Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2017, 17:21   #17
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Dziękuję Panu Elfowi za dialog.

W strugach lejącego deszczu przebiegli do wskazanego przez Wesa wozu i błyskawicznie wskoczyli do środka. Mężczyzna wycofał Rangera z podjazdu i wrzucił szybko jedynkę - samochód z nieoczekiwaną dla pasażera mocą wysforował do przodu przez podmokły grunt. Moment później byli już za bramą dojazdową do hotelu. Przez dłuższą chwilę Wes nie odzywał się, skupiony na stromej, błotnistej drodze. Rzadko miał na fotelu pasażera kobietę, zwłaszcza tak ładną i dystyngowaną.
- Jak długo znacie się z Robem? Jeśli to oczywiście nie tajemnica. - Zagaił w końcu rozmowę, skupiając się na szlaku przed sobą. Błotniste rozlewisko pod kołami sprawiało, że musiał mocniej skupić się na prowadzeniu.
Gwen przez krótką chwilę siłowała się z pasem bezpieczeństwa, a kiedy w końcu udało jej się go zapiąć, oparła się wygodnie i wyciągnęła ze swojego plecaka dyktafon. Dopóki Wes nie zdecydował się zagadnąć, Marrows bawiła się swoim gadżetem, sprawdzając czy w środku są baterie i czy przypadkiem nie zamókł.
Spojrzała na kierowcę i uśmiechnęła się kącikiem ust. Nie przywykła do tego, że to jej zadawano pytania - zazwyczaj to ona się tym zajmowała.
- Jakoś ponad dziesięć lat - odparła po krótkiej chwili zastanowienia. Właściwie nigdy nie zastanawiała się nad tym, ile tak naprawdę minęło już lat od ich pierwszego spotkania. - Długo jednak ze sobą nie utrzymywaliśmy kontaktu, więc można uznać, że znacznie mniej. A ty? Poznałeś go tutaj? Czy łączy was jakaś ciekawsza historia niż popijawa w lokalnym barze?
- Popijawy też były.
- Wes zaśmiał się do siebie, przypominając sobie co niektóre ciekawsze momenty, o których Robbie z pewnością wolałby zapomnieć. - Studiowaliśmy na jednym uniwerku, kiedyś uratowałem mu tyłek i tak się jakoś trzymamy od tamtej pory. Ja nie skończyłem nauki, on skończył, a i tak wylądował na naszym zadupiu, co jasno daje do zrozumienia, że nieważne, czego się wykujesz, i tak możesz skończyć na zadupiu. Jakaś filozofia w tym jest, czyż nie? A pani czym się zajmuje? Polityką? Przepowiada pani pogodę w telewizji?
Gwen przyjrzała się swojemu rozmówcy. Skoro studiował razem z Robertem, to pewnie musiała go kiedyś poznać. Chociaż, skoro nie skończył studiów, to nic dziwnego, że nigdy na siebie nie wpadli. No i poznała Roberta, kiedy ten właściwie te studia już kończył.
- Gwen, tak będzie znacznie wygodniej - zaproponowała, posyłając Wesowi przyjazny uśmiech. - Prawie. Prowadzę własny program dokumentalny, w którym z pewnością znajdzie się miejsce dla polityki… i różnego rodzaju pogody - dodała pół żartem a pół serio.
- Program dokumentalny? Na jaki temat? - Wes szczerze się zainteresował i miał nadzieję, że babka nie jest jedną z tych propagandzistek polityki Busha. - Pani... Gwen, wybacz, ale mało telewizji oglądam. To w głównej mierze gówno podlewane obietnicami nie do spełnienia.
Wbił wzrok w drogę przed nimi. Ciężką niczym polityka.
- Przyznam szczerze, że mnie zaskoczyłeś - stwierdziła, odwracając wzrok od Wesa i również wpatrując się w drogę rozciągającą się przed nimi. - Pozytywnie oczywiście. Mało jest takich osób i szczerze podziwiam. Mam też nadzieję, że mój program nie jest gównem podlewanym obietnicami nie do spełnienia.

Gwen zaśmiała się krótko, po czym założyła kosmyk włosów za ucho, od czasu do czasu ukradkiem spoglądając na Taggarta.
- “Shooting Truth” to tytuł mojego programu. W wielkim skrócie: jeżdżę po świecie i najczęściej ryzykuję własnym życiem dla poznania prawdy na temat wszelkich konfliktów zbrojnych i przede wszystkim na temat ludzi, którzy są za nie odpowiedzialni.
Po tych słowach Gwen westchnęła i przymknęła na moment powieki.
- Generalnie staram się pokazać to, co telewizja publiczna stara się ukryć. Ale wydaje mi się, że ludzie oglądają to głównie, by patrzeć, jak za każdym razem prawie kończę martwa - znów pozwoliła sobie na żart, choć było w nim pewnie trochę prawdy.
- Taka korespondentka wojenna? - Uśmiechnął się do niej, zerkając przelotnie. - Musisz mieć niezłe jaja, dziewczyno. Oczywiście nie zamierzam sprawdzać, wierzę na słowo. - Zaśmiał się.
- Zaczynałam jako korespondentka wojenna. To, co robię teraz, nazwałabym ewolucją korespondentki wojennej. Ale prawdą jest, że niewiele jest mnie w stanie odwrócić od… poznania prawdy, jakkolwiek to brzmi.
Spojrzała na Wesa i chwilę wpatrywała się w jego szelmowski uśmiech.
- A ty? Czym się zajmujesz? Bo nie uwierzę, że całymi dniami rąbiesz drewno.
- Rąbiemy drewno i wtłaczamy w nie na nowo życie. Tym jest Woodhaven. Taki tam tartak, co pracuje na mój chleb i kilkudziesięciu rodzin w Pine Springs
- rzucił, zatrzymując Rangera na rozstaju dróg, po czym włączył się do ruchu opustoszałej jezdni. - Jeśli jesteś z Wisconsin, to całkiem możliwe, że kiedyś coś od nas kupiłaś, nie kupując bezpośrednio od nas. - Wyszczerzył się w uśmiechu.
- Domyślam się więc, że większość, jak nie całość, mebli w hotelu Roberta jest właśnie z Woodhaven? Raaany, jak tu spokojnie - skomentowała, wpatrując się w opustoszałą szosę przed nimi.
- Większość. Część starych zachował, bo się dobrze zachowały. - Wyjaśnił i zerknął na nią przelotnie. - Masz nadzieję znaleźć u Robbiego materiał na nowy reportaż, czy rzeczywiście chcesz mu pomóc? Lepiej będzie, jak od razu wyłożymy sobie karty na stół.
- Widzę, że naprawdę nie przepadasz za mediami
- powiedziała, również spoglądając na niego. Wzruszyła ramionami. - Nie dziwię się. Jednak stary hotel i opowieści o duchach to nie jest to, czym się zajmuję i o czym zamierzam montować materiał.
- Naprawdę wierzysz w te jego opowieści? Nie mówię, że to się nie zdarzyło, ale powiedzmy sobie szczerze… takie rzeczy się nie dzieją. Nie ma żadnych nadprzyrodzonych mocy
- powiedział, prychając.
- Nie, nie wierzę - odparła Gwen. - Mówię tylko, że to kompletnie nie jest temat na materiał dla mojego programu. Jednak Robert wydaje się tym bardzo przejęty i cokolwiek się tam dzieje, chcę dotrzeć do prawdy i mu pomóc.
- Ja również, miejmy nadzieję, że to nic groźnego. Ludzie w miasteczku naprawdę nie mają wobec niego żadnych złych emocji. Przynajmniej takie mam odczucia.
- Wesley wykręcił w prawo, a przed nimi rysowały się zabudowania Pine Springs.
- Szkoda, że jest tak koszmarna pogoda, bo chętnie bym pospacerowała po okolicy - stwierdziła Gwen ni to do siebie, ni to do Wesa.
- To trzeba na wiosnę przyjechać, żeby pospacerować. Tak na późną wiosnę - rzucił Wes. - Teraz pewnie będzie tylko gorzej. Koło dwudziestego pewnie sypnie śniegiem.
- Śniegiem? Od lat nie widziałam prawdziwej zimy! Zazwyczaj o tej porze roku jestem w rozjazdach na drugim końcu świata, gdzie pojęcie śniegu nie istnieje. - Gwen zaśmiała się.
- A my mamy śnieg i może jeszcze uda ci się go doświadczyć - powiedział Taggart. Trochę dziwnie mu się rozmawiało z osobą, która cieszyła się na “prawdziwą zimę”. Gwen chyba była oderwana od codzienności i w jakiś sposób było to jednak urocze.
- Pewnie masz mnie za idiotkę - powiedziała, spoglądając na niego kątem oka.
- Nie, przyjemnie jest patrzeć na kogoś, kto cieszy się z oczywistych rzeczy. To tak, jakbyśmy znów byli dziećmi. - Zauważył.
Gwen uśmiechnęła się.
- Kiedy moją codziennością stały się kule ledwo mijające moją głowę, wybuchy i porwania przez terrorystów, cóż… Nauczyłam się cieszyć prostymi rzeczami.
- Rozumiem… i mogę sobie to wszystko o czym mówisz tylko wyobrażać. Każde z nas ma swoje życie, Rob je połączył, przynajmniej na jakiś czas.
- Wes uśmiechnął się krzywo.
- Taaak. Przynajmniej na jakiś czas… - powtórzyła za nim i zapatrzyła się na widoki rozciągające się za szybą.

Wes spojrzał na nią raz jeszcze, a potem skupił się już na drodze. Musiał przyznać, że pozytywnie się zaskoczył; Gwen może i była z innego świata, ale dawało się z nią normalnie porozmawiać. Jak z równą babką, chociaż pewnie jako dziennikarka wiedziała, jak rozmawiać z przedstawicielami przeróżnych klas społecznych, by osiągnąć pożądany efekt. Nieważne, póki była miła, nie było powodu podejrzewać jej o ściemnianie. No i z wyglądu też się fajnie prezentowała - Taggart dawno nie widział równie ładnej babki. W sumie pewnie dlatego, że od paru dobrych lat nie wyściubił nosa poza Pine Springs. Ciągle tylko ta praca i praca. Powinien chyba zacząć szukać sobie kandydatki na żonę, w końcu młodszy już nie będzie.


Po dojechaniu do biblioteki, aż westchnął ciężko, gdy wdowa Caskell rzuciła im na stół parę książek na temat historii Pine Springs i okolic. Czytanie nie było nigdy jego ulubionym zajęciem, pewnie dlatego ostatecznie nie skończył studiów. Nie chciał jednak wyjść na totalnego tłuka, więc zabrał się wraz z Gwen za przeszukiwanie książek, chociaż robił to z ciężkim sercem. Okazało się, że dom w którym Robert otworzył hotel przechodził z pokolenia na pokolenie, a gość, który go wybudował kupił ziemię należącą kiedyś do jakiegoś szczepu Indian. Niewiele im to pomagało i wnosiło do sprawy. Wes miał wrażenie, że tracili tutaj czas.
- Wiesz, w jaki sposób ma nam to pomóc? Pewnie więcej, jak połowa ziem w całych Stanach została kupiona w ten sposób. Nie widzę tutaj żadnego związku. - Wzruszył ramionami. - Może warto byłoby poszukać książek na temat tych... Meno-coś-tam? No, tych Indian. Tylko nie każ mi o tym czytać, mam już dość czytania na kolejne pół roku. - Uśmiechnął się krzywo.

Nie miał pomysłu, co mogło wywoływać te dziwne wydarzenia w hotelu Roberta. Może to rzeczywiście były jakieś omamy? Grzyb wywołujący halucynacje? Nie znaleźli nic, co dawałoby jasny znak, że takie rzeczy działy się już wcześniej, więc na chłopski rozum Wesa najpewniej się nie działy, bo ktoś by o tym napisał. W archiwach lokalnej gazety tylko potwierdziło się to, o czym myślał przez ten cały czas. Mossowie byli normalnymi ludźmi. Zero napomknięć o dziwnych wydarzeniach, czy innych podejrzanych sytuacjach. Wes czuł, że ma dosyć na dzisiaj.
- Jeśli cokolwiek rzeczywiście dzieje się w "Goodrest Inn" to może odpowiedzi na to powinniśmy szukać w samym hotelu? Rozejrzeć się, sprawdzić dokładnie? Co sądzisz, Gwen?
Zaczęło mu burczeć w brzuchu i czuł, że wzbiera w nim poirytowanie. Zerkając na zegarek rozpogodził się jednak. Niebawem mieli podawać obiad w hotelu.
- Wracajmy do Roberta i reszty. Myślę, że wystarczy już na dzisiaj tego "śledztwa". Trzeba coś zjeść i się napić, a ty pewnie jesteś padnięta po podróży.
 
Kenshi jest offline