Po śladach goblina wrócili do miejsca, w którym zeszli do kanałów. Wcześniej, idąc do szybu wentylacyjnego nie zauważyli zielonego tropu ponieważ wiódł on chodnikiem znajdującym się po przeciwnej stronie kanału. Teraz przeszli pod zwisającą z sufitu drabinką i zagłębili się w cuchnące ciemności. Na przedzie szedł Maximilian, przyświecając latarnią i wypatrując śladów. Na każdym rozgałęzieniu zatrzymywał się i dokładnie sprawdzał dalszą drogę. Nikomu nie chciało się przebywać pod miastem dłużej niż było to konieczne, a zgubienie tropu oznaczałoby sporą zwłokę. Goblin wędrując po tunelach minął dwa pierwsze rozgałęzienia, w których główny kanał łączył się z mniejszymi i niższymi, pozbawionymi bocznych trotuarów tunelami. Dopiero na trzecim rozgałęzieniu skręcił w lewo i poszedł w stronę rzeki. Tutaj znów znajdowało się kilka wylotów mniejszych kanałów, zarówno po lewej jak i po prawej stronie, ale zielony mutant parł naprzód korzystając z chodnika i nie przyszło mu do głowy nurzać się w gównie.
Szkiełko odruchowo potarł ucho. Coś się działo. Natychmiast zatrzymał się, a idący za nim wpadli mu na plecy. Breja w kanale wybrzuszyła się, a na jej powierzchni pojawiły się tłuste bąble, które natychmiast popękały z głośnym "pyk", uwalniając niesamowity smród. Zaraz potem z bulgoczącej cieczy wystrzeliła blada, oślizgła i ociekająca szambem macka, która uderzyła w chodnik tuż przed nogami Maximiliana i przykleiła się do powierzchni. Druga macka chwyciła się brzegu kanału. Ze ścieku wolno podniosła się bezkształtna masa, ociekająca szlamem i podciągając się na dwóch mackach zaczęła wlewać się na chodnik.