Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2017, 08:31   #30
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Praca wspólna.


Gwen spojrzała na Roberta. Bardzo chciała mieć dla niego dobre wieści, jednak zdobyte informacje wciąż były tylko przypadkowymi kawałkami układanki. Wiele brakowało, by stworzyć z tego całość.
- Niewiele, Rob - powiedziała w końcu, rzucając ukradkowe spojrzenie na Wesa.
Zastanawiała się przez chwilę czy w ogóle warto było zawracać Woodwardowi głowę tym, czego wraz z miejscowym drwalem udało jej się dowiedzieć w Pine Springs.
- Póki co same poszlaki, które trzeba dogłębniej zbadać. Wiedziałeś, że ten budynek został wybudowany na ziemi należącej do szczepu Indian Menomini?
Rob upił łyk wina i pokręcił głową.
- Nie miałem pojęcia. Nikt o tym nie wspominał na aukcji. Czy to coś zmienia w moim położeniu? - Popatrzył to na Gwen, to na Wesa.
- Myślę, że nie ma co owijać w bawełnę, Gwen. Rob to duży chłopiec i nie ma sensu podchodzić do niego, jak do jajka. - Stwierdził Taggart i spojrzał na kumpla. - Byliśmy u szeryfa Beckermanna, powiedział nam, że zanim Gareth Moss wybudował ten dom, na tych ziemiach dochodziło do walk między Indianami z plemienia Meno-coś-tam i osadnikami. Rodzina Mossa też zginęła. Żona i dwóch synów, ocalał on i jego potomek, którego nie było wtedy w domu. Darryl. Podobno ofiary rozszarpało jakieś dzikie zwierzę, ale miejscowi stróże prawa nie przeprowadzili wnikliwego śledztwa. A przynajmniej tak twierdzi Beckermann. Dziwna sprawa. - Wes wzruszył ramionami i dolał sobie wina.
- Kurwa, tego też nie wiedziałem. Nikt mi nic nie powiedział - rzucił nieco podminowany Woodward i podstawił lampkę, by stolarz również mu polał. Następnie jednym haustem opróżnił całą zawartość. - Gdybym wiedział, że tu się jakaś tragedia wydarzyła, to bym nie kupił tego domu. Może tu rzeczywiście są jakieś duchy? Nie no, dobra, przesadzam, wybaczcie, ale ostatnio jestem kłębkiem nerwów i głupie myśli przychodzą mi do głowy. No ale co mają Indianie do morderstwa rodziny Mossa? Co z tego, że tutaj mieszkali kiedyś Menomini. Mi się to zupełnie nie klei.
- A mnie akurat trochę zaczęło się kleić
- powiedziała Gwen, która nie do końca była zadowolona z bezpośredniego podejścia Wesa. Osobiście wolała dzielić się wnioskami w momencie, kiedy miały jakieś ręce i nogi, a teraz wiedzieli niewiele więcej niż nic. - To daleko posunięta teoria, ale daje nieco do myślenia. Może po tych wszystkich latach w kimś obudziła się chęć do odzyskania ziemi należącej do jego przodków?
W każdym razie było to bardziej logiczne wytłumaczenie niż duchy nawiedzające hotel Goodrest Inn.
- Jednocześnie, znając przeszłość tego miejsca, ktoś mógł pomyśleć, że to idealny motyw, by w łatwy sposób wykurzyć stąd obecnego właściciela.

Henry pokiwał głową, to nie mógł być żaden z członków plemienia. To nie w stylu indian by bawić się w duchy i widma, indianie prędzej zorganizowaliby protest lub po prostu weszliby na drogę sądową - to było by im na rękę tym bardziej że większość sędziów uznało by zasadność ich żądań.
- To nie indianie, takie działanie do nich nie pasuję. Z tego co czytałem, starsi wybrali by pokojowe rozwiązanie, zresztą prędzej wybraliby rozwiązanie sądowe i każdy sąd i sędzia poparł by ich roszczenia i przyznał im rację. Bez tego odzyskali by tą ziemie, albo otrzymaliby wysokie odszkodowanie.
- To, że do kogoś coś nie pasuje, nie oznacza, że ktoś nie byłby w stanie tego zrobić
- odparła Gwen na wywód Henry’ego. - Poza tym rzeczywistość ma się trochę inaczej do tego, co można wyczytać z książek, a i ludzi powinno oceniać się indywidualnie, nie grupowo.
Reporterka wzruszyła ramionami, przenosząc wzrok z Henry’ego na Roberta.
- Poza tym tak jak mówiłam, to tylko daleko idąca teoria stworzona na bazie tego, czego zdołaliśmy się dowiedzieć do tej pory. No i jak widzę, jedyny konkretny trop jak na razie.
- Myślicie, że zakrada się tutaj jakiś Indianiec i robi te wszystkie rzeczy, żeby mnie wykurzyć? W tym budynku pracuje oprócz mnie siedem osób, ktoś by go zauważył. Wybaczcie, ale dla mnie to trochę niedorzeczne.
- Robert podrapał się po czole.
- No tak, więc to duchy - odparła ironicznie Gwen.
- Tak, to zdecydowanie duchy i inne upiory chcą zawłaszczyć twój hotel do własnych celów. - Zaśmiał się Wes, puszczając oczko do Gwen. - A tak na poważnie, to jutro zrobimy jeszcze mały rekonesans po hotelu, pokażesz nam strych i piwnicę, może jakimś cudem nie popaliłeś wszystkich dokumentów i coś jeszcze zostało po starych właścicielach. I przy okazji... gdzie się podziały figury? - Wskazał palcem na pustą szachownicę. - Jeszcze kilka godzin temu tutaj były, gdy zaczęliśmy grać z Henry'm.
- Jasne, możecie sprawdzać, co tam chcecie, pokażę wam wszystko jutro
- rzucił nieco zamyślony Robert. - Nie mam pojęcia, co się stało z pionami, ja ich nie ruszałem. Może któraś z pracownic gdzieś je wyniosła, później zapytam.
- Pozbierała szachy, a nie przestawiła na miejsce mojego fotela?
- zapytała Saoirse, odzywając się pierwszy raz od powrotu do domu.
Henry zamyślił się, już wcześniej dostrzegł brak pionków.
- Liczyłem na dokończenie gry, ale jaki widać ktoś zrobił niecodzienne porządki. Co do naszych duchów, gdyby były to jakieś głupie żarty to sprawca albo jakoś by się zdradził albo też ujawnił. Ja na razie nie mam żadnego dobrego i racjonalnego wytłumaczenia ostatnich wydarzeń mających miejsce w hotelu.
- Uczciwie mówiąc, ja nie mam nawet złego wytłumaczenia wydarzeń, nieracjonalnego również, poza banałami o duchach. Robert, jak ci się ostatnio wiodło jeśli chodzi o hotel?
- zapytała właściciela.
- Jakieś dwa miesiące temu zaczęły się te problemy, wcześniej wszystko funkcjonowało normalnie - odrzekł Robert. - Nie było żadnych skarg, żadnych podejrzanych hałasów, czy “przywidzeń”. Biznes mi się kręcił, a skoro zbliża się okres świąteczny, świetnie byłoby wiedzieć, co tu się dzieje, żeby świąteczni goście nie wyjechali po pierwszym dniu pobytu.

To jakby ocknęło Emmę z zamyślenia. Do tej pory znów stała w pobliżu okna i przyglądała się ulewie.
- A… Pochodziłam z Sue po hotelu i wiecie co? Mam nieprzyjemne wrażenie, że nie ma tu żadnych szczurów, czy szopów, czy czegoś takiego. Przynajmniej nie na poziomach dostępnych od tak. Bo widziałam, że na trzy spusty zamknąłeś strych, a zejście do piwnicy masz gdzieś mocno ukryte. Miałam cię o nie zapytać Robercie. Bo w tych ‘typowych’ miejscach go nie widziałam - wtrąciła się kobieta i spojrzała na Roberta. Temat tego, że w sumie od dzieciństwa słyszała jak gdzieś się po mieście obijało, że to miejsce jest nieco charakterystyczne, przemilczała. Spojrzała na barek i zaswędziało ją w przełyku. Czy zaszkodziłoby jej, gdyby się napiła? Cholera, no nie… Odepchnęła się lekko od parapetu i również podeszła, by się poczęstować, zgarniając wolną szklankę i sobie polewając nieco whisky. Nie za wiele. Wolała się nie skasować, przynajmniej nie jak rozmawiali i ustalali informacje.
- W sumie niby mówi się, że w miejscach gdzie działo się jakieś nieszczęście, to mogą się kręcić duchy, co się pogubiły, ale może jednak jest jakieś logiczne wyjaśnienie na ten cały cyrk. Hmm… A po tym jak zamknąłeś strych, zgłaszano ci stamtąd jakieś hałasy? - zaproponowała kolejną opcję do wyjaśnienia
- No i w którychś konkretnie pokojach, czy miejscach zdarzały się takie zgłoszenia częściej? W sensie może tam jest jakaś prawidłowość, no nie? - przyszło jej do głowy, to rzuciła.
- Oczywiście, że nie mam tutaj żadnych gryzoni, Emmo, to by zrujnowało mnie doszczętnie. Na wszystko mam dokumenty i atesty. - Wyjaśnił Woodward. - Piwnicy nie widziałaś, bo zejście do niej znajduje się w kuchni pod dywanem. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś to sobie tak wymyślił, ale tak to zbudowano. Nie pomaga to za bardzo, gdy trzeba coś na szybko przynieść ze spiżarni, ale przyzwyczailiśmy się. Jutro wam pokażę. - Upił kilka łyków z kieliszka. - Co do strychu, panna Dalber skarżyła się dwa dni temu, że jakieś drapanie w sufit nie pozwalało jej spać, ale potem to się uspokoiło. Oprócz tego cały czas słychać tu dziwne odgłosy, to stary budynek. Trzeszczy, wyje i tak dalej. - Wzruszył ramionami.
- A próbowałeś egzorcystę, albo innego łowcę duchów? - Zapytał Wes z przekąsem i szerokim uśmiechem. - Nie no, żartuję, nie ma czegoś takiego, jak siły nadprzyrodzone, chyba, że w filmach. I nie przejmuj się, jeśli ktoś ci tu bruździ, to na pewno prędzej, czy później go znajdziemy i wtedy będzie miał problem. Na razie spróbuj się tym zbytnio nie przejmować, bo nam osiwiejesz do świąt. Plan jest taki, że jutro dokładnie przeczeszemy hotel, może trafimy na coś, co ty przeoczyłeś.
Wes odstawił pusty kieliszek na stolik. Z prawej strony czoła zaczął przebijać się do jego świadomości delikatny ból; chyba niepotrzebnie mieszał alkohole. Kiedyś by mu to nie przeszkadzało, ale kiedyś nie prowadził się zbyt dobrze.
- Jeśli nikt nie ma już nic mądrego do dodania, to może pokazałbyś nam nasze pokoje? - Zaproponował.
- Jasne, chodźcie ze mną. - Podniósł zadek z fotela i skinął ręką na przyjaciół.
Emma zerknęła na Sue
- Sue, chodź - rzuciła do psiny, a ta od razu chętnie zareagowała, odpowiadając jej kilkoma machnięciami ogona. Collie musiała ufać swojej pani i była dobrze wychowana. Kobieta dopiła whisky, ale nie odstawiła szklanki, wyraźnie zamierzając zabrać ją ze sobą do swojego przyszłego pokoju.
Ruszyli za Robem, każdy w swoim tempie.
 
Kenshi jest offline