Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2017, 10:24   #18
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
O dziwo, Janus protestował przed zawiezieniem ją tam gdzie chciała, tłumacząc że szóste piętro jest w remoncie i nie ma nad nim kontroli, więc nie mógłby pomóc w razie potrzeby. Ale kiedy Carmen okazała się uparta, deus ex machina posłusznie zawiozła ją na żądane piętro, które rzeczywiście wyglądało na remontowane. Było też słabo oświetlone. Niemniej drzwi do pokoju 49 dostrzegła bardzo szybko.
Przyjrzała się uważnie otoczeniu, odruchowo szukając dróg ucieczki, po czym zapukała pewnie.
- Tak?- rozległ się zza nich głos, podczas gdy Carmen analizując sytuację uznała że najlepszym wyjściem z ewentualnej zasadzki były sprint do windy, w której to Janus miał sensory i zgodnie z wbitym na karty kodowe programem… był gotów ją bronić.
- Dzień dobry, czy zastałam Reginalda? - zapytała z pełnym przekonaniem.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich prawdziwy “ogr” we fraku. Człowiek o kwadratowej szczęce, łysej głowie, szeroki jak szafa i przypominający ciężkiego boksera. Frak wydawał się ledwo mieścić jego sylwetkę. I przerastał Carmen o głowę.
- A kto skierował tutaj?- zapytał.
- Otto powiedział, że nie będę się tu nudziła. Pan wybaczy, jestem nowa w mieście. Lady Victoria. A mam przyjemność...? - spojrzała na niego wyzywająco, unosząc jedną brew.
- Smith.. ręce do góry proszę podnieść.- rzekł krótko mężczyzna beznamiętnie przyglądając się Carmen.
- Konkretny chłopak... - wymruczała Carmen, ale zastosowała się do instrukcji i podniosła ręce nad głową, łącząc dłonie tak, jakby była do czegoś przywiązana.
Ciężkie dłonie zaczęły macać jej biust, plecy i biodra. Jeśli sprawiało mu to przyjemność, to umiał ten fakt maskować. Był bardzo skrupulatny w swej robocie, bo zmacał i uda i obszary pod suknią.
- Proszę tu chwilę poczekać panno Victorio.- rzekł po macaniu Smith i zamknął drzwi. Otworzył je zresztą wkrótce mówiąc.- Jest zgoda na pani uczestnictwo. Proszę mi przekazać pulę pieniędzy którą chce pani grać.-
Kobieta podała mu plik banknotów, wciąż uśmiechając się czarująco.
- Proszę do środka.- rzekł Smith zamykając za Victorią drzwi i przeliczając banknoty. Poprowadził ją do świeżo wyremontowanego pokoju, w którym nie było jeszcze mebli, poza kilkoma krzesłami, jedną sofą i stolikiem dla kilku graczy. Z czego trzech już przy nim siedziało.
- Smithy my boy… kogoś tu przyprowadził?- rzekł z uśmiechem mężczyzna w kapeluszu.


Jego wyraźny teksański akcent świadczył, że pochodził z Nowej Brytanii leżacej za atlantykiem. Pozostali dwaj gracze różnili się bardzo. Jednym z nich był siwejący admirał floty handlowej, a drugim arab w białym burnusie z sygnetami zdobiącymi oba jego małe palce u dłoni. Żaden nie miał jednak tylu żetonów przed sobą co Teksańczyk.
- Panna Victoria.- wyjaśnił Smith.- Z pięcioma tysiącami.
Odłożył jej gotówkę, wraz resztą pieniędzy na stojący blisko nieużywanej sypialni stolik i zaczął dobierać odpowiednią ilość żetonów.
- Victoria… zobaczymy czy to imię okaże się prorocze.- uśmiechnął się Teksańczyk.
- Czyżbyś bał się Bill?- stwierdził z uśmiechem śniady Arab pocierając swą długą brodę.
- Ani trochę.. lubię wyzwania.- zaśmiał się Bill. No cóż… i tak były małe szanse, że przy tylu oficjalnych i nieoficjalnych kasynach w Kairze, sir Goodwin będzie akurat tutaj.
Dziewczyna stanęła w drzwiach, by mężczyźni mogli ją sobie obejrzeć, po czym dygnęła lekko.
- Dziękuję za pozwolenie, by się dołączyć. Choć widzę, że grono mamy skromne, ale humory dopisują. Zatem czy możemy zaczynać?
- My już zaczęliśmy jakiś czas temu moja droga. Ja jestem Bill Paxton, to admiral Floginns w stanie spoczynku, a to Hassan ibn Alhabi. Właściciel największych stad wielbłądów na całej Saharze.- wyjaśnił Bill i wskazał miejsce przed sobą. -Proszę się przysiąść i możemy zaczynać kolejną partię.-
- Miło panów poznać. A jeszcze milej będzie ograć. - powiedziała z promiennym uśmiechem, zajmując miejsce mniej więcej naprzeciwko Teksańczyka.
- Więc zaczynajmy… teksański poker. Zasady wszyscy znają.- Bill zaczął rozdawać karty, przy czym Carmen trafiła się dziesiątka i ósemka. Kiepsko.. ale nie miało to wszak znaczenia. Nie o pieniądze jej chodziło. Spasowała. Raz, drugi i kolejny, nie dała się też sprowokować, spokojnie czekając na rozdanie, które była w stanie wygrać. Oczywiście, zaczęła też blefować, a z czasem przeciwnicy przestali liczyć na jej amatorskie potknięcia i faktycznie skupili się na grze.
- Czy zawsze gracie w takim gronie? - zapytała po kolejnej partii.
- Nie… Oczywiście jest w Kairze grono wtajemniczonych, ale liczba uczestników jest zmienna i niestała. To dość specyficzny klub, do którego właśnie się pani zaliczyła.- rzekł uprzejmie Floginns. Victoria miała okazję grać z naprawdę twardymi hazardzistami. Była dobra, ale oni byli pasjonatami. I już dwa tysiące zdążyła stracić. Wygrać tej rozgrywki nie mogła, należało więc minimalizować straty.
- Coś czuję, że dziś nie zabłysnę. A jednak nie umiem odpuścić. Są tu tacy, którzy popadli w długi z powodu tego hobby, czy w Kairze się gra raczej bezpieczniej niż w Paryżu?
- Goodwin zalega z długami tu i tam. Lady Swietnikowa też ostatnio sporo straciła… ciekawe co się stanie jak mąż się o tym dowie. Hassim mój przyjacielu, czy stary Prusak Volg spłacił ci swoje długi, bo widzę że dzisiaj nie zarobisz.- zaśmiał się Paxton. Na co arab odpowiedział zgryźliwie.- Ciesz się poki możesz Teksańczyku, Allah wynagrodzi mi moją wierność zasadom jego, zwycięstwem nad tobą.-
Carmen uśmiechnęła się słodko i nic nie powiedziała. odczekała kilka partii, w których znów jej gorzej poszło i zapytała:
- A kiedy bym mogła poznać tych dłużników? Może po prostu panowie są za dobrzy dla mnie i żeby nie popaść w kompleks, potrzebuję zmierzyć sie z kimś spoza tak wytrawnej elity - słodziła im wszystkim.
- Poznać?- zdziwił się Paxton i zamyślił.- Wystarczy chyba przejść się po kasynach i na pewno w którymś siedzą. A poza tym Goodwin mieszka w Kairze, więc łatwo go znaleźć. Swietnikowa zaś przebywa w hotelu, ale raczej nie skusi się do gry. A Volg... chyba wrócił do Królewca.-
- Pan Goodwin skoro jest tutejszy nie urządza jakichś własnych wieczorków w teksańskim stylu?
- Z tego co wiem… nie… woli się doczepiać do innych. Ostatnio ma jakieś kłopoty finansowe, co dziwi zważywszy, że jego profesor coś tam odkrył na wykopaliskach.- zamyślił się admirał pocierając podbródek.- Może wkrótce się pojawi tutaj.-
- Jutro na przykład.- stwierdził Paxton.
- O, to może spróbuję wtedy szczęścia, bo dziś zdecydowanie nie jest mój dzień. W jakiej porze panom będzie odpowiadało? No i mam nadzieję, że się nie narzucam... - nachyliła się nad stolikiem, eksponując dekolt i zrobiła słodką minkę.
- Cóż…- stwierdził Paxton wgapiony w biust Carmen, podczas gdy przerwał mu Smith.- Jakaś Janine szuka swej kuzynki Victorii.-
- Och, panowie wybaczą, rodziny się nie wybiera - uśmiechnęła się ślicznie. Nie spieszyła się jednak zanadto. Poczekała do końca partyjki, po czym sfinansowała pozostałe jej żetony.

Smith zaprowadził Victorię na korytarz , do Janine. Kuzynka stała sama rozglądając się nerwowo, a odezwała się dopiero gdy Smith zamknął za nią drzwi. Uśmiechnęła się ciepło pytając.- Jak idzie… gra?-
- Na dziś skończyłam, wracajmy do pokoju. Chyba muszę odpocząć po podróży. Nie był to mój dzień... - westchnęła z udanym rozżaleniem.
- Miałam… dołączyć. Twój mąż uznał, że jego obecność… utrudniałaby ci rozmowy.- uśmiechnęła się pod nosem Janine poufale obejmując Victorię i tuląc się do niej.- Jemu też nie poszło za dobrze w barze. Nawiązał wiele znajomości, ale jedyne czego dowiedział się to to że Langstrom rzadko bywa w Kairze. I że z Goodwinem się nie kochają. Ale cóż… to jego szef.-
Carmen westchnęła i spojrzała znacząco na Gabrielę. Dziewczyna miała dobre chęci, ale musiała się jeszcze wiele nauczyć. Na przykład, że pewne informacje warto przekazać bez udziału deus ex lub ewentualnych podsłuchiwaczy.
- Co dalej kuzynko?- wymruczała Janine gdy zbliżały się do windy.
- Jak powiedziałam, wracamy do pokoju. Przynajmniej przypudrować noski. - spojrzała na dziewczynę znacząco, choć również ją przytuliła.
- Twój mąż już wrócił do pokoju.- wymruczała cicho Janine.- Widziałam go znów bez koszuli. Mrrrau.-
Carmen tylko uśmiechnęła się na tę informację, lecz nie skomentowała jej. Czekała aż się znajdą w prywatnej strefie.
Dotarły na piętro na którym mieszkali i przemierzyli korytarz. Teraz pozostało… cóż… Janine mogła się udać do swego pokoju, a Victoria do swego męża. Oczywiście gdyby obie kobiety były dobrze wychowanymi damami, a nie skandalistkami… nie wspominając, że pod tą warstwą były jeszcze agentkami brytyjskimi.
- Chodź ze mną na chwilę - powiedziała Carmen, a ton jej głosu stał się zimniejszy.
Janine zadrżała nagle jak smagnięta biczem, ale posłusznie ze spuszczoną głową udała się za swoją kuzynką. Ta zaś weszła z rozmachem do apartamentu i rozejrzała się po nim, szukając wzrokiem Jana i Barona. Węża dostrzegła pierwszego, musiał wyczuć jej zapach i właśnie pełznął ku niej. Mąż.. sądząc po dźwiękach dochodzących z łazienki, mył się albo kąpał.
Treserka pozwoliła pupilowi owinąć się wokół szyi i ramienia, po czym z westchnieniem usiadła na łóżku. Spojrzała na Gabrielę.
- Doceniam twój entuzjazm, kuzynko, ale naprawdę wolałabym żebyś zajęła się niefrasobliwą zabawą. Te dwa nazwiska to sprawa moja i mojego męża. Nie chcę, by uważano, że zbyt nachalnie i zbyt często o nich mówimy. Toteż twoja rola mówić o wszystkim innym i po prostu bawić się wyjazdem. Czy to rozumiesz?
- Tak. Tak… bawić się i być pomocna. Zapamiętam.- odparła gorliwie Janine.
- W takim razie będę wdzięczna, jeśli zejdziesz na dół i po prostu pośmiejesz się z tutejszymi gośćmi. nie musisz o nic ich pytać. No chyba, że interesujący nas panowie zjawiliby się osobiście. Wtedy faktycznie, poprosiłabym cię o informację, dobrze, kochanie? - mówiła wciąż słodkim tonem, choć jej twarz już nie promieniała tą beztroską radością, co na salonach.
- Tak… droga kuzynko.- mruknęła smutno Janine patrząc na swoje stopy i po chwili nachyliła się by dać Victorii buziaka na pożegnanie.
Carmen również ją cmoknęła, po czym poczekała aż wyjdzie. Wtedy zaczęła delikatnie głaskać Barona, również stęskniona jego obecności. Po chwili pieszczot odłożyła go do “gniazda” na szafie i wyjrzała przez okno. Czekała aż Orłow wyjdzie z łazienki.

Musiała chwilę poczekać nim odgłosy ustały. I Orłow wyszedł, półnagi i z mokrą czupryną… błyszczącymi kropelkami spływającymi po jego torsie. Gdy zauważył siedzącą Victorię zamarł zaskoczony, a jego spojrzenie robiło się coraz bardziej wilcze i dzikie. Podobne temu, które widziała na dachach Paryża, gdy trzymał ją w ramionach.


Dziewczyna przygryzła wargę i odruchowo wstała. Jakoś siedzenie na łóżku przy półnagim agencie caratu nie wydawało jej się dobrym pomysłem.
- Ktoś mógł cię zabić, skoro nawet nie słyszałeś mojej rozmowy z Janine. - powiedziała, odwracając wzrok i patrząc w okno znów - Goodwin powinien być tu jutro na pokerze. Zostałam zaakceptowana przez towarzystwo, więc jak dobrze pójdzie, spotkam się z nim. Chyba że nie chcemy czekać, to wtedy warto udać się na przebieżkę po kasynach. Podobno nietrudno na niego trafić.
- Zawsze możemy odwiedzić jego biuro.- zamyślił się Jan Wasilijewicz i podszedł powoli… słyszała jego kroki za sobą. A potem poczuła jak chwyta ją w pasie zaborczo i zachłannie… Jego dłonie zaczęły wodzić po jej brzuchu, jakby chciał zerwać z niej tą sukienkę… rozszarpać każdy kawałek tkaniny, który ich dzielił.
- Jesteś pewna że jutro będzie na pokerze?- szeptał jej wprost do ucha tonem głosu rozpalonym żarem niczym pustynia którą widziała w oddali.
Zadrżała i zamknęła na chwilę oczy. Gdzie kończyła się gra, a gdzie zaczynały ich własne relacje? Miała coraz większe problemy z określeniem granicy. Nie odwracając się, sięgnęła dłonią do jego policzka i pogładziła po twardym zaroście.
- Nikomu nie groziłam śmiercią, więc pewności mieć nie mogę, niemniej tego się tam spodziewano... - odpowiedziała.
- Jeśli tak uważasz… to co byś planowała na dzień. Przypuszczam, że pokerek tutaj zaczyna się… wieczorem.- usta mężczyzny wpiły się w szyję Carmen niczym pocałunek wampira. Także i palce mężczyzny sięgnęły łapczywie pod suknię mocno i gwałtownie wodząc po jej bieliźnie, jakby chciał ją nimi przebić.
Pragnął ją… pragnął posiąść, pieścić, wielbić… słyszeć jej krzyki rozkoszy. Coś czego nigdy nie otrzymała od Brutusa. Carmen miała doświadczenia z mężczyznami, czasem przyjemne, czasem… będące tylko pracą. Lecz tu i teraz… w tej sytuacji pojawiło się coś jeszcze. Samolubna chęć wykorzystania sytuacji. Jak dotąd nigdy nie chodziła do łóżka dla przyjemności… zawsze był to obowiązek. Nigdy z mężczyzną w każdym razie. Choć pierwszy raz z Yue był interesem, kolejny już był już tylko czysto fizycznym doznaniem rozkoszy.
Tym razem jednak było inaczej.
- Może... pójdziemy do tego biura... razem... żeby nas poznał. Wiesz... - starała się mówić składnie, mimo żądzy, która ją wypełniała - niech nas pozna jako rozrywkową, miła parkę. A potem wieczorem... go uwiodę lub...och, postaram się, żeby wysłał nas na wykopaliska. Może... jako potencjalnych inwestorów?
Westchnęła, drżąc z oczekiwania, gdy dłonie Jana błądziły po jej ciele. Wciąż jednak nie chciała się do niego obrócić. Była agentką... powtarzała to sobie w głowie wciąż i wciąż, choć znaczenie słów powoli traciło sens.
Delikatnie napierał na nią ciałem w kierunku drzwi balkonowych, przeszklonych i zdobionych kolorową mozaiką u góry. Delfiny baraszkujące w morzu.
- Oprzyj się o nie… dłońmi.- mruczał cicho kąsając delikatnie jej ucho i drapieżnie ściskając jedną z piersi, boleśnie nieco nawet… ale miał w tym cel… powoli wysuwała się z gorsetu ją obejmującego.
Jego słowa były pełne pożądania, a jednak wrodzona żyłka detektywa kazała Carmen w tym spodziewać się podstępu.
- Ktoś ma nas zobaczyć? - zapytała, jakby bardziej przytomnie, choć wciąż ulegając mężczyźnie i wykonując jego polecenie.
- Może… nie wiem… ale tak rozpustne małżeństwo… nie boi się pokazać.- wymruczał cicho mężczyzna liżąc podstawę karku Carmen.- Nawet nie wiesz jak bardzo cię teraz.. pragnę.-
Mylił się. Czuła doskonale jego namiętność w gwałtownych ruchach. Czuła jak nerwowo zsuwa silnymi szarpnięciami jej majtki odsłaniając całkiem jej kobiecość… cóż… ta suknia nie ukrywała jej nóg, a i z ukryciem łona miała problemy. Zresztą zdołał już wydobyć na światło księżyca jedną z jej piersi.- … będziesz napalona… napaloną na Egipt… entuzjastką… a ja spełniającym twe kaprysy… mężem.-
- Małżeństwo... - powtórzyła cicho, jakby smakując te słowa. W głowie zaś powtarzała sobie, że dla Orłowa to tylko misja, więc i ona nie powinna brać tego... osobiście. I choć normalnie cieszyła się, gdy jej cel wzbudzał dodatkowo w niej pożądanie, tutaj była tym faktem zawstydzona. Jej twarz płonęła gorącym rumieńcem. Dziewczyna przyłożyła czoło do zimnej tafli szyby i oddychała szybko, pozostawiając na niej ślady pary.
- To... dobry pomysł. - przyznała cicho, starając się zachować bierność. Nie chciała by Wasilijewicz odkrył jak bardzo na nią działa.
Czuła ja rozkoszuje się miękkością jej piersi, ugniata i masuje… czuła też jak dotyka jej podbrzusza… muska palcami jej kobiecość. Nie musiała zgadywać, czego się dowiaduje przy tej okazji. Jej ton mógł być obojętny, ale jej ciało nie potrafiło kłamać w tej materii.
- Wypnij nieco pośladki.- rzekł władczo i stanowczo z nieukrywanym w żaden sposób pożądaniem. Słyszała szelest materiału, domyślała się że podwija jej suknię do góry, by odsłonić jej pupę.
- Widzę, że odnalazłeś się w tej roli. - mruknęła pod nosem i spełniła jego polecenie, dodatkowo napinając krągłe, wyćwiczone pośladki. Przełknęła ślinę.
- Rozkoszna… to rola… zobaczymy jak ty…- poczuła ja wodzi językiem pomiędzy pośladkami schodząc nim aż do jej podbrzusza czasami. Ciepłym i wilgotnym… słyszała jak rozpina spodnie. - Zobaczymy… jak ty się… odnajdujesz w swojej… żonko.-
Tak bardzo go pragnęła. Carmen zacisnęła pięści na szybie jednocześnie podniecona i wściekła. Orłow zamierzał zaspokoić się bierną żonką, wcale jej nie chciał. Chciał tylko tego ciała i agentki brytyjskiego wywiadu, która mu się ciągle wymykała. Odruchowo walnęła pięścią w szybę, na szczęście jednak powstrzymała się i nie zrobiła tego mocno. Drzwi balkonowe jednak zabrzęczały.
- Odnajdę się... jak zwykle. - warknęła, choć jej nogi już drżały w oczekiwaniu na to aż wszystkie mokre sny ostatnich nocy, o których wolała nie pamiętać, spełnią się wreszcie.
- Jeśli masz ochotę na inną pozycję… to mów szczerze… lub jakieś pieszczoty. Chcę byś była głośna i… okazywała jak ci dobrze z mężem. Chcę by wszyscy wiedzieli jak się bawimy… w końcu… tak powinno być w tym rozrywkowym małżeństwie.- usłyszał to uderzenie. Nie spodobało mu się chyba. Orłow był już gotów ją zaspokoić, jego dłonie wodziły po jej pośladkach, jego język muskał między nimi.- No.. powiedz mi… na jaką zabawę masz ochotę. Niech cały Kair nas usłyszy.-
- Usłyszą... o to się nie martw. - jęknęła, gdy poczuła jak jego język muska jej kwiat kobiecości. Znów mocniej naparła na szybę, przejeżdżając po niej paznokciami - Rób... swoje... - wiedziała, że przegrywa. Jej głos nie brzmiał już w ogóle obojętnie. Był raczej słodkim jękiem błagania o rozkosz.
- Taki mam zamiar…- wymruczał Jan Wasilijewicz. Przestał ją dręczyć, wstał.. jego palce zachłannie zacisnęły się na jej pośladkach.- Nie martw się… następnym razem… czy to dziś… czy jutro. Ty będziesz ujeżdżała mnie… dla równowagi.- rzekł z cichym chichotem i żądzą w tonie głosu. Nagle.. poczuła, coraz mocniej coraz wyraźniej jego obecność. Jak ją przeszywa, wypełnia, jak się w niej porusza… silne i stanowczo zdobywając jej kobiecość. Nie starając hamować swych pragnień, nabierając na nią całym ciałem i nie dając poruszyć się jej z miejsca. Był dziki w swej niemal zwierzęcej żądzy. Pragnął ją… mocno… pragną zachłannie. Jego dłonie jak kleszcze unieruchamiały jej biodra, więc czuła dokładnie każdy przeszywający ją ruch jego ciała. Krzyczała, nawet nie udając. Krzyczała z rozkoszy i bólu, za każdy razem gdy wchodził w nią do końca. Nikt nigdy nie brał jej tak brutalnie, a jednak... podobało jej się to. Carmen czuła jak maska pozorów opada, a ona sama zmienia się w czyste pragnienie. Gdzieś zniknęła chęć okazania dystansu, profesjonalność... zniknęło też poczucie, że ta pozycja i sposób, w jaki mężczyzna ją bierze, jest dla niej uwłaczający. Chciała być dzisiaj jego, chciała poczuć się jak zabawka, przedmiot w jego rękach. Chciała, by użył jej i spełnił swoje fantazje.
- O taaak! - jęczała głośno - Taaak... skarbie... kochanie... proszę... tak... jeszcze... zerżnij mnie... byłam bardzo... bardzo... niegrzeczna... proszę!
Krzyki były jak ostroga dla Orłowa. Ruchy bioder przybrały na sile dociskając ją mocniej do szyby tym bardziej, że...-
- Niegrzeczne kobietki wymagają kary.- puszczał raz jeden raz drugi pośladek, by dać jej mocne klapsy w wypięte pośladki. Bolało to nieco, ale przede wszystkim rozgrzewało i cóż… było głośne. A ona była jego… tylko jego, czując jak każdy ruch bioder wypełnia ją jego obecnością… czując jak podniecony on jest… jak ona budzi w nim pożądanie. Była nie tylko jego zabawką, była także jego ukochaną zabawką… najważniejszą. Czuła, że nie było żadnej istotniejszej od niej… w życiu jej “męża”.
- Taak, ukarz mnie! - prosiła, drapiąc szybę. Gdyby to było możliwe, gryzłaby ją teraz w przypływie żądzy. Całe jej ciało raz po raz przeszywały dreszcze, gdy on był w niej a potem gdy jego dłoń z głośnym klapnięciem opadała na jej zaczerwienione pośladki.
Fala rozkoszy jak tsunami budowała się w niej poprzedzana intensywnymi falami przyjemności z każdego ruchu Rosjanina. Jej rozedrgane ciało wiło się odruchowo pod pchnięciami kochanka. Wreszcie szczyt rozkoszy przeszył ją niczym piorun całkowicie ogłuszając przez chwilę. Gdy doszła do siebie zorientowała się, że opierała się dłońmi o szkło drzwi balkonowych, siedząc pośladkami na podłodze. A Orłow tuż za nią tuląc ją do siebie zachłannie i opierając podbródek o jej bark.
Dyszała ciężko. Powoli, odrywając dłonie od szyby, odchyliła się, opierając ciężar na jego ciele i tuląc czule do mężczyzny. Zamknęła oczy. Jej wciąż gorący policzek oparł się o jego.
- Jeśli chcesz… to możemy to powtórzyć w sposób jaki tobie się podoba. I rozbierz się do naga. Jaki byłby mąż, gdybym nie wiedział jak wyglądasz goła.- mruczał jej cicho do ucha wciąż gorącym głosem pełnym pożądania.
- Nie... - powiedziała słabo. Otworzyła oczy i powoli, czując jak jej ciało wciąż jeszcze drży po przeżytym uniesieniu, za pomocą rąk, wspięła się do góry po drzwiach balkonowych.
- Nie... - powtórzyła.
Gdy udało jej się stanąć na chwiejnych nogach, obróciła się przodem do Orłowa i spojrzała na niego z góry.
- To ty mnie rozbierzesz. Delikatnie dla odmiany. - powiedziała rozkazującym tonem, starając się ukryć wciąż przyspieszony oddech.
- Stopa… postaw mi ją na torsie.- stwierdził Jan starając się zdjąć z jej nóg wiszący na kostkach skrawek jej bielizny.- Ufasz mi? Nie boisz się, że skorzystam z okazji do… zabawy?-
Była tego pewna… że będzie dotykał i całował podczas tego delikatnego rozbierania. Jego rozpalone jak ogień spojrzenie jej to mówiło. Jako że pantofelki straciła jakoś na początku ich zabawy, teraz Carmen oparła obutą tylko w cieniutką pończoszkę stopę na barku mężczyzny. Spojrzała mu głęboko w oczy. Czuła jak... jej samej zaczyna być to już obojętne. Chciała się bawić. Chciała mieć mężczyznę, który od dłuższego czasu spędzał jej sen z powiek. I przestało mieć znaczenie, co myślał. Nawet jeśli dla niego to była gra pozorów, tej nocy chciała o tym nie myśleć. Chciała tylko brać i dawać rozkosz.
Uśmiechnęła się zmysłowo.
- Może w ten sposób sprawdzam czy jesteś godzien mego zaufania, by iść jeszcze dalej? - zapytała cicho.
- Nie jestem chyba… bo… tracę nad sobą kontrolę… chcę cię całą… jak żadnej innej… chcę cię mieć. Chcę widzieć twój uśmiech… chcę widzieć jak się prężysz zmysłowo… jak pragniesz... - wodził dłońmi po jej nodze zsuwając materiał powoli i rozkoszując się dotykiem jej skóry. Nieco niżej… twardniał. Miał na nią ochotę i nie wyrażał tego tylko słowami.
- A jeśli powiem ci, że warto...? - sycąc się jego spojrzeniem, przejechała palcami po swoim obojczyku, by zjechać nimi na obnażoną pierś i ująć pieszczotliwie w dłoni. Opuszek palca muskał raz po raz sterczący sutek kobiety. Przygryzła wargę, nie przestając się uśmiechać psotnie.
- Wiem, że warto… ale czasem ciężko zapanować nad sobą.- Jan Wasilijewicz uśmiechnął zawadiacko, zsuwając całkiem pończoszkę i językiem wodząc przez chwilę po jej stopie. Teraz to ona kontrolowała sytuację, choć… dreszczyk przechodzący po jej ciele wywołany jego dotykiem, mówił Carmen że ciała swego nie była w stanie do końca kontrolować.
- Jestem pewna, że się postarasz. W końcu tak długo marzyłeś o tej nocy, prawda? - zamruczała, czując jego usta na stopie, lecz po chwili powiedziała - Teraz gorset... zębami. - uśmiechnęła się szelmowsko.
- Śniłem.. obróć… sznurowanie.- mruknął enigmatycznie Rosjanin przyznając się do tej słabości.
Przykucnęła i przysunęła swoją twarz, do jego twarzy. Nachyliła się tak, jakby chciała go pocałować, po czym jakby rozmyśliła się. Podpełzła na kolanach do łóżka i opierając głowę i ramiona na pościeli, obróciła się sznurowaniem gorsetu do Orłowa.
- Opowiedz któryś. - zażyczyła sobie.
- Byłaś w nich na dachu… tak jak wtedy.. uśmiechałaś się, gdy się wdrapywałem. Okryta płaszczem… - mruczał Jan Wasilijewicz podchodząc na dwóch nogach, klęknął i zębami zaczął szarpać za wiązania gorsetu. - Zrzuciłaś go… i odsłoniłaś swe ciało. Naga zaczęłaś uciekać… a ja goniłem cię i goniłem wiedząc jak rozkoszną nagrodę mi dasz jak cię złapię. Byłaś nieuchwytna.-
- A teraz mnie masz... i tak grzecznie się mnie słuchasz... - igrała z nim, mrucząc za każdym razem, gdy czuła jak opiera szczękę o jej plecy.
- Teraz cię słucham… a za chwilę mogę cię posiąść nie dbając o to… i rozkoszować się twymi jękami.- przypomniał jej mrucząc niczym jakiś drapieżnik. A językiem przesunął wzdłuż kręgosłupa, aż do miejsca gdzie skończył rozwiązywać jej gorset.- Dobrze wiesz, że potrafię stracić nad sobą panowanie… i jaki wtedy jestem.
Kolejne dwa szarpnięcia zębami i gorset był rozwiązany.
- Nie zrobisz tego, bo wiesz, że tylko ja mogę dać ci więcej... i mogę ci wynagrodzić to czekanie - powiedziała, przeciągając się zmysłowo i unosząc biodra tak, żeby wypiąć pośladki, pozostając na czworakach z rękami i głową na kołdrze - Dobrze, chłopcze... teraz zdejmij ze mnie suknię. powolutku. Żebyś nie zobaczył od razu wszystkiego, a delektował się odkryciami. To taka zabawa w archeologa. - zachichotała zmysłowo.
- To prawda… ale ty możesz mnie sprowokować. Dobrze wiem, że masz ku temu talent.- zsuwał z niej powoli suknię, a ona sama czuła jego rozpalone spojrzenie i drżące dłonie. Chciałby ją z niej zerwać. Chciałby pogrążyć się w rozpustnej zabawie. Był ogniem przy niej, żywiołem pozbawionym jakiejkolwiek kontroli nad sobą.
- Mmm taka ogromna władza, w takich delikatnych rączkach... - powiedziała i kiedy suknia całkiem z niej opadła, nagle odwróciła się i przewróciła mężczyznę, przyciskając go plecami do ziemi. Jej usta wpiły się w jego wargi z gwałtownością, której sam agent Orłow by się nie powstydził.
Orłow może się i nie spodziewał, ale z pewnością potrafił docenić. I jego usta odpowiedziały zachłannym pocałunkiem na smak warg. Leżał grzecznie zaciskając dłonie w pięści i drżąc. Starał się trzymać swe pragnienia na wodzy dając kochance pole do popisu. A ona wodziła palcami po jego ramionach i bokach, schodząc czasem na biodra i lekko je drapiąc.
- A czy wiesz... - szeptała mu do ucha, smagając je języczkiem - jak każdy władca, potrzebuję nie tylko korony, ale i berła. Czy ty masz jakieś berło dla mnie? - przygryzła delikatnie płatek ucha.
- Jesteś straszna..- jęknął cicho Orłow.- … jak mam zachować zimną głowę przy tobie.-
Dyszał szybko i drżał będąc w niewoli jej pieszczot.- Mam twarde i gotowe do użycia. Całe twoje.. tylko twoje…-
Podniosła się na rękach i uśmiechnęła do niego kocio.
- Potraktuj to jako trening i... - przesunęła się niżej, wzdłuż jego ciała - och, zapomniałabym, pamiętaj mężu, żeby cię wszyscy słyszeli. - sparodiowała jego uwagę, po czym ustami objęła czubek jego męskości i zaczęła rozkosznie pieścić języczkiem.
- To musisz… się postaaa..- słowa przeszły w jęk, gdy Carmen przeszła do działania. Zacisnął dłonie na jej głowie jakby bał się że ucieknie.- Tak…. tak rób tak.. .dalej… jesteś cudowna… jedyna… moja… żoonko..- był coraz głośniejszy nie dając jej uciec od swego berła w jej ustach. Całkiem pokaźnego, ale przecież o tym wiedziała. Każdy jego jęk i krzyk był dowodem jego satysfakcji, każdy brzmiał pożądaniem… tą dziką jego odmianą, którą widziała w jego oczach.
Zamruczała, pieszcząc ustami jego męskość coraz pewniej i coraz bardziej zachłannie. Podczas gdy jej dłonie pieściły podstawę, jej usta zajmowały się zwieńczeniem berła. Jednocześnie Carmen nie przestawała patrzeć w oczy Orłowowi. Nawet do niego mrugnęła zadziornie.
Wzrok mężczyzny miał tą dziką zachłanną nutę… która mówiła jej, że pragnie ją zdobyć. Że pożąda jej. Uśmiechał się zawadiacko, nie powstrzymując jęków i okrzyków. Był w niewoli jej ust, głaszcząc ją po włosach i czując jak wzbiera nim żądza, aż do zbliżającej się szybko eksplozji.
Gdy nabrzmiał jeszcze bardziej, odruchowo chciała się odsunąć, lecz Rosjanin choć delikatnie, to mocno trzymał jej włosy. Odruchowo też docisnął ją do swego krocza, a ona posłusznie spijała jego nektar. Dopiero gdy wypiła wszystko, uniosła głowę, oblizując językiem kącik ust. Uśmiechnęła się do niego psotnie.
- Wspaniale wczuwasz się w rolę. Czuć ducha profesjonalisty…
- Chcę cię … tu i teraz… usiądź na łóżku i szeroko nogi rozłóż.- wymruczał niczym kocur, jego wzrok płonął pożądaniem i chęcią... “odwetu”.
- A to niby czemu? - podniosła się i usiadła, opierając o łóżko plecami. Jakby od niechcenia zaczęła oblizywać palce, na które skapło nieco nasienia.
- Nie wiem… nie wiem czemu tak na mnie działasz. Czasami.. - Jan Wasilijewicz również usiadł przyglądając się jej, po czym klęknął na czworaka i niczym duży drapieżny kocur podchodził powoli do niej.-... potrafię się kontrolować. Potrafię panować nad sobą, ale są chwilę że pokusa jest zbyt wielka, przy tobie.-
- Dla mnie to tylko jest na plus - powiedziała, skończywszy oblizywać palce i przyglądając się mężczyźnie z pozornym spokojem. - natomiast ty masz problem. I co, kociaczek chce się rzucić na żmiję? - dodała prowokacyjnie.
- Żmijka powinna się bać… - wymruczał Orłow i klęknął chwytając dłońmi za uda kochanki i rozchylając je jeszcze bardziej. Przez chwilę przyglądała mu się, przekrzywiając ciekawsko głowę, po czym nagle wyrwała się spod jego dłoni i zaparła się stopą o jego pierś, uniemożliwiając mu podpełznięcie bliżej jej podbrzusza.
- Panuję nad sytuacją. - powiedziała dumnie, przyglądając się jego ciału.
- Tak… -uśmiechnął się łobuzersko Jan Wasilijewicz zaciskając dłonie na jej stopie i podsuwając ją wyżej, by muskać ustami językiem.- … ale to panowanie nie pozwala ci rozkoszować się w pełni sytuacją. Lepiej się poddać... chwili… zatracić w niej. -
- I dać ci wygrać? Zapomnij! - powiedziała i wyrwała mu się zdecydowanie, by przeskoczyć na łóżko.
Orłow zmienił pozycję i skoczył niemal dzikie zwierzę, jak drapieżnik podążający za swoją ofiarą. Wylądował na łóżku wywołując głośny protest sprężyn i patrząc na nią rozpalonym wzrokiem.
- Co więc zamierzasz zrobić Żmijko?- zapytał.
Uśmiechnęła się do niego ślicznie.
- A jak myślisz, Tygrysku? Spać. oczywiście, w łóżku się śpi! - i błyskawicznie wpełzła pod pierzynę.
On też to zrobił wsuwając się zwinnie pod przykrycie i… muskając na oślep to łydki, to uda biodra Carmen, czubkiem języka nie dając jej zasnąć.
Pisnęła. Trudno stwierdzić czy radośnie, czy faktycznie z obawy, ale na pewno sąsiedzi mogli ich słyszeć. Carmen znów sprężyła się, by uciec poza zasięg rąk i ust agenta.
Tylko łóżko choć szerokie nie nadawało się na ciągłą ucieczkę, przed jego dłońmi i pocałunkami. Tygrys uparcie próbował upolować swą żmijkę i było to ekscytujące na swój sposób. Bo Carmen wszak wiedziała, że jest pożądana… upragniona. Skończyło się więc na tym, że przydybał ją w połowie drogi, gdy leżąc na plecach, tułowiem zwisała z ramy łóżka, zaś reszta... była teraz pod panowaniem Rosjanina.
- Puszczaj! - zażądała Carmen.
- Tyle się naganiałem, więc nie mam ochoty cię puszczać, ale skłonny jestem do negocjacji.- odparł z łobuzerskim uśmiechem Orłow przyglądając się z satysfakcją swej “żonie”.- Mówił ci ktoś że wyglądasz zachwycająco, gdy jesteś w stanie wzburzenia?-
- Żebym ja ci czegoś nie powiedziała - dzięki wytrenowanemu ciału Carmen uniosła się do góry, by spojrzeć wyzywająco na Orłowa - Jakie są więc twoje warunki, terrorysto?
- Chcę czegoś…- zamyślił się Jan Wasilijewicz.-... chcę ciebie. Co powiesz na… randkę? Wiem, brzmi głupio. Ale pomiędzy spotkaniem o poranku z naszym Goodwinem, a wieczorem i pokerkiem w jego towarzystwie mamy mnóstw czasu do zagospodarowania. I chcę cię na ten czas… kochającą żonę Victorię wraz z kolacją i wyuzdanym figlowaniem w plenerze… może z możliwością przyłapania na tych figlach co, by dodać naszej przykrywce pikanterii?-
Spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Pytania: czy chodzi tylko o przykrywkę w tej fantazji? Co z Gabrielą? Co ja będę z tego miała?
- I zabicie czasu także. W końcu co innego będziemy robić.. zwiedzać zabytki? Trochę to nie pasuje… a tak połączymy przyjemne z pożytecznym. Co z Gabrielą… hmm nie wiem? Albo poślemy ją do muzeum by zbierała materiały na temat owej królowej wiedźmy… albo damy jej popatrzeć. Niech się wprawia. Nie będzie wiecznie dziewicą.- zaśmiał się beztrosko Orłow.- Albo… coś się wymyśli. A co do ciebie.. co chcesz w zamian, poza wolnością i spokojnym snem?-
Carmen podciągnęła się i usiadła teraz przed Orłowem, patrząc mu w oczy. Znów zobaczył w nich wężowe błyski.
- To może z Gabrielą idź na randkę? Wydaje się mocno zdeterminowana by zostać rozdziewiczoną, a przy tym wiem, że jej się podobasz.
- Ale to ciebie złapałem.- odparł z uśmiechem Orłow i zamyślił się.- A co do niej… trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że i ty wpadłaś w jej oko. Dziewczyna wydaje się być żądna nowych doświadczeń, wszelkich nowych doznań.- znów spojrzał na Carmen skupiając wzrok na jej oczach.- Więc jak… zgadzasz się czy nie? -
- Oczywiście, że nie. Za dobrze by ci było. - fuknęła na niego.
- Więc jaka jest twoja kontroferta?- stwierdził z drapieżnym uśmiechem mężczyzna mocniej zaciskając dłonie na jej ciele, by nie mogła się wyrwać i przybliżył twarz ku jej obliczu.
- Obawiam się, że nie mam żadnej, która by cię satysfakcjonowała. Jednak pocieszam się faktem, że masz już swoje lata i pewnie za długo rady nie dasz. A jutro wszystkie gnaty będą cię boleć. - pokazała mu język.
Błyskawicznie przysunął swe oblicze do niej i pochwycił ustami jej języczek. Przez chwilę muskał go wargami , nim odsunął twarz.- Pewnie masz rację, ale wiesz co?
Nachylił się i szepnął jej do ucha.- I tak będzie to warte tego zmęczenia.
Po czym zaczął muskać szyję Carmen ustami, schodząc nimi na obojczyk.- Cóż poradzić… masz bestię za męża.-
- I tym sposobem dostałam, co chciałam - szepnęła, odchylając się nieco do tyłu, by ułatwić mu dostęp do swoich piersi.
Delikatnie pchnął ją na łóżko, ustami wodząc po krągłościach jej biustu, a dłonią sięgając między uda, by mocniej rozpalić tlący się tam ogień. Po raz kolejny i kolejny… Dość długo popisywał się przed nią wigorem tej nocy. Rozkoszował jej ciałem, sam stając się powodem rozkosznych doznań.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline