Wątek: Strefa Junty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2017, 23:15   #10
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
- W takim razie czas na mnie - Powiedziała zwiadowczyni wysiadając z samochodu. - Będziemy się poruszać po krótkich odcinkach. Przejdę jakiś 1-2 km sprawdzając drogę i dam wam znać czy jest czysto. Wtedy do mnie dojedziecie.
Kobieta bez dalszej zwłoki ruszyła w ciemny gąszcz roślinności, za jedyne wsparcie w tych ciemnościach mając noktowizor. Poruszała się lekko i sprężyście. Nawet gdyby przeciwnicy usłyszeli jej kroki, zawsze mogła rozpłynąć się w gąszczu włączając kamuflaż. Dżungla nigdy nie była prostym terenem, nawet dla doświadczonej zwiadowczyni. Pomimo nocy było duszno i gorąco, a przede wszystkim wilgotno. Bujna roślinność spowalniała szybkość marszu już i tak niedużą ze względu na konieczność zachowania ostrożności. Przez pierwsze pół kilometra nic się nie działo, jedynie jej kombinezon pokrył się wilgocią. Potem bardziej usłyszała niż zobaczyła przeciwnika. Zatrzymała się, nasłuchując, lecz niewiele to dało. Nie rozmawiali. Jeden z nich chyba zapalił papierosa, bo zobaczyła iskierkę przez gęste zarośla. Kryli się przy ziemi, niedaleko ścieżki. Tubylcy dobrze dostosowali się do warunków, w swoich mundurach w nocy niemalże niedostrzegalni nawet przy użyciu noktowizora. Pewnie gdyby oni byli w nie zaopatrzeni, zauważyliby przekradającą się Shade. Niestety zajmowali pozycje nie do ominięcia samochodem i nie miała pojęcia ilu ich tak naprawdę tu się kryje. Włączyła kamuflaż na wypadek gdyby któryś z nich jednak miał noktowizor i najciszej jak mogła ruszyła w kierunku, gdzie zobaczyła iskrę. Poruszała się jak najwolniej, ostrożnie stawiając każdy krok by przypadkiem nie wywołać nadmiernego hałasu albo nie nadepnąć na jakiegoś leżącego przeciwnika. Nie była w stanie być tu zupełnie niezauważona. Kamuflaż nic nie zmieniał, bo i tak było niezwykle ciemno, ale każdym krokiem naciskała na coś na ziemi i poruszała wszechobecną roślinnością. Wystarczyło kilka kroków i ktoś przed nią syknął, a palacz zgasił papierosa. Zobaczyła jak unosi broń, a inny pokazuje na coś ręką. Nie widzieli jej, ale zorientowali się, że coś się dzieje. Zobaczyła dwóch kolejnych, w innym zagłębieniu w ziemi. To wcale nie tylko rządowi musieli szykować się do ofensywy, skoro tylu tych drugich się tu kryło.

Shade przeszła na środek ścieżki, gdzie roślinności było zdecydowanie mniej, a w koleinach prawie wcale i ruszyła cicho dalej, starając się przekroczyć linię wroga. Wypatrywała miejsca gdzie mogłaby się jak najlepiej ukryć przed przypadkowym strzałem. Gdy znalazła takie, które uznała za odpowiednie, położyła się płasko na ziemi, wyjęła z wewnętrznej kieszeni jeden z ukrytych tam granatów odłamkowych, odbezpieczyła i rzuciła mniej więcej w miejsce, gdzie wcześniej zauważyła leżących ludzi. Miała nadzieję, że w panice wszyscy zaczną strzelać, co pozwoli jej przynajmniej orientacyjnie, ocenić ich liczbę i pozycje. Zaszeleściły liście, kiedy granat zahaczał o nie, lecąc w stronę kryjących się rebeliantów. Po drodze uderzył o jakieś drzewo i odbił na bok, ale wybuchł mniej więcej gdzie trzeba. Po głuchym wybuchu, wyrzucającym w górę ziemię, odłamki i fragmenty roślin, rozległ się krzyk rannego człowieka, a następnie kilka okrzyków w tutejszym języku. Część zrozumiałych dzięki automatycznemu tłumaczowi.
- Atakują!
Rozległo się kilka serii i pojedynczych wystrzałów, ale zanim rozpętała się prawdziwa kanonada, głośna piszczałka zabrzmiała nad tym wszystkim.
- Nie strzelać! Opatrzyć rannego, chcę raport! - rozległo się z głębi lasu. Tutejszy oddział miał ogarniętego dowódcę.

Najlepszym sposobem na pozbycie się przeciwników było więc pozbycie się właśnie jego. Gdy Kambodżańczycy przestali strzelać, Shade podniosła się ze swego ukrycia i ruszyła w kierunku jeszcze ostrożniej niż poprzednio, w kierunku gdzie usłyszała głos przywódcy. Ktoś miał iść do niego z raportem, więc nie spieszyła się. Mogła podążać za tą osobą i dzięki temu lepiej ukryć swoją obecność. Pomimo włączonego kamuflażu, okazało się to trudnym zadaniem. Im dalej szła, tym gęściej było od rebeliantów. W okolicy musiała ich się kryć przynajmniej setka i pytanie brzmiało, czy wyeliminowanie dowódcy przyniesie konkretny efekt. Ciągle musieli przecież przejechać samochodem przez ich linie. Wreszcie w noktowizorze zobaczyła dwie kucające, cicho rozmawiające osoby, otoczone grupką innych, rozglądających się uważnie na boki. Miała do nich kilka metrów i w miarę czysty strzał. Kula w końcu przez liście przechodziła bez najmniejszych oporów.
Trudno było ocenić, który z mężczyzn był dowódcą, dlatego jeśli Shade chciała się go pozbyć musiała wyeliminować obu kucających ludzi. Miała nadzieję, że niezależnie od tego ilu znajduje się tutaj ludzi utrata dowódcy w niewyjaśnionych okolicznościach spowoduje ferment, sprowadzi strach i zachwieje ich morale. Przyczaiła się blisko ziemi, by po oddaniu strzałów przypaść do niej na płasko na wypadek gdyby reszta zaczęła strzelać we wszystkich kierunkach. Musiała przecież przeczekać pierwszy moment zamieszania, które z pewnością wywoła. Wyjęła ukrytą do tej pory pod skafandrem broń, wycelowała w głowy i strzeliła raz i drugi. Na wypadek gdyby strzały spudłowały, musiała jeszcze oddać kolejne.

Strzelanie pojedynczą kulą z karabinka automatycznego mijało się z celem. Seria trzech kul była o wiele skuteczniejsza, a odległość na tyle krótka, że weteranka nie miała problemów. Pierwsze pociski dosięgły głowy jednego z nich, następne odrobinę zboczyły bo tamten miał dobry refleks. Krew bryznęła mu z szyi i efekt był ten sam: dwa trupy, teraz czy za trzy sekundy nie miało znaczenia. Shade przypadła do ziemi, ale rebelianci generalnie zrobili to samo. Kilku wystrzeliło.
- Snajper! - rozległ się pierwszy okrzyk.
- Głowy w dół! Muszą być niedaleko! - to zasyczał żołnierz niedaleko pozycji Shade. Jakiś bardziej ogarnięty zaczął przyglądać się pozycji kobiety i klepał kolegów, wskazując kierunek. Tłumik tłumikiem, dzięki niemu nie zdradziła swojej miejscówki, ale strzały było słychać. Z technologią polową stealth mogli się jednakże jeszcze nie spotkać.
Teraz musiała poczekać. Wprawdzie strój czynił ją niewidzialną nawet dla nokto i termowizji, ale nie potrafił ukryć ewentualnego hałasu jaki mogłaby wykonać swoimi ruchami. Kiedy zaczną iść w jej kierunku, będzie to doskonały moment, by ruszyć się z miejsca i ostrożnie wycofać z zajmowanej obecnie pozycji. Nie zaczęli iść w jej kierunku. Nikt nie ruszał się z miejsca przez dłuższą chwilę. Potem ktoś zaczął pełznąć w stronę zabitych. Wokół słyszała trochę cichych słów, ale nie miała chipa językowego, więc wyłapywanie z tego konkretnych słów było zbyt trudne dla podstawowego oprogramowania. Trzymali się swoich miejsc, nie zamierzając ani szarżować, ani uciekać. Ktoś być może próbował się właśnie połączyć z dowództwem, ale nie widziała obecnie wiele.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że byli naprawdę dobrze wyszkoleni i zdyscyplinowani, a to oznaczało, że będzie musiała albo spróbować się wycofać albo narobić jeszcze większego zamieszania, to mogło jednak być zbyt ryzykowne. Musiała się stąd wydostać, bo czekanie w nieskończoność nie miało sensu, poza tym szkoda było zużywać baterii. Teraz musiała się podnieść i zrobić jeden bardzo ostrożny krok, a potem drugi i kolejny, aż wycofa się w mniej oczywiste miejsce. Rozmawiali cicho, czołgali się, to dawało jej szansę. Zaczęła się wolno podnosić. Najwyraźniej tutejsza wojna toczyła się już jakiś czas i wykreowała grupę weteranów nawykłych do walk w gęstej dżungli. Tak czy inaczej, przed Shade stanęło trudne zadanie. Podniosła się, nie zwracając uwagi pobliskich żołnierzy, ale to był tylko pierwszy krok. Hałas był w sumie najmniejszym problemem. Zwyczajne ruszenie się bez poruszenia przynajmniej kilku większych i mniejszych liści czy gałęzi nie wchodziło w grę. Było tego za dużo. To oznaczało, że trzeba jednak będzie narobić więcej hałasu i zamieszania. Ostrożnie wyjęła jeden z granatów, które zwinęła żołnierzom w burdelu, wyjęła zawleczkę i rzuciła w kierunku, gdzie leżały ciała i gdzie obecnie czołgał się jeden z przeciwników. Postanowiła ruszyć się natychmiast gdy nastąpi wybuch. To musiało spowodować choć odrobinę zamieszania. Generalnie tym zamieszaniem mogła przyspieszyć złamanie rozejmu, jaki jeszcze do tej pory obowiązywał. Ostatni granat od żołnierzy drugiej strony konfliktu poleciał łukiem, odbił się od drzewa i eksplodował. Rozległy się kolejne krzyki, a ona mogła ruszyć. Rozległy się jednak także wystrzały i rebelianci także cisnęli kilkoma granatami. Las ponownie na chwilę ożył, dowodząc, że nawet jak tutejsi byli weteranami, to słabo wyszkolonymi.
Shade tymczasem udało się ponownie dostać na wąską ścieżkę. Ruszyła więc nią ostrożnie starając się nadal nie robić hałasu i wrócić do mężczyzn czekających w samochodzie. Przynajmniej taką miała nadzieję, że mimo zamieszania, które spowodowała nie ruszyli się ze swej pozycji.

Nie tylko nie ruszyli, ale nawet zamaskowali samochód tak bardzo, że sama z trudem ich znalazła. Veha czatował nieco z przodu, z karabinkiem gotowym do strzału. Kiedy oznajmiła swoją obecność, rozluźnił się.
- Coś czuję, że tamtędy nie przejedziemy? - zapytał cicho.
- Jest tam cały oddział, może nawet z setka ludzi. - Odpowiedziała, gdy dołączyli do Desmonda. - Siedzą w lesie i najwyraźniej na coś czekają. Wcale się nie zdziwię, jeśli w ciągu kilku najbliższych godzin działania wojenne zostaną wznowione.
- Skoro są już tacy nerwowi, zaczną najpierw strzelać, potem pytać - mruknął Crack krzywiąc się.
- Skoro nie pozbywamy się samochodu, to nie jest to dobra wiadomość - Samay oparł się o drzewo, spoglądając mniej więcej na północ. - Mogą kryć całą granicę, a jak mają zacząć się strzelać za chwilę, to pozostało nam tylko te kilka godzin. Przyznam się, że nie wiem jak przekroczyć tę granicę lądem po tej stronie rzeki. Może nasz generał mógłby pomóc? Gdyby nam załatwili porządny prom i osłonę i wysadzili już po stronie rebeliantów - wzruszył ramionami. - Albo dali jakiś oficjalny tekst, że jesteśmy neutralni, przybywamy pod biała flagą jako reporterzy z przewodnikiem? - zaproponował niezbyt pewnie.
- Neutralni z naszym sprzętem? Każda kontrola powaliłaby tę wersję na kolana. Po za tym zaszliśmy za daleko by się wracać. - Stwierdziła zwiadowczyni - a dostarczenie nam czegokolwiek przez generała tutaj z pewnością trwałoby wieki, o ile w ogóle byłoby to możliwe. Nie, musimy sobie poradzić sami. Spróbujmy inną drogą, nie mogli przecież obsadzić wszystkiego.
- Pewnie nie - zgodził się Veha i zaraz dodał: - Ale drogi możliwe do pokonania samochodem to już raczej tak. Moglibyśmy objechać Kampong-Cham i spróbować bardziej na zachód, tam jest więcej dróg i mniej dżungli. W okolicy, w której jesteśmy, są jeszcze tylko dwie drogi, które znam. Obie znacznie bardziej znane od tej.
- W takim razie jedźmy tam gdzie więcej dróg i więcej szans, że nie wszystkie są pilnowane. - Valerie popatrzyła na drugiego najemnika. - A ty co o tym myślisz Crack?
Lloytz od minuty patrzył na mapę Kambodży, wraz z zaznaczonymi na niej strefami.
- Do miasta, przez most wykorzystując przepustki i próbować na około, bardziej na północ. To wygląda jakby na tym odcinku koncentrowali wszystkie siły, aby uderzyć na strategiczne miasto. Nie chcę dać się złapać w ten kocioł.
- Wygląda na to, że decydujesz - wyszczerzył się do Shade Samay.
Zwiadowczyni westchnęła:
- Nie pisałam się na dowódcę. To chujowa rola. Próbujesz wymyślić wszystko jak najlepiej, a jak coś nie wyjdzie i tak będzie na ciebie. Miasto może być zakorkowane. Jak trafimy na uciekinierów to możemy się dopiero wpakować w kocioł.
Pogładziła brodę zastanawiając się przez chwilę:
- Chyba wybrałabym drogę na zachód. Po minięciu miasta i tak musielibyśmy ruszyć na granicę. Jeśli rebelianci planują na nie atak, wokół niego mogą koncentrować największe siły.
 
Eleanor jest offline