Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2017, 23:07   #6
BloodyMarry
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Chwila Prawdy
- Gonimy tych, co złapali Rashada i tą starszą wierszokletkę? Czy tylko przenosimy obóz? - Orryn zagadnął Mawashiego.

Amira spojrzała na gnoma i nie czekając na odpowiedź mnicha powiedziała:

- Choć mówię to z wielkim żalem moim zdaniem moim zdaniem najrozsądniej będzie przenieść obóz i przeczekać kilka dni, gdy sytuacja się uspokoi, spróbujemy odbić naszych, jak bogowie dadzą będzie jeszcze kogo odbijać w przeciwnym razie wywrzemy słuszną pomstę i być może uda nam się uzyskać jakieś odszkodowanie

Elcadia położyła dłoń na ramieniu Amiry. - Trzeba mieć nadzieję, że będzie kogo ratować - uśmiechnęła się szczerze do towarzyszki, po czym na chwilę spochmurniała: - ta nieprzyjemna sytuacja przyniosła nam też bardzo ważną lekcję, nie możemy się w tej krainie rozdzielać - powiedziała po czym przeleciała wzrokiem po reszcie grupy.

Orryn podrapał się po swojej niewielkiej łysince na czubku głowy. - Muszę zapamiętać, by nigdy nie ożenić się z kobietą z Viridistanu… Grunt to rodzina, jak mawiają - mruknął do siebie cicho po czym wzruszył ramionami akceptując ich decyzję. Musiał zapalić fajkę, bo ręce trzęsły mu się niemożebnie i dopiero kilka porządnych dymków uspokoiło nieco skołatane nerwy czarodzieja.

Amira uśmiechnęła się do Orryna.

- Jakby ci to powiedzieć… malutki towarzyszu gdyby chodziło o mojego męża rekomendowałabym odwrót, bo primo jeśli sobie nie poradzi to widać nie jest wart związku z smoczą krwią - to mówiąc uniosła brodę w pełnym dumy geście - a poza tym to niefortunne zdarzenie zwiększyłoby wydatnie mój majątek więc kto wie może masz rację - to mówiąc mrugnęła okiem do Elcadii i zaśmiała się perliście - ale mówiąc prawdę chodzi mi głównie o to, że wszyscy jesteśmy osłabieni po tym co nam się przydarzyło i z całą pewnością nie damy rady w tej chwili pokonać prawie dwudziestu małpich wojowników, którzy na dodatek zieją jeszcze ogniem, wszyscy byśmy poginęli, więc jak to mówił Osivilus III, mój wielki przodek “znaj proporcję mocium panie”.

Orryn jeszcze przez chwile drapał się po głowie, jednak argumenty kobiety były takie… krasnoludzkie. Bliskie jego sercu. Kiwnął głową i zaczął chodzić dookoła rozmawiających, patrząc uważnie między drzewa, wypatrując behtu lub innych groźnych stworzeń, co jakiś czas używając wzroku chowańca krążącego nad nimi obserwował okolicę, gotów zaalarmować towarzyszy gdyby nadchodził kolejny przeciwnik. Dysk ze związanym i zakneblowanym behtu podążał za czarodziejem, co wyglądało nieco komicznie.

Kapłanka zaśmiała się razem z Amirą, jednak żart o wykorzystaniu nieszczęścia bliskiej osoby do zwiększenia swego majątku nie do końca przypadł jej do gustu. Jednak nie czas było zastanawiać się nad tym jakie żarty są na miejscu, a jakie nie. - To co? Ustaliliśmy, że odpoczniemy, a potem spróbujemy odbić Rashada i panią Minervę, tak? - spytała kierując wzrok na mnicha i druida.

- Najpierw musimy znaleźć inne miejsce na odpoczynek - odparł Mawashii. - Zbierzcie co potrzebne i ruszamy niezwłocznie. Amiro, spal to ciało - mnich postąpił parę kroków w kierunku dżungli chowając swój zakrzywiony, wykonany na wschodnią modłę miecz.

Anlaf prychnął. - Może rzeczywiście lepiej będzie jak ich tam zostawimy. Jeżeli są godni naszej kompanii to się uwolnią i sami do nas dołączą - odrzekł ironicznie patrząc na Amirę. - Dwóch moich kompanów już raz nadstawiało karku za paniczów z Viridistanu. Stoją sobie teraz spetryfikowani w jaskini pięciogłowego potwora bo jaśnie książęce moście nie pokwapiły się odwdzięczyć. Chcecie znać moje zdanie? Idźmy to tego miasta. Wypijemy, zażyjemy trochę luksusów, może trafi się okazja na zarobek, a potem pomyślimy co dalej.

Aasimarka spojrzała pytającym spojrzeniem na Amirę. - Co się wtedy stało? - spytała, po czym zwróciła się do druida - zróbmy tak jak mówił Mawashii, znajdźmy miejsce gdzie odpoczniemy. Myślę, że po drodze będzie czas na rozmowę o waszych przygodach na wyspie, jak sądzisz Amiro?

Amira wzruszyłą ramionami.

- Jakieś parce chciało się “szukać kwiatków” w okolicy leża skorpioliszka i tak się zdarzyło, że przypadkiem natrafili na niego kiedy po potyczce wracał do domu. Niestety zamienili się w kamień, żadna w tym moja wina, ale co niektórzy nie potrafią analizować zdarzeń, ani wyciągać wniosków na temat przyczyn i skutków działania ludzi których lubili. Sama wiesz zawsze łatwiej winić innych niż siebie - spojrzała na druida - bo przecież mogłeś ich powstrzymać, powiedzieć im że to nie jest dobre miejsce na poranny spacer… - po czym przykucnęła przy jaszczurce próbując wyciąć z jej ciała jakiś porządny kawałek miejsca na później - ale nie, co to za druid który nie ostrzeże kompana, że ranne zwierzę często rozwścieczone wraca do swego leża, a ta dżungla to nie jest dobre miejsce na słodkie tête-�--tête, zresztą teraz to już nie ważne co się stało się nie odstanie, a zbierając siły jeszcze się nagadamy.

Anlaf klasnął zadowolony w dłonie - Świetnie! Zatem głupcy są sobie winni, że poszli sami w dzicz. Kolejny argument, żeby ich zostawić. Muszę przyznać, że idąc twoim tokiem myślenia życie staje się łatwiejsze.

Amira spojrzała na niego jak na debila

- Uderz w stół a nożyce się odezwą, dokładnie z tą tylko różnicą, że Rashad i Minerva mieli więcej szczęścia i jeszcze żyją, więc o ile nie ma sensu płakać po martwych bo czasu się nie cofnie, to jednak żywi zawsze mogą okazać się wartościowi, ale jeśli chcesz iść proszę droga wolna - powiedziała owijając mięso w liście palmy - idziemy czy noc nas tu zastanie i mam wieczerzę gotować?

Kapłanka przysłuchiwała się awanturze Amiry i Anlfa, pakując swoje rzeczy i sprawdzając czy na pewno wszystko jest na miejscu. - Anlafie? Jeśli mogę spytać, to o co ci chodziło gdy mówiłeś, że Amira i jej kuzyn za coś się nie chcieli odwdzięczyć? To i tak nic nie zmieni, ale po prostu jestem ciekawa - podniosła wzrok znad swych rzeczy i spojrzała na druida.

- Walczyliśmy z orkami, które nas zaatakowały - odparł druid - niemal ich zabiły, ale wymieniliśmy ich za szamana, którego pochwycił Hargar. Kiedy odeszły wydawało się spokojnie, ale do leża wróciła bestia, którą wcześniej prawie pokonaliśmy, choć nam uciekła. Zwiali pierwsi. Byle tylko ratować własne tyłki. Tchórze. Jak będziesz kiedyś w tarapatach to pamiętaj, że oni dla ciebie nie zaryzykują.

Amira nic nie powiedziała przewróciła jedynie oczami, ot częsty bełkot człowieka niezrównoważonego pod wpływem skrywanego poczucia winy i bólu, przerzuciła tobołek z palmowych liści przez ramię.

- Idziemy? - zapytała ponownie tym razem już ze zniecierpliwieniem w głosie.

Głos kobiety wyrwał kapłankę z zamyślenia w które wprowadziły ją słowa druida. - Ja już jestem gotowa, jeśli o mnie chodzi to możemy iść, zależy od reszty - powiedziała zarzucając torbę ze swoimi rzeczami na plecy, po czym podeszła do druida i spytała cicho. - Ta dwójka… Zmieniona w kamień… Byli twoimi przyjaciółmi? Znaczy, rozumiem, że towarzyszami w tej nieprzyjemnej przygodzie to na pewno, ale jak widzę nie darzycie się tu wzajemną sympatią… A wygląda jakby strata tej dwójki mocno ci ciążyła. - spojrzała na Anlafa. - Znaczy, jeśli nie chcesz mówić, albo moje pytania są zbyt natrętne to rozumiem i przepraszam - dziewczyna pośpiesznie dodała czerwieniąc się trochę na twarzy, bo zdała sobie sprawę, że może za głęboko brnie ze swymi pytaniami.

- Żeglowaliśmy razem na Królowej Hebanowego Wybrzeża. - odrzekł Anlaf - Pod dowództwem Bellit. Na morzu rodzą się - druid zamyślił się na chwilę - ciekawe więzi. Rozbiliśmy się na tamtej wyspie, ale teraz… chyba większość nie żyje. Możliwe, że ja i Mawashi jesteśmy ostatnimi członkami załogi.

- Możemy o tym pogadać w czasie drogi. O ile będziecie w miarę cicho i ktoś pójdzie przodem - Orryn pociągnął Elcadię delikatnie za krawędź rękawa i wskazał Mawashiego, który dziarsko ruszył przez dżunglę.

Elcadia spojrzała w dół na gnoma ciągnącego za jej rękaw. - Już dobrze proszę pana, już dobrze, już idziemy - uśmiechnęła się do mędrca, po czym znów zwróciła się do druida - współczuję ci utraty twych towarzyszy, wiem co czujesz, sama straciłam swoich. Jednak nie musimy skazywać Rashada i pani Minervy na ten sam los. - powiedziała i ruszyła w stronę za mnichem.

Niebezpieszeństwa Czerwonej Dżungli
Anlaf ruszył, a wy za nim, rzucając chmurne spojrzenia. Wkrótce Czerwona Dżungla zamknęła się wokół was. Druid niespokojnie potrząsnął głową. Nie czuł się pewnie w tak osobliwym otoczeniu, które mogło kryć wszystko. Nie mógł polegać na ruchu słońca przy wytyczaniu kierunku podróży. Całe niebo było posępnie rozpalone, niczym ognisty bezmiar, za dnia błyszczący jak złoto, a nocą rzucający krwawą poświatę na obsydianowo-bazaltowe pustkowia.

Nie minęła godzina, a uświadomiliście sobie, że powietrze przesycone jest osobliwym jakimś, egzotycznym aromatem. Za późno. Z kępy purpurowych, przedziwnie ulistnionych łodyg ku Amirze i Orrynowi kłoniły się olbrzymie czerwone kwiaty. Rozwijały płatki i szeleściły, choć nie było wiatru. Zdawały się do nich kiwać, zapraszać, gnać w ich stronę sprężyste szyje. Ich zapach niósł śmierć. Już czuliście, że omracza was letarg, ale zdążyliście ściąć wężowe łodygi zdradzieckich roślin… Natychmiast oddaliliście się od trujących kwiatów. Co robicie?


Cholera, jakby jakiś wieszcz powiedział mi miesiąc temu, że będę się przedzierał przez czerwoną dżunglę w samym środku ognistego świata i walczył z małpami ziejącymi ogniem to chyba bym położył się ze śmiechu. - Zaczął Anlaf próbując rozładować napiętą atmosferę. - Jeszcze te kwiaty... przynajmniej nie mają na podorędziu tuzina żywych trupów. Chyba musimy tu trochę odpocząć. -Dodał po chwili. - Powinniśmy nabrać sił przed dalszą podróżą, niezależnie gdzie zdecydujemy się udać.

- Tak, musimy odpocząć, padam z nóg - kapłanka przytaknęła druidowi po czym obejrzała się na Amirę i Oryna, którzy po “spotkaniu” z kwiatami nie wyglądali zbyt dobrze - Amiro, panie Orrynie, mam nadzieję, że wszystko w porządku? Jak się czujecie? - zapytała przyglądając się troskliwym spojrzeniem twarzom rannych towarzyszy.

-Bywało lepiej - czarodziej zebrał nieco pyłków kwiatów do swoich fiolek, zamierzając w wolnym czasie spreparować coś w rodzaju odtrutki lub antidotum uodparniającego.

- Hm… tak, powinno to wystarczyć. Moje zaklęcie zapobiegło pozostawieniu przez nas śladów. Bez magii nas nie wytropią, możemy rozbić obóz - Mawashii zgodził się z Druidem - Jak wszyscy odzyskamy oddech, zastanowimy się co dalej.

Amira w milczeniu pokiwała głową.
 

Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 07-03-2017 o 23:30.
BloodyMarry jest offline