Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2017, 14:49   #28
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
“The Drunken Duck” nie wzbudziło jakiejś wielkiej sympatii w Gwendoline. Nie dlatego, że przyzwyczajona była do jadania w wykwintnych restauracjach, bo wcale tak nie było. Należała do grona tych ludzi, którzy właściwie nie mieli czasu na wypady do pięciogwiazdkowych lokali, a tam gdzie bywała, nie było nawet mowy o takowych. “Kaczka” nie spodobała się reporterce z innego powodu. Poczuła się jak zwierzę zamknięte w klatce w zoo, na które wszyscy patrzą i wytykają palcami. Owszem, już dawno przyzwyczaiła się do swojej rozpoznawalności - była bowiem osobą publiczną. Jednak w dużych miastach przejawiało się to zupełnie inaczej. W Pine Springs po raz pierwszy poczuła się jak trędowata i nie było to przyjemne uczucie. Przez głowę nawet przebiegła jej myśl, że zaraz wściekły tłum rzuci się na nią z pochodniami i widłami, by spalić czarownicę na stosie.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Wesleya, który proponował jej, by coś sobie zamówiła. Nie była jednak na tyle głodna, a może po prostu zapomniała o głodzie przez całe to śledztwo. Nie miała też ochoty na podawane tam jedzenie - nie jadała fast foodów ani żadnych tłustych potraw, a domyślała się, że w takim miejscu raczej nie dostanie nic, prócz burgerów i frytek. Uśmiechnęła się jednak do Taggarta, widząc, jak nagle poprawia mu się humor, kiedy wgryzał się w miękką bułkę.

Kiedy oboje stanęli w ciasnym biurze, Gwen przez chwilę milczała, wpatrując się w szeryfa Beckermanna. Bardzo chciała, by pierwsze wrażenie, jakie na niej wywarł, było mylne. W końcu nie raz przekonała się, by nie oceniać książki po okładce - czego sama była przykładem. Kiedy jednak szeryf wyciągnął się na fotelu, a z jego ust wypłynęły słowa, Gwen przestała mieć jakiekolwiek wątpliwości i tylko czekała, by ten splunął przeżuwanym tytoniem prosto pod jej nogi.
- Gwendoline Marrows, reporterka - przedstawiła się, uznając jednocześnie, że Wesleya szeryf powinien znać. - Prowadzę program “Shooting Truth”. Obecnie jestem w trakcie poszukiwania materiałów do filmu dokumentalnego na temat rdzennych mieszkańców Ameryki i dotarłam do informacji, że na tych terenach żyli niegdyś Indianie ze szczepu Menomini.
Gwen uśmiechnęła się do szeryfa i podeszła bliżej jego biurka. Miała ogromną nadzieję, że ten buc będzie w stanie jakkolwiek im pomóc.
- Doszłam więc do wniosku, że w tak uroczym miejscu jak Pine Springs najwięcej o jego mieszkańcach powinien wiedzieć nie kto inny, jak szeryf tego miasteczka. Czy więc intuicja dobrze mi podpowiedziała?
Beckermann popatrzył na nią z ukosa, po czym chwycił za pustą filiżankę stojącą na biurku i wypluł do niej nieco tytoniu, wciąż przeżuwając to, co zostało w ustach.
- No właśnie, z telewizji panią kojarzę - zauważył olśniony. - Nie wiem, czy powinienem się wypowiadać dla dziennikarzy na tematy nie związane z robotą, ale w sumie chyba mogę... - Wzruszył ramionami. - Te indiańce żyły tutaj ze sto, sto pięćdziesiąt lat temu, potem z tego, co mi dziadek opowiadał, weszli w konflikt z naszymi. Białymi, znaczy się. Zaczęli się tłuc, a nasi jak to nasi, wykurzyli ich dosyć szybko, w końcu nie będzie się wróg po naszej ziemi pałętał, nie? Ale przypłacili to nasi również... podobno trzy rodziny osadników zginęły w podejrzanych okolicznościach. A potem ta rodzina, tego, no... - Popstrykał palcami, próbując sobie przypomnieć. - Mossa... tego pierwszego, Gareth mu chyba było. Dwóch synów i żona, zabici, porozrywani tak, że mało co było zbierać. Ponoć jakiś dziki zwierz ich w nocy pomordował, tak przynajmniej Moss utrzymywał. On sam nietknięty z tego wyszedł, cały i zdrowy jak ryba. Podobno w piwnicy się zamknął i przeczekał, a jego trzeci syn był w tym czasie u dziadków i udało mu się przeżyć. Ale który mężczyzna nie broniłby w takiej sytuacji własnej rodziny, co nie, Wes? No który? Wtedy chyba nie było co paniki w miastowych siać i przyjęli taką wersję. Zresztą, niedługo później mu się zmarło i Darryl przejął dom. No ale o czym to ja mówiłem... Aaa, Menomini... nie, żadnego już tu pani nie znajdzie. Nawet jakby tu jaki był, to myślę, że szybko by się wyprowadził. - Beckermann wyszczerzył się, a spomiędzy zębów wystawały mu resztki tytoniu. Gwen od razu chwyciła aluzję - szeryf chyba nie przepadał za inną rasą, niż biała.
- Rozumiem, że w sprawie morderstwa rodziny Mossa zostało przeprowadzone śledztwo? - spytała Gwen, analizując w głowie opowieść szeryfa Beckermanna. - Mogłabym przejrzeć akta dotyczące tych wydarzeń? Sprawozdanie ze śledztwa, z przesłuchań świadków?
Marrows nie spodziewała się, by szeryf tak łatwo się na to zgodził. Zapytała jednak, bo istniał cień szansy na to, że Beckermann dałby się przekonać jej wdziękowi osobistemu. Głównie jednak zależało jej na tym, by w ogóle dowiedzieć się czy takie akta istniały. Zauważyła bowiem, że szeryf miał całkiem długi język, więc była szansa, że wygadałby, gdzie znaleźć odpowiednie teczki.
Wesley natomiast stał oparty o jedną z szafek w biurze i nie angażował się póki co w rozmowę. Zastanawiał się, czy Gwen da radę wyciągnąć coś więcej z Kyle’a, a ten jak zwykle nie pokazał się z najlepszej strony. Nie od wczoraj miał manię wielkości i ludzie w mieście gadali, że jest rasistą. Dzisiaj to się potwierdziło, gdy wspomniał o Indianach. Szkoda, że do niego nie docierało, że to osadnicy zabierali teren Czerwonoskórym, a nie na odwrót. I że nie jesteśmy u siebie. Niektórym nie przetłumaczysz. Zaskoczył go jednak fakt, że nie natrafili nigdzie w archiwach gazety na wzmiankę o morderstwie Mossów, choć z drugiej strony, stało się to tak dawno, że możliwe, że nie mieli tego nawet zarchiwizowanego. Albo gdzieś się przypadkiem “zgubiło”, bo i takie rzeczy się przecież zdarzały. Oczywiście przypadkowo.
Szeryf westchnął ciężko.
- Jakieś śledztwo tam chyba było, ale tak jak mówiłem, nie wnikali w to za bardzo, bo Pine Springs teraz jest małe, ale kiedyś było jeszcze mniejsze i jakby się informacja o jakimś dzikim zwierzu zabijającym ludzi rozniosła, to by nikt się tu budować nie chciał. Znaczy, domów stawiać, biznesów otwierać, takie rzeczy. - Beckermann pociągnął nosem i wlepił wzrok w Gwen. - Tyle, ile mi wiadomo, to Moss nie był podejrzany, bo rany na ciałach były szarpane i rwane... no chyba, że się skurwiel w wilkołaka zamieniał. - Szeryf jako jedyny zarechotał do swojego marnego żartu i po chwili znów przybrał grobowy wyraz twarzy. Jego spojrzenie było ostre. - Akt nie udostępniamy cywilom, poza tym nawet nie wiem, czy w tym bajzlu na kółkach jeszcze się tu gdzieś ostały. Chce pani mieć wgląd w dokumenty, niech se pani załatwi jakieś pozwolenie. Najbliżej to będzie chyba w Milwaukee. - Znów splunął gęstą, czarną mazią do filiżanki.
- Daj spokój, Kyle, tak po starej znajomości to chyba możesz przymknąć oko, nie? - Wtrącił się Wes. - Będę ci wisiał przysługę. Co ty na to?
- Stara znajomość, czy nie stara znajomość, to są procedury, Wes, a ja nie zamierzam ich łamać. Zwłaszcza dla jakiejś dziennikarki z nie wiadomo skąd. Jestem szeryfem w tym pieprzonym miasteczku, zapomniałeś? - Beckermann zmarszczył brwi. - I tak już tej laleczce powiedziałem za dużo. Więcej nie zamierzam, więc z łaski swojej zabierzcie swoje zwłoki z mojego biura i oczyśćcie moją przestrzeń życiową - przy ostatnich słowach machał ręką w te i wewte, jakby oganiał się od niewidzialnej muchy.
- Dobra, już idziemy, nie musisz się denerwować, człowieku - rzucił spokojnie Taggart.
Otworzył drzwi i wypuścił przodem Gwen, nie obdarowując Beckermanna żadnym więcej spojrzeniem. Marrows jednak ani drgnęła, przynajmniej przez krótki moment. Wpatrywała się badawczo w szeryfa. Miała dziwne wrażenie, że ten coś przed nimi ukrywał. Wtedy też zrodził się w jej głowie szalony plan, choć kto znał Gwen, ten mógł się tego spodziewać. Uśmiechnęła się więc na pożegnanie do szeryfa, po czym odwróciła się i wyszła, a za nią podążył Wesley.

W drodze powrotnej Gwen milczała. Wes również nic nie mówił. Jechali w ciszy, wsłuchując się w warkot silnika i pracujące wycieraczki. Gwen analizowała w myślach wszystkie informacje, które udało im się zebrać tego dnia. Nie układały się w żadną całość, a tworzyły osobne elementy układanki w ogóle do siebie niepasujące. Czegoś im brakowało. Czy znajdowało się to w starych aktach policyjnych? Czy może Beckermann faktycznie coś zataił, co mogło okazać się bardzo istotnym szczegółem, niezbędnym do połączenia wszystkich faktów? Odetchnęła głęboko i spojrzała na siedzącego obok Taggarta. Potrzebowała na chwilę zmienić tok swoich myśli, by dać odpocząć umysłowi. Przyjrzała się Wesowi. Był skupiony na prowadzeniu pojazdu w deszczu i ciemnościach, więc nie ryzykowała przyłapaniem. Zaczęła się zastanawiać czy mogłaby się umawiać z kimś takim jak Wes. Z drwalem z małego miasteczka, którego uszczęśliwiały burgery i frytki z lokalnej knajpy. Z mężczyzną całkiem mało skomplikowanym, szczerym i prostym w obyciu. Do tego przystojnym w ten prosty, męski sposób. Bez markowych ciuchów, idealnie przystrzyżonych włosów i nieziemsko drogich perfum. Przyjrzała się dłoni Taggarta, która spoczywała na kierownicy. Nie miał obrączki. Znów zaczęło ją ciekawić czy w jego życiu była jakaś kobieta. Oczywistym wydało jej się, że musiała być. W takich małych miasteczkach było niemożliwym, by taki facet mógł być singlem.
Odwróciła wzrok i spojrzała przez boczną szybę. Przypomniała sobie, że Robert również nie miał obrączki. Co w takim razie stało się z jego żoną? I czy naprawdę zadzwonił po nią dlatego, że potrzebował jej pomocy, czy może wciąż coś do niej czuł i chciał spróbować odbudować dawne relacje? Gwen zaczęła się zastanawiać, co właściwie ona czuła. Wiedziała, że już nie będą w stanie wrócić do tego, co było kiedyś. Oboje przez te lata wiele się zmienili. Co właściwie przekonało ją do tego, by przejechać taki kawał drogi? Może sama chciała się przekonać czy jeszcze coś czuje do Roberta po tych latach…

Razem z Wesleyem wkroczyli w końcu do salonu, w którym kilka godzin wcześniej wszyscy się poznali. Panował lekki półmrok, a w kominku wesoło trzaskał ogień.
- O rany, jak przyjemnie - skomentowała Gwen, kiedy stanęła przed kominkiem, by ogrzać zziębnięte dłonie.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak długo ich nie było i ile czasu spędzili w tych nieprzyjemnych warunkach. Z przyjemnością przyjęła kieliszek czerwonego wina i usiadła w fotelu znajdującym się najbliżej kominka. Co prawda przeżyła już w życiu większe dyskomforty, jednak kiedy tylko nadarzała się okazja, korzystała z luksusów i wygód. Nigdy bowiem nie mogła być pewna, kiedy znowu zostanie porwana i przetrzymywana w spartańskich warunkach - wszystko jednak dla dobra sprawy.
Siedząc w salonie i rozmawiając na temat różnych wniosków, do jakich doszli lub nie, Gwen miała okazję przyjrzeć się pozostałym przyjaciołom Roberta. Henry’ego kojarzyła z początków swojego związku z Robertem, chociaż nigdy nie miała okazji poznać go bliżej. Wydawał jej się wtedy zarozumiałym bufonem z Wielkiej Brytanii. Teraz, krytykując jej teorię, samemu nie posiadając lepszej, wcale nie zrobił na niej lepszego wrażenia. Dziwna kobieta, która wcześniej proponowała Robertowi wróżenie z kart, była dla Gwen zagadką - mało ciekawą i niewartą rozwiązania. Cicha i pogrążona w swoich myślach. Marrows nie przepadała za nieśmiałymi, zahukanymi i zamkniętymi w sobie osobami. Na koniec została Emma, która wydawała się twardo stąpać po ziemi. Takie osoby Gwen szanowała i takimi starała się na co dzień otaczać.
Zdziwiło ją jednak nastawienie Roberta. Wydawało się, jakby odrzucał każdą teorię, każdy trop, na jaki wpadło któreś z jego przyjaciół. Po co w takim razie ich tutaj sprowadził? Sam chciał, by się zajęli tą sprawą, by spojrzeli na to z innej perspektywy - on natomiast nie robił nic innego, jak tylko krytykował i mówił, że to na pewno nie to.
- Rob, po co nas tutaj sprowadziłeś, skoro odrzucasz każdy pomysł, na jaki ktoś z nas wpadł i uznajesz go za niedorzeczny? - wygarnęła w końcu. Poczuła się zupełnie jak tego dnia, kiedy postawił przed nią ultimatum. Ponownie miała ochotę dokonać takiego samego wyboru. - Jeśli wolisz wierzyć w duchy, to wezwij sobie egzorcystę i nie marnuj naszego czasu.
Po tych słowach Gwen opuściła salon i ruszyła do swojego pokoju. Nie zamierzała odpuścić. Wiedziała, że trafiła na jakiś trop i zamierzała pójść w tym kierunku - sama lub z czyjąś pomocą. Przeszukała więc wszystkie szuflady w poszukiwaniu latarki i kiedy ją znalazła, zaczęła obmyślać plan działania. Zamierzała poczekać do drugiej w nocy i wtedy wyruszyć po raz kolejny do miasteczka. Zaparkować miała zamiar przy “Kaczce” i pieszo ruszyć do biura szeryfa. Pine Springs było małym miasteczkiem, a szeryf Beckermann nie wydawał się osobą, która lubiła pracować po godzinach. Wiedziała, że to, co zamierza, jest nielegalne i karalne - ale tylko wtedy, kiedy ktoś ją przyłapie. Poza tym musiała dokopać się do tych akt policyjnych i zaspokoić swoją ciekawość.
 
Pan Elf jest offline