Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2017, 13:30   #9
Wisienki
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację

Granice możliwości

- Zamierzacie tam iść? - Zapytał Anlaf. - Chętnie skopałbym tyłek temu plugawemu gadowi, ale pamiętajcie jak wiele ryzykujemy. Sytuacja i tak nie jest najlepsza. Mamy niewielkie zapasy, a do miasta długa droga. Jesteście gotowi poświęcić życie dla dwójki, która może być już martwa?

- Rozumiem, że gdybyś był na ich miejscu chciałbyś abyśmy zostawili cię w niewoli, ale Al-Maalthirowie nie pozostawiają swych towarzyszy gdy jest jeszcze dla nich szansa ani nie poświęcają lekkomyślnie własnego życia. Spróbujmy więc chociaż zobaczyć czy mamy jakieś szanse zanim odwrócimy się do nich plecami - powiedziała Amira patrząc druidowi prosto w oczy.

Anlaf uśmiechnął się w odpowiedzi. - Nie, to ja rozumiem, że gdybym był na miejscu Rashada bylibyście pierwszymi, którzy obstawali by za tym, żeby nas zostawić.

- Druidzie, wątpisz w moją lojalność czy zdrowy rozsądek? - powiedziała Amira z miną urażonej niewinności - Czyż nie dowiodłam jednego i drugiego walcząc u waszego boku? - prychnęła gniewnie, a z jej lewego nozdrza wydobył się delikatny obłok pary. Miała nadzieję, że szczere, wypływające wprost z jej serca słowa zbiją z pantałyku prostego druida.

- Amiro - kapłanka spojrzała na twarz kobiety z bólem w oczach. - Ubolewam całym sercem nad losem twego kuzyna i pani Minervy, jednak po tym jak sobie przemyślałam całą sytuację to z bólem muszę odmówić… Nie mogę ryzykować utratą Berła. Ta decyzja będzie mi ciążyć na duszy do końca życia, ale nie mogę pomóc ci w ratowaniu kuzyna. Nawet nie mamy pojęcia czy jest kogo ratować… - oczy kapłanki zaszkliły się, nie chciała porzucać pojmanych towarzyszy, jednak odnalezienie Berła było priorytetem.

- Jestem najdalsza od ryzykowania, uderzania na oślep, też chcę żyć i odejść wolna, miałam jednak nadzieję, że chociaż spróbujemy się podkraść pod osłoną... nocy... do wioski i zobaczyć jak sytuacja wygląda, przekonać się czy możemy odejść z czystym sumieniem. Rozumiem wasze stanowisko też się lękam i również nie zależy mi w tej chwili na smoczym skarbie, rozumiem też, że od dzisiaj każdy liczy tylko na siebie, a kto zostanie w tyle ten sam jest sobie winny i umiera. - Amira zawiesiła głos. - Nie ma jak lojalność - dodała - zatem równie dobrze każde z nas może iść sam własną drogą skoro nie obchodzi nas los naszych towarzyszy.

- Zapominasz, że nie ruszymy na jakieś bezmyślne bestie. Smoki są inteligentne i sadystyczne, a behtu na pewno spodziewają się, że spróbujemy odbić towarzyszy. To nie będzie wycieczka krajoznawcza. Pozwolą nam podkraść się bliżej, a potem otoczą nas z każdej strony - Odparł Anlaf.

- Tylko, że jeśli dla ciebie samobójczy atak osłabionych i rannych na skorpioliszka rozjuszonego był rozsądną opcją to tym bardziej nie powinieneś krytykować logicznej opcji jaką jest obserwacja i albo atak z zaskoczenia i ocalenie towarzyszy albo gdyby okazało się to być niemożliwym lub nieracjonalnym ucieczka. Zwłaszcza, że tu mamy dość cywilizowane warunki - dostęp do wody i jedzenia oraz znanego wroga a jeśli pójdziemy gdzieś dalej osłabieni nie wiadomo co nas czeka.

- A to dobre! Uciekłaś przed skorpioliszkiem, a chcesz, abyśmy mierzyli się ze smokiem? Nie słuchałaś mnie. Nie będzie możliwości ucieczki. Spodziewają się nas. Złapią nas w pułapkę i rzucą na pożarcie temu smokowi. To ich teren, znają tu pewnie wszystkie kąty i są dość liczebni, żeby patrolować je z dużą skutecznością.

- Tyle tylko, że wtedy byliśmy słabi, a teraz będziemy gotowi? Nie proszę o wiele, ale przemyślmy to jeszcze raz i zagłosujmy, każdy zgodnie ze swym sumieniem i w oparciu o wyznawane przez siebie wartości niech zdecyduje czy warto iść do Mosiężnego Miasta z pustymi rękoma i zostać niewolnikami czy też podjąć próbę zdobycia bogactwa dokonując przy okazji jednego małego dobrego uczynku, który zmieni świat dla dwojga z naszych kompanów.

- Pytanie czy zanim będziemy gotowi, oni będą jeszcze żywi… - wtrąciła aasimarka.

- Miejmy nadzieję, że będą Minerva to bystra kobieta, a mój krewniak wbrew pozorom jest twardy wierzę, że kilka dni przetrwają jeśli nie odejdziemy z czystym sumieniem, inna sprawa, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.

- Wybacz mi Amiro - głos kapłanki drżał - ale czasami ryzyko jest za wysokie. Wielu moich towarzyszy zginęło podczas poszukiwania Berła, w tym mój ojciec. Nie mogę teraz zaprzepaścić ich poświęcenia… Naprawdę mi przykro… - Elcadia odwróciła wzrok, nie mogła spojrzeć towarzyszce w oczy.

Behtu wiercił się niespokojnie, jakby wasza niepewność dodawała mu sił i odwagi. Nie byliście pewni, czy lina wytrzyma napór potwora, mimo niewielkich rozmiarów silniejszego niż niejeden mąż. Wiedza, że stoi w obliczu śmierci, z kneblem w pysku, nie powstrzymała kpiącego uśmiechu.

- Jeżeli nie pomagamy towarzyszom to on nie jest nam już potrzebny Anlafie, Elcadio - wymownym gestem wskazała na stwora - rozumiem, że w obliczu pozostawienia towarzyszy na pewną śmierć zabicie tej bezbronnej związanej małpy nie będzie stanowić dla was żadnego problemu, oddaje go więc w wasze ręce a sama będę medytować nad czekającym nas losem póki co tchórzy a z czasem pewnie niewolników.

Słowa Amiry kłuły sumienie kapłanki niczym noże, jednak nie mogła pomóc czarodziejce. - Trzeba odróżniać odwagę od głupoty, a tchórzostwo od rozsądku moja droga - powiedziała przyciszonym głosem - ratowanie twojego kuzyna to misja samobójcza… - zwróciła wzrok w stronę związanego Bethu - wiem, że nawet gdybyśmy podążyli Rashadowi i Pani Minevrze na ratunek, to i tak nie moglibyśmy go wypuścić - dziewczyna na chwilę zamilkła, a jej dłonie zaczęły trząść się z nerwów. Po chwili wydusiła cicho, drżącym głosem - Anlafie… Masz jakiś sztylet...?

Amira patrzyła twarzą wyrażającą jedynie smutek i bezsilność jak Elcadia i Anlaf zabierają się do czynu który już zawsze pozwoli jej grać na ich poczuciu winy. W jej duchu walczył płomień radości właśnie zyskiwała narzędzie kontroli nad towarzyszami jednakże ceną było poświęcenie jej krwi i ta cena wydawała jej się zbyt wysoka do zapłacenia. Poprzysięgła więc w duchu, że jeżeli jej krewny zginie w stosownym czasie wyrówna rachunki z tą dwójką.

- W zasadzie… gdybyś miała jakiś sensowny plan który brzmiałby lepiej niż brnięcie w nieznaną dżunglę… - Orryn obserwował egzekucję z niesmakiem, ale nie był skłonny przerywać koniecznego, choć okrutnego wyroku jaki wydano na Behtu. Rozumiał, że stwór nie odpłaciłby im wcale lepiej, a informacje które przekazał mogły być nieprawdziwe. Czekał, aż Amira powie coś sensownego niż wygrzebywanie starych niesnasek, które pogarszały jedynie i pogłębiały podziały wśród planarnych rozbitków. Miał ochotę poprzeć dobrze zaplanowaną ekspedycję. Kłótnie i niesnaski go nie interesowały.

- Potrzebujesz Anlafa i Mawashiego. Potrzebujemy wody zapewnianej przez Elcadię. Nasza magia to tylko dodatek Amiro. Gdyby był z nami jakiś wojownik… najlepiej krasnoludzki tarczownik obeznany z walką w podziemiach i jaskiniach, wiedzący jak walczy się z wielkimi gadami, nie miałbym skrupułów - czarodziej spokojnie pykał z fajki.

Mnich westchnął lekko, zamknął oczy nabrał powietrza w płuca i powoli je wypuszczał, jak przy medytacji. Przeszedł między wahającymi się towarzyszami i jednym ruchem z szybkością mrugnięcia dobył miecza. W następnej sekundzie już trzymał go wysoko nad głową, a strużka krwi zaczęła sączyć się z szyi behtu i wnikać w małpią sierść. Dopiero gdy Mawashii odwrócił się na pięcie, głowa jeńca powoli zsunęła się i upadła na trawę. Mnich otarł miecz i prawie pieszczotliwie schował go z powrotem.

- Doskonale cię rozumiem Elcadio. Dla mnie też liczy się przede wszystkim, by mój klan przetrwał. Byłem zmuszony zrobić przez to wiele rzeczy w swoim życiu i uwierz mi, że to co właśnie widziałaś, nie było wcale najgorszą z nich - wskazał na swoją broń. - Tym samym mieczem, który wcześniej należał do mojego brata, byłem zmuszony go zgładzić - mnich mówił bez zawahania czy choćby cienia żalu, zupełnie jakby to nie jego dotyczyło. Zwrócił się już bardziej ogólnie: - Zgodzę się pójść w kierunku, który wskazał nam jeniec, ale mam zamiar obserwować leże smoka z daleka.

Elcadia spojrzała na Mawashiego smutnym spojrzeniem, jednak dało się w nim dostrzec pewnego rodzaju ulgę. Aasimarka położyła dłoń na ramieniu mnicha i szepnęła: - Dziękuję… - cieszyła się, że mnich wziął życie małpy na swoje sumienie, jednocześnie było jej go żal gdy usłyszała, o tym jak zmuszony był zabić swego rodzonego brata.

- Mam propozycję, spróbujmy z daleka zobaczyć jak wygląda obóz behtu, ilu ich jest, jak jest ufortyfikowany a potem zdecydujemy co robić. Jeśli misja będzie zbyt ryzykowna odejdziemy, jeśli będzie szansa aby bez strat własnych odbić naszych i przy okazji jeszcze się na tym wzbogacić spróbujemy. Jak myślicie jak najłatwiej przeprowadzić rozpoznanie? Może gdyby tak użyć niewidzialności na jednym z nas, albo na chowańcu Orryna...? Mawashi myślę, że masz największe spośród nas doświadczenie w podchodzeniu przeciwnika, powiedz więc mi proszę jak twoim zdaniem najlepiej przeprowadzić rozpoznanie, Anlafie znasz się na naturze możesz nam podpowiedzieć jak najłatwiej się zamaskować i uchronić przed niepożądanym zainteresowaniem?

- Znam zaklęcia, dzięki którym mógłbym zrobić zwiad całego obozu nie wchodząc do niego. Jednak słucham cię dziewczyno, i nie mogę uwierzyć własnym uszom… jak możesz zagwarantować brak strat? I o co chodzi z tym zyskiem, który będzie dokładnie zerowy, jeśli skupimy się jedynie na zwiadzie? Aby cokolwiek zyskać, należałoby wejść do leża smoka i owych behtu i ich po prostu pokonać. Dysponujesz jakimiś mocami, które pozwoliłyby na pokonanie behtu i ich gadziego pana? Jeśli nie, ryzykujemy więcej, niż możemy zyskać. Jeśli jednak damy radę podejść do obozu w miarę bezpiecznie... możemy ewentualnie zadecydować na miejscu - Orryn zerknął przez chwilę w szklane oko, które przez chwilę trzymał w ręku. Przyszłość była mglista, i nie wiadomo było jak potoczą się ich dalsze losy.

- Nic nie gwarantuję, twierdzę jedynie, że jeśli będziemy mieli niezbędne informacje o siedzibie behtu, jej zawartości, prawdziwej liczebności sił nieprzyjaciela będziemy mogli podjąć racjonalną decyzję czy odchodzimy czy robimy coś innego. Warto spróbować zwłaszcza, że, jak sam wspomniałeś możesz dokonać zwiadu w obozie bez ruszania się z miejsca a więc bez narażania kogokolwiek na niebezpieczeństwo.

- Jeśli przekonasz Anlafa i Mawashiego i Elcadię do swojego planu, wesprę cię moją dalekowidzącą mocą… za twoje potencjalne zyski z tej eskapady. Ty odzyskasz rodzinę, o ile jeszcze żyje, ja wezmę twój udział w zyskach. To chyba uczciwa propozycja za ryzyko - Orryn uśmiechnął się, jednocześnie pokazując Amirze stary, odwieczny gest palcami, oznaczający pieniądze.

- Pod warunkiem, że gdy wrócimy do cywilizowanego świata będę miała możliwość pierwokupu tego co przypadnie jako tobie jako mój udział - to mówiąc splunęła w dłoń i wyciągnęła ją do gnoma.

- Oplułaś się - ironicznie się uśmiechnął - nie interesuje mnie tron Viridistanu, tylko to, co znajdziemy w legowisku behtu i smoka i czym ewentualnie będziemy musieli się po równo podzielić. Jeśli nie znajdziemy nic… to moje ryzyko. Jeśli znajdziemy coś wartościowego i to podzielimy, chcę twoją działke.

- Rozumiem, nie rozumiem zaś czemu nie mogłabym zastrzec sobie uprawnienia do pierwokupu jeżeli będziesz sprzedawał a ja będę miała środki - wzruszyła ramionami dyskretnie wycierając dłoń o szatę - to nielogiczne.

Orryn wzruszył ramionami: - Będziesz miała takie prawo, o ile będę zainteresowany sprzedażą. Chyba mamy układ - czarodziej zajął się swoją robotą.

Elcadia przysłuchiwała się rozmowie Amiry z gnomem z pewną odrazą. Miała wrażenie, że Amira, która przed chwilą walczyła o ratowanie swego kuzyna niczym lwica, tak naprawdę chciała głównie dobrać do skarbów smoka, a krewniaka ratować “przy okazji”. - Jeżeli wszyscy wyrażą zgodę na tą wyprawę i będą chętni iść to pójdę... Oczywiście jeśli moc szanownego pana Orryna pokaże nam, że mamy po co tam iść i nie będziemy się zbytnio narażać. Bo rozumiem, że priorytetem jest ratowanie twego kuzyna i pani Minervy, prawda Amiro?

- Dokładnie - odpowiedziała Amira, już plując sobie w brodę, że przez kuzyna przejdzie jej koło nosa część smoczego skarbu.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 11-03-2017 o 13:35.
Wisienki jest offline