Trójka flisaków, do której przysiadł się Maximilian okazała się być załogą galara. Nie byli zbytnio pijani i zachowywali się całkiem przyzwoicie. Początkowo podejrzliwie patrzyli na Shiefemtura, ale po opróżnieniu połowy dzbana z winem rozwiązały się im nieco języki. Opowiedzieli kilka anegdot z życia na wodzie, jakie to okropności można spotkać na rzece i powspominali stare, lepsze czasy. Mimo usilnych starań ze strony Maximiliana, który naprowadzał rozmowę na właściwe tory, flisacy nie zdradzili się z niczym, co stawiałoby ich w podejrzanym świetle.
W przeciwieństwie do flisaków, żeglarze do których dosiadł się Juan Maria byli zdrowo wstawieni. Wyśpiewywali sprośne piosenki, wykrzykiwali toasty, bekali i pierdzieli. Na pytanie Mendosy za czyje zdrowie piją, odpowiadali Imperatora lub Twojej Starej. W sumie było to wesołe towarzystwo, ale wyglądało na to, że o sprawie która interesowała Łowcę nic nie wiedzą. Trzymanie języka za zębami w stanie, w jakim się znajdowali nie było chyba możliwe.
- Hansik! Haaaansik! - darł się zataczający się na boki marynarz, który wtargnął do tawerny. Był jednym z tych, których chwilę wcześniej wywrócił na nabrzeżu smolarz. Pijany skierował się do stolika, przy którym leżał jego kompan. Stanął nad nim, podparł się rękami pod boki i kopnął w stołek, na którym tamten siedział. - Wstawaj moczymordo! Pieniądze się skończyły! Pieprzyć te twoje nadprogramowe kursy! Załadować coś trzeba i wracać do Delberz. No rusz się!