Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2017, 13:18   #508
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 66 2/2

Alice Savage




- No to ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. - powiedział Dalton podchodząc do rozmawiającego Guido i szefa Pazurów.


- No cześć Dalton. Kupę lat. Jak leci? Jak żona, jak dzieci? - Guido wyszczerzył się prowokująco do szeryfa okazując ten swój typowy, bezczelny ton i uśmiech.


- A ja właśnie w tej sprawie. - szeryf pokiwał głową chyba nie uznając powitania szefa mafii za zabawne czy przyjazne. Spojrzenie i ton głosu Chebańczyka od razu nie nastrajał zbyt optymistycznie. Dalej to co mówił szeryf nie odbiegało jakoś specjalnie od tego co Alice słyszała wcześniej w furgonetce gdzie rozmawiali. Chebańczyk mając okazję uderzyć bezpośrednio z ultimatum do adresata zrobił to. Szef mafii słuchał ale patrzył na niego tak ironicznie, że dał skończyć Daltonowi ale odpowiedź odmowna chyba nikogo nie zaskoczyła.


- Pogięło cię Dalton? Mam ci wydać swoich ludzi byś się w sąd pobawił? Chyba się zapomniałeś Dalton. Siedzisz tu i kogucikujesz w tym swoim kurniku bo tak mi pasuje. Przestanie to cię powiedzmy, że odwołam. - Guido zdawał się być albo zirytowany albo rozbawiony tonem i postawą Chebańczyka. Dał mu powiedzieć swoje ale odpowiedzi domowej można było się spodziewać już w trakcie gdy szeryf przedstawiał swoją sprawę. Szef mafii nie miał zamiaru pójść szeryfowi na jakiekolwiek ustępstwa. Bez tego cała “zabawa w sąd” mogła zostać jedynie w sferze fantazji i teoteryzowania.


- Ah tak? - szeryf pokiwał głową ale odpowiedział raczej spokojnie. Nie wyglądał ani na zdziwionego ani zaskoczonego taką odpowiedzią. Raczej na kogoś komu rozmówca właśnie potwierdził najbardziej przewidywalny wariant. - No dobrze. - Dalton zdjął kalepusz i podał go stojącemu obok Eliott’owi. Ten uniósł brew w zdziwieniu ale wziął od niego nakrycie głowy. - W takim razie. - szeryf ściągnął kurtkę i wyglądało, że mimo wszystko ma jeszcze coś do powiedzenia w tej sprawie. Eryk i Eliott spojrzeli na siebie niewiele rozumiejącym wzrokiem gdy odbierali kurtkę od szefa. - Skoro nic nie mogę zrobić jako szeryf. - szeryf odpiął z koszuli odznakę i podał Eliottowi kawałek złotej blaszki. Ten ruch u dwóch zastępców wywołał już prawie popłoch. Guido i Runnerzy też wydawali się być zafascynowani tym widowiskiem czekając na wielki finał. - A jest zbrodnia więc musi być kara i coś musi być zrobione. - powiedział spokojnie szeryf odpinając pas z tym całym policyjnym oporządzeniem. Ludzie patrzyli na niego z ciekawością która rosła i rosła. Dalton zachowywał się jak w klasycznych przygotowaniach do bójki choć chyba nikt nie miał pomysłu z kim miałby walczyć. Przecież Runnerów była cała banda.


- W takim razie skoro nic nie mogę zrobić jako stróż prawa to nadal mogę coś zrobić jako ojciec zaatakowanej rodziny. - sapnął ze złością szeryf i zrobił parę kroków patrząc rozzłoszczonym wzrokiem na szefa mafii. - Krew nie woda. - warknął do niego nieprzyjenie patrząc podobnie. Guido nie odzywał się i wyglądał jakby zastanawiał się nad słowami szeryfa. Reszta Runnerów, Pazurów, Chebańczyków przyglądała się z napięciem i oczekiwaniem jak to się zakończy. Szeryf ich wszystkich zaskoczył, tego się po nim chyba nikt nie spodziewał.


- Ty! Ty tam byłeś Taylor! Stawaj! - wrzasnął nagle na cały garaż szeryf wskazując na łysego Runnera z ręką na temblaku. Taylor wydawał się zaskoczony kompletnie, że nagle szeryf przypiął się do niego a pośrednio uwaga wszystkich skierowana została na niego. Przez tłum Runnerów przeszedł cień śmiechów. Akurat Dalton wybrał sobie chyba jedną z najmniej odpowiednich osób do szukania sprawiedliwości. Starszy krzykacz z brzuszkiem, z nałożonymi bandażami, nie wydawał się poważnym zagrożeniem nie tylko dla Pittbulla ale i pewnie dla większości z nich. Zwłaszcza jak sam pozbył się odznaki i broni.


- Życie ci niemiłe dziadku? - Taylor odpowiedział szczerząc się bezczelnie do rozgniewanego szeryfa. Spojrzał jednak pytająco na szefa.


- Idź, zrób mu dobrze jak tak się domaga. Upuści mu się krwi to może zmądrzeje i się uspokoi. - Guido wreszcie nonszalancko się uśmiechnął gdy sprawa zaczęła się wyjaśniać. Taylor co prawda wciąż miał półtorej ręki właściwie sprawnych ale i tak jego umiejętności spuszczania łomotu były znane. Wynik więc wydawał się nawet nie wart zakładów. A pobity Dalton mógłby sobie potem ukoić żal, że zrobił co się dało no ale nie dało się. Odmówić zaś tak oczywistego wyzwania byłoby ani mądre ani dobre w bandzie Runnerów. Zwłaszcza rzucone przez stróża prawa i to takie niezbyt poważnie w tej chwili wyglądającego.


Taylor rzucił temblak by mu nie przeszkadzał i stanął przed szeryfem w klasycznej pozie do pojedynków. Ludzie otoczyli ich kółkiem i zaczęły się zwyczajowe okrzyki zachęty, pogróżki, niewybredne żarty. Guido wydawał się być pewny wyniku i ze spokojem czekał na rozpoczęcie walki z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem. Walka się zaczęła szybko gdy Taylor ruszył na Daltona jakby chciał go rozgnieść samą, swoja masą i prawie równie szybko się skończyła. Gdy już miał zdzielić bezczelnego Chebańczyka ten zrobił jakiś myk. Alice już raz widziała taki myk. Kilka dni temu o mrocznym jeszcze poranku, na parterze w kuchni Saxtonów gdy Brian jakoś tak dziwnie skoczył, zawinął się i upadł razem z Taylorem. A po tym ataku Pittbull wyszedł z uszkodzonym barkiem. Teraz szeryf też okazał się zaskakująco szybki i gibki. W twarzy Taylora zabłysło na moment spóźnione zaskoczenie, zrozumienie i strach gdy widocznie też rozpoznał ten manewr ale już nic nie mógł zrobić. Upadli obaj z szeryfem na zarobaczony beton i przez garaż rozległ się wrzask boleści Taylora.


- Złamał mi rękę! Skurywysn złamał mi rękę! - zawył rozpaczliwie tarzający się po betonie Taylor. Było tym bardziej tragiczne czy złośliwe, że szeryf przetrącił mu ostatnie, sprawne ramię. Teraz posługiwanie się czymkolwiek było dla zastępcy szefa mafii kłopotliwe gdy obie ręce miał przetrącone. Szeryf powoli wstał a wśród Runnerów po pierwszym zaskoczeniu czy nawet szoku z takiego wyniku walki zagrały złe emocje. Bardzo złe. Dłonie zaczęły szukać klamek, noży i łomów, usta zaczęły słać pogróżki i przekleństwa na stającą pośród okręgu samotną postać w policyjnej koszuli. Coraz więcej osób i coraz częśiej patrzyło na szefa bandy by dał im zezwolenie na zrobienie porządku z bezczelnym gliną. Guido też wydawał się zaskoczony takim obrotem sprawy. Podbiegł do leżącego Taylora i poklepał go po ramieniu, kazał mu się trzymać i tak z bliska bardziej zachowywał się jak kumpel niż jak szef i wódz bandy. Wstał w końcu i podszedł z groźnym spojrzeniem mierząc szeryfa.


- To jeden. Nie by tam sam. Daj mi resztę. - wycedził do czarnowłosego mężczyzny w skórzanej kurtce Dalton. Przez chwilę obaj patrzyli na siebie w milczeniu mierząc się złymi spojrzeniami.


- Hej Guido! Nie ma co się z nim bawić! Rozwalmy gnoja! Daj nam go rozwalić! - z tłumu trzymanych w złości i niecierpliwości Runnerów poleciały propozycje szybkiego załatwienia problemu. Podobnie jak wcześniej Nix tak i teraz Dalton czy ktokolwiek, nie miałby szans stawiać realnego oporu całej bandzie i wszyscy zebrani zdawali sobie z tego sprawę.


- Nie! Krew nie woda! Jako pies niech spierdala! Ale jako ojciec ma prawo! Ojciec to ojciec! - krzyknął w końcu Guido obwieszczając w końcu swoja decyzję. Przez falę gangerów przelała się fala niechęci, rozczarowania ale częściowo i zrozumienia. - Załatwcie go. - mruknął ciszej do Bliźniaków wskazując kciukiem za siebie na stojącego szeryfa a samemu chwytając z nimi Taylora by odciągnąć go nieco dalej od tej improwizowanej areny.


- Ty kaleczniaku tu zostań i zobacz jak sprawę załatwiają prawdziwi mężczyźni. - Hektor nie powstrzymał się oczywiście przed kolejną dawką złośliwości pod adresem odwiecznego wroga zakładając kastet na rękę.


Walka Daltona z Hektorem była zdecydowanie dłuższa i wzbudziła wiele aplauzu ze strony kibicujących mu członków bandy. Zastępcy podobnie kibicowali szeryfowi ale ich głosy tylko czasem przebijały się przez wrzaski gangerów. Wyglądało, że Hektor ma świadomość już z kim walczy i był otrożny. Stawiał na młodość i szybkość co zaczęło przynosić efekty. Pięść z kastetem to wojskowy bucior co chwila lądowały na Daltonie. Latynos uderzał szybko i odskakiwał poza zasięg morderczych chwytów i trików szeryfa. Temu większość z nich udawało się zablokować przyjmując na ramiona co niezbyt jakoś go ruszało ale sam zaczął sapać jak lokomotywa mając trudności z utrzymaniem tempa młodszego mężczyzny. Nawet jeśli udawało mu się zepchnąć go do defensywy tak, że ten się cofał to było to raczej chwilowe. W końcu Latynosowi udało się przebić przez obronę starszego mężczyzny i zdzielił jego bok potężnym uderzeniem kastetu. Trafionym szeryfem zachwiało i jęknął boleśnie. Tak potężny cios miał szansę zakończyć walkę. Runnerzy wrzasnęli rozdzierająco czując już zwycięzstwo w powietrzu dla odmiany ibydwaj zastępcy szeryfa znieruchomieli patrząc z przerażeniem jak Chebańczyk się chwieje i krzyczy z bólu. Hektor jednak nie kończył jeszcze. Czując słabość przeciwnika trzasnął go kastetem w twarz i słaba chrząskta nosa momentalnie rozbryzgła się czerwoną krwią a głowa szeryfa odkoczyła do tyłu. Zachwiał się i prawie upadł ostatecznie łapiąc równowagę tuż prz betonie gdy przyklęknął na jedo kolane. Latynos jednak nie ustępował i zrobił ten krok czy dwa, złapał głowę szeryfa i chyba przymierzał się wykończyć go kopnięciem kolanem w twarz co miało juz szansę powalić przeciwnika ostatecznie. Garaż zawrzał entuzjastycznymi wrzaskami Runnerów gdy spodziewali się epickiego finishera. I finisher był choć kompletnie inny niż zakładali. Hektor na chwilę łapiąc Daltona sam znieruchomiał i wszedł w zasięg chwytów i trików szeryfa. Ten nie próbował się bronić czy zasłaniać tylko zaatakował. Jakoś owinął się wokół nogi Latynosa przez co ten stracił równowagę i upadł plecami na beton. Dalton zaś wykorzystał moment i przekręcił nogę Latynosa aż ta chrupnęła w kolanie a Hektor zawył boleśnie w agonii.


Przez garaż przez moment przetoczyła się cisza. Wszyscy umilkli i wydawało się, że tylko słychać wrzask okaleczonego właśnie Latynosa i ciężko zawalony krwią oddech Daltona. W końcu szeryf powstał zostawiając na betonie trzymającego się rozpaczliwie za ciężko kontuzjowane kolano Runnera a głos wreszcie się komuś odetkał. Para zastępców szeryfa wdarłą się wreszcie, wyrzucjac ramiona w górę, skacząc i ściskając się od wstrzymywanych dotąd emocji. Przez tą jedną krótką chwilę byli we dwóch głośniejsi niż cała banda nagle ucichłych Runnerów. Dalton wstał a Hektor nie. “Dziadek” pobił właśnie dwóch z nich z których każdy zdecydowanie zawyżał ich średnią uliczną w tej dziedzinie. Co prawda wyglądał jakby sam miał się zaraz przewrócić, zwłaszcza jak roztrzaskana twarz wyglądała jak krwawa miazga po wizytach kastetu Hektora i front koszuli wyglądał podobnie. Trzymał się też boleśnie za trafiony bok i do tego jeszcze chyba miał problemy z łapaniem oddechu. Człapał bardziej niż szedł. Ale szedł. Tego Runnerzy się nie spodziewali więc nie byli pewni jak zareagować.


- Ty! Ty też tam byłeś! - wychrypiał ciężko Chebańczyk wskazując na Paul’a który razem z Tweety pierwsi podbiegli do powalonego Runnera. Paul zareagował złością widząc z bliska udrękę przyjaciela.


- A byłem! Pewnie, że byłem! I teraz też tu jestem! - wrzasnął rozzłoszczony i ten wojowniczy okrzyk jakby przebudził z powrotem oniemiałych Runnerów. Znów zaczęły się wrzaski i aplauz gdy kolejny Runner bronił honoru bandy. Paul ruszył ale raczej pokuśtykał bo świeżo przestrzelona przez Nix’a noga wciąż nie dawała o sobie zapomnieć. Byłby pewnie słabszym przeciwnikiem w tej chwili niż do niedawna Hektor ale i Dalton wyglądał słabo jakby miał upaść po pierwszym ciosie.


Trzeci pojedynek zaczął się od ataku Paul’a. Dalton zaczął się cofać pod naporem pięści i butów młodszego przeciwnika ale szybko przeszedł do inicjatywy gdyż kulejący Paul nie był tak szybki jak do niedawna Hektor. Zakrwawiony szeryf unieruchomił mu jedno z atakujących ramion, Paul próbował się wywinąć i mogło mu się udać a mogło i nie. Wyglądało, że szeryf ma trudności nie tylko z dokończeniem chwytu ale i w ogóle utrzymaniem go. Dyszał ciężko z wysiłku wypluwając przez zęby kropelki krwi i śliny a Paul podobnie stękał próbując milimetr po milimetrze wyślizgać się z tego chwytu. Wyglądało na to, że by mu się nawet udało ale szeryf nagle kopnął go kolanem w żołądek i na ten jeden, krytyczny moment Runner stracił koncentrację co zaowocowało chrupnięciem ramienia, upadkiem wrzeszczącego Paul’a na beton i kolejną kontuzjowaną kończyną Runnera.


W garażu zaczął się chaos. Takiego obrotu zdarzeń chyba nikt się nie spodziewał. Dalton upadł na beton po kilku chwiejnych krokach wcale niedaleko obok Paul’a. Do niego podbiegli obydwaj zastępcy i odciągnęli go w stronę czarnej furgonetki. Trójką kontuzjowanych Runnerów zajęli się inni Runnerzy. Tylko Boomer przy powalonym Paul’u słabo wpisywała się w ten gangerski standard. Guido był zły. Nic nie mówił ale widać było po tym jak patrzył i jak odpalał skręta. Łypał w stronę szeryfa na wpółwidocznego w głębi czarnej furgonetki. Sprawy nie poszły po jego myśli i ten zakrwawiony Chebańczyk znacznie mu nasypał piachu w tryby.



Nico DuClare



Nico mogła odczuć przyjemną aurę miłego ciepła jakie powitało ją wewnątrz wojskowego hummera. Kapitan wpuścił ją po dżentelmeńsku przodem a sam wsiadł za nią. Kanadyjka więc siedziała na tylnym miejscu między nim a jakimś podgolonym cywilem z aparatem na szyi wyglądającym w tym gronie jakoś wybitnie mało żołniersko i bojowo. Ja od razu zauważyła ci tutaj mieli karabinki podobnej do niej klasy a nie M 1 jak miała większość żołnierzy zajmująca się rannymi. Hummer ruszył choć po kilku próbach gdyż silnik jęczał, prychał ale w końcu zapalił. Za terenówką ruszyła ciężarówka oświetlając ich od tyłu swoimi reflektorami.


- Szkoda, że nas pan profesjonalny snajper nie potrafi powiedzieć na jakie odległości się strzelał z tymi kutrami. To by mogło być bardzo przydatne. - kapitan skomentował całą rozmowę z dwójką dotychczasowych towarzyszy Kanadyjki. Wyglądał na zamyśllonego jakby myślał nad usłyszanymi na nabrzeżu informacjami i próbował je jakoś poukładać.


- Panie kapitanie do pana. - odezwał się żołnierz siedzący na miejscu pasażera z przodu i podał oficerowi radio.


- Tu Kruk, zgłaszam się. - zagaił radiową rozmowę kapitan.


- Tu Gniazdo, nie możecie wracać teraz do nas Kruk. Jedna z ciężarówek wpadła na miny. Ktoś je porozstawiał. Pszczółki sprawdzają przejazd ale na razie droga jest zablokowana póki nie sprawdzą terenu. Góra kazała też sprawdzić cały perymetr więc pewnie zejdzie im do rana jak nie dłużej. - głos w radio zameldował o zmienionej sytuacji na co oficer przymknął oczy i podrapał się kciukiem po policzku.


- Jak to możliwe? Przecież niedawno sam tamtędy jechałem i reszta chłopaków. - kapitan drążył temat jak zawsze gdy znalazł jakąś wątpliwość.


- Nie wiem Kruk. Ale wiem, że przed chwilą urwało koło ciężarówce i nieźle potrzęsło chłopakami wewnątrz. Pszczółki jeszcze coś znalazły więc jest więcej niż jedna. Góra kazała to sprawdzić. - odpowiedziało radio nieco tłumaczącym się tonem. Kapitan pokiwał głową przyjmując w końcu to do wiadomości.


- No to chyba miałem farta. Ale teraz jesteśmy w takim razie odcięci. Od drogi lądowej. Przygotujcie w takim razie łodzie. Jeśli też nie są zaminowane. Nie możemy dać się zamknąć w bazie i musimy utrzymać łączność. W takim razie będziemy musieli znaleźć punkt opatrunkowy na miejscu. Już sobie jakoś poradzimy. Myślę, że dom Kate, tej weterynarz będzie odpowiedni. - kapitan gdy już zdecydował się to mówił szybko i pewnie po kolei wydając dyspozycję i informując o swoich planach.


- Odnaleźliśmy czterech żołnierzy z drużyny sierżanta Talbota. Mamy trzech WIA i jednego KIA. Ci co przeżyli są w ciężkim stanie od ran i z wyziębienia. Otrzymali pomoc od z-cy szeryfa DuClare i tych dwóch co się z nią kręcą. Pozostałych pięciu razem z sierżantem Talbotem są nadal MIA. Ale zebrane informacje pozwalają mieć nadzieję na ich odnalezienie po drugiej stronie rzeki. Właściwie ten brzeg już przeszukaliśmy i szanse na przeoczenie kogoś są dość małe. Została sama rzeka i drugi brzeg. - oficer relacjonował szybko podczas jazdy przez ciemne, wymarłe Ruiny efekt swoich poszukiwań grupki nowojorskich żołnierzy których widocznie uznali za zaginionych.


- Kontakt z wrogimi jednostkami pływającymi zerwany. Ich obecna lokalizacja i stan jest nieznany. Prawdopodobnie przepłynęły port i wpłynęły w głąb rzeki i osady. Po co tu są i gdzie w tej chwili nie mamy żadnych pewnych informacji. Świadkowie nie są w stanie oszacować efektu ostrzału naszych moździerzy poza tym, że nie zatopiły żadnego kutra ale “robiły swoją robotę” więc na tym polu nie mamy na tą chwilę nowych informacji o skuteczności moździerzy. Zalecam jednak podtrzymanie wcześniejszych rozkazów bowiem informacji o braku skuteczności tej broni też nie ma. - Nowojorczyk zaraportował kolejną część ze swojej bytności w Cheb a zwłaszcza w porcie. Tym razem mówił o głównym przeciwnikiem jaki ich wszystkich ściągnął w te miejsce z ich bazy na wybrzeżu jeziora.


- Przekażcie Górze, że na przeciwległym brzegu rzeki zdesantował się M 113. Obsadzony przez nieznane siły i o nieznanych celach. Spekulacje a nie obserwacje osób trzecich specjalizujących się w miniżółwiach insynuują, że mogą to być Sand Runners choć podstaw tych twierdzeń nie potrafią podać. Zamierzam to sprawdzić. Bez odbioru. - oficer skończył rozmowę przez radio gdy usłyszał potwierdzenie z drugiej strony. Potem przeszedł chyba na inny kanał bo zaczął rozmowę z kimś po drugiej stronie i wyglądało na to, że przekierowuje ruch sił NYA w Cheb by skoncentorwały się wokół domu Kate i tam urządziły punkt opatrunkowy póki sytuacja z zaminowaną drogą się nie wyjaśni.


- Byłaś może tu w zimie? - zapytał w końcu siedzący z drugiej strony cywil z aparatem gdy kapitan odłożył już radio na miejsce. W ciemności nocy i wozu Nico widziała jego twarz, nawet z bliska jako bledszą, rozmazaną plamę gibającą się jak i inne plamy w rytm jazdy. - Wybacz z ciekawości pytam bo nie widzę dokładnie w tym świetle. Pytam bo byłem tu w zimie. Jestem Zdravko. Zdravko Ljubjanović. - przedstawił się mężczyzna wyciągając do Kanadyjki dłoń na przywitanie.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; gorąco.




Will z Vegas



Will pospołu z kilkoma Runnerami. Chłopaki mieli chyba z niego pocieszną radochę gdy widzieli jak zmaga się z zakładaniem miotacza który autentycznie przygiął chłopaka do ziemi. Niemniej jednak udało mu się go dźwignąć, choć czuł, że zbyt długo i daleko by z nim nie pobiegał zbyt rączo to póki co dawał radę.


Marsz na wyższe poziomy Bunkra przebiegł bez problemów. Doszli do okolic wejścia i im bliżej tym bardziej okolica przypominała mu tą z pękniętą rurą tam na dole. Robiło się coraz goręcej, coraz duszniej i wilgoć co raz bardziej przypominała gęstniejącą mgłę a nie jakies krople osiadające na skórze i ubraniu. Ciężko było złapać oddech ale jednak efekt był całkiem niezły. Robal wydawały się leżeć pokotem. Im bliżej wejścia tym dywan był grubszy i bardziej nieruchomy. Jednooki chyba co chwilę kontrolnie puszczał parę więc obecnie wyjście z Bunkra czy do było przez nią zablokowane tak dla insektów jak i dla ludzi. Przez te setkę czy więcej stopni rozgrzanej wilgoci nie szło przedostać się żadnej, żywej istocie.


Im dalej jednak od wejścia tym efekt był słabszy. Co niektóre dawały oznaki niemrawego życia tu i tam, dalej wewnątrz korytarzy bunkra już nawet niektóre biegały ale inwazja insektów wydawała się rozbita i powstrzymana. Teraz pozostawało dobić te którym udało się uniknąć ugotowania przez rozgrzaną parę. Na nich już czekał miotacz Schroniarza i drugiego z operatorów miotacza. Pozostała dwójka Runnerów kibicowała im wrzeszcząc i zachęcając do siania ognistego potopu. Kolejne strugi napalmu świstały po ścianach, suficie i podłodze wygotowując resztkę przyczółka insekciej inwazji. Płomienie i dym obejmowały kolejne fragmenty korytarzy ale tutaj dominował goły beton i groźba spalenia czegoś istotnego czy rozszerzenia się płomieni była dość minimalna. Grupka podpalaczy cofała się stopniowo w głąb Bunkra.


Wtedy Will zauważył Cindy. Czarnoskóra dziewczyna chowała się za załomem jakiegoś bocznego wejścia. Nie było jej w grupce jaka wyszła z Barney’em ani nie było jej z Chomikiem i Psem a teraz nagle się znalazła. Właściwie to chyba nawet zawołała cicho Schroniarza a towarzyszący mu Runnerzy jeszcze chyba się nie zorientowali, że jest tu ktoś jeszcze. Ale podobnie jak Will lada chwila mogli. Dziewczyna patrzyła błagalnie pełnymi strachu oczami na Will’a. Ten nie był pewny czy tej jej boczny korytarz był do spalenia czy nie. Jakieś robactwo się tam jeszcze pętało to wypadało pociągnąć strugą czy dwiema. Nie był pewny też czy ta odnoga w jakiej była Cindy ma jakieś inne ujście. Gdyby tak mogłaby jakoś wycofać się ale jeśli nie to by tu została odcięta przez ogień. Szansa, że przemknie się tuż obok Runnerów niezauważona była tak mała, jak wygrana w kasynach Vegas. Mogła się jeszcze zwyczajnie ujawnić ale znowu nie było pewne jak zareagują Runnerzy.




Cheb; rejon centralny; dom Kate; Dzień 8 - noc 3 - 4 h do świtu; ciemność; ciepło.




Gordon Walker i Nathaniel “Lynx” Wood



Obydwaj wgramolili się z trudem na pakę cieżarówki jaka wydawała się strasznie wysoka. Nie była. Ale obecnie te oszronione deski podłogi kufra, zawalone kruszącym się, zmarzniętym błotem na tej ciężarówce, im osłabionym upływem krwi i mrozem ciałom wydawał się skrajnie trudny. Usadowili się w końcu na ławeczce obok żołnierzy i wzrok siłą rzeczy padał na cztery ciała pod plandekami i kocami rozłożone na podłodze kufra. Trzy telepały się od zimna a czwarte było ciche i nieruchome.


Walker i Lynx też czuli ten mróz. Wysączał z nich siły, osłabiał i powodował zdradliwą senność które z przytłaczającym zmęczeniem z każdą minutą jazdy wydawało się dokuczliwsze ledwo wyszli z ciepłego promienia ciepła i światła które dawało ognisko. Zamarzali. Tak samo jak zamarzły już ich ubrania i poprzez zamarzniętą w ubraniach wodę mróz atakował już bezpośrednio żywe ciało. Obydwoma mężczyznami zaczęły targać dreszcze gdy ciała próbowały jeszcze ostatnimi siłami walczyć z nadchodzącą, lodowatą, cichą śmiercią. Bez zmiany przemoczonych a obecnie zamarzniętych ubrań na suche i przebywanie w cieple było to jednak kwestią czasu gdy zamknął oczy już na zawsze.


Gdyby podróż potrwała dłużej ciężarówka pewnie dowiozła by dwa kolejne wychłodzone i nieruchome manekiny. Ale jednak jechali chyba dość krótko. Po nocy wszystkie mijane ciemne domy i ulice zlewały się w jeden, monotonny pas czerni i cieni mijany przez co raz bardziej obojętne od zimna umysły. Otrzeźwieni przyszło gdy zatrzymali się i żołnierze zaczęli się krzątać by wysiąść z paki pojazdu i wynieść ciała. Osowiali grenadier i snajper też dali się w końcu ponieść tej ludzkiej, umundurowanej fali.


Gdy znaleźli się na ziemi Lynx rozpoznał budynek przed jakim się zatrzymali. Taki żółty. Dom Kate. Żołnierze wnosili rannych do środka z którego obecnie zapraszało światło lamp a gdy podeszli bliżej także i ciepło. Widzieli sporo żołnierzy i zaparkowanych pojazdów wokół żółtego budynku ale samej weterynarz nie.

Żołnierze potraktowali ich chyba jak kolejnych rannych. Dostali miejsce na krześle do siedzenia, jakiś koc do okrycia i kubek gorącej herbaty który przyjemnie ogrzewał skostniałe dłonie i wysuszone mrozem gardło. Nigdzie jednak nie widzieli kapitana Yordy. Za to widzieli jak dom Kate zmienił się w punkt opatrunkowy Nowojorczyków. Poczekalnie gdzie i oni siedzieli nadal pełniła rolę poczekalni. Gabinet w którym Kate przyjmowała swoich czworonożnych pacjentów nadal pełnił podobną funkcję ale obsługiwało go dwóch żołnierzy w białych kitlach a pacjentami byli ludzie. Uwijali się bez ceregieli zmieniając tylko jedno ciało na kolejne w tak charakterystycznym taśmowym operowaniu wspólnym dla wszystkich wojennych szpitali polowych. W aneksie kuchennym rozgościli się ci mniej ranni i opatrzeni którzy okupowali głównie łóżko i strategiczne ważne miejsce przy rozgrzanym piecu. Na podwórzu też musieli być jacyś żołnierze bo dochodziły stamtąd głosy i czasem ktoś wchodził czy wychodził przez tylne drzwi. Z góry też dochodziły jakieś odgłosy, głównie ze schodów gdy przenoszono tam opatrzonych rannych. Na górze jak wiedział snajper było mieszkanie Kate i jej rzeczy. Była też szansa na to, że znajdzie się tam jakieś suche ubrania. W tych co byli teraz wychodzenie na ten mróz gdziekolwiek dalej wydawało się być samobójczą zagrywką. Musieli poczekać aż nabiorą sił a ubrania wyschnął co jednak nawet z użyciem rozgrzanego pieca było zadaniem liczonym na godziny a nie minuty czy kwadranse.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline