Marwald mia większą pewność. Przeciął więzy na rękach bartnika i poklepał go po rameieniu. Będąc dostatecznie blisko kamienia, czuł przypływ mocy. Pez więskzego problemu unosił się na kilka centymetrów nad ziemią.
- Dobrze, że żyjesz, w tamtąd ciężej było by cie przywołać. Zaczekaj chwilę. - Marwald położył dłonie na ciele Waightstilla i spojrzał ku niebu.
- Pomogę ci, jednak przyjacielu pamietaj jestem twoim przyjacielem i zawsze ci pomoge, pamietaj.
Po tych słowach śmieciarz zaczał szeptać jakieś nie znane słowa. Po chwili z jego dłoni zaczeło promieniować jak gdyby ciepłe przyjemne powietrze, które przyniosło otuche dla bartnika.
- Przyjacielu nie rób im krzywdy, to nie ich wina, a wiesz kogo. Za chwilę z nim zamienimy kilka słów. - po tych słowach wyprostował się i dodał do ludzi
- Kochani nie bójcie się, on wam nie zrobi krzywdy, to dobry człowiek, ale gdy dochodzi do takiej niesprawiedliwości jak się wydarzyła, dobrzy ludzie są stawiani w ciężkiej sytuacji. Gdy będą problemy was obroni.
Po wypowiedzianych słowach lekko uniósł głowę do góry i uniusł się wowoli ku górze. Powoli delektując się tym uczuciem wzbił się w powietrze, co prawda na niewielką wysokość, ale wystarczającą aby ludzie widzieli, że ten w nim niemal płynie. Marwald zmierzał w kierunku obezwładnionego kapłana. Wdychając powoli głeboko powietrze, było to dalej nowe uczucie. Lewitował w swoim życiu tylko raz, a to był ten drugi raz, gdy mógł doznać tego wyjątkowego uczucia.
- Powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś? Miałem cię za przyjaciela. Zawiodłeś mnie i pana naszego. Rzuty
8
3 - nie konieczny już