Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2017, 10:20   #8
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Charlie szybko zamknęła okienka i gdy ruszyli, rzeczywiście dosyć szybko, odetchnęła.
- To twój dyliżans? - spytał ją udawany mąż.
- Nie… w tych czasach można wynająć sobie taki dyliżans na przejazd, płacąc za niego kwotę odpowiednią, do jakości pojazdu, trasy i tempa jakie się narzuca. - odpowiedziała już spokojnie.
- Ten wydaje mi się bardzo dobry, chociaż nie ma służącego na tyle, zaś woźnica chyba trochę podpił winka.
- Nie jest jakiś bardzo dobry, ale to jedyny, który udało mi się załatwić na przejazd nocą i trzeba było do tego dopłacić
. - Pochyliła się i wydobyła mu z kieszeni jeden z banknotów. - To jest sporo warte.
- Cóż, chyba akurat to się nie zmienia odkąd istnieją ludzie. Płacić trzeba zawsze oraz za wszystko
- mruknął. - Prawie wszystko - poprawił się. - Wspomniałaś, ze wytłumaczysz mi, do czego służy wspomniany zegarek - mówił cicho, żeby ewentualnie woźnica nie mógł podsłuchać, choć wątpił, żeby miał aż takie świetne uszy.
Kobieta delikatnie odpięła zegarek i popatrzyła na niego. Chwilę bawiła się dziwną monetą w dłoni.
- Wybacz ten pośpiech. - Uśmiechnęła się do niego. Widać było że na jej twarz wypłynął lekki rumieniec gdy jej wzrok w końcu na spokojnie mógł się na nim skupić. - Teraz mamy kilka godzin jazdy. Mogę ci co nieco potłumaczyć.

Wampir widział wszystko w świetle gwiazd. Charlie nie mogła widzieć zbyt wielu szczegółów i najwyraźniej działała na pamięć. Czyli zegarek zawsze był tak przypięty, kieszonka w surducie zawsze była po tej stronie. Chwyciła jego dłoń i położyła mu na ręce tą monetę. Teraz dotarło do niego lekkie tykanie. Coś poruszało się. Cieniutka kreseczka, która wskazywała na dziwne znaczki.
- Będzie mi łatwiej jak będziesz pytał. Bo nie wiem ile z tego nie rozumiesz. Dobrze? - Mówiła cicho ale nie szeptała. Najwyraźniej wiedziała że przy tym łomocie nikt ich nie usłyszy. Dyliżans podskakiwał na nierównej drodze.
- Ten zegarek choćby. Oczywiście mieliśmy w Camelot choćby świetne zegary słoneczne z podziałka podobną, jak tutaj, ale tutaj jest trochę inna. Pałeczki ruszają się same i są dwie. Tam jakaś mrówka wewnątrz je napędza jakoś? - dumał pytając kobiety.
- Nie, to bardzo złożony mechanizm, na który składa się wiele elementów. - Uśmiechnęła się. - Obawiam się, że to jak działa zegarek wyjaśni ci tylko zegarmistrz, czyli osoba, która robi i naprawia te przedmioty, w Londynie… chyba będę mogła ci pokazać zegarek od środka. - W jej głosie pojawiło się rozbawienie. - Te kreseczki to wskazówki, bo wskazują czas. Mała wskazuje godzinę, duża minuty. Te numerki oznaczają czas.
- Aha, czyli mała pełni podobną rolę, jak cień naszych zegarów słonecznych, ale po co komu taka dokładność, co do minuty
?- powątpiewał spoglądając na dużą, przesuwającą się nieco szybciej oraz dokładnie wyznaczającą minuty. Co do minuty wręcz, kompletnie bezsensownie. - Albo ubranie, za moich czasów tylko bardzo bogaci ludzie chodzili w takich strojach, tak dokładnie uszytych. Tymczasem ty masz suknię, wprawdzie dziwnego kroju, ale elegancką, ba nawet woźnica. Czyżby Anglicy obecnie byli tak bogaci?
- Jestem dosyć zamożna. Jak na starą pannę. - Uśmiechnęła się. - A co do pierwszego pytania. Na przykład “pociąg” - podkreśliła słowo - którym będziemy jechać odjeżdża o godzinie 1:15. Muszę znać dokładną godzinę by na niego zdążyć.

Owszem, tak mu się właśnie wydawało, że musi być kimś takim, ewentualnie kobietą, która utraciła męża choćby na zawierusze wojny. Miała już dwadzieścia parę lat i zamiast uczciwie wyjść podczas piętnastych, góra szesnastych urodzin za jakiegoś gentlemana, biegała po podziemiach klasztoru. Inna kwestia, że właśnie tak się poznali, nawet całkiem polubili.
- Pociąg to taki inny dyliżans, jak rozumiem, bowiem z samej nazwy wygląda, jakby pasażerowie mieli wejść i sami go pociąg-nąć?
- Hm… to wieki dyliżans… bardziej wiele spiętych ze sobą dyliżansów, ciągniętych przez wielką maszynę
. - Charlie zerkała na niego, tak jak się spodziewała nie znał chyba określenia stara panna. - Taki metalowy przedmiot, wielkości małego domu, który zastępuje konie i ma siłę kilkudziesięciu połączonych ze sobą zwierząt.
- Aha, to wydaje się logiczne
- uznał Gaheris, albo raczej Henry Ashmore. - Czy istnieją jakieś dokumenty, które określają, kto jest kto, jakby jakiś urzędnik nas zapytał? - urzędnicy byli plagą Camelotu, bowiem Artur miał bzika dotyczącego porządku administracyjnego. Nawet jeśli ogólnie przyznawano, że urzędnicy ułatwiają rządzenie, ich wtrącania się nikt nie lubiał kompletnie.
- . - Charlie wyjęła z kieszeni niewielką książeczkę i podał ją wampirowi. - To są moje dokumenty. Posłałam list do “znajomego” i jak dobrze pójdzie na stacji przekaże mi twoje, jak nie, będziemy udawać że zgubiłeś swoje, a ja jako żona mam prawo świadczyć, o twojej tożsamości. - Na chwilę się zamyśliła. Widać było, że cokolwiek zrobiła, musiała się bardzo przemóc by wykonać ten krok. - Jeśli policjant lub inny funkcjonariusz będzie miał dobry nastrój.
- Aha, pamiętam, policja to ci głupi gwardziści
- przypomniał sobie oglądając książeczkę. Poczytał, zapamiętał, oddał dziewczynie. Przy czytaniu największy problem sprawiały mu zaokrąglenia, jednak kiedy patrzyło się wnikliwiej, szło się przyzwyczaić. - Głupcy natomiast bywają upierdliwi - potwierdził. - Ciekawe jak bardzo Londyn się powiększył. Za moich czasów to było już duże miasto. Miało może ze sto ulic oraz nawet brukowany rynek, na którym wystawiali kramy handlarze. Można tam było kupić owoce, przyprawy oraz nawet wyroby z dalekiej Francji. Słuchaj, trochę mam problem, tam na tych pieniądzach są takie znaczki, których nie rozumiem. Podobne niektóre do pałek, inne zaś do literki “o”.
- Numery, liczby… za twoich czasów były cyfry rzymskie czyż nie
? - Charlie wyraźnie odetchnęła. Wampir doskonale wyczuwał, że była grupa pytań, na które kobieta wolałaby teraz nie odpowiadać.
- Owszem, tutaj ich nie widzę właśnie - potwierdził.
- My używamy ich tylko do opisywania miesięcy… na co dzień do obliczeń i między innymi do oznaczania godzin używamy cyfr arabskich. - Nie widząc zegarka pokazała mu pierwszą. - Jeden… - Przesunęła drobny palec. - Dwa… trzy… - Pokazywała mu kolejne cyfry. - Gdy chcesz opisać wyższą wartość niż dziewięć używasz opisu dziesiętnego. Czyli pierwsza cyfra opisuje wielokrotność dziesiątki, druga… jednostki czyli dodatkową cyfrę. Czyli tu jest dziesięć.. Jeden i zero, dalej jedenaście czyli jedna dziesiątka i jeden. To bardzo wygodny i prosty zapis, dlatego zdominował współczesne czasy.
- Powtórz proszę, to trudne
- potem jeszcze raz i jeszcze, aż wreszcie po dobrej godzinie udało mu się opanować, do czego służą owe literki “o”, pałki, zawijasy oraz inne. Właściwie nie były trudniejsze do opanowania niżeli francuska heraldyka, którą przecież choćby każdy giermek musiał znać śpiewająco ze szczegółami wszelkimi.
- Pałka jeden, jak stojąca męskość. Łatwo zapamiętać. O to niby zero, jak dziurka, także łatwo - mruczał cichutko skojarzenia. 2 to fotelik mający przekrzywione oparcie, bez nóg. Proste. 3, oczywiście cycuszki, tylko na bok. 4 to też fotelik, tylko mający dodatkową poręcz, który jakiś kretyn wstawił zamiast przedniej nogi. - Kobieta przyglądała mu się. Widział jej poszerzający się uśmiech, ale nie komentowała. - 5 trochę przypomina przerwaną pętlę na belce. 69 są podobne. Pasują do siebie. Pętle zamknięte, mniejsza ma brzuch na dole, większa na górze. 7 to kopnięta jedynka, czyli męskość jeszcze nie całkiem wyprostowana, zaś 8 właśnie, co przypomina osiem. Dwie dziurki, aaa, dwie dziurki, to już jasne, co to jest, dwie dziurki obok siebie - naprawdę uśmiechnął się aż znajdując odpowiednie wyobrażenie. - Czyli jakby coś, zawsze można powiedzieć, zróbmy to na ósemkę, albo podobnego coś. - Charlie lekko się zarumieniła, słysząc o dziurkach… czyżby miała podobne skojarzenie?

Umiał już liczyć oraz sprawdzić godzinę.
- Ten zegarek to zawsze tak samo chodzi, czy coś trzeba zrobić z tą chodzącą mrówką, znaczy mechanizmem? Aha, zapomniałem, o której odjeżdża ten popręg?
- 1:15. Trzeba go nakręcić i trzeba to robić co 12 godzin
. - Charlie uśmiechnęła się. - Pomyśl, że teraz będziesz mógł znać godzinę nawet w środku nocy, gdy zegar słoneczny jest bezużyteczny. W dowolnym miejscu. Ten zegarek… jest wart tyle co zarobek tygodniowy urzędnika. Dbaj o niego.
- Sporo
- przyznał. - Będę dbał - jeśli urzędnicy zarabiali tyle, co za czasów Artura, czyli sporo, zegarek musiał być cennym gadżetem.

Kobieta nachyliła się ale tak by mu nie zasłaniać, powoli odsunęła drobny elemencik na górze, wyciągając go i zaczęła go kręcić w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.
- Tak go nakręcamy, robisz to, aż poczujesz opór. - Dała mu spróbować, odsuwając się od niego. Zrobił to bez problemu. Akurat czas miał dla wampira podstawowe znaczenie, więc można się było spodziewać, iż nie zapomni tego. Musiał nakręcić zaraz po wstaniu oraz przed świtem, to wszystko było. Kobieta gdy skończył docisnęła elemencik i pozostawiła przedmiot w jego dłoni.
- Charlotte, wspominałaś, że nie macie rycerzy, ale czy macie wojny. Jeśli zaś tak, to kto tam się bije oraz jak? Jestem wojownikiem, takie sprawy mnie bardzo interesują, niejako fachowo - wyjaśnił dziewczynie.
- Teraz walczą żołnierze. Miewamy wojny, ale na szczęście ostatnio omijają Europę i nie licząc jakichś niewielkich walk jest dosyć spokojnie. - Kobieta wyjrzała przez okno. - To czasy walk urzędników, polityków, agentów. Oraz oczywiście kupców.
- Żołnierze to kto? Pewnie najemnicy
- domyślał się - oraz czym walczą. Takimi gwizdkami, jak ten posiadany przez ciebie?
- Król Artur miał armię, czyż nie? Każde państwo… bo teraz mamy głównie państwa, nie królestwa, ma swoją armię
. - Nie patrzyła na niego mówiąc.
- Owszem, każdy pan lenny składał królowi hołd oraz był obowiązany mu służyć ze swoimi wasalami oraz służbą. Posiadał także uzbrojonych pachołków do utrzymywania porządku, czasem także do obrony. Jednak wyjaśnij proszę szczegółowo. Armia to wojsko pod dowództwem króla, prawda?
- Pod dowództwem przywódcy państwa
. - Poprawiła go. Zamyśliła się na dłuższa chwilę. - Wybacz, ale zadajesz mi pytania, nad którymi długo się nie zastanawiałam. Niby to wszystko jest takie oczywiste, ale trudno to komuś wytłumaczyć.
- Wyjaśnij więc ten gwizdek, proszę.
- To broń palna
. - Charlie podciągnęła suknię i zobaczył, że ma ten “gwizdek przymocowany po wewnętrznej stronie uda. Odpięła ją, ale nie podała mężczyźnie. - Kobiety nie powinny jej nosić. - Zerknęła na niego niepewnie.


- Masz ładne uda, zaś broń palna, czyli służy do podpalania, jak zapałki - domyślał się rozumiejąc, dlaczego ma takie opory. Niby za jego czasów także nie było formalnych zakazów, ale panie raczej nie bawiły się bronią. Oczywiście niektóre nosiły bogaty sztylecik jako ozdobę, ba nawet całkiem dobrze strzelały z łuku, jeśli ich ojciec zdecydował, że córka może umieć taką myśliwską zabawę, lecz raczej tego typu umiejętności nie należały do kobiecych zalet. - Ale wobec tego dlaczego to broń? Nawet zbyt małe, żeby dać komuś po łapach.
- Palna ponieważ do wykonania wystrzały potrzebna jest iskra. - Podała mu pistolet. - To jest Remington Reminnger. Taka nazwa konkretnego modelu broni. Mała, na jeden nabój. Nabój to taki ciężki drobny przedmiot, przypominający wydłużoną kulkę, za nim znajduje się proch, który wybucha przy kontakcie z iskra wypychając “nabój” z dużą szybkością. To bardzo zabójcza broń. Nabój jest w stanie przebić się przez kość czaszki. Sam pistolet ma spory zasięg, to maleństwo 8-10 metrów. Im dłuższa lufa - pokazała element. - Tym większy zasięg… zazwyczaj.
- Hm, nie rozumiem, ale pewnie trzeba zademonstrować. Za moich czasów istniały łuki, kusze, proce. Takie coś kompletnie nie przypomina niczego takiego. Rozumiem, że to także supernowoczesny wynalazek twoich czasów. Hm, jak się tutaj je jakieś potrawy? Wprawdzie wampiry muszą jedynie pić
- powiedział to bardzo cicho - ale ludzie jadają, ja zaś czasem lubię im towarzyszyć oraz lubię próbować różnych potraw, nawet jeśli nie musiałbym. Macie łyżki do zupy pewnie, ale coś takiego, jak pieczeń, to rozumiem, po prostu rękami. Przynajmniej tak najwygodniej jest.
- To… będzie najłatwiej pokazać jak będę miała przykład
. - Charlie zmieszała się.. Jakby okazało, się że to o co poprosił może być naprawdę trudnym orzechem do zgryzienia. - Dania... Myślę że część jest podobna do twoich, ale część z uwagi na dostęp do różnych krain, może być dla ciebie absolutnym zaskoczeniem. Nauczę cię byś nie wyszedł na prostaka, ale uprzedzam, że rękami się obecnie nie jada.
- Acha, koniecznie trzeba zapamiętać. Teraz tak, właściwie jako twój udawany mąż, jak mam się odnosić do innych? Mówiłaś oraz pokazywałaś, jak uchylać kapelusza podczas przywitania. Jednak kogo właściwie witać. U nas witało się równych sobie oraz wyższych stanem. Kto jednak tutaj jest wyższy stanem, jaki my mamy stan
? - dla feudalnej mentalności Gaherisa opartej na dokładnym wyznaczeniu miejsca w społeczeństwie pewien chaos, jak się wydawały wiktoriańskiego społeczeństwa, był lekko szokujący. Trochę przypominał pod pewnymi względami plemienne podejście Sasów, gdzie oczywiście istniała arystokracja, ale każdy kto miał siłę, talenty oraz chęci mógł się do niej dobić, albo przynajmniej zajść naprawdę wysoko. Wśród natomiast ludzi Artura, wymagane było albo dobre urodzenie, albo przynajmniej solidna protekcja możnych.
- Na królową w co ja się władowałam… - Charlie zasłoniła twarz dłonią.
- No właśnie, ech ty moja biedna żono - zażartował Henry.
- Jesteśmy mieszczanami. - Zerknęła na niego. - Wybacz ale nie posiadam tytułów.
- Spokojnie, ja mam w nadmiarze, choć nie są obecnie wiele warte. Zaś podczas mojej epoki mieszczanin także nie był równy innemu mieszczaninowi. Lord mayor Londynu należał do wpływowych ludzi królestwa, spotykał się nawet z Arturem niekiedy, zaś jakiś biedak spod murów, także mieszczanin, raczej stał niczym chłop wedle hierarchii. Zasadniczo porównując z chłopami, po prostu mieszczanie byli wolni, mieli prawo do przemieszczania się swobodnego, nie płacili pańszczyzny, tylko podatki, jednak także mieli różną kondycję. Niektórzy należeli do obłędnie bogatych, inni zaś odwrotnie.
- My zamiast chłopów mamy rolników
… - Charlie ukryła broń znów podciągając suknię. - Zacznijmy od tego z czym się niebawem zetkniesz, dobrze? Jesteśmy mieszczanami, ja należę do warstwy intelektualistów, na tyle na ile tylko kobieta może do niej należeć, czyli jestem guwernantką. Uczę szlachetnie urodzone dzieciaki.
- Właściwie także mieliśmy coś podobnego. Niektóre panie dworu zwane ochmistrzyniami uczyły młode dwórki, rozumiem jednak, że tutaj jesteś taką ochmistrzynią zwaną gubernatką
- powtórzył nieznane słowo.
- GuWErnantką. - Uśmiechnęła się. - Tak, tylko uczę też chłopców, czasami już całkiem dojrzałe dziewczęta i kobiety.
Akurat to wydawało się logiczne. Przecież młodych chłopców na dworach do 7ego roku także wychowywały kobiety. Dopiero później przechodzili pod władzę mężczyzn.
- Opowiedz coś, jak pracujesz, jakie masz obowiązki - poprosił.
Nagle Charlie zmartwiła się... bardzo. Widać było, że nad czymś się mocno zastanawia. Widać też było na jej obliczu lekkie zmęczenie. Najwyraźniej musiała się nabiegać w ciągu dnia by pozałatwiać wszystkie sprawy, zdobyć dla niego ubranie… Nie spała też poprzedniej nocy.
- Mało istotne, gdy przyjedziemy do Londynu i powiem, że jesteś moim mężem pewnie będę musiała zakończyć pracę… - Nagle w jej oczach pojawił się błysk. - Chyba, że powiem iż wynajmuje ci pokój! Stara Dosett będzie się pieklić, ale przynajmniej mielibyśmy źródło dochodu. - Zerknęła na niego. Widział, że dla niej rezygnacja z pracy była czymś okropnym, czymś na co nie chciała sobie pozwalać, nawet mimo iż zgodziła się nim opiekować. Jednak bardzo chciała dotrzymać danego mu słowa. - W sumie i tak uważają mnie na niezdatną dla mężczyzny starą pannę, a pieniędzy nigdy za dużo. Powinno się udać… tylko nie będziesz mógł mi okazywać ani w pociągu ani w Londynie czułości.
- Mogę być twoim bratem lub kuzynem. Takim, któremu się pomaga, ale nikt nie będzie miał do ciebie pretensji, czy uważał całą sprawę za cokolwiek nieprzystojnego
- zaproponował.

Uśmiechnęła się do niego, już trochę spokojniejsza. Oparła się wygodnie i przymknęła oczy, chcąc dać im najwyraźniej odpocząć.
- Odpowiadając na twoje pytanie. Wstaję wcześnie rano i idę do wynajmującej mnie rodziny. Tam, zazwyczaj w gabinecie, lub salonie, widzę się z przydzielonym mi dzieckiem. Uczę wszystkiego po trochu. Sztuki liczenia, pisania, etykiety zwanej obecnie savoir vivre, trochę języków obcych i gry na pianinie. Tańca, jeśli dziewczę jest starsze. Zazwyczaj dzielę sobie kolejne tematy na dni. Spędzam u dziecka kilka godzin. Obecnie obsługuje dwa domy. Jeden dzień zawsze przeznaczam dla siebie by móc pozałatwiać różne sprawy. Czasami robię sobie wolne tak jak dziś po pretekstem konieczności odwiedzin u rodziny. - Uśmiechała się lekko. - Niektóre guwernantki oferują też usługę szkolenia chłopców w innej kluczowej dla życia tematyce, ale mnie nie bawi zabawa z dzieciakami.
- Czyli jesteś bardzo zajętą kobietą. Hm, właściwie jeśli nawet wyrwie ci się gdzieś, że masz kuzyna na karku, będą ci jedynie współczuć. A ta inna praca
? - spytał cichutko. - Czy twój pracodawca to naprawdę taka twarda osoba?

Charlie uśmiechnęła się słabo. Widać to ewidentnie nie był temat, na który chciała rozmawiać.
- Tak…ale przede wszystkim ma przeciwko mnie bardzo mocne karty. - Uchyliła oczy i zerknęła na niego. - To bardzo silna i humorzasta kobieta.
- Pojmuję, czyli co, potem mam być twoim stryjecznym bratem? Wyjaśniłoby to wspólne nazwisko oraz fakt, że się mną zajmujesz po przybyciu do Londynu. Zaś rzeczywiście, mogłem przybyć z Orkadów, co wyjaśni mój akcent oraz ewentualne pomyłki
- zaproponował.
- Brzmi dobrze. Stara Dosett i tak ciągle narzeka, że mam tak paskudny akcent, że muszę być z północy. Postaram się jak najszybciej wprowadzić cię w ten światek. - Powstrzymała ziewnięcie. - Pewnie nikt z Rodziny nie lubi być zależny od człowieka.
- Ano nikt nie lubi być zależnym od kogokolwiek innego. Jednak będę miał środki, żeby się wielokroć odwdzięczyć
- powiedział spokojnie. - Jesteśmy bardzo potężni, jeśli porównywać ze słabym człowiekiem. Mamy też słabości oraz wady, wspominałem ci, jednak przeważnie mam bardzo duże możliwości. Jednak szczerze mówiąc, żeby wykorzystać jakiekolwiek umiejętności, trzeba znać teren, zaś ja nie znam. Rzekłaś prawdziwie Charlotte, że początkowo będę zdany na twą pomoc. Ale też nigdy nie zapomnę tego, że mi okazałaś dobroć.
- Wiesz … miło mieć kogoś kto chce ciebie posłuchać
. - Oparła się głową o jego ramię. - Przyzwyczajona jestem do tego, że ludzie nie chcą słuchać kobiet, nie pozwalają się im odzywać.
- U nas było podobnie, choć oczywiście nie dotyczyło to wszystkich kobiet. Zresztą wspomniałaś, że macie królową, czyli jednak kobieta jest tą najważniejszą osobą.
- Yhym… Pozwolisz mi, że utnę sobie godzinę drzemki? Muszę być w pełni sił na stacji. Czeka mnie mała ope
… - ziewnęła, już nie mogąc się powstrzymać.
- Śpij, obudzę cię, kiedy będziemy dojeżdżać. Pewnie bowiem woźnica powie. Powtórzę sobie przez ten czas uzyskane informacje.
Poczuł, że się uśmiechnęła.
- Obudź mnie, gdy wjedziemy do miasta… poczujesz je. - Odsunęła się i ułożyła głowę na jego kolanach. - I jakby co… nic poza człowiekiem nie chce cię zabić.
- Tak się stanie
- ułożył dłoń na jej głowie oraz rozchylił lekko zasłonę wpatrując się w ciemność nocy. Potem już wewnątrz swych myśli zaczął powtarzać cyfry nowopoznane oraz słowa, których się nauczył. Cały czas, bowiem co miał więcej do roboty? Powtarzanie oraz obserwowanie otoczenia, które także potrafiło uczyć.

Rzeczywiście wyczuł, że do czegoś się zbliżają. Na początku był zapach wody, a potem potworny smród gdy koła powozu wjechały na coś twardego. Jego oczom ukazały się wielkie, ciasno ustawione murowane budynki. Ludzie, brudni wszyscy ubrani, ale… Między nimi przemykały bardziej eleganckie osoby. Domyślał się, że niekiedy dostrzegani biedniejsi, przemykający się wzdłuż ścian, wracają z jakiejś pracy, zaś ci bogatsi z rozmaitych karczm, które Charlotte nazywała pubami. Do tego dzieci… też kilka, oczywiście spośród tych najgorzej ubranych. Gdzieniegdzie stały dyliżansy, podobne do tego, którym jechali. Kilka które zobaczył, były pozbawione koni. Wraz z tym jak się poruszali, zabudowa rosła i się zagęszczała.


- Zbliżamy się Panie Ashmore! - Krzyk woźnicy przebił się przez łomot kół.
Poruszył ramieniem Charlotte.
- Już dojeżdżamy - wyszeptał.
Kobieta przeciągnęła się.
- Dziękuję. - Uchyliła zasłonę po swojej stronie i wyjrzała.
Im bliżej do celu podróży tym częściej widywał umieszczone raz na jakiś czas skrzynki, na słupach przypominające to co widział w podziemiach. Zazwyczaj oświetlały przedpola okazałych gmachów.
- Całkiem dobra rzecz - powiedział cicho mając na myśli światła. - Ułatwia wszystko. Duże miasto - stwierdził rozglądając się. - Wiesz, ale cuchnie dziwnym brudem - skrzywił się.
- Londyn jest jeszcze większy i śmierdzi jeszcze bardziej. - Powiedziała Charlie z rozbawieniem. Natomiast dyliżans zatrzymał się. Jego oczom ukazał się wielki budynek tak podziurawiony oknami, ze zdawać się mogło, że zaraz powinien się zawalić. Cały był poczerniały, a zza niego widać było wydobywający się biały dym. - No to idziemy Henry.
- Wielka katedra
- uznał. - Wspaniale zrobiona, jednak po co ktokolwiek w niej pali nocą? - zapytał kobiety.
- To “stacja” - Uśmiechnęła się i szepnęła. - A ten dym, to para z pociągu.
- Pociąg to te dyliżanse razem podoczepiane, pamiętam. Ale jak to się ma poruszać. Pokażesz mi ten pociąg? Hm, właściwie faktycznie, po wielkości myślałem,że katedra, ale jednak trochę niepodobna, nie ma wieży ani symboliki odpowiedniej.
- Stacje to katedry współczesnych czasów
. - Zerknęła na niego.
- Tutaj odmawiacie modlitwy? - spojrzał zadziwiony.
- Nie… tak jak katedra jest symbolem Boga, tak one są dla nas symbolem kierunku, w którym zmierza świat. Chodźmy dobrze? Muszę jeszcze odebrać nasz bilet i odbyć pewne spotkanie.
 
Kelly jest offline