Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2017, 11:54   #13
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Wyspa Krwawiącej Czaszki


Zła podróż doprowadziła was - ciebie i Tressaka - do... Ciemności, bo tak tylko można było nazwać ten obcy widok. Wspiąłeś się po schodach prowadzących na szczyt perfekcyjnie wyciętego w obsydianie bloku, wysokiego na dziesięć stóp i o boku dwustu, by spojrzeć w bezkształtną bryłę cienia ciemniejszego niż ciemność. Zdawało ci się, że cień sięga w twoją stronę, że szepcze, że szeptem coś do ciebie woła; nie mogłeś jednak zrozumieć słów.

- Boisz się? - zapytał wyzywająco Tressak, zwierzęcym, gorylim głosem. Nie czekając na twą zmanierowaną odpowiedź, pchnął cię z całej siły jak opornego więźnia.

Upadłeś w nieprzeniknioną sadzawkę mroku szamocząc się i wykręcając, podczas gdy ponad tobą rozszerzało się i rozciągało jasne rozprucie w ciemności świata. Próbowałeś osłonić oczy przed straszliwym światłem, jednak wkrótce były ci one potrzebne do... Pływania, gdy olbrzymia góra wodna przykryła cię grobowcem.

Leżałeś cały mokry, z wodą w ustach, na piaszczystym brzegu. Tressak - całkowicie suchy - pomógł ci wstać. Nieznane morze wyrzuciło cię na miejsce, które stanowiło rozległą łąkę, zarosłą bujną trawą. Dookoła niej w półokrąg rozciągał się las z ogromnych drzew złożony. Tysiące roślin pnących, zwieszonych z gałęzi, poplątanych, poprzerzucanych z drzewa na drzewo, stanowiły nieprzebytą zaporę, zagradzając jak gdyby żywym płotem wstęp do lasu. Oprócz tego niezliczone kaktusy kolczastymi liśćmi utrudniały przejście na każdym kroku. Nad lasem dymił wielki wulkan, największy jaki widziałeś, stanowiący centrum wyspy.


- Witaj na wyspie Krwawiącej Czaszki - wyszczerzył się demon.

Rzucony na kolejny obcy Plan miałeś już wpaść w dziką rozpacz, jednak ochłonąwszy, począłeś podążać za nie czekającym na ciebie demonem ku ognistej górze. Zaczął się ostatni etap wędrówki, najuciążliwszy. Powietrze z czasem stało się tak przesycone oparami, że z trudem chwytałeś oddech. Kręciło ci się w głowie, zataczałeś się i przewracałeś coraz częściej. A jednak z niezachwianą wolą brnąłeś dalej.

Do ciemnej, gorącej głębi wulkanu doczołgałeś się na czworakach, wlekąc się za niestrudzonym demonem. Głuchy podziemny grzmot wstrząsnął powietrzem, stawiając cię na nogi z paniki. Serce waliło ci w piersi, oszalałe ze strachu. Na samej krawędzi otchłani rysowała się czarna sylwetka posągu Mechuitiego, wyraźnie odcięta na tle łuny.

- Czyja wola cię tu przysłała, Rashadzie? - pomnik zapytał cię łagodnym głosem.


Rashad opadł na jedno kolano, nie chciał czołgać się jak robak, którym przecież nie był. Zastanawiał się czy to sam Mechuiti do niego przemówił, znał jego imię, co jeżeli mógł przejrzeć jego myśli? - pomyślał z lękiem, w tym miejscu był kompletnie zdany na łaskę demonów i ich władcy.

- Zaprowadziła mnie tutaj moja własna wola, panie - odparł, wkładając wysiłek, by jego głos nie drżał. Było to w końcu w dużej mierze prawdą, przecież przy rozpadlinie miał dobrą okazję by uciec, ale nie skorzystał z niej.

- Dobrze... Własna wola odróżnia sługę od niewolnika - kontynuował spokojny głos mężczyzny w średnim wieku, pozbawiony jakichkolwiek cech charakterystycznych. - Wiesz Rashadzie, że byłbyś tutaj bezużyteczny. Nie umiesz polować jak drapieżnik, twoja ludzka skóra jest zbyt cienka i podatna na ogień, stopy nieprzyzwyczajone do rozgrzanych płyt obsydianu - Tressak na te słowa wyprostował się, z grymasem pogardy wymalowanym na paszczy. - A jednak będziesz mógł mi pomóc, działając w obrębie murów tego, co z dumą nazywacie cywilizacją.

Rashad z ciekawością spojrzał na przemawiający do niego pomnik. Nie tak wyobrażał sobie Mechuitiego, spodziewał się raczej dzikiej, brutalnej bestii.

- Nie mogę zaprzeczyć, panie, choć nie jestem zupełnie bezbronny w dziczy, wychowałem się w tak zwanej cywilizacji, i tam na pewno byłbym bardziej użyteczny niż większość twoich sług. Moim pragnieniem jest obalenie Zielonego Cesarza Viridistanu, który jest także twoim wrogiem - odpowiedział.

- Tak, jesteś człowiekiem wielkiej ambicji... Napij się mojej krwi. Da ci siłę, by je zrealizować.

Obsydianowy pomnik zaczął cały spływać krwią. Gęsty, ciemny płyn gromadził się w czaszkowatej czarze u stóp figury.


Rashad wpatrywał się przez chwilę z niepokojem w spływający płyn. Picie tej “krwi” brzydziło go, jednak nie miał przecież wyboru, nie spodziewał się, że wyjdzie z tego miejsca żywy jeżeli tego nie uczyni.

-Tak, Potężny Władco, przyjmę twoją krew na znak naszego przymierza i na zgubę naszym wspólnym wrogom - podszedł bliżej pomnika i powoli podniósł czarę do ust. Wyobrażając sobie, że pije dobre, Virisdistańskie wino, pociągnął łyk.

Podniebienie i przełyk zaczęły cię kłuć boleśnie.

- Tak... Pij dalej...


Szlachcic pociągnął jeszcze jeden łyk, zastanawiając się jak wiele tego zostało w czarze i czy miał pić do dna…

Zacząłeś się zataczać.

- Pij, tak, pij...


Rashad zdecydował się zaryzykować jeszcze jeden łyk, po czym spojrzał na pomnik.

Trujący ichor palił twoje trzewia. Czułeś, że wkrótce oślepniesz.

- Nie przestawaj...


- Mam wypić to do dna? Czuje, że jeśli wypije dużo więcej, może to mnie zabić Panie, może twój wierny sługa Tressak chciałby też przyjąć twój dar… Powiedział słabym głosem, z trudem utrzymując czarę w dłoniach.

- Nie chcesz chyba zawieść mojego zaufania. Pij, Rashadzie... - spojrzałeś na czarę, w której widziałeś bestialskie, zwierzęce odbicie. Nie należało do Tressaka.

Zdesperowany Rashad wydał z siebie krzyk wściekłości i rozpaczy i ponownie zanurzył usta w czarze…

O włos od utraty zdrowych zmysłów, z szaleństwem rodzącym się w szeroko otwartych oczach napiłeś się krwi Mechuitiego. Ognista otchłań wulkanu zatrzęsła się, gdy demoniczny władca zaśmiał się, opuszczając maskę łagodności. Śmiech ten zawierał całe okrucieństwo i cynizm demonów. Czara wypadła ci z rąk. Szponiastych rąk pokrytych czarnym futrem.

- Teraz jesteś silny, jesteś jednym z nas - zadudnił głos z głębi wulkanu, głos nie należący do żadnej ludzkiej istoty.

Trzęsąc sie z obłędu straciłeś przytomność.


 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 18-03-2017 o 11:59.
Lord Melkor jest offline