- Nie może być! - wrzasnął Zingger na wieść, że spadek, ba!, że nawet kancelaria prawna Złodziej i Syn nie istnieje. - Noż, kurwa, ja, pierdolę! - ze złości rzucił na bruk swój kapelusz z piórkiem. Przechodnie odsuwali się na bezpieczny dystans widząc furiata.
Bernhardt poczerwieniał cały na gębie, jakby miał zaraz wybuchnąć. Zakołysał się na nogach. W oczach zamigały mu niebezpieczne ogniki. Wreszcie z trudem oparł się na ramieniu Leopolda i rzewnie zaszlochał. - Kurwa, Ranaldzie, jakże Ty mnie doświadczasz - wypłakiwał swe żale w rękaw kamrata.
Zrezygnowany kupił sobie garniec pitnego miodu i wydudnił w niecały kwadrans. Zapijając smutki poszedł w ślady Szkiełka i pożarł ze trzy rabarbary. - Dobra. To chodźmy do tego Parku Osobliwości, czy jak mu tam. A później nachlejemy się wińska na krzywy ryj.
Ostatnie zdanie wyłapała przypadkowa stara matrona, która ze zgorszeniem spojrzała na Berna i Leopolda. - No i czego się raszplo patrzysz - warknął Zingger. - Zwiedzaj, baw się, póki możesz. Twój stary i tak Ci rogi dorobi.
Stara kobieta czym prędzej podreptała w swoją stronę. Zingger splunął za nią odganiając złe moce. Gdy zniknęła za rogiem budynku Bern spojrzał kwaśno na kompana. - Biorę Cię na świadka. Tego, kto mnie na dudka wystrychnął, zajebię. Niech stracę, tępą łyżką zajebię - złożył uroczystą przysięgę. - Tak mi dopomóż boże złodziei i rajfurów. A teraz bawmy się.
Ostatnio edytowane przez kymil : 02-03-2017 o 20:18.
|