Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2017, 18:54   #93
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Inside the Mountain - Fourth Floor


Podczas gdy Shade, Azmo oraz nieprzytomna Bazylia zostali w z pozoru bezpiecznej sali, reszta zwiedzała poznane już korytarze czwartego piętra. Było ono przepełnione pułapkami, zagadkami oraz magicznymi bestiami, które najwyraźniej również miały problem z poruszaniem się z powodu żywych ścian. Uśpieni nie trafiali na nie zbyt często, chociaż i bez tego napotkali się na wiele problemów. Kiedy czwórka z nich udała się do pomieszczenia z ciałami martwych Bazyliszków, Roland i Aurora nie dostrzegli w zwłokach nic nadnaturalnego. Sprawne oko łotrzycy oraz pięściarza było bardziej czujne. Truchła nosiły na sobie ślady po ugryzieniach, dając do zrozumienia, że jakieś zwierzę wyszarpało zębami kawały mięsa. Tazok i Johanna szybko odkroili kawałki mięsa, aby czym prędzej zmyć się z pomieszczenia. Musieli jednak wrócić na około, ponieważ zachodni korytarz prowadzący bezpośrednio do pokoju z pułapkami, był zamknięty.
Po drodze Roland próbował podpytywać Aurorę, jednak ta nie była zbyt chętna do zwierzeń. Mógłby spróbować ją zastraszyć, ale nie chciał zrażać dziewczyny do grupy zbyt wcześnie. Tym bardziej, że jako osoba posługująca się magią wydała mu się przydatna.
- Bazylia to dobra kobieta. Trafiła do piekła tylko dlatego, że urodziła się inna. Nie było to z jej winy, krew przodków krążąca w jej żyłach to nie było coś, na co mogła mieć wpływ. - wtrąciła się Johanna, ze swoim smutnym i cichym głosem. Aurora uśmiechnęła się lekko i westchnęła.
- Chyba mam jeszcze trochę mocy. Powiedzmy, że jestem winna Rolandowi przysługę - przytaknęła w końcu, a tuż po dotarciu do obozu, pomogła zgodnie z obietnicą. Jej reakcją na ujrzenie Azmodana było wyłącznie ciche prychnięcie i pokręcenie głową z dezaprobatą.

Pożywienia było niewiele, toteż nie każdy mógł się najeść. Co więcej, nikt nie rozpalił ogniska, mimo iż dało się zrobić choć mały ogień z zaproponowanych przez Rolanda rzeczy. Owszem, ogień nie byłby duży, ani nie trwałby długo, ale na podpieczenie surowego mięsa z magicznych bestii by wystarczyło. Nikt nie chciał jeść nieprzygotowanego przez ogień posiłku, ale i nie mieli innego wyboru. W brzuchach silnie burczało, co powodowało dodatkowo skurcze w żołądku i jelitach. Nie byli pewni, czy bardziej ich boli przed jedzeniem, czy zaboli po nim. Nie widząc lepszego rozwiązania, zjedli co mieli. Ukradkiem Aurora rzuciła zaklęcie na kawałek mięsa Rolanda oraz swój. Wiedźmiarz chciał dowiedzieć się o kobiecie coś więcej, ta jednak nadal nie miała zamiaru mówić ani opowiadać. Jedyne, co zdradziła, to to, że szuka kogoś w piekle - konkretnie demona. Dla blondyna brzmiało to podobnie, on bowiem sam miał problem z jednym takim, któremu zaprzedał duszę. Tego samego wieczoru próbował opatrzyć powierzchowne rany towarzyszy, jednak jedynie Aurorze udało mu się pomóc. Nie wiedział, czy to dzięki jej urokowi, czy tylko przypadkowi.

W ostateczności wszyscy poszli spać. Nie każdy obudził się o dobrym zdrowiu bądź humorze. Rolandowi wyraźnie czegoś brakowało i odczuwał to dogłębnie. Jego potrzeba zaspokajania własnych pragnień była silna i nawet sny mu o tym przypominały, pozostawiając niedosyt na ciele i duszy. Nie mógł oderwać myśli od swoich hedonistycznych pobudek. Reszta czuła, że jedzenie mięsa było średnim pomysłem, jednak najbardziej ucierpiał na tym Shade, któremu owe mięso wyraźnie zaszkodziło. Nie czuł się najlepiej, mimo to nie narzekał głośno. Przynajmniej na razie.


Kiedy wszyscy pojawili się w pomieszczeniu na południu, jego ogrom powalał na łopatki. Fakt, że wszędzie wokół była przepaść, przerażał i fascynował równocześnie, choć w większej mierze wywoływał uczucia negatywne. Roland od razu zabrał się do pracy, skupiając swoje magiczne moce i mamrocząc pod nosem inkantacje. Zamknął oczy przechadzając się niespiesznie po pomieszczeniu. Najsilniejszą aurę wyczuwał tuż przy wyrytym w kamiennej podłodze kręgu, jednak nie potrafił jej zidentyfikować. Mocne ukłucie bólu w głowie, jak wbijanie się ogromnej igły, przerwało dalszą analizę, ale mężczyzna i tak wiedział, że niczego więcej nie zdoła się dowiedzieć. Zaklęcie rzucone na miejsce na pewno było silne, tylko czym było? Salą przywołań? Lepiej, żeby nie okazało się to prawdą, bo to by oznaczało, że bazyliszki przyszły stąd i równie dobrze w każdym momencie może wyjść stamtąd więcej potworów. Z zamyśleń i oględzin okolicy, otoczonej półmrokiem, wyrwały ich odgłosy powarkiwania i syczenia, podsycane mlaśnięciami bestii o wielkich paszczach, a prócz tego głos kobiety, która wyłoniła się z mroku naprzeciwko, wraz z mniej urodziwymi niż ona istotami.


- Widzę, że już się zakręciliście gdzie potrzeba - stukot jej obuwia rozniósł się echem po pustym otoczeniu. Kobieta zmrużyła gniewnie oczy i zatrzymała się w odległości sześćdziesięciu stóp od przybyłych. Brew uniosła się jej ku górze, kiedy spojrzenie spoczęło na Azmodanie. Ten szybko dał krok w przód i ukłonił się jak arystokrata. Chwilę po tym podeszła do niego Johanna, która stanęła za plecami demona, mimo iż jej wzrok ciągle wędrował w kierunku Tazoka.
- Przelotem się pojawiłem, odwiedzić dawną przyjaciółkę - uśmiechnął się uroczo Azmo. Kobieta jednak stała niewzruszona, z rękami założonymi krzyżem na klatce piersiowej. Sprawiała wrażenie obrażonej i zagniewanej, szczególnie gdy jej wzrok zlustrował Johannę od góry do dołu i to kilkakrotnie.
- Ty wszystko przelotnie zwiedzasz, choć w tym przypadku przegiąłeś. - przewróciła oczami i fuknęła. Dłonią machnęła by się odsunął, na co ten skinął uprzejmie głową i odciągnął Johannę trzymając ją za rękę. Gdy tylko odeszli kawałek, odsłonili otępiałą lekko Bazylię, która stała tępo z Rognirem na barkach i gapiła się przed siebie. Na ten widok twarz Zawiści nabrała większej dawki mimiki.
- No proszę, kogo moje oczy widzą! Bazylia, mała, podstępna Diablica, kradnąca innym mężczyzn. Widzę, że wciąż jesteś w formie i podpierdalasz co ci pod nogi wskoczy - z początku uśmiechnięta kobieta, nabrała miny niezadowolonego i zdegustowanego rodzica, któremu nie podoba się zachowanie swojej pociechy. Wojowniczka z początku nie wiedziała o co chodzi i to nie za sprawą utraconego rozumu, który zresztą dzięki Aurorze zaczął powracać.
- Mogę mieć dla was ciekawą propozycję, ale najpierw… Musisz zapomnieć o mężczyźnie, którego mi ukradłaś. O tym, który zlazł tu za tobą i którego mi odebrałaś. Zapomnij o Razielu i zostaw go, opuść. Porzuć jak śmiecia. Cierp z miłości. Raz na zawsze! - z pleców kobiety wystrzeliły potężne, metalowe skrzydła, które zatrzepotały wysoko nad jej głową. Na ten dźwięk dziwne stworki zaczęły krążyć w miejscu i ponownie warczeć. Nie były to psy, a ich zachowanie było podobne, jak zachowanie wściekłej, zwierzęcej bestii. Te jednak wyglądały znacznie gorzej.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline