Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2017, 09:23   #13
Rewik
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację


Scena 12 - “Khogir-ów 2-ów”, czyli zbrodnia i kara cz. II



Yola przeżuwała dąbczany listek, przyglądając się swemu aktowi wandalizmu na tutejszej faunie i florze. Godność półelfki została jako tako obroniona, co nieco ostudziło gniew kobiety, która z wyraźnym zainteresowaniem przyglądała się rannemu krasnalowi.
- Khogir… ty masz brata bliźniaka? - spytała pełnym powagi głosem, klękając przy nieprzytomnym mężczyźnie.
Nakładając dłonie na rany brodatego, uleczyła je modlitwą do płomiennowłosej Sune. Wszak Yola pierwotnie była kapłanką i tylko dorabiała jako cycaty barbarzyńca.

-Jaki tam bliźniak? To jego syn jest! Albo nie, za młody. Brat może? - Zedowi zebrało się na roztrząsanie rodzinnych koneksji Khogira.
-Nie! To sam Khogir jest, tylko wcześniej. Portal rzucił nas do innego czasu! - Tu Zed błysnął znajomością tematu - Nie dotykaj go druhu, to znaczy się nie dotykaj, no tego co leży nie rusz, bo to źle bardzo i paradoks może być z tego a wiedzieć musisz, że paradoks, to gorszy niż czomber i patison razem wzięte. Histerię zmienić możesz, albo cię wessie i zassie i zniknie ci się. A może i nas z tobą też zniknie. - Zed sam sobie się dziwił skąd ma taką wiedzę o paradoksach czasoprzestrzennych. Chyba wypił więcej niż zwykle. Z pewnym żalem pociągnął jeszcze jeden łyk i schował gąsiorek.

Khogir na ciężkich nogach i wciąż ze łzami w oczach postąpił w stronę poległego Grinmorka i upadł przy nim ciężko na kolana, by wreszcie zderzyć pośladki o pięty. Dłonią przymknął powieki krasnoluda, oddając go wiecznemu odpoczywaniu, po czym spojrzał zamazanym wzrokiem na kapłankę.
- To jestem ja, Khogir. Wtedy… wtedy jeszcze Khogir Waleczny. - Khogir spojrzał z utęsknieniem na leżący obok nieprzytomnego siebie krasnoludzki urgrosh, zdobiony rodowymi runami Stalowych Toporow.

Spojrzenie to nie umknęło czujnemu oku Zeda. Z resztą na ten topór sam zwrócił uwagę. Dobra krasnoludzka robota i skarb dla każdego przedstawiciela tej rasy. Leży i się marnuje a przecież Khogir nosi zwykły, nie rodowy. W jednej chwili postanowił topór zabezpieczyć. Jednak wcale nie chodziło mu o własną korzyść. Postanowił wyczyścić, naostrzyć, odnowić runy i przy okazji najbliższego święta dać go Khogirowi w prezencie. Nie przyszło mu do głowy, że to może być właśnie jego topór. Wzruszony własnym altruizmem wyciągnął jednak niedokończony bukłaczek, wykończył go i nie bez trudu upchnął topór pod płaszczem. Od razu lepiej się poczuł. Postanowił, że przy najbliższej okazji znajdzie też coś dla Yoli.
- Waleczny? Skąd taka durna nazwa? - Półelfka popatrzyła na nieprzytomnego Khogira, który przynajmniej nie był już ranny. Skorzystała z okazji i pomacała krasnoluda po brodzie, oceniając miękkość i sprężystość włosa, mrucząc coś pod nosem.

- To przez tłumaczenie na wspólny. W pełni powinno to brzmieć Khogir Arau Kuldar… - wtrącił krasnolud ocierając łzy. Najwyraźniej specyfik podany mu przez Zed’a przestawał już działać.

- Zed ty już nie pij więcej bo ci się na filozofie zbiera, ja wiem, że im człowiek starszy tym ma większe parcie na gadane… ale ulituj się, bo osiwiejemy tutaj z eee Khogirem Starszym… i Młodszym. - Dziewczyna wstała na równe nogi, cmokając na łosia, któremu błysk inteligencji dawno spłynął z oczu. Miętka ponownie stał się dawnym miętkowatym łosiem, którego interesowały tylko i wyłącznie szyszki.
- To co teraz? Bo ja nie wiem… jeśli to przeszłość to znaczy, że mnie tu nie powinno być, bo wtedy jeszcze nie byłam w planach, czy może już byłam, ale malutka? Ile to już lat? - Kapłance nie podobał się ten przeskok czasoprzestrzenny oraz groźba paradoksu, czymkolwiek ona była.

- Blisko pięć lat - zaczął Khogir, najwyraźniej zebrało mu się na wspominki - To był dzień pierwszej walki syna Wielkiego Dowódcy, Toruna Aelin Fohry, co we wspólnym znaczy… eee… Torun Wyrób Ze Złota Ogień… tak, albo może lepiej Torun Błysk Złota… - Khogir podrapał się po głowie w zastanowieniu- ...nie... Torun Skrzący Kamień? Złoty Krzemień? Torun Złoty Płomień? Eh… Nie ważne. Tradycją jest, że synowie największego dowódcy w dniu święta Moradina stają się Sonn Kuldar, czyli przechodzą przez swoją pierwszą walkę. Torun Aelin Fohra osobiście wybrał mnie, bym towarzyszył Grinmorkowi w tym zadaniu jako nauczyciel. To wielki zaszczyt dla zwykłego wojownika, jakim wtedy byłem. Nie sądziłem jednak że tak trudno będzie zapanować nad Grinmorkiem, który porwał się na siedmiu orków. Nie zdążyłem go obronić. Sam omal nie straciłem życia… w zasadzie zawsze zastanawiałem się, jak udało mi się przeżyć…

Khogir usiadł pod drzewem. Nie przejmował się zbytnio stanem siebie młodszego. Przecież pamiętał, że przeżył. Sięgając za pazuchę, wyjął drewnianą fajkę i mówiąc dalej obracał ją w dłoniach.

- Grinmork nadużywał alkoholu, próbowałem go powstrzymać, ale Gordul... był synem Wielkiego Dowódcy! Dumnym i upartym. Nie mieliśmy szans, a mimo to zaatakował. Potem nieprzytomnego odnaleźli mnie moi bracia. W tym właśnie miejscu - Khogir oderwał wzrok od fajki i rozejrzał się po okolicy, po czym skierował spojrzenie na Khogira Walecznego - czeka go proces. Jargh z niego, więc broniąc dumy i honoru zmarłego wojownika weźmie winę na siebie. - mówiąc “on”, krasnolud miał oczywiście na myśli siebie sprzed pięciu lat - Głupi i młody… zostanie wygnany i przez lata bez celu, bez braci, bez honoru i dumy, bez rodowych insignii i rodowego topora będzie chodził po Fearunie nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie i znosząc obelgi i plucie w twarz... ha! Aż ponownie trafi tutaj, w to miejsce, i nie będzie wiedział co robić, bo znów zawiódł!

- Ty, to masz szczęście - wypalił nagle Zed - tak sobie właśnie pomyślałem, że będziesz mógł jeszcze raz przeżyć te wszystkie przygody, jeszcze raz będziesz walczył z wiedźmami, wilkołakami i w ogóle. Możesz sprawdzić co by było gdybyś przywalił toporem z prawej a nie
lewej strony. Będziesz mógł mnie ostrzec, że giną mi drożdże... Beczek przypilnujesz... - Urwał widząc spojrzenie Yoli i starszego Khogira. - Z Yolą znowu zatańczysz...- dodał z rozpędu.
- Tobie o to wygnanie chodzi! - błysnął nagle domyślnością - Teraz żałujesz, że nie powiedziałeś jak było? Nic straconego. Chowamy małolata
w krzakach a ty się tu kładziesz i czekasz na swoich. Potem mówisz jak było i już. My możemy poświadczyć twoje słowa. - z triumfem zakończył
dumny z siebie i swojego sprytu Zed.

- Ano… stary… znaczy się Zed dobrze gada… choć raz! Powinieneś naprawić swoje eee błędy młodości skoro jakoweś posiadasz i one cie trapią. - Yola leciała całkowicie na czuja, gdyż nie znała za dobrze obu mężczyzn… wszak mieszkali ze sobą raptem dzień, półtora…
- Tylko… co jeśli te nasze dobre rady sprawią… że młody ty, nie wyruszy tam i nie spotka młodych nas? Co sie stanie ze starym tobą… i ze starymi nami, którzy ciebie młodego a teraz starego poznali?

-I że niby to mi się na filozofa zbiera i parcie na gadanie mam większe? - pomyślał z przekąsem Zed. Nie skomentował tego jednak, tylko spróbował Sunitkę uspokoić.
-Jakżesz nie wyruszy? Niby kto mu zabroni? Co tu ma takiego do roboty, żeby nie mógł tego zostawić? - Zed był trochę zdziwiony jej wątpliwościami.
- Z resztą - jak nie będą chcieli go puścić damy im w łeb i pomożemy mu uciec, a jak on nie będzie chciał iść, damy jemu w łeb i na pewno pójdzie.
Albo jeszcze lepiej - Zobacz jaki ten nasz jest otumaniony, w ogóle nie wie co się z nim dzieje. Powiemy krasnoludom, że po głowie dostał, oczyścimy go z zarzutów, skoro tak mu na tym zależy a nawet zrobimy z niego bohatera i nakłonimy krasnoludy, żeby wysłali go z niezwykle ważną misją do Viseny (tak dla uspokojenia i nabrania sił) a temu młodemu, póki nieprzytomny wlejemy w gardziel gorzały i nabijemy mu do głowy, że krasnoludy go wygnały i nie może się tu pokazywać. Jedyny efekt uboczny to to, że może mu zostać lekka niechęć do samogonu - bądź co bądź rzadko spotykana u jego rasy.
Wyjątkowo z siebie zadowolony Zed pomyślał, że to rozwiązanie jest genialne i rozwiązuje wszystkie problemy, Wszyscy, ale to wszyscy powinni być zadowoleni.
Jego szczęście byłoby całkowite gdyby jeden mały drobiazg nie zaprzątał jego myśli. Drobiazg, jak kamyk w bucie, jak drzazga. Zastanawiał się mianowicie gdzie schowa się, jak starszy Khogir już się o wszystkim dowie. Może wtedy Zed da mu ten cholerny topór. Nagle ten wydał mu się bardzo ciężki.

- Masz ty jeszcze co do picia, czyś wszystko wychlał? - Yolanda zwróciła się do naczelnego benzyniarza w drużynie. Żeby zrozumieć co ten chciał przekazać, półelfka poczuła, że musi sobie golnąć.

Słysząc niezbyt grzeczną sugestię Yoli na temat nalewek i ewentualnego dzielenia się nimi Zed przez chwilę rozpatrywał możliwość równie niegrzecznej odpowiedzi, albo poczęstowania jedną z tych nie do końca dopracowanych. Jednak nie był mściwy, no i pora nie była odpowiednia na dyskusję, czy dawanie nauczek. Jakoś mimo wszystko lubił tą pannicę. Może trochę nieokrzesana, ale nie wiadomo skąd przybyła i gdzie się wychowała. Młoda jest, jeszcze się wyrobi i nabierze ogłady. Za to pomysł, żeby się czegoś napić był całkiem niezły. Niby cały czas pociągał z bukłaka, ale to, że Yola w takiej sytuacji nabrała ochoty na jego wyroby, mile zaskoczyła Zeda. Zawsze to lepiej pić w towarzystwie. Po chwili zastanowienia wyjął butelkę. Widząc zaskoczone spojrzenia na koślawy napis na flaszy i jadowicie pomarańczowy kolor zawartości powiedział:
-Marchwianka. Dobra na oczy i cera po niej się poprawia, znaczy się pycho koloru nabiera.
Raczej dla pań, ale panowie też ją piją - ponoć dobra na...
Z uśmiechem podał napój Yoli.

Kapłanka nie wnikała a po prostu odkorkowała butelkę i bez ceregieli wypiła porządnego łyka, zachłystując się niemal od razu. Kichnęła, prychnęła i przez chwilę wyglądało jakby nabawiła się czkawki, kiedy to blada na twarzy podrygiwała w miejscu. W końcu zaprzestała, a na policzki wpłynęły rumieńce, kolorem konkurujące z muchomorami co to lubią jesienią wyrastać pod brzózkami.
Yola sapnęła ukontentowana, przyglądając się pomarańczowej jak jej włosy cieczy.
 
Rewik jest offline