Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2017, 07:29   #11
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wyszła z pokoju i pewnym, energicznym krokiem przeszła pod recepcję, gdzie pulchna Anne Fossett uzupełniała coś w sporym zeszycie z brązową okładką. Widząc blondynkę zamknęła go i włożyła w przegródkę między półeczkami. Mrugając co chwilę oczyma, wysłuchała pytania dziennikarki.

- To był jeden z naszych gości. Maxwell Smythe. Trochę dziwak, ale podobno pracuje na jakimś uniwesytecie, więc się nie dziwię. Od nauki może się człowiekowi pomieszać w głowie, a on tu odpoczywać przyjechał.
Gwen nie dopytywała dłużej, gdy z głębi budynku usłyszała miarowe kroki. Podziękowała recepcjonistce i zerknęła w tamtą stronę, a gdy ujrzała Roberta, w idealnie dopasowanym garniturze i muszce, aż się uśmiechnęła.

On również ją dostrzegł, odwzajemniając uśmiech, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Podbiegł do niej i uściskał. Dopiero po chwili zorientował się, że przydałoby się zachować dystans i odsunął się nieco.
- Fantastycznie, że przyjechałaś, Gwen. Dziękuję. Rozumiem, że pozostali również już tutaj są? Przejdźmy do salonu.
Posłał jej ciepły uśmiech, jakby w jego umyśle pojawiło się wspomnienie dawnych lat, po czym oboje ruszyli w tamtym kierunku.



Rob pojawił się w salonie w towarzystwie Gwen. Uśmiechnięty i wyluzowany zlustrował wszystkich wzrokiem, poprawiając okulary. Wes i Henry dopiero co zdążyli zacząć grę, a już musieli ją skończyć.
- Przepraszam was, moi mili, trochę nam się robota przeciągnęła, jakimś sposobem zeszłej nocy wyrwało tylne drzwi z zawiasów. Na szczęście wszystko jest już naprawione. - Klasnął w dłonie i potarł jedną o drugą. - Bardzo mi miło, że jednak przyjechaliście, zapraszam was do mojego gabinetu, tam porozmawiamy na spokojnie.
Odstąpił od drzwi, wskazując ręką wyjście z salonu. Po chwili wszyscy znaleźli się na pogrążonym w półmroku hallu. Minęli recepcję i ruszyli wschodnim korytarzem. Rob co jakiś czas oglądał się za siebie, prowadząc ich, jakby chciał upewnić się, że jednak wszyscy za nim podążyli.

Właściciel podszedł pod ostatnie drzwi po lewej stronie korytarza, otworzył je z klucza i wpuścił wszystkich do środka. Gabinet okazał się bardzo przestronny i przytulny, choć poza sofą, dwoma fotelami, szafką na książki i biurkiem niewiele więcej się w nim znajdowało. Przez duże okno można było zobaczyć kawałek podwórza z widokiem na jezioro Lake Falls w oddali, choć obraz był zamazywany przez biczujący szyby deszcz.


- Siadajcie, siadajcie, proszę. - Wskazał dłonią na sofę i fotele.
Sam rozgościł się za biurkiem i przejeżdżając dłonią po trzydniowym zaroście, zaczął w końcu mówić.
- Sprawa jest delikatna i pewnie weźmiecie mnie za świra, ale w tym hotelu dzieją się dziwne rzeczy. Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące temu. Tak mniej więcej. Goście zaczęli się skarżyć, że z pokojów albo znikają, albo są wynoszone niewielkie przedmioty. Uważali, że zatrudniam złodziejki, zamiast pokojówek... potem mówili też o innych problemach. Niektórzy zaczęli mieć przywidzenia. Jeden z gości stwierdził, że otworzył drzwi do swojego pokoju i zobaczył w nim chudego, zakrwawionego człowieka, który obdarzył go cierpkim uśmiechem i rozpłynął się w powietrzu. Inny przysięgał, że widział na dachu kota wielkości dorosłego konia.

Rob westchnął ciężko i chwycił się dwoma palcami prawej dłoni za nasadę nosa.
- Jeszcze inny wyjechał w trybie natychmiastowym, próbując mnie przekonać, że pod jego łóżkiem ktoś był. Niedawno starsza kobiecina słyszała dziwne odgłosy dochodzące ze strychu. Sam również je słyszałem. Jakby coś tam łaziło i przewracało moje rupiecie. Gdy rano poszedłem to sprawdzić, wszystko było tak, jak to zostawiłem. Martwi mnie to, bo jeśli rozniesie się informacja, że w moim hotelu dzieją się podejrzane rzeczy, nikt nie będzie przyjeżdżać i to będzie smutny koniec tego budynku i mój. Zainwestowałem w to miejsce wszystkie pieniądze, dlatego muszę się dowiedzieć, co tu się dzieje.

Spojrzał po twarzach przyjaciół.
- Daleki jestem od wiary w jakieś nadprzyrodzone moce, duchy, czy cokolwiek, ale przecież chyba sobie nikt tego nie wymyślił. Może... może ktoś próbuje sabotować mój interes? Może ktoś stwierdził, że to dobre miejsce na otworzenie podobnego biznesu, ale najpierw trzeba pozbyć się konkurencji? Nie wiem i mówiąc szczerze mam dosyć rozmyślania o tym dzień w dzień. Dobija mnie to i męczy. Chciałbym, żebyście zostali tutaj kilka dni i sami się przekonali, czy coś jest na rzeczy i może przy okazji pomogli rozwiązać tę sprawę? Im ludzi w to zaangażowanych więcej, tym lepiej. Mówiąc szczerze, jesteście moją ostatnią deską ratunku.

Woodward wyciągnął się na fotelu, zerkając po twarzach przyjaciół. W jego oczach dojrzeli desperację wymieszaną ze zmęczeniem.

 
Tabasa jest offline