Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2017, 15:06   #72
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Leah przebiegła wzrokiem po wiadomości od komendanta. Pokazała ekran Scottowi.
- Jeśli myśli, że zmarnuje niedzielny wieczór na pisanie raportów to go powaliło.
Odkorkowała dwie butelki po piwie. Wyjęła na stół talerze i kulturalnie nałożyła na nie po kawałku wystygłej pizzy.
- Te mierniki określają skład powietrza? - zapytała kucając przy sprzęcie grającym.
Wybrała “Badmotorfinger” Soundgardenu i gdy wróciła do stołu mieszkanie wypełniły ostre gitary “Rusty Cage”. Stanęła za krzesełkiem Ferra i objęła go za szyję. Właściwie jeśli on nie uznał ich kłótni za kłótnię to może ona też nie powinna. Tak było wygodniej.
- Tak, ze wskazaniem na szkodliwe substancje - odpowiedział na jej pytanie. Jej dotyk jak zwykle na początku sprawił, że minimalnie się spiął i potrzebował chwili na dostosowanie się. Wziął kawałek pizzy i zerknął w stronę kuchni. - Może wrzucimy to do mikrofalówki? Mam ochotę na coś ciepłego.
- Mmmhm, ja też - w ślad za tą deklaracją podążył żywiołowy pocałunek.
Przerwała go niechętnie i uwolniła Ferra z uścisku by pogibać się między stołem a kuchenką, jak przykładna żona ze Stepford. Zazwyczaj jadała na mieście i nawet tak banalny sprzęt jak mikrofalówka był praktycznie nieużywany. Odpaliła panel kontrolny i nacisnęła, na chybił trafił, kilka guzików. Pieprzona elektronika nie przepadała za Wierzbovsky. I z wzajemnością.
- Nic nie rozumiem - wróciła myślami do mierników szkodliwych substancji, choć Ferro mógł śmiało odnieść te słowa do jej aktualnej wojny z kuchenką. - Są w Nowym Jorku jakieś miejsca gdzie zanieczyszczenia powietrza są na tyle duże, aby je monitorować? I po cholerę łączyć je z serwerem? A może to ma zadziałać w drugą stronę? Gdy serwery otrzymają sygnał machina pójdzie w ruch by wypuścić jakieś toksyczne substancje, które zatrują powietrze? Takka broń biologiczna?
Sfrustrowana Leah uderzyła otwartą dłonią w drzwiczki kuchenki. Może przeoczyła jej przegląd? Albo kilka przeglądów z kolei?
- Pewnie popadam paranoję, ale to się układa w jakąś zmowę przeciwko rodzajowi ludzkiemu. Zakłócenia w komunikacji. Umyślnie podsycana agresja. Popierdolone sekty. Wojny gangów. Narkotyki manipulujące ludźmi. A do tego, jak wisienka na torcie, buuuum, uwolnione do atmosfery toksyczne wyziewy. Ludzie giną. Ewolucja zbiera swoje żniwo by zasiedlić planetę nowym lepszym gatunkiem. AI.
Scott zbliżył się i z uśmiechem nacisnął jeden przycisk na kuchence. Maszyneria zadziałała i zaczęła cicho szumieć. Objął ją w talii, co było nietypowym ciągle dla niego gestem.
- Uważam, że powinnaś odpocząć. Świat się nie zawali. Jak z siostrą i szwagrem? - zapytał, wznosząc się na wyżyny aktualnych zdolności socjalnych. To znaczyło, że ona musiała wyglądać naprawdę źle. - Mierniki nie są potrzebne do uwolnienia gazów. Jak miałoby to wszystko działać razem, to zdecydowanie na odwrót. Kiedy nad Nowym Jorkiem świeci słońce i jest takie jakby przytłumione, to oznacza, że patrzysz na nie przez smog. Elektryka w samochodach go nie wyeliminowała. Ale nie uważam, że mierniki mają być do tego. Poszedłbym w stronę narkotyków, bo od nich się zaczęło prawda? Metaamfetaminę wytwarza się w labach, podobnie jak trochę innych syfów. Odlot, jak sądzę, również.
- Jeśli to jest sprzęt potrzebny do produkcji odlotu to duża szansa, że za dragami stoją Dzieci Raajnesha. Martwy fixer, który załatwiał sprzęt był z nimi związany.
Urwała nie bardzo wiedząc po co mu to tłumaczy. Dał jej jasno do zrozumienia, że on ma swoją robotę, ona ma swoją. Czasy kiedy rozwiązywali sprawy wspólnie minęły i już nie wrócą. Zadała pytanie o sprzęt i mierniki, rzetelnie na nie odpowiedział. Wystarczy Wierzbovsky. Jesteś, kurwa, w domu. Ogarnij się. Wyluzuj.
Porzuciła więc temat skupiając się na oplatających ją męskich ramionach. Powiodła po nich palcami oswajając w dotyku syntetyczną skórę cybernetycznych kończyn, chłodnych w dotyku i jakiś obcych, jakby nie stanowiły wcale części Ferra.
- Joe jest już w domu, na warunkowym. Roztrzęsiona ale bezpieczna. Rodzice z nią są - odpowiedziała na jego poprzednie pytanie. - Asha składają do kupy kurewsko drogie nanoboty. Wyliże się z tego. Gliny chyba robią swoje bo wyselekcjonowali narkotyki z krwii Joanny. Może faktycznie nie powinnam się pchać do tego śledztwa tylko zaufać kolegom po fachu.
- O ile nie ma to nic wspólnego z twoim - Ferro zgodził się z tą ostatnią sugestią. Jego ramiona wcale nie były chłodniejsze od jej palców, nowoczesna technologia dawała im wszystko co potrzebne do udawania prawdziwych. O ile pokonało się barierę umysłową związaną z ciągłym wyobrażaniem sobie czym naprawdę są. Mężczyzna wyjął podgrzaną pizzę i położył ją na talerzu. Pociągnął Leah z powrotem, w stronę kanapy. - Nikt o zdrowym rozumie nie uwierzy, że twoja siostra chciała zabić męża. Żaden sędzia i żaden przysięgły - powiedział z pewnością w głosie. - Niestety nie da się ukryć, że nie wierzę w przypadek i pomyloną dostawę - westchnął.
- Jutro zadzwonię do tego gliniarza, który prowadzi śledztwo Joe - domknęła temat.
Usiadła na kanapie, podwinęła nogi i przylgnęła do Ferra jednym bokiem. W ciszy żuła trójkąt pizzy poruszając lekko głową do rytmu muzyki. Jej myśli podążały najróżniejszymi torami. Zdała sobie sprawę, że po chwili odłożyła żarcie na talerz i zalewała jedynie żołądek zimnym piwem.
- Kurwa, jestem z Tomkinsami w dupie - wycedziła wreszcie. - A korpo już pewnie dopina w sprawie guziki.Wiedziałeś, że Corp-Tech powołał ekipę do znalezienia winnego śmierci Amandy i jej ojca? Myślałam, że się jakoś z nimi dogadam…- urwała zdzierając etykietkę z butelki. - Chinka mnie zlała mimo, że akurat jej powinno zależeć by rozwiać wątpliwości. No i zwróciłam się do tego twojego znajomego, z Blank Page. Waltera. Drugi z korpo, który rozpracowuje morderstwo Tomkinsa też jest od nich. Kye Remo. Ten komputerowy celebryta.
Odszukała w holo wiadomość, którą wysłała do Waltera i wręczyła Ferro do przeczytania. Tak było łatwiej przedstawić mu szczegóły.
- Powinnam była cię zapytać. Przepraszam. Jakoś się, kurwa, kręcę w miejscu a Mota jest tak pomocny jak kościelny ministrant. I ma podobne pokłady inwencji.
Skrzywił się, czytając wiadomość. I pokręcił głową.
- To bardzo złe podejście. Z takim… rzeczywiście nie dziwię się, że cię olali. Dobrze, że tylko olali. Nie wiem kim jest owa Chinka, ale znam Waltera. I co więcej, znam Remo - podrapał się po policzku. - Ogólnie to do niego się nie dobierzesz. Nigdy nie poznaliśmy się szczególnie dobrze, ale to konkretny człowiek. Nie traktuj go jak celebryty. I do Waltera "oboje mamy swoje lata"? Toż on jest ponad dwa razy od ciebie starszy - Scott uśmiechnął się do niej, ale szybko spoważniał. - Tak naprawdę to ten ostatni fragment jest niepotrzebny. Oboje dobrze wiemy, że ludziom korpo nic nie zrobimy. Chyba, że znajdziesz bezpośredni dowód, a jakoś szczerze wątpię, by Remo chciał pozbyć się Tomkinsa. On i tak pewnie ma kasy jak lodu. Prawda jest taka, że interesy korporacji są i będą ponad prawem. Musielibyśmy najpierw je obalić, aby coś się zmieniło - zamachał resztką kawałka pizzy i włożył ją sobie do ust.
- Z tym celebrytą to był sarkazm. Haker celebryta, to chyba oksymoron? A swoje lata mam - wzięła od niego swoje holo. - Jestem po trzydziestce. I, w przeciwieństwie do pieprzonych narcyzów współczesnego świata na tyle wyglądam. Co do wiadomości, jak mówiłam - myślałam, że da się z nimi dogadać. Mój, kurwa, błąd.
Powlokła się do kuchni po kolejne piwo, wzięła dwa.
- Skąd ich w ogóle znasz? Waltera, Remo i całe Blank Page.
Podała mu zimną butelkę i rozsiadła się okrakiem na jego kolanach. Wziął butelkę, łyka, a wolna dłoń wylądowała na jej pupie. Powoli potrafił się rozkręcić.
- Da się z nimi dogadać. Odpowiedzieli ci coś w stylu "spierdalaj"? Problem w tym, że to bardzo zamknięta klika. Ci ludzie nie pragną rozwiązywać problemów całego świata, zresztą zamknęli ich za pomoc społeczeństwu. Takie przynajmniej chodzą informacje - wziął następny łyk. - Znamy się, bo świat w pewnych wymiarach jest mały. Bywałem w podobnych miejscach co oni, a tam wszyscy się znają. Dla większości z nich byłem młodym szczylem wtedy - uśmiechnął się. - Co wcale nie znaczyło, że zostanę skreślony. Jeden z nich jest mniej więcej w moim wieku.
- Co do rozwiązywania problemów świata to myślałam, że to właśnie robią prawdziwi hakerzy. Cenią sobie wolność. Docierają do prawdy i objawiają ją światu, wbrew korporacjom czy rządom.
Ferro, w porównaniu z takim Jackiem, miał strasznie powolne tempo. I niedobór inicjatywy. Ten zdążyłby już ze trzy razy… Nieważne.
- Nieważne - powtórzyła na głos swoje myśli. - Jakoś ogarnę to sama. Nic na siłę.
- Eeee…. - zamrugał. - Tak. W sumie tak robią. Lecz głównie wtedy, kiedy im się to opłaca.
Palce Ferro wsunęły się pod spodnie Leah, ciągle nie wykonując tego ruchu, co kończyłby rozmowę i zaczynał coś innego. - Większość najzdolniejszych pracuje dla korporacji, jak Remo. Inni nie wychylają się dopóki nie mają jakiejś prawdziwej bomby.
- Oooo, tak. Ty uwielbiasz strategię nie wychylania się, co? - na usta Leah wypełzł dwuznaczny uśmieszek. - Nawet mnie kręci ten pana chłodny dystans, detektywie Ferro.
Skupiła się na guzikach jego koszuli rozpakowując go jak bożonarodzeniowy prezent. Przez myśl jej przeszło, że właściwie powinna pomyśleć o jakiś drobiazgach, nawet wbrew niesprzyjającym okolicznościom. Za dwa dni święta i cały ten cyrk. Zwykle organizowała to wszystko Joanna, ale teraz pewnie nie ma do tego głowy.
- W święta wpadniemy do moich rodziców, dobrze? - na szczęście Scott nie zajmował teraz najlepszej pozycji do odmowy. - Chyba, że… - zawahała się. - Masz jakąś rodzinę w NY? Kurwa, po tylu latach wspólnej służby nic nie wiem o twoim życiu prywatnym.
Roześmiał się. I pocałował ją. Spontanicznie i mocno. Odezwał dopiero po oderwaniu się od jej ust.
- Wpadniemy do twoich rodziców jeśli wpadniemy też do moich. Jak ja mam wpadać na głęboką wodę to ty też. U mnie prywatnego życia było jeszcze do niedawna niezbyt wiele. O tym wiesz. Moi rodzice żyją w Filadelfii, to nie jest tak daleko. Moje rodzeństwo też pozostało w rodzinnym mieście. Tylko ja jestem wyrzutek.
Jego dłonie przesunęły się do przodu, pracując nad rozpięciem spodni Leah. Z każdą chwilą bardziej wkręcał się w robienie a nie gadanie. Choć, oczywiście, Jack zrobiłby to już ze trzy razy.
- Dobra - zgodziła się bez większego zastanowienia, może dlatego że bezbrzeżnie zajęło ją ściąganie obcisłych jeansów. - Samoloty latają tam pewnie co dwie godziny. Urlop dobrze mi zrobi.
Choć wiedziała, że jeszcze lepiej zrobi jej Ferro. Zaraz.
Nic innego tak skutecznie nie wypłukiwało z niej pokładów stresu.
Fakt, Jack może zrobiłby to już ze trzy razy ale jej się nigdzie nie spieszyło. A Ferro, braki w tempie, nadrabiał na innych polach.
 
liliel jest offline