Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2017, 12:38   #24
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wstąpili do "The Drunken Duck", gdzie Wes otrzymał po kilku minutach torbę pełną pachnącego jedzenia, a Gwen wzbudziła zaciekawienie gości, którzy przyglądali jej się, jakby zobaczyli co najmniej osobę z innego świata. I po części tak właściwie było. Szeptali między sobą, dyskretnie pokazując kobietę palcem, więc zdała sobie sprawę, że niektórzy z tubylców ją rozpoznali. Wes próbował jeszcze przekonać blondynkę do posiłku, jednak jego próby spełzły na niczym - zaaferowana sprawą hotelu, panna Marrows zepchnęła głód i zmęczenie na dalszy plan. Gdy wrócili do wozu, Taggart wziął dwa gryzy burgera i ruszyli w ustalone wcześniej miejsce.

Biuro szeryfa było niepozornym, piętrowym budyneczkiem znajdującym się na krańcu centrum Pine Springs i Gwen kojarzył się raczej z większym szaletem miejskim, niż z siedzibą organów ścigania. Cóż, urok małych miasteczek. Weszli z Wesem do niewielkiej poczekalni i mężczyzna uderzył w staromodny dzwoneczek stojący na blacie.

Czekali dobre pięć minut, nim pojawił się jakiś zblazowany życiem, starszy policjant. Wyjaśnili, w czym rzecz, a gliniarz otworzył od środka drzwi prowadzące w głąb budynku i zaprowadził ich do biura szeryfa Kyle'a Beckermanna. Gdy Gwen go ujrzała, nie była zbyt ukontentowana. Mężczyzna wyglądał obleśnie, miał przetłuszczone włosy i chyba lekkiego zeza. Do tego cały czas żuł tytoń i zerkał na dziennikarkę, uśmiechając się dziwnie.

Blondynka wiedziała, co takie uśmiechy oznaczają.
- No to o co się rozchodzi konkretnie? - Zapytał, wyciągając się na fotelu i splatając dłonie za głową. Wpatrywał się w Gwen, jednocześnie rozmyślając nad czymś, aż w końcu wypalił. - Czy ja żem już pani kiedyś nie spotkał? Buzia jakaś taka znajoma...



Robert był wyraźnie zafrapowany wróżbą przyjaciółki, gdyż nerwowo przejeżdżał dłonią po podbródku, a wzrok wbijał gdzieś za szybę, chyba nawet poza to, co znajdowało się za nią.
- Bogactwo, które może okazać się nie moje... może to odnośnie hotelu? Nie był mój. Nie wiem. To wszystko brzmi bardzo... tajemniczo - powiedział w końcu. - Nie zwykłem wierzyć w takie rzeczy, oby tylko spełniły się pozytywy z twojej przepowiedni. - Uśmiechnął się niemrawo.

Niedługo później pojechali do archiwum znajdującego się w ratuszu miejskim. Krępa urzędniczka która zjadała chyba zdecydowanie zbyt wiele pączków podczas pracy nie była zbyt optymistycznie nastawiona do pomysłu udostępnienia archiwum na temat hotelu Goodrest, jednak Henry wykorzystał swój wdzięk osobisty, dzięki czemu zostali zaprowadzeni do piwnic ratusza. Urzędniczka zostawiła ich w obserwowanym przez oko kamery niewielkim pokoju podobnym nieco do tych, w których przesłuchuje się podejrzanych, po czym zniknęła za masywnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami, prowadzącymi w głąb kompleksu. Wróciła po niespełna dziesięciu minutach z naręczem aktówek.
- Dokumenty posegregowane są rocznikami, więc nie powinno być problemu ze znalezieniem tego, czego państwo potrzebują. - Mówiła "państwo" ale patrzyła tylko na lekarza. - Mam nadzieję, że godzina wystarczy, na więcej nie mogę się zgodzić.

Położyła dokumenty na biurku, po czym uśmiechnęła się jeszcze lubieżnie do Henry'ego i wyszła z pokoju, a Saoirse i Morgan zabrali się do pracy, metodycznie przeglądając papiery. Szybko zarysował się obraz historyczny tego miejsca, gdy okazało się, że dom, który Robert przekształcił w hotel zbudowany został około stu lat temu przez niejakiego Garetha Mossa. Kolejnym właścicielem był jego syn Darryl, aż wreszcie posesja przeszła w ręce Timothy'ego, jedynego spadkobiercę domu Mossów. Zgodnie z nieco fragmentarycznymi zapiskami, Gareth nabył ziemię od rządu, choć był to niegdyś teren należący do szczepu Indian Menomini, spokrewnionego z Algonkinami. Zapłacił bardzo niewiele, jak na tamte czasy, jednakże nigdzie nie można było odnaleźć zapisków, dlaczego tak się stało. Dokumenty o tym nie wspominały, a wszystko wyglądało na zupełnie legalne.

Godzina minęła w ekspresowym tempie, więc pożegnali się z pulchną urzędniczką (która chciała przy okazji umówić się z Henry'm na kolację) i ruszyli do hotelu. Co nieco się dowiedzieli, jednak nie była to z pewnością wiedza, która pchnęłaby jakoś znacząco sprawę hotelu do przodu. Zwłaszcza tego, co się w nim obecnie działo. Jeśli cokolwiek i nie były to tylko omamy Roberta.



- Jasne, czuj się jak u siebie, Emmo - rzucił Rob, zainteresowany bardziej tym, co wywróżyła mu z kart Saoirse.
Ranczerka wyszła z gabinetu i przeszła z Sue korytarzem. Collie dreptała miarowo i wesoło, co chwilę obwąchując teren. Przy recepcji panna Fossett rzuciła jej smakołyk w postaci niewielkiej kostki Pedeegree, a zwierzak szybko ją pogryzł, połknął i pomerdał ogonem. Recepcjonistka obdarzyła Emmę uśmiechem, jednak jakimś takim... dziwnym. Jakby zaniepokojonym. A może to było tylko zmęczenie? Kobieta nie zamierzała się nad tym zastanawiać, tylko przyspieszyła kroku i weszła za Sue do salonu. Pozwoliła jej obwąchać wszystko a pies biegał z kąta w kąt, interesując się różnymi zakątkami parteru. Nic podejrzanego jednak nie wywąchał, więc Emma przeszła na piętro i ruszyła pustym, cichym korytarzem.

Deski pod jej stopami trzeszczały co jakiś czas, a momentami dochodziły ją słumione odgłosy, jakby zawodzenie. Raz bliżej, raz dalej. To na pewno musiał być wiatr hulający po nieszczelnej instalacji domu, niemniej Emmie zrobiło się nieprzyjemnie. Sue jednak nic sobie z tego nie robiła, dalej wesoło obwąchując kąty, aż zatrzymała się pod środkowymi drzwiami po prawej stronie korytarza. Gdy Emma zdążyła tam podejść, te otworzyły się energicznie, aż kobiecie serce podskoczyło do gardła. W progu stanął nie mniej zaskoczony, barczysty, łysy mężczyzna. To musiał być ten bokser, o którym wspominał Robert.
- Ja pierdolę, prawie się posrałem - rzucił, patrząc to na psa, to na Emmę. - Podsłuchujesz mnie, kurwa, czy co? I pozwalają tu wprowadzać psy? Pogadam sobie z właścicielem.

Wyszedł na korytarz, zamknął drzwi i ruszył w stronę schodów. Młócąc powietrze wielkimi, jak bochenki chleba pięściami, rzucił pod nosem kilka inwektyw, z których Emma wychwyciła tylko "pojebana wariatka". Sue natomiast zdążyła obwąchać cały korytarz i wróciła do właścicielki. Nie odkryła nic podejrzanego, zatem Robert rzeczywiście musiał nie mieć tutaj problemu z gryzoniami. Odruchowo zerknęła na właz w suficie. Był zamknięty na kłódkę, poza tym dostanie się na górę wymagałoby przyniesienia drabiny. Schodząc na dół, Emma przypomniała sobie, że jeszcze nie sprawdziła piwnicy, ale jakoś nigdzie nie natrafiła na drzwi do rzeczonej. Ostatecznie została zaproszona przez jedną z kelnerek do jadalni, gdzie podawano obiad.




Po wybornym obiedzie, na który składały się pieczone ziemniaki w mundurkach i jakaś dziczyzna, Robert zaprosił przyjaciół do salonu. Niedługo później, koło szóstej, z Pine Springs wrócili Gwendoline i Wesley, więc w komplecie mogli zasiąść przy lampkach dobrego wina, które Woodward wyciągnął z barku. Wcześniej ktoś napalił w kominku, dzięki czemu pomieszczenie nabrało przyjemnej, wręcz przytulnej atmosfery.

Na zewnątrz panowały już zupełne ciemności, a rozbijający się o szyby deszcz ze śniegiem nie zapowiadał poprawy pogody. Tym bardziej cieszyli się ciepłem, bezpieczeństwem i swoim towarzystwem. Sue uwaliła się przy ogniu, co jakiś czas łypiąc ślepkami to na Emmę, to na pozostałych zgromadzonych przy stole.
- Jakieś nowiny? Dowiedzieliście się czegoś ciekawego w mieście? - Spojrzał na Gwen, Wesa, Saoirse i Henry'ego, upijając szybko kilka łyków wina, a potem wbił wzrok w Emmę. - Sue wywąchała jakieś szczury, albo inne szkodniki? Powiedzcie, że coś macie...

Dopiero teraz Wes i Henry zorientowali się, że szachowe figury, którymi kilka godzin temu rozpoczęli rozgrywkę gdzieś... zniknęły! Pozostała jedynie pusta, drewniana szachownica.
Za oknem ulewa przybierała na sile.

 

Ostatnio edytowane przez Tabasa : 15-03-2017 o 12:42. Powód: literówki, argh!
Tabasa jest offline