Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2017, 11:45   #8
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
No i tyle było gadania z dupkiem. Madison zaklęła pod nosem widząc jak jej zabierają typka sprzed nosa. A było tak cholernie blisko… Już go, kurwa miała. Już mogła poczuć smród jego strachu, którym zalatywał na kilometr… No, może trochę przesadzała, bo gdyby nie cios Nick’a to by gówno, a nie typka miała. Tylko że co z tego skoro fiutek jej zwiał? No co…? Ano nic, nie licząc nowych kłopotów. Jakby ich nie miała dość na głowie. W tej chwili, wbrew swoim zwyczajom, dałaby wiele za chwilę spokoju. Względnie, za flaszkę dobrej whiskey. Nie jednak, los się na nią uwziął i zamiast prostych przyjemności, miała nieprzyjemność stania twarzyczką w twarz z właścicielem “Lush”. Może i facjatę nie miał najgorszą, jaką do tej pory w życiu widziała, ale River wolałaby żeby jednak nie wpierdalał się buciorami do jej spraw. To, że to oni narobili gówna, to już była nieco inna sprawa.

Podczas przemowy Hugo, bacznie rejestrowała nie tylko wygląd pomieszczenia, do którego ich wpakowano, ale i samego właściciela. Jego propozycja była nadzwyczaj chojna. Tak chojna, że aż ją w nosie kręciło od smrodu, który od niej bił. Coś było, kurwa, nie tak… Gdyby jeszcze jej zalany umysł był w stanie stwierdzić co? Puzle tej układanki uwzięły się jednak na nią i ani myślały wskoczyć na właściwe miejsca. Do tego ten kierowca karetki… O co w tym wszystkim chodziło?

- Idziemy, idziemy - zgodziła się na propozycję Fahrenheita. No bo co? Nie zgodzą się? Każdy wiedział jak takie zachowanie mogło się zakończyć i to, że Nick był gliną ni huja w tej chwili nie pomagało. Nie w przypadku tego człowieka. Nie znaczyło to jednak, że River ma zamiar odpuścić tak po prostu. To, że będzie musiała się trzymać jakiś czas z dala od “Lush” nie znaczyło, że nie zamierzała pogrzebać ciut głębiej w śmietniku, który otaczał ten lokal i jego właściciela. To jednak musiało poczekać, chociażby do momentu w którym wytrzeźwieje. Podejmowanie grubszych akcji po pijaku nigdy nie było dobrym pomysłem. No i musiała wrócić po Kasteta, o którym znowu zapomniała. Szlag by to trafił…

Fahrenheit przyglądał się jej zza okularów przeciwsłonecznych, ruszając małpią żuchwą podczas żucia gumy. Z równym zaangażowaniem mógłby wpatrywać się w parzące się żółwie.
- Rozstajemy się w pokoju. Rozsądnie. Zgrzyt! - zawołał, pstrykając palcami. Zapanowała chwila milczenia wypełniona wibrującymi basami głośników klubu. Dopiero w, ciągnącą się w nieskończoność, minutę później rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie. Ledwie słyszalne.
- Właź! - zawołał Hugo, natomiast drzwi uchyliły się wpuszczając do środka głowę. Ulizane rzadkie włoski upodabniały go do łysiejącego Hitlera. Brakowało mu tylko wąsika. No i jakby jeszcze odjęto całą charyzmę, bo typek w drucianych okularkach wyglądał tak, jakby tylko czekał na odesłanie go do siebie.
- No właź wreszcie! - zawołał zniecierpliwiony właściciel. Zgrzyt wślizgnął się do środka. Gdy Cherry zobaczyła jego czaszkę, wydawało się jej, że nie może być gorzej. A jednak mogło! Stał jak sierota. Zgarbiony, z dłońmi złączonymi ze sobą bardzo nisko, zaś palce stóp zwrócone miał do wewnątrz. Flanelową koszulę w kratę zapiął pod szyję. Na nią narzucony miał zbyt duży sweter bez rękawów. Spodnie i buty wyglądały nie lepiej. W ściśnięte paskiem sztruksy zmieściłoby się najmniej dwóch Zgrzytów. Oceniała, że nawet dwóch i jeszcze zostałoby miejsca na jego połowę. Stare pantofle, niegdyś skórzane, obecnie były całkowicie powycierane. Wyglądał tak, jakby miał zamiar zapaść się pod ziemię. Jego wzrok zezował na ochroniarzy sprawiających wrażenie ruchomych gór.
- To jest Zgrzyt. Administrator “Lush” - przedstawił nowo przybyłego Fahrenheit, natomiast wspomniany człowiek skłonił się nerwowo, miętosząc w dłoni rąbek koszuli.
- Zgrzyt, po zdjęciu dla państwa i pod formularz o niewpuszczaniu. No raz, raz, nie mam całej nocy! - fuknął, widząc flegmatyczne ruchy własnego administratora. Ten podskoczył i zagęścił ruchy co najmniej trzy razy.
- Państwo pozwolą - odezwał się zadziwiająco silnym, niskim głosem pasującym raczej wyniosłemu kamerdynerowi niż wiecheciowi, jaki przed nimi stał. Zdjął okulary, przylizał i tak przylegające do czaszki włosy, po czym przez chwilę przyglądał się każdemu z osobna.
- Dziękuję - założył z powrotem okulary.
- Rób swoje, byle szybko - machnął ręką Hugo, ale Zgrzyt nie odchodził.
- Co jeszcze? - dodał.
- Szefie. Jakiś pies stoi przed drzwiami.
Madison nie miała zielonego pojęcia co Hugo widział w gostku, którego nazywał administratorem. Facet tak pasował do tego lokalu jak zakonnica. No, może nawet mniej. Niedobrze jej się robiło od patrzenia na tą zaszczutą gębę, co jednak mogło mieć coś wspólnego z wypitymi drinkami. Przygryzła język, żeby czegoś nie chlapnąć i już miała ruszyć za okularnikiem, gdy ten wypowiedział słowa, które w sposób drastyczny zmieniły jej humor.
- Kastek, mordo ty moja - rzuciła, nad wyraz ucieszona, chociaż po prawdzie psa nie widziała i mógł wcale nie być jej białą kulą szczęścia, jednak wątpiła by w tej budzie znalazły się jakieś inne czworonogi. Zaraz też przyspieszyła kroku by sprawdzić czy się czasem nie myli. Niestety, napotkała na przeszkodę w za dużych gaciach, która stała w drzwiach jakby go tam wmurowało. Względnie, jakby nigdy w życiu psa na oczy nie widział.
- Pozwolisz? - warknęła na niego, chociaż naprawdę, naprawdę się starała być uprzejmą. No i, jakby nie spojrzeć, nie odepchnęła go przecież więc co nieco jej ta uprzejmość wyszła i raczej nikt nie powinien mieć jej niczego za złe.
Zgrzyt skulił się jeszcze bardziej, o ile było to możliwe i natychmiast umknął na bok, wpadając na jednego z ochroniarzy. Ten warknął niezadowolony, przez co administrator skoczył w drugą stronę, wpadając prosto na River, która to musiała złapać równowagę dzięki ramieniu drugiego z ochroniarzy. Jednakże ten po jej stronie nie wydawał się mieć nic przeciwko bliższemu kontaktowi. Nawet wydawało jej się, że uśmiechnął się lekko, choć mogło jej się to równie dobrze wydawać. Z mimiki mniej bogatej niż twarze prezydentów wyrytych w górze ciężko było coś wyczytać. Czy oni mieli jakieś szkolenia z tego, czy po prostu wstrzyknięto im za dużo botoksu, który sparaliżował im twarze? Tego nie wiedziała, a obie opcje wydawały się równie prawdopodobne. Choć lepsze byłoby to pierwsze, bo drugie mogło wiązać się z niekontrolowanym ślinieniem się.
W końcu udało jej się dostać do drzwi, za którymi leżał, łypiąc nieprzyjaźnie, biały pies. Jednak, gdy zobaczył swoją właścicielkę, pysk natychmiast roześmiał się, zaś on sam skoczył na nią z radości.
- Zapraszam do środka, chciałbym jeszcze coś powiedzieć - odezwał się Hugo.
Zarówno ochroniarz, administrator, jak i Hugo zniknęli z myśli River gdy zobaczyła ta uśmiechnięta mordę. Zaraz też zabrała się za sprawdzenie czy z czworonogiem wszystko w porządku. W końcu cholera wiedziała jacy padalcy odwiedzali to zadupie i nie było wcale wykluczone, że któremuś zachciało się zabawić w dręczenie jej słodziaka. Na szczęście Kastet zdawał się być w takiej samej formie, w jakiej go zostawiła, z tą różnicą że pałał teraz wyraźną chęcią by dokładnie wyczyścić jej twarz swoim jęzorem. I jak tu go było nie kochać? No jak…
Być może z tego właśnie powodu, ów drugi pacan, który swoją obecnością uratował ją przed upadkiem po tym jak ta ciamajda na nią wpadła, otrzymał teraz pokaz uzębienia w całkiem niezłym wydaniu i do tego nawet przychylnym. Będzie miał o czym bachorom opowiadać o ile kiedyś się takowych dorobi.
Nie mając w sumie innego wyjścia, zawróciła z powrotem do biura, ciekawa o co jeszcze może Fahrenheit’owi chodzić. Miała nadzieję, że nie o to, że psów do jego lokalu wprowadzać nie wolno. To już by była jawna dyskryminacja, która mogłaby nieco za mocno nadszarpnąć nerwy River.
- Zamieniam się w słuch - oświadczyła, z dłonią na łbie swojego czworonoga. Jeszcze się uśmiechała, chociaż już nie tak promiennie jak parę sekund wcześniej.
- Zapraszam z psem - wskazał na fotele naprzeciwko biurka, po czym z szafki w biurku wyjął dwie szklanki, do których nalał whisky. Nalał jej również sobie, choć jeszcze nie zdążył opróżnić poprzedniej porcji. Upił łyk.
- Interesy zawsze należy przypieczętować. Wybaczycie chyba, że wypiłem jako pierwszy, ale wiadomo, zaufanie zaufaniem, a pewność swoją drogą - uśmiechnął się półgębkiem. Wyraźnie chciał pokazać, że nie chce ich otruć. Sanderson wciąż jednak patrzył na niego tak, jakby i jego miał zamiar wysłać do Świętego Jana tak, jak poprzedniego delikwenta, niemniej usiadł i wziął szklankę do ręki.
River zaś wręcz przeciwnie. Ona, jakby nie spojrzeć, nie miała nic przeciwko gangsterom i typom spod ciemnej gwiazdy. Dzięki nim miała za co chlać, pieprzyć się i kupować żarcie, a to zasługiwało na pewne względy. Tym bardziej gdy oferowano przy okazji napitek i nie strzępiono się na Kasteta u jej nogi.
- Wyluzuj - zwróciła uwagę Nick’owi, używając do tego teatralnego szeptu, po czym sięgnęła po szklaneczkę i usadowiła swoje cztery litery w fotelu. Kastet zaraz też przysiadł obok i położył łeb na jej udzie, domagając się drapania za uchem, które to natychmiast otrzymał.
- Nie widzę nic, co by wymagało wybaczania - odpowiedziała na słowa Hugo, unosząc szklaneczkę. - Za interesy - dodała pociągając z niej drobny łyczek. Cóż, widać rozsądek jej wrócił, chociaż na ile to wciąż pozostawało pytaniem bez odpowiedzi.
- I sorki za ten burdel, tak szczerze - dodała, smakując trunek i ciesząc się ciepłem jakie rozlało się jej po gardle. - Nie dałoby się przypadkiem skołować fotki tego typka? - Zaryzykowała pytanie, ale jakoś sama wcześniej o tym nie pomyślała zbytnio zajęta pijacką pogonia, a skoro z Hugo rozwinęła się rozmowa na poziomie to i szkoda było taką szansę marnować.
- Niby mógłbym coś wykombinować, ale nie sądzę, by to pomogło. Facet już nie wygląda tak, jak na nagraniach - odparł Fahrenheit dziwnym tonem. Jakby trochę rozbawionym? On był do tego zdolny?
Że nie wyglądał to akurat wiedziała, liczyło się to, że przez chwilę wyglądał i to długą. Pewnie od swojego cholernego urodzenia, a to oznaczało że ktoś, gdzieś go znał. A skoro ktoś, gdzieś go znał to można było do tego kogoś dojść i wydusić informacje. Do tego jednak potrzebowała facjaty gostka i to przed operacją przeprowadzoną przez nader wprawne pięści Nicka.
- Jednak zaszkodzić też nie zaszkodzi - odparła, szczerząc się do Hugo, bo jakoś tak ludzie zwykle bywali lepiej nastawieni do współpracy jak się do nich uśmiechała. przynajmniej męska część i to, niestety, zazwyczaj do czasu w którym z jej ust padał cel wizyty. Cóż… I w tej właśnie chwili wpadła na pomysł, który niemal zmusił ją to walnięcia się w ten swój zakuty, zapijaczony czerep.
- Chociaż jest coś, co na pewno by pomogło - dodała, przymilnym tonem, który na takiego rekina jak Hugo raczej nie miał szans podziałać, ale co jej szkodziło. - Jego nazwisko i adres… Bo gotówką to on chyba nie płacił, co?
Właściciel Lush siedział rozparty, jakby ktoś wyjął mu kręgosłup. Był również tak samo nieruchomy jak człowiek owego pozbawiony.
- Możemy się potargować. Co z tego będę miał? - zapytał w końcu.
River wątpiła by to co zwykle miała do zaoferowania za tak drobną informację, o ile była drobna, bo cholera wciąż nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodziło, podziałało. Seksu i kasy to mu raczej nie brakowało. Zostało więc to, co dla Madison był walutą o wyższej wartości. Czas i informacje.
- Przysługę - odparła, poważniejąc. - Nieodpłatną oczywiście. Zależną od wagi tego, co się za detalami tego skurwiela kryje. To rozsądna oferta i raczej jednorazowa - dodała, ponownie przywdziewając lekki uśmieszek i gładząc Kasteta po pysku. Oferta była ryzykowna zarówno dla niej jak i dla Hugo. Gdyby się okazało, że ten dupek to ktoś istotny dla którejś z jej spraw lub też dla niej samej, chociaż nie miała pojęcia w jaki sposób, to będzie wisiała właścicielowi “Lush” porządną fuchę. Gdyby z kolei kmiotek był byle śmieciem z rynsztoka to Hugo byłby na tym interesie stratną stroną. Czym jednak byłyby negocjacje bez odrobiny ryzyka w tle? Ot, wystarczająco by nadać im przyjemnego smaczku.
- Mogę dać nagrania od momentu, w którym łapały go nasze kamery do momentu… jak to się mówi? Zatrzymania? - zapytał.
Przemielenia bardziej, a przynajmniej z tym się jej to “zatrzymanie” kojarzyło. Nagrania jednak… Wszystko zależało od tego z kim faceta na nich zobaczy. Jeżeli przylazł sam i spędził czas samotnie to jej te nagrania nic nie dadzą poza jego facjatą. Jeżeli z kimś się spotkał to będzie miała jakieś zaczepienie. Pytanie tylko na ile solidne to zaczepienie będzie i czy jej cokolwiek da.
- Mało, ale zawsze coś - mruknęła, przykładając do ust szklaneczkę i znad jej brzegu obserwując Fahrenheit’a. Ciekawiło ją czy faktycznie nie miał dostępu do informacji które posiadała, co było raczej mało prawdopodobne, czy też nie chciał ich z jakiegoś powodu podać. Problem polegał na tym, że nie miała szczególnie dobrej pozycji do targów. Gdyby czegoś od niej chciał to prędzej, ale to ona chciała czegoś, co automatycznie stawiało ją na gorszej pozycji. No i nie dało się ukryć, była pijana. Nie robi się interesów po pijaku.
- Będzie musiało wystarczyć - dodała, dopijając trunek i odkładając szkło, a następnie wyciągając dłoń w jego stronę. W jej głosie brzmiała jednak delikatna, acz łatwa do wyłapania, nutka pytania. Zaproszenie do dorzucenia czegoś więcej z którego mógł skorzystać lub je odrzucić.
Wstał z fotela i przez biurko podał jej rękę, a następnie usiadł i pstryknął palcami.
- Zgrzyt! Weź od pani River namiary - powiedział w powietrze, zaś po chwili w rozszerzonej rzeczywistości Madison pojawił się formularz zgłoszeniowy do konkursu walk w kisielu.
- Zgrzyt właśnie błaga mnie, żebym w jego imieniu przeprosił za formę, ale nie ma niczego innego pod ręką. Ja jednak nie będę za nic przepraszał. Jak ma zamiar coś powiedzieć, to niech ruszy tu dupę i powie to osobiście! - warknął, jakby miał ochotę zagryźć własnego pracownika.
Na miejscu Hugo, o ile zależało mu na zdrowiu pracownika, kazałaby mu znaleźć sobie w miarę małą i dobrze ukrytą mysią dziurę, a następnie zaszyć się w niej na jakiś czas… River poważnie traktowała interesy, a to właśnie był interes. Wymagała też, a przynajmniej można powiedzieć, że preferowała by druga strona trzymała się jakiś zasad cywilizowanego załatwiania spraw tego typu. Szczególnie gdy nie wypadało jej roztrzaskać pyska idiocie, któremu się wydaje, że się zabawi jej kosztem.
- Jestem pewna, że da się coś z tym zrobić - rzuciła, tylko częściowo kryjąc swoje wkurwienie, jednocześnie przeczesując sieć w poszukiwaniu adresu kontaktowego dla klubu “Lush”. Bo chyba by ją szlag trafił jakby miała wpisać swoje nazwisko na ten formularz. Trochę godności trzeba mieć, szczególnie w takim biznesie, a jakim ona siedziała. Nie żeby zawsze z tej zasady korzystała ale…
W końcu znalazła co potrzebowała po czym skopiowała treść swojej wizytówki i wysłała wiadomość.
- To powinno załatwić sprawę - uśmiechnęła się do Hugo, zamykając połączenie by jej nie rozpraszało.
- Doskonale! Zgrzyt zajmie się tym po godzinach - rzekł Fahrenheit, zaś po jego twarzy błąkał się cień wyjątkowo brzydkiego uśmiechu.
- Miło się rozmawiało, ale obowiązki wzywają. Tylko jest pewien problem… Nie mogę wyprowadzić was głównym wyjściem. No, chyba, że moi ludzie… jak to się mówi? Zatrzymaliby was w tak wspaniały sposób, jak zrobił to pan mundurowy bez munduru - ciągnął właściciel wpatrując się w gości. Ruszała się chyba wyłącznie jego żuchwa. Ewentualnie jeszcze język. Nawet włosek by nie drgnął, gdyby miał ich więcej.
Nick patrzył na niego spode łba.
- Ale ja wiem jak rozwiązać ten problem. Do niezobaczenia wkrótce. Skontaktujemy się.
Nagle podłoga opadła! River spadała przez krótką chwilę, ślizgając się tunelem, by wylądować w końcu na czymś względnie miękkim, choć coś wbijało jej się w plecy. Obok leżał Sanderson.
- Kurwa! Kastet! Złaź z moich jaj! - burknął policjant, sycząc z bólu.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline