Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2017, 22:43   #19
Cooperator
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
Pan Ross wymęczył bardzo dziewczyny. Wróciły zmęczone, ciężko dysząc. Amelia przez długi czas leżała na łóżku w swoim sportowym kostiumie, nie mając siły się przebrać w szary, szorstki mundurek. Reszta dziewczyn, spocona i zła, ponuro wgapiała się w Siren, która przecież była czysta i wypoczęta.

W momencie, kiedy dzieci zbierały się na kolację, do sierocińca przyjechali naukowcy z Uniwersytetu Miscatonic w Arkham. Trzech poważnych, milczących mężczyzn wzbudziło w sierotach większy strach niż wszystkie możliwe kary najokrutniejszych członków personelu. W białych, lekarskich kitlach stali w mrocznym hallu, obserwując, jak pan Ross i siostra Scarlett ustawiają dzieci w równych szeregach. Mała, siedmioletnia Lotta, pobladła jeszcze bardziej, kiedy najwyższy z naukowców, szczupły śniady Hindus podszedł wprost do niej i kazał pokazać jej dłonie. Pochylił się nad dziewczynką i długo wpatrywał się w jej palce. Wszystkie dzieci w milczeniu oczekiwały na to, co powie. W końcu padło najstraszniejsze ze wszystkich zdań:

-Siostro Scarlett, po kolacji odbędą się badania. Proszę przyprowadzać dzieci pojedynczo.

Zapadła pełna grozy cisza. Jimmy zauważył, że Nathan zaczął lekko się trząść. Spojrzał w stronę okien i drzwi, jak zaszczute zwierzę szukające wyjścia z matni. Wiele dzieci wymieniło przerażone spojrzenia. Pamiętali o biednym George'u.

Jak w każdą sobotę, przyjechał pastor. Kiedy wszyscy stanęli przy swoich miejscach, starszy mężczyzna zaintonował modlitwę. Wpatrywał się przy tym z wrogością w twarze dzieci, obserwował odrażające znaki pochodzenia z szatańskiego miasteczka Innsmouth. Te wyłupiaste oczy, niedomknięte wargi, pewna nieruchomość, opieszałość w ruchach. Brzydził się tą hołotą wokół organicznie.

Pod ciężkim spojrzeniem pastora większość dzieci niechętnie odmawiało pacierz. Ale nie wszystkie. Nathan, Amelia, a nawet Oktawian i Imoen tylko niemrawo poruszali ustami. Mała Lotta nic nie mówiła, wpatrywała się ze strachem tylko w doktora Arćamę, owego wysokiego Hindusa, który również milczał, ale z uprzejmym wyrazem twarzy stał obok duchownego.

Nie modlił się również mały Joe. Otwierał usta, trochę nawet coś mamrotał. Dopiero kiedy pastor skończył, ochrypłym szeptem, prawię nierozpoznawalnym dla sześciolatka, wydał z siebie szereg gardłowych dźwięków:

-Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn...

Efekt tych słów był piorunujący. Kilkoro dzieci wybałuszyło oczy i rozejrzało się po jadalni, szukając tego, kto je wypowiedział. Ale i pastor zareagował. Dziewczynki pisnęły, gdy w rękach duchownego znalazł się nagle stary, wielki rewolwer. Kapłan z zaciśniętymi wargami zaczął wpatrywać się w dzieci, również poszukując sprawcy.

-Kto to powiedział? - niski, melodyjny głos doktora Arćamy zabrzmiał głośno w martwej ciszy, jaka zapadła.
 
Cooperator jest offline