dam ci Julie. Spec od androidów właśnie przyjechał.
- Jaki spec? Co się stało…?

Jednak Liz już przekierowywała połączenie, co było zwykłym tchórzostwem. Nie miała zwyczajnie siły by rozmawiać teraz z Nat’em. Biorąc pod uwagę minę kelnerki, ta także nie miała na tą rozmowę ochoty, jednak wystarczyło ostre spojrzenie jakie Liz jej rzuciła by ta powstrzymała swój języczek. Zdecydowanie drażnienie zazwyczaj spokojnej i układnej szefowej, nie było tego dnia dobrym pomysłem i Julie zdawała się to rozumieć. To, że później będzie się domagać wyjaśnień, było jednak pewne. Elizabeth uznała jednak, że najlepszym sposobem jest skupienie się na problemach, które już istniały, w związku z tym wzięła głęboki wdech dla uspokojenia i ruszyła na spotkanie Jan’a Smith’a.


Po załatwieniu problemów z androidem, zostało jej wystarczająco czasu by zostawić “Rozkosze” pod opieką Julie, zanim zjawił się w nich Nat. Wiedziała, że to objaw tchórzostwa ale nie miała sił stawać z nim twarzą w twarz. Jeszcze nie… Najpierw chciała się do wszystkiego przygotować psychicznie.
- I co ja mam mu powiedzieć? - Usłyszała za plecami wyraźnie wkurzony głos Julie. Nie była zadowolona z pomysłów szefowej, ani też z tego, że ta jej o niczym powiedzieć nie chciała.
- Cokolwiek, Jul - odparła Liz, pragnąc jak najszybciej opuścić miejsce, z którego zwykle trzeba ją było wyciągać na siłę. - Powiedz, że coś mi wypadło, że oszalałam, że… Nie mam pojęcia, coś wymyśl - dorzuciła łapiąc torebkę i ruszając do wyjścia.
- Z tym drugim to ja się nawet zgodzę - usłyszała za swoimi plecami ale się nie zatrzymała by odpowiedzieć.
I nie, to nie było tak, że się nie cieszyła. Cieszyła się, o czym świadczyła chociażby jej dłoń, czule głaszcząca wciąż idealnie płaski brzuch i ów rozmarzony uśmiech który pojawił się na jej ustach gdy tylko wyrwała się z “Rozkoszy”. Po prostu wszystko działo się zbyt szybko. Właściwie to nawet nie powinno się dziać. Nie starali się. Tak, czasem temat dziecka się pojawiał, ale na litość Boską, wciąż była mężatką. Papiery rozwodowe miały zostać podpisane dopiero za kilka dni. No i jeszcze dochodziły urodziny Tim’a, do których zostało ledwie dziewięć dni. I ta cała sprawa z Errorystami… Nic dziwnego, że panikowała. Ale już niedługo. Wieczorem porozmawia z Nat’em. Za długo to odkładała. Najpierw jednak…


Dobre trzy godziny później opuściła sklep z odzieżą dla dzieci niosąc w ręce niewielką paczuszkę, zawierającą uroczą parę skarpetkowych bucików.


Najchętniej spędziłaby tam jeszcze trochę czasu ale alarm, który sobie ustawiła, informował że jak zaraz nie ruszy w drogę do mieszkania, to nie zdąży z wszystkim na czas. Informację o jakiejś setce nieodebranych połączeń od Nat’a i Michaela, zignorowała. Wiedziała, że Nat będzie zły i zaniepokojony, a Mike pełen dobrych chęci i kolejnej dawki niepokoju. Nie mówiąc już o tym, że pewnie od razu chciałby przejść do analizy jej zachowania, na co w obecnej chwili kompletnie nie miała ochoty. Może i było to staromodne podejście jednak uważała, że pierwszą osobą, która powinna usłyszeć dobrą nowinę powinna być druga osoba zamieszana w jej stworzenie. Tylko czy na pewno dobrą? Ponownie naszły ją wątpliwości co do reakcji Nathaniela. Właściwie to co do reakcji wszystkich. Boże… Dlaczego nie skusiła się na tą nową metodę antykoncepcji tylko uparcie tkwiła przy starodawnych tabletkach? Przecież już lata temu udowodniono ich zawodność. 99% nigdy nie powinno być synonimem pewności. Szczególnie dla osoby, która potrafiła wracać się po kilka razy do mieszkania, bo czegoś zapomniała.



W końcu dotarła do Pioneer Point. Wieżowiec był jednym z wielu, lśniących bielą i szkłem budynków w centrum Alsrein. Dla Liz zawsze kojarzył się z ośnieżonym szczytem i naprawdę lubiła w nim przebywać. Wiele wspólnego z owym lubieniem miały widoki, które rozpościerały się zza wysokich okien.
Gdy weszła do apartamentu, odetchnęła z ulgą.


Spokojne, relaksujące wnętrze pełne było łagodne światła, przefiltrowanego przez zwiewne zasłony w naturalnych kolorach. Mad już od jakiegoś czasu snuła plany zmiany wyglądu tego miejsca, jednak Liz lubiła apartament Nat’a takim, jakim był obecnie. Kuzynce udało się tylko wytargować zgodę na zaprojektowanie pokoiku Sary, który wyszedł jej całkiem przyjemnie. Nie zmieniło to jednak nastawienia Liz.

Odstawiła paczuszkę i torebkę na stolik i podeszła do okna. Alsrein lśniło w słońcu. Szczelnie zamknięty klejnot, który pomimo usilnych prób wyważenia go z podstawy, wciąż lśnił jasnym światłem. Jak długo? Elizabeth miała szczerą nadzieję, że długo. Bała się myśleć co się stanie jeżeli wszystko zacznie się trząść w posadach. To znaczy trząść bardziej, bo już teraz przecież czuć było te drgania, które robiły się coraz silniejsze z każdym dniem.


Z zamyślenia wyrwało ją powiadomienie. Kurier czekał pod drzwiami, co świadczyło o tym, że zmarnowała kolejne pół godziny zupełnie nic nie robiąc. A jednak czuła się wykończona. Dobrze, że przynajmniej nie musiała udawać wesołej przed dziećmi.
Odebrała zamówienie i odstawiła je do schowka termicznego, gdzie miało czekać do momentu, w którym nadejdzie czas by je rozłożyć. Zegar wskazywał siedemnastą co dawało jej pół godziny by się przygotować. Idealna ilość czasu by wziąć prysznic, ubrać na siebie coś dodającego odwagi i nawet skusić się na przeciągnięcie ust jedną z tych ekstrawaganckich pomadek, które czasem Mad kupowała jej, twierdząc, że najwyższa pora żeby Liz zaczęła korzystać z wynalazków kosmetycznych. Marne były na to szanse, chociaż musiała przyznać, że delikatne, złote lśnienie jakie dawała warstwa nałożona na jej wargi, było całkiem ładne. No i pachniało słodką wanilią który to zapach był jednym z tych, którym nad wyraz ciężko było się oprzeć. Przynajmniej wedle opinii Liz.


W końcu nadszedł ten moment. Tak jak podejrzewała, Nat wrócił do domu wkurzony. Zostawiła go z koniecznością użerania się z Julie, która na dodatek oświadczyła mu na godzinę przed zamknięciem, że musi się urwać więc został sam z klientami. Do tego, co najwyraźniej było głównym powodem jego złości, Liz nie odpowiadała na jego telefony.
- Czy ty w ogóle pomyślałaś jak bardzo się o ciebie martwiłem przez ostatnie godziny? - Wypalił, sięgając po kieliszek wina, który mu nalała. Nie odpowiedziała. Oczywiście, że nie pomyślała o tym aspekcie jej decyzji o trzymaniu się z dala. Jakże nienawidziła gdy się tak złościł. Szczególnie, że powinna była o tym pomyśleć, zmusić się do odebrania chociaż jednego połączenia. Ale tego nie zrobiła…
- Przepraszam - uśmiechnęła się do niego, odwracając tyłem by nie mógł dostrzec zbierających się w kącikach oczy łez. Czasami nienawidziła samej siebie za swój brak pomyślunku. Szczególnie w takich chwilach jak ta.
Gdy poczuła na ramionach jego dłonie, a jego ciepły oddech owinął jej szyję, nie mogła tego dłużej powstrzymywać. Łzy spłynęły dwoma strumieniami, bez najmniejszych szans na ich powstrzymanie.
- Nat - zaczęła, pozwalając się mu obrócić i spoglądając w jego, tak jej drogą, twarz. - Jestem w ciąży.
Stało się, wydusiła to z siebie.


Kilka godzin później, gdy spał a ona wtulała się w jego ciało, na jej ustach malował się uśmiech. Palce leniwie sunęły po skórze jego torsu, gdy myśli Liz wracały do chwili, w której ujrzała radość w jego oczach. Oczywiście, pierwszy był szok, później niedowierzanie, lecz liczyło się tylko to, co zobaczyła tuż przed tym, jak jego usta wbiły się w jej wargi. Gdy scałował łzy z jej policzka powtarzając raz po raz jaka jest głupia, że trzymała to dla siebie. Że sama się z tym męczyła. Że nie powiedziała mu wcześniej. Śmiała się głośno gdy wziął ją w ramiona i obrócił. Gdy ją wreszcie przytulił. Wreszcie mogła sobie pozwolić tylko na to, co było najważniejsze w jej stanie. Na radość i na oczekiwanie.
- Nie możesz spać? - Usłyszała jego cichy głos. Jak długo nie spał, tylko się jej przyglądał? Czy to miało jakieś znaczenie? Uniosła głowę i pocałowała go czule.
- Myślę - odpowiedziała, czując jego dłoń na swoim ramieniu. Przyciągnął ją bliżej, tak że w efekcie wylądowała na nim.
- Za dużo myślisz, Liz - przesunął palcem po jej nosie, a następnie dotknął nim jej warg. - Pamiętaj, że przede wszystkim jestem twoim przyjacielem. Zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć. Zaufać. Wesprzeć się na mnie. Po to tu jestem, Liz. Zrozum to wreszcie…
Słowom towarzyszył dotyk, który powoli rozpalał jej ciało. Miał rację, oczywiście, że ją miał. Westchnęła jednak tylko i poddała się jego pieszczotom. Wiedziała, że wkrótce znowu powtórzy jej te słowa i będzie je powtarzał za każdym razem gdy ona schowa się w swojej skorupie wraz z całym workiem zmartwień. Znowu się będzie złościł, może nawet się pokłócą, lecz zawsze będzie przy niej by jej przypomnieć, że nie jest sama.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline