Wątek: Forteca [18+]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2017, 15:35   #18
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Spoglądając na Jul, Liz myślami przebywała gdzie indziej. Brak Nat’a oznaczał tylko jedno, a mianowicie to, że poważnie się na nią wkurzył. Elizabeth nie zdecydowała jeszcze czy zareagować na to gniewem, czy się smucić, czy posłać go w diabły i zająć swoimi obowiązkami i życiem. Pora była na to zdecydowanie za wczesna, a ona wciąż była przed pierwszą kawą.
- Kawę, Julie. Wystarczy kawa - zapewniła pracownicę, która stała się przyczyną jej sprzeczki z Thompsonem.
Miała ochotę zadzwonić do Nat’a ale się powstrzymała. Kochała go, jednak nie zamierzała być mu matką, pilnującą każdego jego kroku. Jeden raz w zupełności wystarczył. Martwiła się jednak. To nie były przelewki, mógł wpaść w kłopoty. No i co do diabła mogło być tak ważnego, że musiał wyjść o tak wczesnej porze? Poza chęcią ominięcia spotkania z nią i z Julie.
Czując zbliżający się ból głowy i emocje wzbierające w niej niczym balon, w który wciska się coraz więcej powietrza, potrząsnęła głową po czym posłała swojemu gościowi słaby uśmiech.
- Nie miałaś czasem okazji spotkać się z Natem? - zapytała, wymijając dziewczynę i wchodząc do kuchni. Jeżeli chodziło o kawę to wolała się jednak sama nią zająć. Nikt w końcu nie wiedział tak jak ona, że dobrze zaparzona kawa z odpowiednimi dodatkami, potrafiła postawić człowieka na cały dzień, a Liz jak nic postawienia potrzebowała. Miała nadzieję, że Jul rzuci nieco światła na nieobecność Thompsona. No i jej poranny humor mógł wskazywać na to, że miała już z nim styczność. Co z kolei mogło go skłonić do szybkiego ulotnienia się. Była to jej kolejna teoria, która jakoś tak bardziej jej podchodziła niż to, że był na nią na tyle zły, że wolał wyjść.
Dziewczyna pokręciła głową i poczłapała w kierunku lodówki, przed którą zatrzymała się z wyciągniętą ręką.
- Mogę? - zapytała niepewnie.
- Czuj się jak u siebie - Liz wyraziła zgodę nie patrząc na dziewczynę, zajęta przygotowywaniem naparu, który w tej chwili wydawał się jedyną istotną rzeczą. No, może poza odpowiedzią Jul, na którą wciąż czekała. Liczyłą na to, że ta ogarnie się szybko i powróci do swojej wygadanej siebie. Niepewność i wahanie nie pasowały jej do Jul którą znała na co dzień. Ta, która stała w jej kuchni wydawała się być ledwie jej cieniem. O tym też będą musiały porozmawiać, jednak owa rozmowa mogła poczekać, a przynajmniej Liz miała nadzieję że mogła.
- Podaj mi mleko - dorzuciła tylko, posyłając zachęcający uśmiech w jej stronę, a gdy otrzymała o co prosiła, powróciła do przerwanego na chwilę zajęcia. Do białych filiżanek wsypała po dwie łyżeczki mieszanki, w której poza kawą znajdowała się także czekolada, cynamon i odrobina chilli. Mieszankę ową zalała świeżo przegotowaną wodą i odstawiła by ta się spokojnie parzyła. Teraz pora przyszła na mleko, które należało delikatnie podgrzać i rozbić tak, by zamieniło się w lekką niczym puch piankę. Gdy była gotowa, ostrożnie przedstawiła ów biały puch czerni tkwiącej w filiżankach. Na koniec dodała nieco sproszkowanej, gorzkiej czekolady i dopiero wtedy przeniosła uwagę na Jul.


Co jak co ale parzenie kawy wymagało skupienia, było niczym rytuał, którego nie należało przerywać. Przynajmniej tej pierwszej kawy, w zaciszu mieszkania, zanim świat zwali się człowiekowi na głowę ze swoimi problemami.
Niespodziewanej współlokatorki w kuchni już nie było. Elizabeth dostrzegła, iż siedzi z podwiniętymi z boku nogami przeżuwając odgryziony kęs kiełbasy z kawałka, który trzymała w dłoni. Na talerzyku leżała bułka oraz pomidor. Ona sama wpatrywała się w przestrzeń przed sobą.
Tłumiąc westchnięcie chwyciła w dłonie spodki filiżanek i ruszyła w stronę siedzącej. Starając się utrzymywać pogodny wyraz twarzy usiadła obok Jul, stawiając przed nią porcję lekarstwa na wszystko. Jakimś cudem udało się jej nie skomentować utworzonego przez nią śniadania, które w mniemaniu Liz było zwyczajnie zabójcze. Zarówno dla organizmu jak i sylwetki. No ale kazanie było bez wątpienia ostatnią rzeczą jaką dziewczyna w obecnej chwili potrzebowała. Sama przysunęła swoją filiżankę bliżej twarzy, rozkoszując się wonią, która wypełniła jej nozdrza i powoli przedzierała się przez watę w jej umyśle. Przynajmniej przez te resztki, które wciąż tam tkwiły uparcie. Pierwszy łyk przyniósł eksplozję smaku w jej ustach, która z kolei została nagrodzona pełnym czystej rozkoszy westchnięciem. Nie potrafiła zrozumieć jak można było żyć bez owego czarnego złota. Było to dla niej zwyczajnie niepojęte.
- Mów - ponagliła delikatnie, zachowując dystans między sobą i pracownicą. Zapewne powinna była ją objąć, jednak czuła że taki gest zakończyłby się wybuchem płaczu. Ta krucha Jul była dla niej czymś nowym, z czym należało postępować ostrożnie i z wyczuciem.
- Nie mam już domu - odparła krótko tuż przed wgryzieniem się w bułkę.
- Oczywiście że masz - zapewniła ją, przyglądając się jej z uwagą. - Minie parę dni i zobaczysz, wszystko się uspokoi i będziesz mogła wrócić. A jak nie to pomyślimy nad znalezieniem przytulnego mieszkania dla ciebie. Nie przejmuj się tym, przecież cię nie zostawię samą - zapewniła, bo i nie wyobrażała sobie sytuacji w której zostawia Jul na łaskę i niełaskę świata. Skoro potrzebowała pomocy to mogła na nią liczyć. Po cichu liczyła jednak, że sytuacja z rodzicami uspokoi się tak jak powiedziała i wszystko powróci do normy.
- Nie uspokoi się. Powiedzieli, że widzieli mnie na manifestacji i nie chcą mieć ze mną nic wspólnego, bo tylko ściągnę na nich nieszczęście. I wyrzucili mnie - rzekła na wpół obojętnie.
- Zmienią zdanie gdy im złość przejdzie - pocieszyła, nie do końca wierząc w swoje słowa ale mając nadzieję na ich prawdziwość. Póki co nie zamierzała dopuszczać do siebie gorszego scenariusza. Upiwszy kolejny łyk, kontynuowała. - Co właściwie się tam wydarzyło, Jul?
Pytanie zadała pełnym troski głosem, który przyszedł jej nad wyraz łatwo bowiem faktycznie się o dziewczynę troszczyła. Była częścią jej małej rodzinki i jako taka znajdowała się pod jej opieką. No i odpowiedź Jul mogła rzucić nieco światła na to, co wydusiła z siebie po zjawieniu się w ich mieszkaniu.
- Wrzeszczeliśmy sobie spokojnie, a tu nagle pojawił się typek z płynną twarzą. W sumie nawet nie wiem czy to był facet czy babka. W każdym razie jak już mendownia była blisko, to zniknął i pojawił się między nami. I nawijał dalej. No to mendownia na niego. Albo na nią. Ale znowu… puff! I nie ma. Kilku z naszych zawinęli, w tym Toma, gościa, który nagrał spotkanie. Mnie też próbowali, ale przyszła Mad i jakoś zmienili cel. I tak się skończyło - wzruszyła ramionami i odstawiła pusty talerzyk, by móc zająć się kawą.
Gdzie jakieś zamieszanie tam i Mad, to akurat Liz nie dziwiło. Kuzynka najwyraźniej miała w sobie magnes do takich zdarzeń albo to zdarzenia były magnesem na nią. Możliwe że było tak i tak, co wcale nie sprawiało że ich wzajemne relacje nabierały mocy. Jakby nie spojrzeć Elizabeth wolała spokój od chaosu.
- A później? - nie dawała za wygraną, chcąc wyciągnąć z Jul jak najwięcej póki ta mówiła, ale też starając się nie naciskać za mocno. Wiedziała, że dziewczyna jest silna ale każdy miał swoje granice, a sądząc po jej zachowaniu w nocy, zbliżyła się do nich na zdecydowanie zbyt bliską odległość.
- Pojechałyśmy do mieszkania Toma - odparła krótko Julie.
W tym miejscu zapewne powinna zapytać co też w owym mieszkaniu się stało, nie była jednak pewna czy odpowiedź otrzyma. Clemont mogła się całkiem zamknąć w sobie, a mogła też wyrzucić potok słów. Doprawdy, gdzie był Mike gdy był jej potrzebny?
- Jeżeli nie chcesz opowiadać dalej to powiedz, a przestanę pytać - zaproponowała, dając dziewczynie furtkę, którą mogła dla niej otworzyć albo mogła ją zamknąć jej przed nosem. Tak czy siak Liz zamierzała zadzwonić do Mad i od niej dowiedzieć się co się tam właściwie działo. Gdy połączy obie opowieści zyska jaśniejszy obraz sytuacji, a przynajmniej miała taką nadzieję.


Julie jednak nic nie powiedziała, tylko wzruszyła ramionami.
Na co Liz odpowiedziała przewróceniem oczami i upiciem kolejnego łyka kawy. Stan pracownicy wyraźnie ją martwił i nie widziała innego wyjścia jak wybicie jej z niego. Jej wzrok padł na jedną z małych poduszek, które stanowiły ozdobę sofy, a które Anna regularnie im podrzucała przy byle okazji. Elizabeth lubiła te dzieła rąk ludzkich, które w przeciwieństwie do wykonanych na większą skalę, miały duszę. Teraz jedna z owych uduchowionych poduszek znalazła się w jej dłoni, a następnie z impetem, chociaż nie na tyle silnym by zderzenie bolało, odbiła się od głowy Julie i spadła na podłogę. No cóż, zasłużyła sobie na porządne trzepnięcie przez głowę. Po jakiego diabła polazła pod Centrum?...
- Hej! - zawołała gniewnie i cisnęła poduszką z powrotem w Elizabeth, patrząc spode łba.
Na co Liz odpowiedziała uśmiechem i nie zrażona jej spojrzeniem skorzystała ze zwróconej broni i posłała ją z powrotem w stronę Jul. Zabawa trwała trochę i zaowocowała kompletnym chaosem w salonie, na którego podłodze walała się ich miękka amunicja. Przy okazji jedna z owych poduszek trafiła na stolik, potrącając filiżankę i rozlewając kawę. Liz jednak niewiele sobie z owego bałaganu robiła. Czasem po prostu trzeba było poszaleć, pobyć i pozachowywać się jak dziecko. To dobrze robiło na psychikę i jakoś nieszczególnie interesowało ją czy jej zdanie na ten temat pokrywało się ze zdaniem specjalistów w tej dziedzinie. Rozkładając się wygodnie na sofie westchnęła zadowolona, kładąc delikatnie dłoń na brzuchu. Była w dobrym humorze, teraz trzeba było jeszcze sprawdzić w jakim humorze była jej przeciwniczka.
Julie przyklapnęła obok, chichocząc cicho.
- Ale burdel. Wypadałoby to posprzątać, no nie? Za chwilę - machnęła ręką niemal negując swój poprzedni pomysł.
- Jeżeli widzisz tu kogoś, komu ten burdel przeszkadza to każ mu się wypchać - odpowiedziała Liz, wcale nie sprawiając wrażenia osoby, której spieszyłoby się do robienia porządków. Były same w mieszkaniu, gości się nie spodziewała, więc bałagan mógł sobie być. Przynajmniej do momentu, w którym zacznie jej działać na nerwy, ale póki co na to się nie zapowiadało.
- Wypadałoby jednak coś przekąsić - stwierdziła, niechętnie wstając z sofy. Czas na śniadanie był już najwyższy, o czym przypomniało jej burczenie w brzuchu. Co jak co ale teraz w sposób szczególny powinna dbać o odpowiednie ilości jedzenia, a także jego odpowiedni rodzaj. - Zrobić ci coś porządnego? - zapytała jeszcze, zbierając po drodze filiżanki i ruszając do kuchni. To, że jedzenie, które wybrała dla siebie Jul było w jej mniemaniu dalekie od porządnego, było nie tylko słychać w głosie ale i widać po minie.
- Aaaaaaaaa… co będziesz robiła?
- Omlet - poinformowała ją Liz, odkładając filiżanki na blat i zajmując się przygotowywaniem składników. - Z cebulą, pomidorami i ziołami prowansalskimi - dodała, na wypadek gdyby jej pracownica chciała zdobyć bardziej szczegółową wiedzę na temat szykującego się śniadania. - Jeżeli jednak masz ochotę na coś innego to mów - zaproponowała, bo zrobienie dodatkowego śniadania nie było dla niej aż takim wyzwaniem. W końcu nie raz się zdarzało że musiała uciekać się do takich właśnie wybiegów by w ogóle zmusić kogokolwiek do zjedzenia tego istotnego posiłku.
- No dobra, to chcę. Pomóc ci?
I bardzo dobrze, pomyślała Liz jednak w odpowiedzi na pytanie Jul tylko pokręciła głową. Omlet nie wymagał w końcu aż takiej ilości pracy. Wystarczyło pokroić cebulę, sparzyć i pokroić pomidory, rozbić i roztrzepać jajka a następnie doprawić wszystko do smaku odrobiną soli, pieprzem i ziołami. Łatwizna. W dodatku całość zajmowała jedynie parę minut przez co śniadanie dodatkowo było też szybkie.
- Możesz rozlać sok pomarańczowy do szklanek - zwróciła się do Jul, gdy omlety powoli dochodziły do siebie, a ona zabrała się za sprzątanie powstałego przy ich robieniu bałaganu. W międzyczasie jej towarzyszka spełniła prośbę i napełniła szklanki nucąc coś pod nosem, czego jednak Liz nie była w stanie rozpoznać.
Gdy omlety były gotowe zsunęła je na przygotowane talerze, dołożyła sztućce i przeniosła na stół stawiając obok szklanek.
- Smacznego - rzuciła do Julie, siadając i sprawdzając widelcem sprężystość dania. Zadowolona z efektów zabrała się za jedzenie.
- W sumie… Ciekawe jakby smakowało z papryczkami chilli. Próbowałaś kiedyś? - rzuciła między kolejnymi kęsami, wymachując wojowniczo widelcem w kierunku własnego talerza.
- Następnym razem zrobię z papryczkami, a smakuje wybornie - odpowiedziała Liz, przyglądając się jej z uśmiechem. Skoro dopisywał jej apetyt to nie mogło być z nią tak całkiem źle. To z kolei cieszyło Elizabeth niezmiernie. Nie lubiła gdy ktoś z jej otoczenia chodził ze zwieszoną głową zamartwiając się bez potrzeby. Na wszystko prędzej czy później dało się znaleźć radę więc po co marnować życie na zamartwianie się? Zdecydowanie lepiej było żyć.
- Jakie masz plany na resztę dnia? - zapytała, po czym wsunęła do ust kolejny kawałek omletu.
- Przesiedzieć bezczynnie nie robiąc absolutnie nic. Chyba, że zmusisz mnie do wyjścia do pracy wbrew zaleceniom Zimmermana! - wycelowała w Elizabeth czubek noża stołowego, którym po chwili zaatakowała resztki drugiego, w jej wypadku, śniadania.
- Nie mam takiego zamiaru - zapewniła Liz. Sama także nie planowała żadnego wyjścia, chociaż będzie musiała wykonać parę telefonów. Do Anny, do Mad i w końcu do Nat’a. Potrzebowała się upewnić że wszystko u ostatniej dwójki w porządku i dopytać opiekunki o to jak zachowywały się dzieci. I upewnić się, że ona także widziała już informację i nie posłała ich przypadkiem do szkoły. Ryzyko było raczej małe ale jednak istniało, a Liz jeżeli chodziło o Sarę i Toma bywała niekiedy przewrażliwiona.


Po śniadaniu wstawiła naczynia do zmywarki i zostawiła Jul żeby ta mogła w spokoju oddać się nic nie robieniu. Sama ruszyła w stronę łazienki. Miała ochotę na długi prysznic, który zmyłby z niej wszystkie nieprzyjemne pozostałości kłótni i przygotował na kolejny dzień. Nie żeby już nie miała całkiem dobrego humoru, w końcu dobra kawa i dobre śniadanie każdego były w stanie przestawić na pozytywne myślenie, to jednak czuła że bez tego prysznica to się raczej nie obejdzie. No i skoro i tak nigdzie nie planowała wychodzić to i spieszyć się nie musiała. Należało korzystać z wolnej łazienki co też zaraz zrobiła.

Czytała kiedyś że prysznic nie powinien zajmować więcej niż dziesięć minut bowiem po tym czasie przestawał być opcją oszczędną i lądował w kwestii zużycia wody wyżej niż kąpiel. Jej prysznic trwał o wiele dłużej na myśl o czym wyszczerzyła się do lustra w łazience. Mocno zaparowanego lustra, należało dodać, bowiem prysznic należał także do tych gorących. Nat zażartował kiedyś że trzeba będzie wydzielić w mieszkaniu miejsce na saunę dzięki czemu nie będzie musiał czekać godzinami aż będzie się dało wejść do łazienki. Liz ten pomysł nawet przypadł do gustu jednak po czasie rozwiał się jak wiele innych. Może powinna wrócić do niego? Chociaż teraz powinna raczej myśleć o nieco innym pomieszczeniu. Snując kolejne plany dokończyła mycie zębów, nałożyła lekki krem na twarz i czując się zrelaksowana i przyjemnie rozleniwiona, przeszła do sypialni. Nie chciała przeszkadzać Jul, co w sumie powinno raczej działać w drugą stronę, jednak w przypadku Liz ta zależność działała nieco inaczej. Poza tym w sypialni mogła się wygodnie ułożyć w łóżku, które było jednak wygodniejsze niż sofa.
Najpierw skontaktowała się z Anną, która zgodnie z jej przewidywaniami nie posłała dzieci do szkoły, zamiast tego urządzając im konkurs na ciasteczkowe potwory, które to mieli sami upiec. Usłyszawszy wszystko co chciała pożegnała się z opiekunką i poświęciła dłuższą chwilę na rozmowę z dziećmi, które faktycznie sprawiały wrażenie nad wyraz zadowolonych ze zmiany planów. No cóż, dzień wolny każdego cieszył, chociaż Liz wolałaby żeby powód takiego dnia był jednak nieco inny. Pożegnała się z Sarą i Tomem, życząc obojgu powodzenia i zapewniając że niedługo ich odbierze, chociaż po prawdzie nie wiedziała kiedy będzie to możliwe. Była jednak pewna że ów zakaz wychodzenia z domów nie mógł trwać długo.
- Ej! Zobacz co się dzieje pod “Jako&Tako”! - usłyszała wołanie Julie.
Liz, która miała właśnie zamiar spróbować połączyć się z Nat’em, westchnęła tylko. Nie była pewna czy chce oglądać co też tam się działo ale i tak podłączyła się do kanału z wiadomościami, pozwalając by te przesłoniły jej opcję wyboru połączeń. W chwilę później gorzko tego pożałowała. Pospiesznie odłączyła się, wciąż jednak słyszała krzyk tej dziewczyny. Wwiercał się jej do głowy i nie chciał umilknąć. Co tam się w ogóle stało? Potrzeba kontaktu z Nat’em stała się nagle wyjątkowo silna. Musiała sprawdzić czy z nim wszystko w porządku, nawet jeżeli niemal na pewno tak było i pewnie tylko dodatkowo go zdenerwuje swoim zamartwianiem się. Bez dalszej zwłoki wybrała połączenie i z niecierpliwością czekała aż je odbierze. Tak się jednak nie stało. Rozlegał się wyłącznie przeciągły sygnał oczekiwania. Liz odczekała aż sygnał zmieni się na powitanie poczty głosowej po czym zostawiła Nat’owi informację żeby skontaktował się z nią zaraz po odsłuchaniu wiadomości. Po rozłączeniu wybrała numer Michaela. Skoro nie udało się jej dobić do pierwszego z Thompsonów, to liczyła na to, że z drugim pójdzie jej lepiej.
Tym razem nie czekała długo, gdyż prawie natychmiast Michael powitał ją optymistycznym:
- No co tam, słoneczko?
Na twarzy Liz wykwitł uśmiech, no bo ciężko się było nie uśmiechnąć po takim powitaniu. Zaraz jednak przypomniała sobie po co dzwoni.
- Czy Nat kontaktował się z tobą dzisiaj? - przeszła od razu do konkretów.
- Hmmm… Nie, a co?
- Nie odbiera - mruknęła zawiedziona jego odpowiedzią. - Wczoraj trochę się pokłóciliśmy, a dziś wyszedł zanim się obudziłam zostawiając tylko informację o zakazie wychodzenia z domów. Biorąc pod uwagę co się teraz wyprawia zaczynam się o niego trochę niepokoić - dodała otwarcie no bo co jak co ale z Michaelem mogła sobie na otwartość pozwolić.
- No trudno nie zauważyć co się dzieje, ale na pewno wyszedł do pracy, a nie na śniadanie, więc nie ma się czym martwić. W zasadzie to on nawet po paliwo nie lubi się zatrzymywać, a co dopiero w innych celach - odparł spokojnie, nie przywiązując specjalnej wagi do problemu.
Wyjaśnienie miało sens, co z tego jednak skoro sens ów wcale nie chciał dotrzeć do jej umysłu? Martwienie się o bliskich było w końcu jej drugą naturą.
- Pewnie masz rację - mruknęła, nie kryjąc swoich wątpliwości, które wbrew znaczeniu słów, które wypowiedziała, wyraźnie brzmiały w tonie jej głosu. - Wpadniesz dziś na kolację? - zmieniła temat na nieco przyjemniejszy. Co prawda nie planowała niczego szczególnego, a pomysł zaproszenia Michaela wpadł jej do głowy w sekundę przed rzuceniem zaproszenia, to jednak nagle zaczął się jej całkiem podobać.
- Niby mam trochę pracy… ale w sumie chrzanić to. Bardzo chętnie. Jaki nastrój? Luźno czy bardziej oficjalnie, bo nie jestem pewien czy brać piwo czy wino - rzucił półżartem.
- Przynieś co ci będzie pasowało - odparła, śmiejąc się cicho. - Pewnie i tak pić będziesz sam albo z Julie. O ósmej będzie ci pasować?
- Jasne, ale jak za kompana będę miał tylko ją, to trzeba będzie pomyśleć o czymś mocniejszym. Się wykombinuje. No. To widzimy się o ósmej!
- O ósmej - potwierdziła, po czym rozłączyła się. Wtedy też dotarło do niej, że przecież nic na taką kolację nie ma kupionego. Ba! Nawet nie zapytała Nat’a czy mu coś takiego pasuje, ani Jul czy w ogóle będzie wieczorem. No i zostawała jeszcze sprawa dzieci, które zazwyczaj przy okazji kolacji w większym gronie lądowały u Anny. No ale w sumie grono nie miało być takie znowu wielkie więc chyba nie będzie tak trudno zagonić ich później do łóżek o rozsądnej godzinie. Taaak, marzenia ściętej głowy. No ale skoro miała zrobić dużą kolację to trzeba było ruszyć tyłek z łóżka, ubrać się, zrobić listę zakupów, część z nich zamówić z dostawą do domu, a po część wybrać się osobiście. Co prawda istniał pewien problem w postaci zakazu, ale postanowiła go zignorować, zadowolona z tego że znalazła coś, co odciągało jej myśli od nieprzyjemnych spraw.

Kilka minut później, już ubrana w swoje ulubione ogrodniczki i białą koszulę, znalazła się z powrotem w salonie.
- Mike wpadnie na kolację - poinformowała swojego gościa, ruszając do kuchni by sprawdzić co dokładnie ma, a czego jej brakuje do przygotowania tego posiłku.
- No ty chyba nie chcesz wyjść? Pogrzało cię? - parsknęła wyginając głowę do tyłu, przez co jej włosy opadając odsłoniły całą twarz.
- Muszę zrobić zakupy - poinformowała ją Liz, stwierdzając z pewnym zaskoczeniem, że będzie musiała wstąpić nie tylko do piekarni. Kończyło się mleko, nie miała wystarczająco świeżych piersi z kurczaka, a te zamrożone zbytnio na okazję się nie nadawały. W sumie mogłaby zamówić posiłek z jednej z restauracji ale gotowanie działało na nią czasem niczym terapia u psychologa. Podobnie było ze sprzątaniem, które też pasowałoby przeprowadzić. Plany rozrastały się jej z każdą chwilą co wprawiało ją w zdecydowanie dobry humor.
- I wpaść na chwilę do “Rozkoszy” - dodała, dochodząc do wniosku, że najlepszym zakończeniem takiej kolacji będą słodkości na bazie czekolady. Tu jednak nie było zaskoczenia bo w końcu nie bez powodu zainwestowała w czekoladowy biznes.
- Nie ma mowy. Jest zbyt niebezpiecznie i wiem co mówię - odparła wracając do poprzedniej pozycji.
- Jul, to tylko kilka minut jazdy taksówką - Liz spojrzała na dziewczynę z wyrzutem. - Wiem że jest niebezpiecznie ale przecież nie mam zamiaru się narażać czy pakować w kłopoty, a zwyczajnie wstąpić do paru miejsc, które na dobrą sprawę znajdują się obok siebie.
Jej gość sapnął tylko z irytacją i wstał.
- A czy nie mogłabyś mi po prostu uwierzyć, że jest tak, jak mówię? - zapytała spoglądając spode łba.
- A ty nie mogłabyś mi zaufać, że nie wpakuję się w żadne kłopoty i będę ostrożna? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, mając wrażenie, że rozmawia z dzieckiem. Oczywistym było że jej wierzy, ale też miała swoje sprawy do załatwienia. No i nie przesadzała też z tym, że wszystkie miejsca, które chciała odwiedzić znajdowały się od siebie o rzut beretem.
- No to przywiążę cię do łóżka - w odpowiedzi Julie wyszczerzyła się do Elizabeth.
Liz przewróciła oczami, uśmiechając się jednak.
- Ciekawe jak - rzuciła, bo i opcji wiązania jakoś nie uwzględniono w modelu, który stał w sypialni. - Spokojnie, Jul. Poradzę sobie - zapewniła, kładąc nacisk na ostatnie słowa. W końcu nie była nierozsądną nastolatką tylko stateczną matka… No, powiedzmy że stateczną… Roześmiała się w odpowiedzi na własne myśli i pokręciła głową. - Zawsze możesz się ze mną zabrać w roli ochroniarza - zaproponowała.
- A żebyś wiedziała, bezmyślny dzieciaku! Ani mi się waż wychodzić beze mnie! - zawołała pędząc do łazienki, by się ubrać, lecz nie domknęła drzwi. Co chwilę jej kolorowa łepetyna wystawała zza nich, żeby sprawdzić czy Elizabeth nie ma zamiaru wymknąć się po cichu bez niej.
Ta zaś wcale takiego zamiaru nie miała, powracając do robienia listy owych zakupów na które miały się wybrać. Co prawda opcja samotnego wypadu ze słuchawkami na uszach i w towarzystwie tylko muzyki, która z nich płynęła była nad wyraz kusząca, ale i towarzystwo Jul nie było przecież taką złą opcją. Do tego będzie miała kogo obciążyć zakupami, co mogło okazać się przydatne gdyby poszalała nieco bardziej, co często się jej zdarzało.
W jakąś godzinę później obie były gotowe do wyjścia. Liz, zanim opuściły mieszkanie, zostawiła na wszelki wypadek informację dla Nat’a że niedługo wrócą. ot, na wypadek gdyby jakimś cudem nie sprawdził wiadomości na poczcie głosowej i postanowił wpaść do domu w godzinach pracy. Cuda bowiem miały to do siebie, że czasem się zdarzały.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline