| Leah przebiegła wzrokiem po wiadomości od komendanta. Pokazała ekran Scottowi.
- Jeśli myśli, że zmarnuje niedzielny wieczór na pisanie raportów to go powaliło.
Odkorkowała dwie butelki po piwie. Wyjęła na stół talerze i kulturalnie nałożyła na nie po kawałku wystygłej pizzy.
- Te mierniki określają skład powietrza? - zapytała kucając przy sprzęcie grającym.
Wybrała “Badmotorfinger” Soundgardenu i gdy wróciła do stołu mieszkanie wypełniły ostre gitary “Rusty Cage”. Stanęła za krzesełkiem Ferra i objęła go za szyję. Właściwie jeśli on nie uznał ich kłótni za kłótnię to może ona też nie powinna. Tak było wygodniej.
- Tak, ze wskazaniem na szkodliwe substancje - odpowiedział na jej pytanie. Jej dotyk jak zwykle na początku sprawił, że minimalnie się spiął i potrzebował chwili na dostosowanie się. Wziął kawałek pizzy i zerknął w stronę kuchni. - Może wrzucimy to do mikrofalówki? Mam ochotę na coś ciepłego.
- Mmmhm, ja też - w ślad za tą deklaracją podążył żywiołowy pocałunek.
Przerwała go niechętnie i uwolniła Ferra z uścisku by pogibać się między stołem a kuchenką, jak przykładna żona ze Stepford. Zazwyczaj jadała na mieście i nawet tak banalny sprzęt jak mikrofalówka był praktycznie nieużywany. Odpaliła panel kontrolny i nacisnęła, na chybił trafił, kilka guzików. Pieprzona elektronika nie przepadała za Wierzbovsky. I z wzajemnością.
- Nic nie rozumiem - wróciła myślami do mierników szkodliwych substancji, choć Ferro mógł śmiało odnieść te słowa do jej aktualnej wojny z kuchenką. - Są w Nowym Jorku jakieś miejsca gdzie zanieczyszczenia powietrza są na tyle duże, aby je monitorować? I po cholerę łączyć je z serwerem? A może to ma zadziałać w drugą stronę? Gdy serwery otrzymają sygnał machina pójdzie w ruch by wypuścić jakieś toksyczne substancje, które zatrują powietrze? Takka broń biologiczna?
Sfrustrowana Leah uderzyła otwartą dłonią w drzwiczki kuchenki. Może przeoczyła jej przegląd? Albo kilka przeglądów z kolei?
- Pewnie popadam paranoję, ale to się układa w jakąś zmowę przeciwko rodzajowi ludzkiemu. Zakłócenia w komunikacji. Umyślnie podsycana agresja. Popierdolone sekty. Wojny gangów. Narkotyki manipulujące ludźmi. A do tego, jak wisienka na torcie, buuuum, uwolnione do atmosfery toksyczne wyziewy. Ludzie giną. Ewolucja zbiera swoje żniwo by zasiedlić planetę nowym lepszym gatunkiem. AI.
Scott zbliżył się i z uśmiechem nacisnął jeden przycisk na kuchence. Maszyneria zadziałała i zaczęła cicho szumieć. Objął ją w talii, co było nietypowym ciągle dla niego gestem.
- Uważam, że powinnaś odpocząć. Świat się nie zawali. Jak z siostrą i szwagrem? - zapytał, wznosząc się na wyżyny aktualnych zdolności socjalnych. To znaczyło, że ona musiała wyglądać naprawdę źle. - Mierniki nie są potrzebne do uwolnienia gazów. Jak miałoby to wszystko działać razem, to zdecydowanie na odwrót. Kiedy nad Nowym Jorkiem świeci słońce i jest takie jakby przytłumione, to oznacza, że patrzysz na nie przez smog. Elektryka w samochodach go nie wyeliminowała. Ale nie uważam, że mierniki mają być do tego. Poszedłbym w stronę narkotyków, bo od nich się zaczęło prawda? Metaamfetaminę wytwarza się w labach, podobnie jak trochę innych syfów. Odlot, jak sądzę, również.
- Jeśli to jest sprzęt potrzebny do produkcji odlotu to duża szansa, że za dragami stoją Dzieci Raajnesha. Martwy fixer, który załatwiał sprzęt był z nimi związany.
Urwała nie bardzo wiedząc po co mu to tłumaczy. Dał jej jasno do zrozumienia, że on ma swoją robotę, ona ma swoją. Czasy kiedy rozwiązywali sprawy wspólnie minęły i już nie wrócą. Zadała pytanie o sprzęt i mierniki, rzetelnie na nie odpowiedział. Wystarczy Wierzbovsky. Jesteś, kurwa, w domu. Ogarnij się. Wyluzuj.
Porzuciła więc temat skupiając się na oplatających ją męskich ramionach. Powiodła po nich palcami oswajając w dotyku syntetyczną skórę cybernetycznych kończyn, chłodnych w dotyku i jakiś obcych, jakby nie stanowiły wcale części Ferra.
- Joe jest już w domu, na warunkowym. Roztrzęsiona ale bezpieczna. Rodzice z nią są - odpowiedziała na jego poprzednie pytanie. - Asha składają do kupy kurewsko drogie nanoboty. Wyliże się z tego. Gliny chyba robią swoje bo wyselekcjonowali narkotyki z krwii Joanny. Może faktycznie nie powinnam się pchać do tego śledztwa tylko zaufać kolegom po fachu.
- O ile nie ma to nic wspólnego z twoim - Ferro zgodził się z tą ostatnią sugestią. Jego ramiona wcale nie były chłodniejsze od jej palców, nowoczesna technologia dawała im wszystko co potrzebne do udawania prawdziwych. O ile pokonało się barierę umysłową związaną z ciągłym wyobrażaniem sobie czym naprawdę są. Mężczyzna wyjął podgrzaną pizzę i położył ją na talerzu. Pociągnął Leah z powrotem, w stronę kanapy. - Nikt o zdrowym rozumie nie uwierzy, że twoja siostra chciała zabić męża. Żaden sędzia i żaden przysięgły - powiedział z pewnością w głosie. - Niestety nie da się ukryć, że nie wierzę w przypadek i pomyloną dostawę - westchnął.
- Jutro zadzwonię do tego gliniarza, który prowadzi śledztwo Joe - domknęła temat.
Usiadła na kanapie, podwinęła nogi i przylgnęła do Ferra jednym bokiem. W ciszy żuła trójkąt pizzy poruszając lekko głową do rytmu muzyki. Jej myśli podążały najróżniejszymi torami. Zdała sobie sprawę, że po chwili odłożyła żarcie na talerz i zalewała jedynie żołądek zimnym piwem.
- Kurwa, jestem z Tomkinsami w dupie - wycedziła wreszcie. - A korpo już pewnie dopina w sprawie guziki.Wiedziałeś, że Corp-Tech powołał ekipę do znalezienia winnego śmierci Amandy i jej ojca? Myślałam, że się jakoś z nimi dogadam…- urwała zdzierając etykietkę z butelki. - Chinka mnie zlała mimo, że akurat jej powinno zależeć by rozwiać wątpliwości. No i zwróciłam się do tego twojego znajomego, z Blank Page. Waltera. Drugi z korpo, który rozpracowuje morderstwo Tomkinsa też jest od nich. Kye Remo. Ten komputerowy celebryta.
Odszukała w holo wiadomość, którą wysłała do Waltera i wręczyła Ferro do przeczytania. Tak było łatwiej przedstawić mu szczegóły.
- Powinnam była cię zapytać. Przepraszam. Jakoś się, kurwa, kręcę w miejscu a Mota jest tak pomocny jak kościelny ministrant. I ma podobne pokłady inwencji.
Skrzywił się, czytając wiadomość. I pokręcił głową.
- To bardzo złe podejście. Z takim… rzeczywiście nie dziwię się, że cię olali. Dobrze, że tylko olali. Nie wiem kim jest owa Chinka, ale znam Waltera. I co więcej, znam Remo - podrapał się po policzku. - Ogólnie to do niego się nie dobierzesz. Nigdy nie poznaliśmy się szczególnie dobrze, ale to konkretny człowiek. Nie traktuj go jak celebryty. I do Waltera "oboje mamy swoje lata"? Toż on jest ponad dwa razy od ciebie starszy - Scott uśmiechnął się do niej, ale szybko spoważniał. - Tak naprawdę to ten ostatni fragment jest niepotrzebny. Oboje dobrze wiemy, że ludziom korpo nic nie zrobimy. Chyba, że znajdziesz bezpośredni dowód, a jakoś szczerze wątpię, by Remo chciał pozbyć się Tomkinsa. On i tak pewnie ma kasy jak lodu. Prawda jest taka, że interesy korporacji są i będą ponad prawem. Musielibyśmy najpierw je obalić, aby coś się zmieniło - zamachał resztką kawałka pizzy i włożył ją sobie do ust.
- Z tym celebrytą to był sarkazm. Haker celebryta, to chyba oksymoron? A swoje lata mam - wzięła od niego swoje holo. - Jestem po trzydziestce. I, w przeciwieństwie do pieprzonych narcyzów współczesnego świata na tyle wyglądam. Co do wiadomości, jak mówiłam - myślałam, że da się z nimi dogadać. Mój, kurwa, błąd.
Powlokła się do kuchni po kolejne piwo, wzięła dwa.
- Skąd ich w ogóle znasz? Waltera, Remo i całe Blank Page.
Podała mu zimną butelkę i rozsiadła się okrakiem na jego kolanach. Wziął butelkę, łyka, a wolna dłoń wylądowała na jej pupie. Powoli potrafił się rozkręcić.
- Da się z nimi dogadać. Odpowiedzieli ci coś w stylu "spierdalaj"? Problem w tym, że to bardzo zamknięta klika. Ci ludzie nie pragną rozwiązywać problemów całego świata, zresztą zamknęli ich za pomoc społeczeństwu. Takie przynajmniej chodzą informacje - wziął następny łyk. - Znamy się, bo świat w pewnych wymiarach jest mały. Bywałem w podobnych miejscach co oni, a tam wszyscy się znają. Dla większości z nich byłem młodym szczylem wtedy - uśmiechnął się. - Co wcale nie znaczyło, że zostanę skreślony. Jeden z nich jest mniej więcej w moim wieku.
- Co do rozwiązywania problemów świata to myślałam, że to właśnie robią prawdziwi hakerzy. Cenią sobie wolność. Docierają do prawdy i objawiają ją światu, wbrew korporacjom czy rządom.
Ferro, w porównaniu z takim Jackiem, miał strasznie powolne tempo. I niedobór inicjatywy. Ten zdążyłby już ze trzy razy… Nieważne.
- Nieważne - powtórzyła na głos swoje myśli. - Jakoś ogarnę to sama. Nic na siłę.
- Eeee…. - zamrugał. - Tak. W sumie tak robią. Lecz głównie wtedy, kiedy im się to opłaca.
Palce Ferro wsunęły się pod spodnie Leah, ciągle nie wykonując tego ruchu, co kończyłby rozmowę i zaczynał coś innego. - Większość najzdolniejszych pracuje dla korporacji, jak Remo. Inni nie wychylają się dopóki nie mają jakiejś prawdziwej bomby.
- Oooo, tak. Ty uwielbiasz strategię nie wychylania się, co? - na usta Leah wypełzł dwuznaczny uśmieszek. - Nawet mnie kręci ten pana chłodny dystans, detektywie Ferro.
Skupiła się na guzikach jego koszuli rozpakowując go jak bożonarodzeniowy prezent. Przez myśl jej przeszło, że właściwie powinna pomyśleć o jakiś drobiazgach, nawet wbrew niesprzyjającym okolicznościom. Za dwa dni święta i cały ten cyrk. Zwykle organizowała to wszystko Joanna, ale teraz pewnie nie ma do tego głowy.
- W święta wpadniemy do moich rodziców, dobrze? - na szczęście Scott nie zajmował teraz najlepszej pozycji do odmowy. - Chyba, że… - zawahała się. - Masz jakąś rodzinę w NY? Kurwa, po tylu latach wspólnej służby nic nie wiem o twoim życiu prywatnym.
Roześmiał się. I pocałował ją. Spontanicznie i mocno. Odezwał dopiero po oderwaniu się od jej ust.
- Wpadniemy do twoich rodziców jeśli wpadniemy też do moich. Jak ja mam wpadać na głęboką wodę to ty też. U mnie prywatnego życia było jeszcze do niedawna niezbyt wiele. O tym wiesz. Moi rodzice żyją w Filadelfii, to nie jest tak daleko. Moje rodzeństwo też pozostało w rodzinnym mieście. Tylko ja jestem wyrzutek.
Jego dłonie przesunęły się do przodu, pracując nad rozpięciem spodni Leah. Z każdą chwilą bardziej wkręcał się w robienie a nie gadanie. Choć, oczywiście, Jack zrobiłby to już ze trzy razy.
- Dobra - zgodziła się bez większego zastanowienia, może dlatego że bezbrzeżnie zajęło ją ściąganie obcisłych jeansów. - Samoloty latają tam pewnie co dwie godziny. Urlop dobrze mi zrobi.
Choć wiedziała, że jeszcze lepiej zrobi jej Ferro. Zaraz.
Nic innego tak skutecznie nie wypłukiwało z niej pokładów stresu.
Fakt, Jack może zrobiłby to już ze trzy razy ale jej się nigdzie nie spieszyło. A Ferro, braki w tempie, nadrabiał na innych polach. |