Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2017, 08:30   #15
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

***
-Słyszę li głos twój
Dźwięczny i czuły,
Jak ptaszek w klatce
Serce się trzepoce;

Spotkam li oczy twoje
Głęboko lazurowe…-
Takie słowa przebiły się przez jej sen, gdy się budziła powoli. Głos należał do Orłowa i niemal miała wrażenie, że mówi to do niej. Że szepcze zmysłowym głosem niemal i wywołuje przyjemny dreszczyk na ciele.
- Ale ja nie mam lazurowych oczu... - wymruczała sennie, obracając się na drugi bok.
-Dusza do nich kołacze,
Z piersi się wyrywa,

I jakoś tak wesoło,
I płakać mi się chce,
I tak na szyję
rzuciłbym się twoją.-
Padła odpowiedź Orłowa i pojawił się drugi głos, młody dziewczęcy, entuzjastyczny.
- To taki piękny poemat.- zachwyciła się Gabriela, a do budzącego się powoli umysłu Carmen dochodzić zaczęły zapachy pieczywa, wędlin i stygnącej kawy.

Nagle poczuła wyjątkową antypatię do drugiej pilotki. Przetarła zaspaną twarz i poprawiła dyskretnie włosy, po czym usiadła na sofie. Spojrzała na pozostałą dwójkę, starając się ukryć fakt, że jest zła jak osa i najchętniej oboje wyrzuciłaby teraz z aeroplanu.
- Nie mój… ale bardzo piękny i jeszcze lepiej brzmi po rosyjsku…- wyjaśnił Jan i zerknął na wstającą pannę Stone.- Obiad podano. Kawa nieco wystygła, ale da się jeszcze wypić.-
Spojrzała na niego takim wzrokiem, od którego skisło by każde mleczko do kawy. Nie odezwała się, sięgając po kubek czarnego eliksiru, który miał pomóc jej wrócić do rzeczywistości.
- Coś się stało ?- spytał nieco zaskoczony Jan Wasilijewicz i nieco rozbawiony dodał.- Wydajesz się wyglądać jakbyś chciała mnie zabić.-
Gabriela nagle zbladła dodając.- Czy ja… czy wy… bo mam wrażenie, jakby to była moja wina.-
- Tyle razy chciałam, że nie powinno cię to chyba dziwić. I vice versa. - powiedziała Carmen, ignorując dziewczynę. Nie była niczemu winna, a jedynie słodka i głupia, więc nie chciała się na niej wyżywać. Pociągnęła łyk kawy i spojrzała przez malutkie okienko.
- Wiesz dobrze, że nigdy nie traktowałem tej kwestii osobiście.- stwierdził Orłow krótko.- Jakoś nie bardzo żałowałem każdej nieudanej próby. Lub bardziej bolały mnie nieudane misje, których porażki były twoim dziełem.-
- Naprawdę chcieliście się pozabijać?- zapytała Gabriela.
- Niestety.- odparł melancholijnie Orłow.

Yue coś jej zrobiła. Chinka otworzyła szufladę, która choć niegdyś uchylona, została zamknięta przez wszelkie pruderie i zasady tego, co wypada.
Carmen podniosła się z siedzenia, oparła nogę o oparcie sofy i zdecydowanym ruchem podwinęła sukienkę, ukazując prawe udo i część pośladka.
- Tutaj pod udem mam ślad jego noża. A na pośladku wciąż widać dziurę po bełcie. - pokazała dziewczynie swoje blizny, które faktycznie zafundował jej Jan.
Gabriela zaczerwieniła się na ten widok, bynajmniej nie skupiając spojrzenia tylko na jej bliznach. A i wzrok Orłowa nabrał drapieżności. Zaczął zdejmować z siebie kamizelkę, a potem koszulę. Odsłonił umięśniony tors godny atlety. Uśmiechnął się zawadiacko do Carmen i spytał zaczepnie.- No moja śliczna zabójczyni. Pokaż jej na moim ciele swoje podpisy. Pamiętasz gdzie mi je zrobiłaś?-
Carmen opuściła kant spódnicy i wyminęła stół, by podejść do Rosjanina. Powoli, bez pośpiechu przyjrzała mu się, okrążając jego sofę.
- Na rękach masz 3 ugryzienia Barona. I ślad po zatrutym ostrzu pod lewą łopatką... to chyba tyle. - powiedziała z uśmiechem, patrząc na niego niemniej drapieżnie.
- Doprawdy?- Orłow ujął dłoń Carmen i poprowadził po swej klatce piersiowej w dół.. przesunął jej dłonią na lewy bok, by mogła wymacać wąską bliznę. - A nasze pierwsze spotkanie… w Sankt Petersburgu? Jak mogłaś zapomnieć naszą “pierwszą randkę”? -
I teraz też jej nie ułatwiał będąc tak blisko. Zwłaszcza że czuła pod palcami ciepłą skórę i twarde mięśnie tego mężczyzny. To było inne doznanie, tak różne od miękkiego ciała Yue, ale nie mniej… przyjemne.
Tymczasem Gabriela robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy.
- Nie zapomniałam, ale... w teatrze było ciemno. Nie wiedziałam gdzie trafiłam. - powiedziała cicho, wodząc palcami po szramie. - Jeszcze nie używałam jadu. - dodała jakby z sentymentem dla swoich początków kariery. - Ty za to wybiłeś mi wtedy bark, gdy zrzuciłeś mnie z rusztowania. Trzy tygodnie chodziłam w usztywnieniu. Żadnych występów.
- Uroczo pachniesz… zmysłowo… kusząco… Zawsze miałaś nosa do pachnideł, co czyniło nasze spotkania przyjemniejszymi, mimo kosztów jakie ponosiliśmy. -wymruczał cicho Jan Wasilijewicz, by te słowa nie dotarły do uszu obserwującej ich Gabrieli. Korzystając z tego, że Carmen jest bardzo blisko dodał.- I przepraszam… w zasadzie przykro mi, że sprawiłem ci niepotrzebny ból.-
- Taka praca. - odparła, wciąż trzymając dłoń na jego nagiej skórze mężczyzny - Wielokrotnie na to zasłużyłam. Nie jesteśmy nikim lepszym niż pospolici przestępcy. Krzywdzę, torturuję, zabijam, zwodzę, manipuluję, kradnę... Zrobię wszystko by osiągnąć cel. Bez jakichkolwiek wyrzutów czy zasad. Jak dziwka. - mówiła patrząc wyzywająco w oczy Janowi, ale po chwili zwróciła się do Gabrieli - Niech więc cię nie zwiedzie poezja czy gładkość obycia. Jesteś zamknięta w latającej puszce z dwojgiem morderców. - cofnęła dłoń, którą go dotykała i spuściła wzrok.
- To ja może… odniosę puste talerze co?- Gabriela nadal była dość czerwona na twarzy i jakby nieco rozkojarzona. Nieco drżącymi dłońmi zaczęła zbierać pozostałości po swoim i Jana posiłku.

Tymczasem Carmen wycofała się i wzięła swój kubek z kawą, by ponownie zacząć patrzeć przez małe, okrągłe okienko na niebo, które ich otaczało. Czuła się paskudnie, zachowała się bowiem jak dziecko, które zajmuje się tylko tym, że psuje i burzy to, co inni budują. Orłow chciał sobie zaskarbić sympatię dziewczyny, może nawet wiedział, że to jej pierwszy lot i chciał ją w ten sposób uspokoić. Ona to wszystko zrujnowała.
Jan Wasilijewicz przyglądał się zaś wpierw wychodzącej dziewczynie, a potem samej Carmen.- Powinnaś coś zjeść. Z tego co mówiła Gabriela dolecimy na miejsce pod wieczór. Nie powinnaś o głodzie spędzać kolejnych godzin.-
Popatrzyła na niego bystro, po czym kiwnęła głową na znak zgody.
- A ty mógłbyś się ubrać - rzuciła, nakładając sobie posiłek.
- Hej… nie wyglądam aż tak przerażająco… Poza tym nie wspomniałaś jej o bliznach na piersiach i brzuchu. Nie zawsze chybiałem aż tak bardzo.- odparł żartobliwie Jan biorąc się za ubieranie powoli. Spojrzał na drzwi którymi wyszła Gabriela. Minęły lata odkąd dziewczyna spiekła raka w mojej obecności i przyznaję… to smutne, że spiekła raka nie z mojego powodu.-
Carmen podniosła głowę znad talerza i uśmiechnęła się lekko.
- Próbujesz naciągnąć mnie na komplement? - zapytała z uśmiechem, po czym dodała - Gdyby przyszło mi umrzeć akurat na twoich rękach... lub z twoich rąk, nie byłabym zła. W sumie śmierci ze starości się nie spodziewam, więc to całkiem dobra śmierć.
- Wolałbym coś o mojej zjawiskowej urodzie, lub zniewalającym uroku… ale ostatecznie… taki też może być.- zaśmiał się w odpowiedzi Orłow przyglądając się jedzącej Carmen.- Bądź co bądź ja mogę przyznać, że masz hipnotyzująco zgrabne nogi. Naszą małą Gabrielą z pewnością zahipnotyzowały.-
- Już drugi raz do tego wracasz. Mam wrażenie, że interesuje cię jej reakcja bardziej niż mnie. A może to efekt wyobraźni, którą u ciebie pobudziłam, gdy spędzałam czas z tamtą Chinką? - dziewczyna niespiesznie żuła kawałek sera, przyglądając się Orłowowi.
- No wiesz…- speszył się nagle Orłow, jak chłopiec przyłapany na gorącym uczynku. Zaśmiał się głośniej i podrapał po czuprynie.- Przyznaję, że byłyście bardzo… iskrzyło wyraźnie między wami i zastanawiałem się co by… z tego iskrzenia mogło wyniknąć. Jakie dzikie harce w łóżku.- wzruszył ramionami.- No co… ja też słyszałem o Wężowej Księżniczce i jej zainteresowaniach.-
Carmen obserwowała go i sama złapała się na tym, że lubi patrzeć na jego mimikę. Mężczyzna był wyśmienitym agentem, ale jego najsłabszą stroną była chyba właśnie szczerość oblicza.
- Gdybyś nas śledził potem, to byś się przekonał. - rzuciła lekko, jakby obojętnym tonem. Choć uważnie śledziła reakcje Jana.
- Wierz mi… chciałem.- uśmiechnął się ironicznie Orłow patrząc spojrzeniem gorącym i dzikim. Pełnym namiętności.- Ale obowiązki były ważniejsze.-
Przypomniało to Carmen o nocy z Yue… tej pierwszej. I chwili namiętności, gdy wyobrażała jak on patrzy na ich igraszki, właśnie takim spojrzeniem.
I nagle to ona spłonęła rumieńcem. Czując, jak jej twarz czerwieni się, wbiła wzrok w talerz i zajęła się jedzeniem.
- Tak czy siak, gdy ty drzemałaś ja poczytałem o tym Apopie.- stwierdził spokojnie Orłow. - To olbrzymi wężowy demon żyjący głębinach duat, symbol ciemności i chaosu. Wróg Ra próbujący pożreć słońce i zniszczyć słoneczną barkę. To jego krew barwi niebo na czerwono podczas zachodu słońca. Urocze nieprawdaż? Wychodzi na to że wzięli cię za jakąś gorgonę.-
Kiedy się uspokoiła, podniosła wzrok. Chyba było jej trochę szkoda, że Jan nie zauważył jej reakcji. Oraz że założył koszulę. Tak mocno na nią działał i nawet nie był tego świadom, bo ona była mistrzynią zwidów i manipulacji. Gorgoną. Brzmiało to logicznie z uwagi na jej naturalny dar oswajania węży, jednak skąd o tym mieli wiedzieć ożywieńcy?
- Czyli ich zdaniem to ja jestem zła a oni reprezentują jakąś jasność czy inny symbol dobra? Ciekawe wytłumaczenie dla podrzynania ludziom gardeł. - powiedziała, kończąc jeść.
Przyglądał się jej zaciekawiony, zaintrygowany wręcz.. czyżby nie była dość szybka? Czyżby zauważył jej rumieniec?
- Dobro, zło… to pojęcia nowożytne.- stwierdził Jan Wasilijewicz bardziej skupiony na niej, niż na jej słowach.- Oni po prostu stoją po stronie Ra, może? Albo Ozyrysa? Może są jakąś tajną sektą działającą w ukryciu przez wieki.-
- To samo zasugerowała Chinka - powiedziała, udając, że nic się nie stało i nie dostrzega jego zainteresowania.
- Jeśli działają na terenie Egiptu to nic dziwnego, że Turcy o nich wiedzieli. Natomiast dziwne, że wywiad brytyjski nie. Z drugiej strony… wybuch powstania mahdiego też był dla was niespodzianką.- stwierdził Orłow ironicznie, a Carmen… cóż musiała mu przyznać rację. Z drugiej strony nie była jeszcze agentką, gdy owo powstanie się zaczęło. I skończyło zanim ona dołączyła do trzódki sir George’a.
Mimo to skrzywiła się lekko.
- Widać mamy za dużo roboty na wschodzie. - powiedziała, dopijając kawę i siadając wygodnie z podkulonymi nogami. Przyjrzała się Orłowowi - Co się stało z twoim ojcem? - zapytała nagle.
Dobry humor nagle zniknął na moment z oblicza Jana, zastąpiony przez gniew. Spochmurniał wyraźnie… dopiero po chwili odzyskując spokój.- Sybir. Dożywotnia katorga za morderstwo.-
Normalnie już składałaby wyrazy współczucia, wiedziała jednak, że ani ona, ani Wasilijewiecz nie czuliby się z tym dobrze. Toteż milczała chwilę, po czym wstała i zupełnie niespodziewanie usiadła obok Orłowa, by w ten sposób okazać mu swoje wsparcie.
- A to, co mówił twój jenerał? O lackiej krwi...? - spojrzała na mężczyznę pytająco. Nie bała się jego gniewu.
- Cóż… to morderstwo, było zasztyletowaniem generała-gubernatora Łodzi. W jego domu… i pozostawieniem sztyletu z biało czerwoną chustą w jego gardle. Morderstwo na tle politycznym jak twierdził sędzia. Wyrok państwa podziemnego jakby ci powiedzieli na ulicach Łodzi.- uśmiechnął się ironicznie Jan Wasilijewicz.- Matka wyszła za księcia Orłowa, by uratować ojca przed szubienicą. Prawosławie nie uznaje katolickich małżeństw więc wystarczyło zmienić wyznanie i dawne śluby przed ołtarzem straciły moc.-
- Sprytnie. No i zadbała w ten sposób o ciebie. Choć pewnie łatwo nie miałeś. - dotknęła jego ramienia.
- Wierz mi. Bycie pasierbiem rosyjskiego arystokraty do miłych doświadczeń nie należy.- uśmiechnął się w odpowiedzi Jan Wasilijewicz.- Ale ma swoje uroki.-
Carmen spojrzała na niego zaciekawiona, bez słów zachęcając go, by rozwinął tę ostatnią myśl.
- Najlepsze szkoły, cały splendor Moskwy i Sankt Petersburga u mych stóp. Kobiety… najpiękniejsze Rosjanki, które wabiła fama potomka buntownika. Może i wiele razy oberwałem w skórę, ale głodu żem nie zaznał u ojczyma.- uśmiechnął się ironicznie Orłow.- I mogłem szastać jego bogactwem, do czasu aż uznał iż ma dość utrzymywania mnie.-
Kiedy wspomniał o kobietach, cofnęła rękę. Choć sama była nie lepsza, to zmniejszyło jej nagłą sympatię do agenta caratu.
- Każdy ma swoje demony. - podsumowała.
- Więc… jakie są twoje?- zapytał zaciekawiony Jan Wasilijewicz.
Uśmiechnęła się lekko, lecz nie patrzyła teraz na niego.
- Mi od początku towarzyszy śmierć. I zabiera wszystkich, którzy stają się mi bliscy. - powiedziała, po czym dodała - najpierw straciłam rodziców, gdy byłam dzieckiem, potem babkę, która przejęła nade mną opiekę. Potem... potem pojawiła się cała rodzina. Jedni chcieli zarządzać majątkiem w moim imieniu, dopóki nie wyjdę za mąż, licząc pewnie na sympatię i profity z tego. Inni chcieli po prostu podważyć moje prawo spadkowe i wydrzeć jak najwięcej dla siebie. Wtedy uciekłam do cyrku i wkrótce potem zaczęłam pracować dla korony. No i to ja zaczęłam gonić śmierć. A nie ona mnie.
- Tu bym się sprzeczał. Niemniej...dlaczego nie wyszłaś za mąż za jakiegoś słupa… by formalnie zyskać opiekę? Masz jeszcze ów majątek?- zaciekawił się Jan Wasilijewicz.
- A co, chcesz zostać łowcą posagów? - zachichotała, po czym dodała na poważnie - Z tego, co wiem, Lloyd zamroził sprawę w sądach. Wiesz, dłuuugie procedury nim zapadnie wyrok. Gdybym chciała wrócić, ale chyba nie będę chciała. Lubię życie cyrkowca.
Rosjanin ujął podbródek dziewczyny, by spojrzeć jej w twarz tym swoim gorejącym spojrzeniem i uśmiechając się łobuzersko dodał.- Pewnie… bym się skusił. Bądź co bądź, zjawiskowa z ciebie partia.-
- Jeszcze ja musiałabym cię chcieć. - przygasiła jego optymizm, choć nie wyrywała się - A poza tym, jak mówiłam, nie planuję wracać. Życie wśród konwenansów, herbatki, bale i problemy pokroju “czy ta suknia mnie nie pogrubia” nie są dla mnie. Wolę czuć, że żyję i... że mam nad tym życiem jakąś władzę. Ale... zawsze możesz wybadać Gabrielę. - podsunęła, mrugając szelmowsko.
- Madame… wierz mi, potrafię być bardzo przekonujący.- Jan odparł z bezczelnym uśmiechem i zerknął w kierunku drzwi.- Może… chyba jednak nie. Na razie muszę się wcielić w rolę kochającego męża pewnej francuzki. Nie mam co się rozpraszać dziewicami.-
Brew Carmen uniosła się, lecz nie skomentowała obserwacji Orłowa na temat drugiej pilotki, mógł mieć w sumie rację. Podniosła się z sofy i nalała sobie jeszcze kawy, by wrócić na własne miejsce.
- Z tym kochaniem to nie przesadzaj. W końcu jeśli z kimś spędzę tam noc, to raczej to będzie pan profesor niż szanowny małżonek. - uśmiechnęła się, lecz w jej wzroku nie było wesołości, a jedynie nieme wyzwanie.
- Ale ktoś będzie cię musiał tulić i udowadniać swoją miłość werbalnie, zanim zacznie się noc. W końcu to ma być młode figlarne małżeństwo.- przypomniał jej Orłow.
Wzruszyła tylko ramionami w odpowiedzi.

- Panie i panowie… za chwilę wlecimy na teren Egiptu, do lądowania mamy jakieś pół do godziny. Przyrządy działają w porządku więc nie powinno być kłopotów.- wesoły szczebiot Gabrieli rozbrzmiał przez tubę w ich saloniku.
- O, tym razem nie przyszła. - powiedziała wesoło Carmen, po czym zaczęła uprzątać naczynia po swoim śniadaniu, choć nikt jej o to nie prosił. W cyrku przyzwyczaiła się do samodzielności i braku służby.
- Ciekawe… może rzeczywiście ją spłoszyliśmy.- podrapał się po głowie Jan Wasilijewicz i ruszył z pomocą Carmen.
- Poradzę sobie - zatrzymała go, po czym biorąc większośc naczyń na ręce, dodała zadziornie - I nie przypisuj sobie moich zasług.
- Zgoda… zgoda…- stwierdził ze śmiechem Orłow.- Idź na przód aeroplanu, przez te drzwi. Jak wspomniała Gabriela tam jest nieduża łazienka w której można zostawić naczynia do umycia. Myje się je dopiero po lądowaniu.-
Pokiwała głową, stosując się do jego wskazówek.
Za drzwiami okazało się być o wiele ciaśniej niż się spodziewała. Wąski korytarzyk zmusił ją do poruszania się bokiem. Krok po kroczku zbliżała się do kolejnych drzwi i dotarła do niedużego pomieszczenia, będącego małą prymitywną kuchnią, przy której stoliku jadł posiłek sam kapitan aeroplanu. Nic dziwnego więc, że Gabriela nie wróciła do nich. Miała okazję posiedzieć za sterami.
- Tam lady Stone.- McCree nie przerywając posiłku uprzejmie wskazał małe drzwiczki z boku pomieszczenia kuchennego.
- Smacznego - powiedziała do niego kobieta, przeciskając się w bok i odkładając naczynia. Łazienka… była mała. Składała się ze zlewu i ubikacji. Niewiele, ale w końcu to był aeroplan, a nie sterowiec czy transatlantyk. Nie było co liczyć na wygody.
- Wylądujemy jak już będzie wieczór w Kairze. Po przygotowaniu aeroplanu do lotu, możemy ruszać natychmiast, ale lot nocny przez pustynię może być niebezpieczny. Jeśli jednak życzysz sobie tego to wystartujemy.- odezwał się Victor. - Chciałbym jednak jak już wylądujemy wiedzieć, co my mamy robić. Żołnierz bez rozkazów do wykonania popada w marazm.-
Spojrzała na niego z namysłem. Był chyba typem ponuraka - służbisty.
- Niestety, ta misja w dużej mierze opiera się na tym, że działanie dostosujemy do sytuacji, która nas tam zastanie. Raczej nie będziemy latać nocą, jednak chciałabym żebyście byli gotowi. Niech jedno z was trzyma wartę na wszelki wypadek, kiedy drugie będzie odpoczywać.
- Jak sobie życzysz pani. Polecam “Różę Kairu”... trochę drogi ale najlepszy hotel w białej części miasta.- rzekł uprzejmym tonem Victor.
- Dziękuję, taka informacja na pewno mi się przyda. Czy mam na coś szczególnie zwrócić uwagę? Poza wiadomym traktowaniem kobiet w tym rejonie?
- Kair jest w miarę bezpieczny, poza dzielnicami czysto arabskimi i ciemnymi zaułkami. W końcu tu jest siedziba gubernatora.- stwierdził po zastanowieniu kapitan. - To najbardziej cywilizowane z miast w Egipcie i jedne z niewielu bezpiecznych.-
Pokiwała głową, po czym wróciła do Orłowa.

Jan zerkał przez okienka w dół na ziemię, oblewaną czerwonymi płomieniami zachodzącego słońca.
- I jak? Gabriela nadal speszona?- zapytał żartobliwie.
- Nie wiem. Gadałam z kapitanem. - odparła. - Pytał kiedy mamy plan znów podrywać się do lotu.
- Po nocy nie będziemy chyba szukać naszego archeologa, więc raczej wyruszymy jutro. Bierzemy dwa pokoje, czy od razu jedną sypialnię?- zapytał Orłow odrywając spojrzenie od okna i skupiając je na samej Carmen.
- Po wylądowaniu będziemy małżeństwem aż do powrotu. - powiedziała dziewczyna z powagą. - Pod każdym względem. Nie zamierzam narażać misji przez brak wiarygodności. Jedna sypialnia, czułe słówka i gesty. - odparła, po czym dodała - Victor zaproponował, byśmy zatrzymali się w Róży Kairu - podobno przyzwoity hotel w przyzwoitej dzielnicy.
- To prawda. Ja bym jednak wybrał “Pałac Isztar”.. niezbyt przyzwoity hotel, ale za to bardziej…- zamyślił się Jan Wasilijewicz.-... przyciąga osoby i małżeństwa żądne przygód i przesadnie bogate. Głównie rosyjskie, ale nie tylko. Za to na pewno wszyscy usłyszą o przybyciu do Kairu małżeństwa Sant Pierre.-
- Jesteśmy partnerami. Ja nie znam tych miejsc, dlatego decyzję pozostawiam tobie. Przy czym sam wiesz, że jeśli będzie zła, tym większą nieufnością będę cię darzyć. - odparła sucho. Zmieniła się. Im bliżej misji, tym bardziej była agentką niż akrobatką. Zdyscyplinowana, skupiona i zimna niby lód.
- Ja w sumie też nie… nie byłem ani w jednym, ani w drugim.- stwierdził spolegliwie Jan.- Słyszałem tylko opowieści. Pytanie tylko czy wolimy bardziej dyskrecję, czy przyciągać uwagę.
- Osobiście stawiam na pierwszą opcję. Nawet jeśli odgrywamy żądne przygód małżeństwo, pamiętajmy, że to będzie profesor, czyli przypuszczam - człowiek z klasą. A tacy unikają skandali i cenią raczej dyskrecję.
- A więc “Róża Kairu”.- zgodził się z nią Rosjanin. A w pokoju rozległ się głos kapitana.- Proszę zapiąć pasy i szykować się do lądowania. Zbliżamy się do kairskiego lotniska.-
Carmen usiadła na swojej sofie i zapięła pasy, a zaraz potem również oczy. Zaraz rozpocznie misję. Musiała się skupić - tak jak przed występem. Chciała wyrzucić wszystkie uczucia i wątpliwości, którymi darzyła Jana. Teraz był dla niej “mężem” - przedmiotem, którego miała użyć w maskaradzie, by nikt jej nie przejrzał. Bez emocji, bez sentymentów, bez... sumienia.
Lądowanie było bardziej… wyczuwalne. Drżenie i wstrząsy, gdy aeroplan powoli wytracał prędkość kołując na pasie startowym. W końcu gdy się zatrzymał, Jan odpiął swój pas i mówiąc z nienagannym francuskim akcentem.- No i wylądowaliśmy mon cherrie.-
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Nawet się nie bałam. - powiedziała wesoło, po czym również rozpięła pasy i zaczęła wydobywać z szafki swój bagaż.
- Pozwól że ci pomogę mon cherrie.- rzekł z czułym uśmiechem “Pierre”.
- Ależ dziękuję, mężu. - odstąpiła od pojemnika, wygładzając sukienkę. Podczas gdy Jan robił z siebie bagażowego osiołka, do pokoiku weszła Gabriela.- McCree uparł się, że to on będzie pilnował samolot, tak więc ja pojadę tam gdzie wy, by w razie kłopotów służyć pomocą. Może i nie miałam okazji w prawdziwej akcji, ale na treningach strzelałam całkiem celnie.-
Carmen uśmiechnęła się lekko, po czym podeszła do dziewczyny.
- Ważniejsze teraz od strzelania jest trzymanie się roli, kochanie. Widzisz? To mój mąż, Pierre - wskazała na Orłowa - A ty... możesz być moją kuzynką. Jestem Victoria, swoją drogą. - uśmiechnęła się czarująco.
- Janine? Niech będzie Janine.- zamyśliła się Gabriela wybierając imię.- Postaram się nie przynieść wam wstydu. Tylko strojów odpowiednich chyba nie mam.-
- W niczym to nie szkodzi moja droga… a więc drogie panie… ruszajmy do wyjścia i poszukajmy pojazdu, który zawiezie nas stąd do hotelu. Gdzieś przy lotnisku powinny być jakieś riksze.- zaproponował Pierre podając dłoń Victorii. Ta wdzięcznie przytuliła się do jego ramienia. Następnie wyruszyli do wyjścia, by poznać Kair.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline