Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2017, 00:01   #6
druidh
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
15 Richmond Cottages, Dublin
18 listopada 1990

Saoirse rozkładała powoli kartę za kartą oglądając je uważnie i wodząc palcami. Od czasu do czasu to wciągała powietrze, to stukała w blat, to znowu mruczała coś pod nosem. Mężczyzna siedzący naprzeciw niej czekał niecierpliwie i wyglądał na zdenerwowanego.
- Sean - powiedziała w końcu. Mężczyzna nieomal poderwał się z miejsca. - Cesarz. Hmm… Widzisz tutaj? - Sean patrzył, ale nie widział nic. Wysuszoną skórę na jej palcach. Zadbane, krótko ścięte paznokcie oraz stare i mocno zużyte karty. No i blat stołu. Trochę porysowany. Pokiwał głową, jakby jednak coś zrozumiał.
- I co? Co mówią?
- Władza jest drogą, ale drzwi nie wyważysz. Musisz ostrożnie zapukać. Kiedy złoto przebije żelazo nie wahaj się, ale bądź ostrożny.
- No, ale co to znaczy?
- Sean, te karty tłumaczą świat od tysiąca lat. Liczysz, że powiedzą ci dokładnie co i komu powiedzieć, żeby załatwić ten kontrakt? Idź, prześpij się, pomyśl, jak coś ci przyjdzie do głowy to dzwoń.

Sean McGreedy, budowlaniec z czteroletnim doświadczeniem, człowiek nerwowy, który stracił dwie umowy po tym jak prawie pobił swoich kontrahentów potrzebował wróżby, która dałaby jego firmie pracę. Kontrakt zaś był w zasięgu ręki, ale trzeba było odrobiny cierpliwości.


15 Richmond Cottages, Dublin
22 listopada 1990

Telefon zadzwonił późno wieczorem, kiedy Saoirse prawie zbierała się do spania. To był Sean.
- Udało się! Rozumiesz! One mówiły prawdę! - nie uznał za stosowne, aby się przedstawić - Poszedłem z nim dziś pogadać i pierdolił jak to on przez trzy godziny o jakich dzieciach, robocie, odpowiedzialności i tradycji i czymś tam kurwa jeszcze. I kiwałem mu głową cały czas, choć myślałem, że krew mnie zaleje, bo nie znoszę tych pierdolonych urzędasów, co to myślą, że wszystkie rozumy zjedli, a nigdy w życiu nawet normalnej roboty się nie chwycili. Ale tak jak mówiły, byłem ostrożny. Ostrożny, rozumiesz. I on powiedział wreszcie, że cena jest dobra, że się zgodzą. Mam to! W tych kartach jest moc. I wiesz co jeszcze? Wiesz co? - Saoirse wiedziała, ale klient to klient. - Olśniło mnie dzisiaj jak oglądałem telewizor. Złoto przebije żelazo, to o niej! Dama odchodzi, na pewno wybiorą Mayora, bo kogo by mieli.
- Jesteś geniuszem Sean, mówiłam ci, że sobie poradzisz z wróżbą. - Saoirse była już znużona całym dniem i nudną książką. I to jego “odkrycie”, był pracowity, ograniczony i świetnie płacił.
- Dzięki za wszystko, muszę iść.
- Dobrej nocy, Sean.
- Dobrej nocy, Seer.
Rzuciła książką w kierunku kosza i ułożyła się na łóżku. Telefon zadzwonił ponownie.
- Tak, Sean?
- Sean?

Głos Roberta obudził ją w mgnieniu oka.
- Robert? Boże! Tyle lat… - słuchała go w milczeniu, przypominając sobie jak ważnym był dla niej człowiekiem.
- Jasne... Nie ma żadnego problemu... Będę... Nie trzeba... Ostatnio dobrze stoję na nogach... No dobrze... - wstała i zapisała coś na kartce - Jutro sprawdzę wszystko i przyjadę jak najszybciej. - nie mogła potem zasnąć przez kilka godzin więc przed zaśnięciem zdążyła się jeszcze spakować.


Pine Springs, hrabstwo St. Croix,
29 listopada 1990 roku, wieczór,

Przyleciała do Minneapolis dziś rano. Myślała, że wizyta w Stanach po tylu latach zrobi na niej większe wrażenie, ale szczerze mówiąc nie czuła nic. No nie dokładnie. Ten facet obok którego siedziała w samolocie był obrzydliwy. Próbował ją oczarować pusząc się jak paw i opowiadając… nie pamiętała już co. Uznał krótkie ‘przepraszam’ i nos wciśnięty w książkę za zaproszenie do rozmowy. Potem jeszcze ten ten tępak w kasie na dworcu. Przynajmniej ten taksiarz z Pine Springs skupiał się bardziej na tym żeby nie wypaść z drogi niż zajmować ją rozmową. Za to wręczał jej resztę tłustą, mokrą ręką, a z ust śmierdziało mu jakimś amerykańskim żarciem. Próbowała uniknąć dotknięcia jego dłoni, ale nie dała rady. Była jak lepkie odnóże jakiegoś mackowatego potwora. Koszmar.

Dopiero gdy wysiadła z auta uświadomiła sobie w pełni dlaczego tutaj jest. Spojrzała na dworek. Ponury klasyk. Irlandia była takich pełna. Poukrywane za zagajnikami i murami obok wąskich dróżek. Przynajmniej nie będzie tu zbyt dużo ludzi i pewnie dostanie jakiś wielki przyjemny pokój. Potrzebowała snu i kąpieli. I będzie mogła znów zobaczyć się z Robertem twarzą w twarz. Przez jedną chwilę w jej oczach zagościły łzy. Są w jej życiu ludzie, dla których była gotowa przelecieć pół świata, a matka do śmierci twierdziła, że z nikim się nie zaprzyjaźni.
Weszła do środka.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 05-03-2017 o 00:06.
druidh jest offline