Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2017, 23:31   #110
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Ropucha zielona (Bufotes viridis) – pospolity gatunek płaza z rodziny ropuchowatych. Wyróżnia się zieloną barwą. Zasięg jej występowania jest szeroki (Europa, Afryka, a prawdopodobnie i Azja). Zasiedla zróżnicowane siedliska, preferuje ląd nad wodę. Żywi się drobnymi bezkręgowcami. Samica składa w zbiorniku wodnym kilka tysięcy jaj, z których wylęgają się kijanki. Odnotowano krzyżowanie się z ropuchą szarą. Całkowita liczebność ulega spadkowi, pomimo tego zwierzę na większej części swego zasięgu występowania jest pospolite.

Za Wikipedią

Pan Ropuch (Bufotes Virdis Fantasmagoria) - Stwór zamieszkujący moją wyobraźnie. Zagrażający małemu skrzydlatemu ludowi Sylfid znajdującego się pod opieka Pani Liści i Traw.

Za Tobias Greyson


Tobias niezauważalnie przełknął ślinę i od smrodu i od strachu, który zaczął drążyć jego trzewia. Łapał wzrokiem szczątki kości, zgniłego już mięsa, broni, śluzu skapującego z wielkiego liścia rosnącego nieopodal wprost z bagniska, gałęzi na które mógłby wskoczyć. Nie czuł się za dobrze. Nie czuł się za bohatera, nie czuł się za nikogo. Czuł się jak gość nie z tej bajki.

Jak skazany na śmierć.

Gdzie tam skazany

Sam się tam posłał

- Nieee - zająkał się bo krtań nie chciała współpracować, bał się cholera jasna - Nie zabrakło - powtórzył już głośniej i pewniej - Przyszedłem w odwiedziny i z wielką prośbą do Ciebie o Wielki Zielony Władco Bagień i Trzęsawisk - spróbował łagodnie i pochlebczo bo może stwór skoro inteligenty to łasy na takie słowa.

Przez cały czas Tobias szukał wzrokiem broni, która byłaby w stanie zniwelować przewagę jęzora gada, który na pewno był w stanie strzelić na znaczną odległość i pochwycić go w oślizgłym uścisku.

- W odwiedziny? - bełkotał stwór wyraźnie zdziwiony. - Prośbą? A to coś nowego! Podoba mi się. Podoba mi się twoja wdupowłazość. Co to za … prośba kolorowy motylku?

Słowa płaza wielkiego jak półtora przyczepy campingowej pomogły. Krew w Tobiasie zawrzała a zęby nawet zgrzytnęły. Strach przyczaił się w cieniu czekając na lepsza chwilę by znowu wyleźć.

- A czemuż to nie? Na pewno patrząc na to wszystko wokół rzadko ktoś Cię odwiedza. Tak więc ja jestem. Zwę się Tobias i przyszedłem po prośbie. Czy łaskawie możesz opuścić to miejsce i znaleźć sobie inne ładniejsze, może bardziej słoneczne?

Tobias nie grał w karty, nie umiał, nie lubił, nie umiał oszukiwać, granie z nim to jak granie z otwarta ręką.

- Nie pojmuję! - zarechotał Pan Ropuch. - Chcesz bym się stąd wyniósł. Niby dlaczego miałbym się stąd wynieść?! To dobre miejsce. Odpowiednio obfituje w zwierzynę. Panie Tobias, wykluczone! Nie mam zamiaru szukać innego miejsca. I nie przepadam za słońcem!

- Na świecie jest wiele miejsc, które obfitują w zwierzynę. Dlaczego akurat to musi być to? - Tobias podjął grę z góry skazaną na przegraną - Jeżeli przeniósłbyś swoje wielkie jestestwo w inne miejsce to i Ciebie nie będzie nikt nękał a jak widze po tych wszystkich szczątkach to tłoczno tutaj. Nawet ramię jednego z gości sterczy Ci z paszczy. Czym zawinił?

- Gadał za dużo!

Tej odpowiedzi się spodziewał. Grał na zwłokę analizując swoje możliwości, rozglądając się za ewentualną bronią. Nie wiedział jeszcze tylko po co bo nie umiał się posługiwać bronią biała. Z palna miał do czynienia ale tylko kilkukrotnie na strzelnicy bo wiatrówek z wesołego miasteczka raczej trudno nazwać bronią.

- To jak jest jakaś szansa? Czy czegoś tak zawzięcie pilnujesz i ruszać się stąd nie masz zamiaru? - ponowił swoją prośbę człowiek

- Płycizna. Wielu idiotów próbuje nią przejść na drugi brzeg rzeki. Z Jesiennego Lasu do Krainy Kamiennego Lorda. Kiedyś tu był nawet most ale Przecher go zniszczył. Głupiec.

- To nie można naprawić tego mostu? - Akrobata wodził wzrokiem po cielsku olbrzymiego płaza - Nikt by sobie w drogę nie wchodził. Ty byś odpoczął od nadmiaru gości

- A co bym żarł? - zaciekawił się Ropuch. Widać było, że jest najedzony i że bawi go ta konwersacja. Pewnie w innej sytuacji już by doszło do walki.

- A mało to by się znalazło chętnych na pokonanie wielkiego władcy tego zakątka. Szaleńców jest wielu.

Jednego masz przed oczami” - dodał w myślach.

- Szaleńcy smakują najlepiej - Ropuch mlasnął obleśnie. - Masz szczęście, kolorowy motylku, że jestem nażarty tym głupcem, który był tu przed tobą. Bo inaczej byśmy pogaworzyli.

Nie było żadnych podstaw by dalej ciągnąć tą konwersację.

- Dobra ta rozmowa jest bez sensu. Rozumiem, że po dobroci nie chcesz opuścić tego miejsca. Nie możesz współpracować? Pieprzona kraina jest pełna zalesionych błotnistych terenów ale nie, ty musisz trzymać się tego miejsca. I dobra. Nie chcesz to nie. Miłego dnia - zaczął się wycofywać nie pozwalając sobie na zostawianie Pana Ropucha za plecami.

Miło było ale się skończyło. Pokręcony ten mój sen. Piękny i zarazem przerażający” - rozważał starając się wycofać.

Ropuch nic nie zrobił. Beknął tylko głośno, zadowolony z życia.

Kiedy płaz zniknął Tobiasowi z pola widzenia ten nerwowo rozejrzał się po okolicy. Szukał dość masywnej gałęzi czy innego drzewnego odpadka walającego się w okolicy. Czegoś co będzie mogło uchodzić za dzidę czy inną pikę. Coś co będzie mógł złapać i utrzymać na tyle długo by lecąc ze znaczną prędkością, o ile będzie w stanie to zrobić, mógł się wbić w cielsko stwora. Coś co pozwoli mu swoją masą, jeżeli nie zabić Pana Ropucha, to chociaż poważnie zranić. Wszyscy mu świadkiem, że chciał po dobroci a tak jedyne na co wpadł by pozbyć się płaza to stać się żywym pociskiem. Nie miał jednak żadnych innych atutów.

Odpowiednio grubej, mogącej wytrzymać przebicie skóry ropuchy, nawet całkiem zaostrzonej gałęzi nie szukał długo. Czyżby sam ją sobie “wyczarował” samą chęcią jej posiadania? Cholera wie jakie reguły panują w tym co podrzuca mu jego wyobraźnia?

Chwycił gałąź, westchnął głęboko kilka razy i ruszył.

Najpierw wykonał kilka dłuższych kroków, potem przyspieszył a potem, potem zamierzał wzbić się w powietrze i niczym Superman w połączeniu z Flashem na pełnej szybkości wbić się w Pana Ropucha niczym wkurwiony szaszłyk mający stać się przyszłą przekąską potwora.

On sam nie lubił francuskiego żarcia. Liczył jednak, że to on będzie patrzył na martwą żabę a nie stanie się kolejnym już dzisiaj pokarmem dla Bufotes Virdis Fantasmagoria.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 01-03-2017 o 23:34.
Sam_u_raju jest offline