Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2017, 05:07   #92
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet



Walki o obóz Brutali



Końcówka. Skok. Ostrzegawcze krzyki przeciwników nasycone obawą. Dżungla sprzyjała jednak chowaniu się a nie wykrywaniu. Strzał w głowę do ciemnoskórego młokosa w munduropodobnym zestawie i lasgunem w łapach. Głowa rozbryzgła się ucinając jakieś latynoskie przekleństwo rozchlapując się na kilku towarzyszach. Na tego co był najbliższy Cadiańczyka od tyłu na kark, łysą potylicę i plecy ale ten starał się wziąć na cel napastnika wyłaniającego się nagle z trzewi dżungli. Przeszkodziła mu dziewczyna z warkoczami którą ten kopnął w brzuch przez co poleciała na łysego ze zduszonym jękiem.

Ten bez ceregieli strząchnął ją z siebie przez co przewaliła się na wiecznie gnijącą ściółkę dżungli i zdążył unieść ponownie lasguna gdy kasrkin ponownie zaatakował brzuch ale tym razem swoim monoostrzem źgając morderczo w głąb trzewi łysego. Krew trysnęła na nich obydwu ale rana choć poważna jeszcze nie była śmiertelna. Kaarel śpieszył się bo samemu na pół tuzina to nie miał czasu na finezję. Dziewczyna wrzasnęła gdy goraca jucha obryzgała ją chlupiąc z monoostrza i trzewi łysego.

Cotant puścił monoostrze i złapał łysego za bark przyciągając do siebie. Seria z karabinku przecięła plecy tamtego, przeszła przez jego płuca i rozbiła się na napierśniku karapaksu w barwach Jaguarów. - Potrzymaj! - krzyknął Kaarel popychając umierającego już łysego na strzelca w kapeluszu i strzelając z pistoletu dwa szybkie dublety w pierś latynosa w barwach wojennych. Tamten jęknął łapiąc się za pierś i opadł na kolana. Ruch! Musiał być w ruchu! Ostatni nieruszony napastnik zdołał strzelić i trafić ale mocny pancerz z doborowej, imperialnej jednostki wytrzymał bezpośrednie trafienie z broni skośnego w kamizelce choć zachwiał komandosem Jaguarów i powalił go na kolana. Pewnie by wstał ale ta powalona zdzira kopnęła go w nogę przez co upadł na kolana. Upadł w pobliżu tego pomalowanego a ten wściekle wydobył jakiś kosior i z dzikim wyciem umierającego zamachnął się na chwilowo uneruchomipnego Cadiańćzyka. Łysy z kapelusznikiem upadli na wilgotną ściółkę. W tej chwili ostatnim sprawnym na nogach był ten skośny w kamizelce wiciąż mierzący do Cotanta. Ruch!

Kaarel zasłnił przechwycił opadającą dłoń z kosiorem na ramię a drugim wbił lufę pistoletu, łamiąc zęby pomalowanego i wbijając ją mu w usta. A potem pociągnął spust. Tył głowy pomalowanego eksplodował w tym samym momencie gdy plecy Cotanta odczuły trafniena skośnego w kamizelce. Miał jednak za słabą broń by nawet bezpośrednie trafienia miały szanse przebić pancerz komandosa w barwach Jaguarów. Ten powalony przez łysego kapelusznik był groźniejszy zdołała wycelować już swoją broń nie tracąc czasu by powstać. Latina próbowała znowu go kopnąć ale Kaarel nie miał zamiaru im iść na rękę. Skoczył i owinął się udami wokół martwego już pomalowanego a jego ruch spowolnił upadek bezwładnego już ciała na ziemię. Dzięki temu wyszedł poza zasięg kopnięć dziewczyny i kapelusznik trafił ciało pomalowanego a chwile potem pistolet Cadiańczyka trafił tamtego w bark. Ruch! Śpieszył się więc celował w locie. Trafiony kapelusnzik wrzasnął coś unosząc w skardze głowę ku koronie dżungli. Ruch! Kaarel już opadając plecami na ziemię przekręcił się znowu za plecy zarzygane krwią i mózgiem pomalowanego i wystrzelił ponownie do tego skośnego w kamizelce w tym samym momencie gdy tamten przeorał pierś zabitego właśnie kumpla. Tym razem o sekundę Kaarel miał więcej czasu więs tym razem broń Cadiańćzyka trafiła w brzuch i pierś mężczyzny. Ten zawył, postąpił machinalnie krok w tył gdzie trafił plecami o drzewo i tak zamarł. Dziewczyna coś wrzasnęła. Tylk ona jeszcze była nieruszona. Sięgała po granat. A tamten któremu spadł kapelusz sapał przez zakrwawione zęby ale znów unosił broń by wycelować w przeciwnika.

- Potrzymaj mała! - wrzasnął Kaarel ciskając ciałem pomalowanego mniej więcej w stronę latynoskiej dziewczyny. Cinął na odlew by siewydostać spod niego i nie trafił bo była za daleko. Ale upadające ciało rozchlapanego krwią i bebechami na wierzchu kumpla spowodowało odruchowa reakcję gdy wrzasnęła i podwinęła nogi by trup jej nie dotknął. Ten już bez kapelusza strzelił ale ciut za późno. Kaarel był już w ruchu. Ruch! Leciał już do niego i seria broni poszła trochę nad nim. Doskoczył do niego wbijając się butami w jego żołądek. Tamten upadł na plecy, Kaarel też ale już w pobliżu był ten martwy już łysy. Czyli i monoostrze Cadiańczyka w jego brzuchu. Kaarel dobył jej i zamierzył się na tego bez kapelusza. Ten kolosalnym wysiłkiem zdołał wystrzelić w skrajnie niewygodnej dla siebie pozycji. Tego się komandos nie spodziewał. Strzał poszedł tuż obok jego głowy na moment ogłuszając go, że pociemniało mu w oczach. Ruch! Cadiańskie ramię prawie z pamięci i po omacku wykonało atak. Kapelusznik bez kapelusza ostatkiem sił zdołał złapać nadgarstek ze skierowanym ku sobie ostrzem. Ale w takim starciu nie miał szans gdy nie walczył z niepopierzonym rekrutem. Kaarel bezlitośnie zmiażdżył kolbą pistoletu krtań tamtego. Tamten zwiotczał momentalnie krztusząc się i widząc już smierć w oczach. Ta nadeszła gdy ramię z monoostrzem wyrwało się ze słabnącego chwytu i przebiło pierś mężczyzny.

- Ty potworze! - krzyknęła latina z łzami w oczach i desperacją w głosie. Zdołała już usiąć i trzymała w dłoniach granat. Ruch! Kaarel cisnął ją pustym już pistoletem i trafił prosto w twarz rozbijając jej nos. Dziewczyna na moment odruchowo zasłoniła się ramionami o ułamek sekundy opóźniając zwolnienie granatu. Kaarel dał susa w jej stronę. Zdążyła spojrzeć na niego w przerażeniu gdy monoostrze zagłębiło się w jej trzewia. Impet uderzenia ciała kasrkina i ból powalił ją z powrotem na plecy. Ale zwolniła zabezpieczenia granatu rzężąc w udręce śmiertelnej rany. Monoostrze wyrało brutalną ranę w jej brzuchu ale nie zabiło jej od razu. Cotant wbił je teraz prosto w serce dziewczyny uśmiercając ją na miejscu. Granat! Próbował wyrwać ją z jej umierających palców by go odrzucić ale ścisnęła go chwytem umierającego więc dał sobie spokój. Złapał pistolet i zerwał się w półmrok dżungli. Drzewo i drugie i stop i eksplozja charatajaca odłamkami dżunglę i drzewo za jakim dopiero co się schował. Wyjżał na miejsce niedanej walki. Ciało faceta w kamizelce właśnie osuwało się od wybuchu w wiecznie nienażartą pożywki ściółkę. Koniec.

Walki już właściwie wygasały. Ci byli ostani lub prawie. Przeładował pistolet i wrócił na dopiero co rozsnuwający się dym z eksplozji. Przeciwnicy. Ciała. Same małolaty. Pewnie biedota z faweli albo partyzanci. Kto ty nasłała tych kretynów? Na pewno nie ich przyjaciel. Cotant nie czuł żadnej satysfakcji ani dumy z walki z takim przeciwnikiem. Walczył bo musiał. Zostali zaatakowani więc się bronili. A jak się bronili Brutal DeLuxe to właśnie było widać. Bez sensu. Z początku był zaskoczony tym atakiem ale w miare jak trwał i pojawiali się co raz to nowi przeciwnicy o różnorodnym pochodzeniu czuł co raz większe zniechęcenie. Kto ich tu nasłał? To było prawie niemożliwe by tak różne ugrupowania w tym samym czasie ot wzięły sobie i wstrzeliły w te durne łby, że fajnie by było wejść pod lufy umocnionej bazy jednej z najlepszych jednostek wojskowych na tej planecie. Przecież to nie mogło się inaczej skończyć.

No może trochę, mogli mieć więcej szczęścia i uszczknąć z zasobów Brutali albo nawet Jaguarów kogoś może nawet na stałe. Ale za jaką cenę? Tak nieskoordynowany atak na oko Cotanta nie miał raczej możliwości zając bazy Brutali. Wkurzało go to. Przed chwilą pozarzynał jakieś dzieciaki. Mieli szansę stać się kimś. Na przykład służyć pod sztandarem Imperatora w jego Gwardii. Ale nie. Ktoś ich napuścił, omamił, spotkali kasrkina no i koniec. Cotant był wściekły, że musiał ich zabić. I wiedział jak się nazywa sucz która w ten czy inny sposób spowodowała tą nawałę. Pokręcił głową patrząc na pocięte, postrzelane, rozprute i posiekane odłamkami ciała.



Narada po walce



Cotant czuł zniechęcenie. Coś na naradzie głównie udzielał się sam Sejan, Matuzalem no i on sam. I często mieli dość sprzeczne opinie. Sprawa była przesądzona bo w sumie jako szeregowy członek oddziału niezbyt miał rangę dyskutować na raz z argumentami nr 1 i 2 w ich grupie którzy najczęściej przemawiali zgodnym tonem. Cóż mógł zrobić? Potwierdzić rozkaz i w sumie tyle. Nie zgadzał się z większoscią pomysłów tej dwójki. To, że mieli przeciek i to gdzieś od pojawienia się w tym systemie wydawało mu się oczywiście. Sam nie miał pomysłu jak to wyjaśnić inaczej bo nawet teraz nie przychodziło mu do głowy co jeszcze by mogli przedsięwziać dla zachowania przykrywki. Wylądować nie w obozie Brutali tylko gdzieś w dżungli? To wtedy po co ta maskarada z Brutalami i Machenko? Chuj go strzelał, żetyle wysiłku, ludzkich istnień jakie były zaaranżowane w tą maskaradę poszło psu w dupę i to w ciągu paru godzin czy dni. By zorganizować taki najazd na Brutali i to z nagonką w prasie i atakami na Machenko nawet Rathybone by te parę dni pewnie zajęło nawet jeśli miała już naszykowane półprodukty. Czyli rozpracowała ich ledwo pojawili się w systemie czy atmosferze tej planety. Całkiem kurwa szybko. Już chyba ciężko było uzyskać lepszy wynik. Namierzyła ich bez pudła gdy oni wciąż rozpoznawali teren i układ sił w najogólniejszych zarysach. Wkurwiające.

Dlatego nie był zwolennikiem aktywnej i bezpośredniej strategii jaką forsował Sejan z Matuzalemem. Fajnie by działało jakby mieli w co i kogo uderzyć. A nie mieli. Do pierwszego punktu urwania się z obozu i zaszycia w dżungli to się zgadzał. Ale dalej był zwolennikiem przyczajenia się, zapuszczenia sieci i czekania co ją poruszy czy nawet wpadnie. Wówczas tak, mogliby całą jednostką czy jej sporą częścią wpaść na interwencję i mieli w co i kogo uderzać tak jak zostali wyszkoleni. A tu nie. Mieli się rozejść jak smród po gaciach tej planety pod naszykowanym do skanu okiem heretyków. Rozdrobnieni i wystawieni na działania suczy co jak się okazało miała swoją przygotowaną bazę nie odkąd tu zwiała ale od dziesięcioleci. Zajebiście. Jaguary musiały poruszać się ostrożnie po polu minowym czujek i skanów Istvy i jednocześnie na każdym kroku mogli dostać się pod ogień jej agentów. I weź przyjmij walkę przy pokonywaniu pola minowego. A mogli poczekać by wywabić suczę i zmusić ją do działania. Przeiceż ich przeiciwk sam udowadniał skuteczność tej metody. Póki był skitrany i działał pośrednio nie mieli żadnego śladu o nim. Ledwo przeszedł do aktywniejszych działań i już zostawił jakiś ślad który dało się namierzyć. U nich to samo. Działali dotąd aktywnie i to z przeciekiem na karku to i zostawili ślad. A teraz nadal mieli trzymać się tej metody. Więc nie. Cotant nie wyszedł z tej narady zadowolony z przyjętej strategii na najbliższe dni.

Niemniej zostawła wiara i nadzieja. W końcu był tylko exkasrkinem. Nigdy nie był szkolony na stratega czy dowódcę. Patrzył przez pryzmat zwiadowcy i z perspektywy okopów i baz polowych. Może była w tej strategii jakas mądrość którą dostrzegał Sejan a on nie? Może. Może się uda. Poza tym Sejan mimo wszystko ustąpił w paru sprawach przychylając się choć częściowo do pomysłów Cadiańczyka. Podjał się zadania znalezeinie i przygotowania bazy ale jednej skoro mieli do dyspozycji aż trzech ludzi i tylko kilka dni. Na te inne bazy zostawały znane wcześniej adresy kryjówek ponoć bezpiecznych które mieli z centrali do której miała dostęp też i Rathybone albo radosna improwizacja. Pamiętał nadal ile czasu zakładali bazę "Diament" na Kapitolu w Malice. A przecież mieli mikroskopijny teren wręcz do przeszukania a i tak rozbijali się całym oddziałem a nie we trzech dla całego oddziału. Nie zostawiał więc Sejanowi i reszcie złudzeń, że w takich warunkach znalezienie jakiekolwiek innej bazy poza główną w takim czasie i zasobami jakie wydzielił mu Sejan uważa za skrajnie mało prawdopodobne.



Nowa baza



- Ląduj. Tu będzie dobrze. - Kaarel spojrzał nawybrany obiekt przez wizjer Valkirii. Widział wybrany przez siebie obiekt. Charakterystyczny stożek wulkaniczy porośnięty gęstą dżunglą. Mając do dyspozycji obszar całej właściwie planety przejrzał jeszcze raz wszystkie dostępne mapy, atlasy, przewodniki turystyczne i inne dostępne źródła wiedzy o tej planecie. I wybrał właśnie ten wulkan.

Wydawał mu się idealny. Wnętrze było na tyle rozległę, że spokojnie mogła tam lądować Valkiria. Do tego cały obszar był porośnięty dżunglą jak większość tej planety. Na dnie wulkanu prawie zawsze była jak nie chmury to mgła która pozwalała ukryć czy obóz czy pojazdy nawet tak nie małe jak ich latadełko. No i jaskinie. Długie, wielokilometrowe korytarze jakie wyżłobiła kiedyś rozpalona lawa. Rozciągały się wokół promieniście i przez ściany wulkanu i pod. I woda. Wilgotne środowisko obfitowało w wodę wszelaką i jako codzienne opady deszczu i jako liczne strumienie i nawet jeziorko na dnie krateru. I co było fajne niektórymi z tych podziemnych korytarzy też płynęły te strumienie a nawet rzeki. Wedle notatek jakie dorwał zwiadowca o tym miejscu dało się nimi płynąć aż do ujścia rzek płynących już na powierzchni wiele kilometrów dalej. To tak mu wpadło w oko jakby trzeba było spieprzać.

Najfajniejsza była jednak intruzja magmowa jakichś hematytów czy innego geologicznego syfu. Fajna bo powodowała anomalię i zawirowania odczytów czy radia czy radarów czy podobnego bajeranckiego sprżetu jakimi zazwyczaj dysponowało ropoznanie lotnicze czy satelitarne. W połączeniu z maskowaniem jakie mogli zmajstrować już sami i jaskiniami no i tymi wiecznymi mgłami na oko zwiadowcy powinno zdać egzamin dłużej niż kryjówka u Brutali.

Liczne przejścia i szczeliny w stokach wulkanu pozwalały wyjść pod jego powierzchnią z większości stron. Choć to była pewna słabość systemu bo jeśli ktoś by cos podejrzewał, że się ty jacyś goście zagnieździli mógł tyli szczelinami dostać się do środka. Ale na tak małą grupkę tak pełnowymiarowy wulkan był obiektem dość trudnym do upilnowania zwłaszcza jeśli większość z nich i tak miała przebywać poza nim. Najlepszą osłoną była sama tajemnica tego miejsca, że tu właśnie postanowiły się skitrać Jaguary.

- A my jak będziemy się porozumiewać jak tu tak radio szwankuje? -
zapytał kasrkina Cortez słysząc trzaski w eterze komunikatora gdy wyslądwali na plaży jeziorka na dnie i patrzyli jak cień Valkirii znika w mgle nad nimi a po chwili i ucichły jej silniki.

- Pociągniemy kabel na szczyt góry. Wedle tych zapisków to im wyżej tym zakłócenia słabną. Na górze powinno łapać co trzeba. A po kablu powinien już sygnał przejść bez problemu do nad na dole i od nas tam gdzieś w świat. Na Malice też tak zrobiliśmy i działało. Zesrało się ale wszystko się wtedy zesrało i to nie była wina radia czy kabla. - odpowiedział mu Cadiańczyk opuszczając w końcu głowę bo już nic prócz mgły nad sobą nie było widać.

- A jak tam było? - zapytał Cortez spoglądając na Kasrkina i też opuszczając głowę do pozycji horyzontalnej.

- Daliśmy radę. W końcu daliśmy radę. Dobra bo na trzech to w chuj roboty z tą bazą na tylu chłopa i sprzętu a i teren nie wąski. - powiedział ruszając w końcu przed siebie. Sugestie Sejana by przygotować w te parę dni więcej niż jedną bazę zlał ciepłym moczem. Jakby mieli kilka takich ekip jak ich trójka to było to w te kilka dni do zrobienia. Ale z etapem szperania po atlasach planety, zbierania danych, chociaż pobieżnego ich przeszperania osobiście i na koniec przeniesienia wszystkich zasobów do wybranego miejsca, zbudowanie jakiejkolwiek chociaż minimalnej infrastruktury bytowej, alarmowej, łączności to było w chuj roboty. No albo więcej czasu. A przecież czekało go jeszcze rozpoznanie pałacu lokalnych władz. Też pewnie nie uwinie się z tym w jedno popołudnie więc jak zgadywał ledwo skończą etap zakładania bazy i trzeba będzie drałować do stolicy.

Znalezienie drugiej kryjówki w mieście co prawda nie przypadło jemu ale też miał swoje zdanie. Był to dobry ruch. Pod warunkiem, że chata będzie stała pusta na wypadek gdyby przyszło zrobić jakiś numer w mieście. Na szczęście na razie przynajmniej nic nikt nie mówił by tam zamieszkać na stałe. O usługach pana Kazia też pozwolił sobie na naradzie o uwagę. Był tuta nie od wczoraj? Był. Był agentem znanym centrali? Był. Rathybone miała dojścia do operacji i agentury Inkwizycji na Farcast? Nie był pewny ale chyba bezpiecznie było założyć, że tak. W końcu pokasowała co chciała o tej planecie, że się nawet nikt w centrali nie skapnął póki na odprawie nie zaczęli tam grzebać nie? No. A oni podrałowali do pana agenta Inkwizycji ledwo wylądowali? No pewnie. I co? Kocioł chwila potem. Ciekawe nie? No pewnie, pewnie, sucza nie musiała o nim wiedzieć i kolo mógł być czysty. Ale. Tej całej agentury mieli tutaj dość wąsko i koleś był cih królem na szachownicy Farcast. Nikt ze znanych Kaarelowi agentów nie dorównywal mu hierarchią i możliwością. Do kogo jak nie pana Kazia mieli iść po wylądowaniu? No właśnie. Kolo nic nie sprzedał się, że Rathybone czy ktoś od niej u niego była. Więc. Więc albo jest pod jej skanem w ten czy inny sposób i tym nie wie. Albo pracuje dla niej. Bo jakby wykrył pewnie by im się wypruł. A o ile wiedział Cadiańćzyk nie zrobił tego. No ok, mógł jeszcze być uczciwym i nienamierzonym przez tą przeniknięta od dziesięcioleci przez Istvy i jej agentów planetę. Na rozum Cadiańczyka dobrze by było sprawdzić lojalność pana Kazia nim się rozkochają w jego usługach i pośrednictwie. Na przykład za cholerę nie mówić mu o prawdziwej loklaizacji ich nowej bazy w jakiej właśnie wysadziła ich valkiria. Ale można było dać coś innego i poczekać czy nie przydarzy się tam wkrótce coś ciekawego. Ale w końcu mieli w oddziale speców od takiego główkowania więc na pewno wymyślą coś mądrego na taką okazję.

Sam zaś zwiad mocno martwił Cadiańczyka. Teren był trudny. Same serce władz na Farcast w samym sercu stolicy. Pełno ludzi i mundurowych i pewnie wyższe niż na zwykłych ulicach poziom bezpieczeństwa. Dobrze, że nie musiał włazić do środka. Niemniej jednak było to skrajnie odmienne zadanie od zwykłego podchodzenia zwiadu pod przeciwnika na polu walki czy nawet na dalekim zapleczu wroga. Choćby dlatego, że skradający się palant obwieszony bronią na środku ulicy pewnie by się dość wyraźnie wybijał z tłumu. Trzeba było coś wymyśleć. Wkurzało go, że miał to zadanie wykonać sam. Ani wsparcia reszty oddziału ani ewakuacji. Jakby się posypało to widocznie miał spieprzać na własną rękę i przebić się jakoś obławie przez całą pierdoloną stolicę i chuj wie jak daleko potem. Dzięki Sejan. Aha i jeszcze, że doświadczenie zwiadowcze Kasrkina zostało wzięte pod uwagę. Mhm. Jasne. Tu by się przydał jakiś cwaniak od przebieranek czyli agent a nie zwiadowca. Tyle mówiło Cotantowi doświadczenie zwiadowcy. Był więc naprawdę wściekły gdy na naradzie usłyszał ten przydział sił i środków do zadania.

Lecąc jednak valkirią i teraz idąc po tej zamglonej plaży na dnie krateru podsumował co nieco. Była pewna szansa. Ale na pewno nie dla Jaguara. Ci jego zdaniem byli spaleni. Chłopaki nie chcieli w to wierzyć to nie, chcieli sprawdzać niech sprawdzają. Ale jego doświadczenie i instynkt oraz zwykła analiza faktów mówiła mu, że podpucha się sypła po całej linii. Nie mógł więc paradować po stolicy jako Jaguar czy choćby Brutal. Powinien się wtopić w tłum. Tyle, że nie wiedział jak wgląda ten przypałacowy tłum ale pooglądał trochę zdjęć, pocztówek z pałacem w tle, poczytał adresy firm, hoteli, kawiarni, barów i już miał jakiś obraz. Był już prawie zdecydowany udać się tam bez karapaksu jako zwykły robol w roboczym kombinezonie, turysta z prowincji, urzędas a kto wie, może jakiś cwaniak, handlarz. Handlarz bronią? O broni mógł nawijać bez problemu. I miałby pretekst by się szlajać po hotelach i kawiarniach. Chwalić się nie zamierzał a jakby połaził po ulicach w pobliżu pałacu, pooglądał z kawiarni i hoteli, poobserwował mury, bramy i warty chyba powinno się dać nie rzucać w oczy przez kilka dni. Pewnie więc zabrałby swoje monoostrze, pistolet, może jakieś granaty a i tak by to trzymał w torbie czy w pokoju mając przy sobie może pistol albo i/lub monoostrze. Nie jechał w końcu rzezać ludzi tylko sobie pooglądać widoki w stolicy. Nie widział wiec sensu brać karabin, pancerz czy cięższe uzbrojenie.

Coś czego nie był w tej chwili w stanie zaplanować to twarz. Był praktycznie pewny, że Jaguary są spalone ale nie był pewny czy ich dane i twarze również. Uważał to za jak najbardziej prawdopodobne. W końcu na miejscu konfidenta na Behemocie co by mu szkodziło podać nazwiska czy zdobyć zapisy z kamer bezpieczeństwa statku? Więc musiał zaryzykować ostro ze swoją buźką przy bramie z pocztówek ze stolicy. A facet który go wysyłał zostawał w bazie. I wysyłał go samego bo w końcu jest takim specem od rozpoznania. To czemu nie słuchał tego speca od rozpoznania jak mówił o rozpoznaniu w rozpoznawczym zadaniu? No tak. Twarz. Musiał jeszcze coś wymyśleć ze swoją twarzą. Bluza z kapturem i ciemne okulary. Choć dziwne w taki upał łazić w bluzie. Kapelusz? No można by spróbować. Bandaż? Opatrunki? W sumie mógłby nawet pozgrywać jakiegoś rekonwalescenta na zdrowotnym. Przynajmniej miał satysfakcję z tej nagonki na suczę jaką Sejan zgodził się wprowadzić. To powinno oczyścić pole wokół niej i sprawdzić z kim naprawdę się kumpluje nawet z listem gończym Inkwizycji na karku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline